Wpisy archiwalne w kategorii

Teren

Dystans całkowity:2926.85 km (w terenie 1132.60 km; 38.70%)
Czas w ruchu:181:35
Średnia prędkość:16.12 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:13710 m
Maks. tętno maksymalne:217 (106 %)
Maks. tętno średnie:189 (92 %)
Suma kalorii:104873 kcal
Liczba aktywności:76
Średnio na aktywność:38.51 km i 2h 23m
Więcej statystyk

d52 - Turbacz, acz, acz


Wtorek, 1 maja 2012


57.01

km

Teren -

29.00

km

Czas -

04:15

Średnia -

13.41

km/h

V max teren -

42.00

km/h

HR max -

200

( 98%)
BPM

HR avg -

140

( 68%)
BPM

3807

kcal

24.0

°C

Ultra Sport

Dzisiejszy wyjazd zaczął się o godz. 4:50 pikaniem alarmu w Sigmie PC15. Względnie nieśpieszne ogarnięcie się, śniadanie, sprawdzenie zawartości plecaka i 6:15 wpinam się w zatrzaski.


6:15 a już tak ciepło!

Kiedy przyjechałem pod Gemini, okazało się, żem ostatni, a chłopaki już popakowali się do przyczepki busa załatwionego przez Grzesia.



Jakoś się zapakowaliśmy, i wesoły autobus ruszył. Siurpauzę robimy w Jordanowie, gdzie zaopatrujemy się w obowiązkowe BigMilki i banany.



Po przerwie nasz transporter jakby stracił werwę na podjeździe, kopcąc spod maski przy tym obficie.



Kolejna pauza, szybki werdykt - trzeba dolać płynu do chłodnicy. Rundka po okolicznych domach, woda się znalazła, ale okazało się, że zagotowany płyn wytwarza cholernie duże ciśnienie:


Trwało to dobre 15s

Zjechaliśmy do Rabki, gdzie się rozpakowaliśmy, szybka przebiórka w klamoty rowerowe i wio.


Banan jak można przypuszczać, długo w takim układzie nie wytrwał ;)

Podjazd zaczyna się stromym asfaltem, przechodzi w szutrówkę:


Jeszcze mają siły tak cisnąć ;)

Ta z kolei szybko przechodzi w standardowy, kamienisty szlak.


Widoczki nie do pobicia, Tatry nawet telefonem upolowałem :)

Na Obidowej obowiązkowy kurs do schroniskowej umywalki, by napełnić suche już bidoniska.


fot. Dawid

Później robi się ciekawie - pojawia się śnieg i pośniegowe błoto, toteż mina nam nieco rzednie, ale po kilkunastu minutach zaczyna nam być to obojętne - przynajmniej w butach chłód ;)


fot. Dawid

Po niekrótkiej walce z zastanymi warunkami docieramy na coś, co mogłoby się nazywać Polaną pod Turbaczem, ale czy tak jest, to nie wiem. W Gorcach byłem raz pierwszy, ale z całą pewnością nie ostatni. Tak cienkiej granicy między ruchliwym szlakiem, a kompletną ciszą jeszcze nie spotkałem.


Ekipa przy schronisku na Turbaczu
fot. Dawid


Po chwili popasu ruszamy do schronu na Turbaczu, walcząc po drodze z pozostałymi płatami śniegu. Na górze odpoczynek, przemyślenie koncepcji na dalszą jazdę i powrót na polanę.



Dalej kierujemy się na Kudłoń, przed którym czekał na nas meega podjazd - Paweł donosił o 24% nachyleniu, na szczycie odpoczynek, chwilę gadamy z napotkanymi Krakusami i ruszamy dalej świetną ścieżką wśród kosówki. Piękna, mega przyjemna, no i szybka sprawa.


fot. Dawid

Później czekało na nas coś, co jajcarze z GPN nazwali "scieżką szutrową", a okazało się że wyspana była Ci ona kamulcami. Z dwojga złego nie było to najgorsze, bo jak później się okazało, droga prowadziła po dość dużych kamieniach, co wyszło, kiedy kamulce się skończyły ;)


fot. Dawid


fot. Dawid

Na zakończenie Maciek wyłapał gwoździa, a później zjechaliśmy na asfalt. Kilka podjazdów, zjazd w terenie i lądujemy w Rabce na rybie.


fot. Dawid

Po powrocie do BB mycie Kata u Maćka i powrót do domu już po ciemku - dojazdów było w sumie 7 km.

d51 - Przybyli kolarze pod okienko


Niedziela, 29 kwietnia 2012


106.00

km

Teren -

25.00

km

Czas -

05:35

Średnia -

18.99

km/h

V max teren -

67.00

km/h

HR max -

199

( 97%)
BPM

HR avg -

154

( 75%)
BPM

5241

kcal

25.0

°C

Ultra Sport

Dzisiejszy wypad zaczynamy od spotkania się o 9:00 na lotnisku.


fot. Dawid

Chwila czekania na Michała i cały, 8 osobowy peleton w składzie Arek, Dawid,, Grzesiu, Marco, Michał, Maciek, Paweł, no i ja, ruszył.



Najpierw przeskok do Górek, gdzie przejechałem się na Scalpelu Pawła (fajna sprawa, nie ma co), pauza w sklepie w Brennej, no i śmigamy do Wisły standardem wzdłuż rzeki.


Słońce równo operowało cały czas :D


Bulwar w Wiśle
fot. Dawid


Następnie kierujemy się jak na Kubalonkę, by odbić na Stożek Mały drogą dojazdową, którą kiedyś zjeżdżaliśmy. Tu narzuciłem sobie ostre tempo, kawałek przed końcem doszedł mnie Marek i we dwójkę dotoczyliśmy się na górę.


Zaczęło się tak...
fot. Dawid



... a tak skończyło

Na szczycie szybkie przepakowanko, foto sesja i zjazd szlakiem zielonym na stronę czeską. Szlak świetny, szkoda że na początku kilkukrotnie musieliśmy przeprowadzać rowery przez zawalone drzewa.


Takich miejsc nie brakowało


fot. Dawid

Po zjeździe chwila oddechu i zaraz zaczęliśmy kolejny dzisiejszego dnia podjazd - pod Filipkę. Podjazd o tyle znośny, że w porównaniu do pozostałych dwóch, dość krótki. Kamienisty i dość stromy, ale krótki.


Filipka

Na szczycie znów melduję się pierwszy ;) Noga dziś podawała baardzo przyjemnie. Czekamy na resztę chłopaków (Marek ze względów zdrowotnych pojechał naokoło asfaltem) i zasiadamy na przerwę. Bardzo przyjemna była to przerwa, nie powiem :D


fot. Dawid

Po przerwie śmigamy w dół szerokim, meeega szybkim szutrem (V max tam ustanowiony), na którym Grzesiu dobija tył, no więc chwilę z nim poczekałem, coby się chłopak nie nudził ;)

Po szybkim szutrze następuje jeszcze szybszy asfalt (74 km/h!) i szukanie właściwego szlaku na Cieślar. Błąd pakuje nas w dodatkowe ~700m podjazdu, zwróciło się to o tyle, że w strumieniu napełniliśmy suche bidony i ochłodziliśmy się.


fot. Dawid


fot. Dawid

Podjazd pod Cieślar, straszna sprawa. Dłuuugi szuter, już nie uciągnąłem trzeciego podjazdu wysokim tempem, ale i tak nie byłem ostatni ;)


Cieślar
fot. Dawid


Później przeskok na Soszów, skąd zjechaliśmy prosto na obiad. Zaliczając po drodze 2 snejki, Dawida i mój :/

Posiłek regeneracyjny w postaci placków ze śmietaną, powrót tą samą drogą, z dużo dłuższą przerwą pod sklepem no i rozjazd na lotnisku. Na zakończenie machnąłem moją przedłużającą pętlę przez rynek, centrum i PKS. Tak na rozjechanie ;)

DZIĘKI CHŁOPAKI! DO ZAŚ!

d49 - Przyziemienie


Czwartek, 26 kwietnia 2012


33.63

km

Teren -

12.50

km

Czas -

02:17

Średnia -

14.73

km/h

V max teren -

47.00

km/h

HR max -

194

( 95%)
BPM

HR avg -

154

( 75%)
BPM

2031

kcal

20.0

°C

Ultra Sport

Dzisiejszy trening techniczny pod wpływem książki B. Lopes'a i L. McCormack'a miał być przełamaniem się wewnątrz. Czy wyszło? Jakoś tak połowicznie.


Ależ pogoda...

Na maksa nakręcony na jazdę ruszyłem do Cygana, zacząłem od zjazdu szlakiem zielonym wzdłuż toru, tego z korzeniami ;)

Na pierwszy ogień postanowiłem dwukrotnie kulnąć się górną, jeżdżoną przeze mnie dopiero od tego sezonu częścią. Od razu zaczęło się wesoło, bo na jednym z zakrętów na wywiozło mnie z mojej linii na korzeniach i nie zdążyłem wrócić, rezultat był taki, że zatrzymałem się, na szczęście świadomie = wolno na pniaku ;) Podejście 20m, kolejna próba, nawet szybciej, już bez problemu.

Drugi zjazd, przedłużony do samych Błoni już bez problemu, dolna część z korzeniami przejechana bez podpórki :) Chwila rozmowy z napotkanym znajomym i śmignięcie znanym już od długiego czasu, fajnym singlem.

Później skierowałem się na killera, z którym mam niestety problemy - za pierwszym razem wilgotna gleba trzymała się kupy, niestety zjazd wysechł i każde dotknięcie klamki kończy się utratą kontroli i zjazdem bokiem. Niestety przekonałem się o tym na własnej skórze, boleśnie :/

Potem powrót do domu, przechwycenie mamuśki na damce i odprowadzenie jej na gimnastykę, powrót ogniem przez Stary Rynek.

KategorieKategoria Cygański, Teren, MTB, Sam Komentarze Komentarze 0 Data 26.04.2012 Top W górę

d48 - Kolejny dzień, kolejny deszcz


Niedziela, 22 kwietnia 2012


25.84

km

Teren -

9.00

km

Czas -

01:30

Średnia -

17.23

km/h

V max teren -

28.00

km/h

HR max -

192

( 94%)
BPM

HR avg -

146

( 71%)
BPM

1368

kcal

12.0

°C

Ultra Sport

Dzisiejszy wypad w zamierzeniu miał być Goczałkowicami, ale kiedy po przyjrzeniu się planowi, który taki los zakłada mi na jutro, tuż przed wyjazdem zaproponowałem Michałowi zmianę na Cygana. Zgodził się z miejsca, toteż popędziliśmy razem, po szlifować dość standardową pętelkę.



Najpierw spacerowo w górę, później technicznie w dół. Wiadomo, w moim wypadku słowo technicznie to przesada, ale brzmi dumnie :P W dolnej części zjazdu Michałowi na ćwiczonych ostatnio korzeniach odjeżdża rower i niestety wygina hak :/ Orientujemy się o tym dopiero później, po zjeździe.

Skierowaliśmy się do Maćka, który mógł coś na to poradzić, ale nie było go w domu, to przejeżdżając znów przez Cygański, zaliczając przy tym killera, którego Michał zjechał, ja niestety tym razem poległem :/



W drodze powrotnej, 5km od domu złapał mnie deszcz, ale przy takiej temperaturze źle nie było :)

d47 - Deszczowe górki


Sobota, 21 kwietnia 2012


48.57

km

Teren -

17.00

km

Czas -

03:05

Średnia -

15.75

km/h

V max teren -

41.00

km/h

HR max -

195

( 95%)
BPM

HR avg -

152

( 74%)
BPM

2847

kcal

10.0

°C

Ultra Sport

Wreszcie udało mi się przywrócić Kata do porządku - po niedzieli był w stanie opłakanym, klocki do wymiany, padnięte z mojej winy łożysko w suporcie (Maćku, jesteś bogiem, żeś je odratował :) ), ale to już za mną. W zaciskach wylądował komplet półmetalicznych klocków a2z na tył i Barradine na przód (taka mieszanka, bo w komplecie z drugimi jest sprężynka, którą zgoliłem przy żywicznych klockach we Wrocławiu :/ ), zobaczymy jak się sprawdzą.

Wychodząc na dzisiejszą Maćkowo-Michałową ustawkę, ubrałem się na panującą, wiosenną aurę. Na wszelki wypadek wziąłem ze sobą foliową "kurtałę", taką typu za 3 zł w kiosku. Uratowała mi dupę :)


Maciek daje pod Gaiki, za nim chmura dnia :)
Wraz z Maćkiem (Michał odpadł z powodów niezależnych) ruszyliśmy na Przegibek, podjeżdżając zielonym, a następnie przeskoczyliśmy na Gaiki, z których ruszyliśmy w kierunku Hrobaczej. Kawałek przed szczytem zaczęło kropić i nim zamelinowaliśmy się w schronisku, zdążyło nas lekko zmoczyć. Okazało się, że to dopiero początek i chwilę później zaczął walić grad :D


Wiele nie widać, ale białe plamy na kałuży, to od deszczu/gradu
Po odczekaniu jakiś 15 min, Maciek zakomenderował "odwrót", no i dyskusji nie było. Sam wyjazd ze schroniska był jeszcze znośny, ale po 5 min burza wróciła -> zjazd odbyliśmy w gradzie, deszczu i z piorunami walącymi wkoło nas :) Po kolejnych 5 min szlak zamienił się w strumień, także Maciek był w 7 niebie, ja za to kląłem na czym świat stoi - rozbudowany, różowy worek na śmieci na sobie, zaparowane okulary, a pod kołami rozorany, płynący szlak. Czad ;) W Międzybrodziu już bez deszczu.

Powrót przez Przegiba asfaltem (deszcz :/ ), na sam koniec już w bezdeszczowej aurze ściganko po mieście z napotkanym rowerzystą :) W sam raz na rozgrzanie :P

&NR=1
KategorieKategoria Gaiki, Teren, Z ekipą, MTB Komentarze Komentarze 0 Data 21.04.2012 Top W górę

d46 - BM Wrocław


Niedziela, 15 kwietnia 2012


54.68

km

Teren -

54.00

km

Czas -

03:05

Średnia -

17.73

km/h

V max teren -

40.00

km/h

HR max -

209

(102%)
BPM

HR avg -

183

( 89%)
BPM

2958

kcal

5.0

°C

Ultra Sport

Wszystko zaczęło się już w sobotę, kiedy to wylądowaliśmy z rodzinką u rodziny pod Wrocławiem, pogoda fajna, 12 stopnii, czad:



Niestety, kiedy rano wstaliśmy z łóżek, widok za oknem nie był zachęcający - deszcz padający już dobre parę godzin.


Tak się skończyło...

Na starcie zameldowaliśmy się kilka minut po 9:30, ja nie czekając na znalezienie przez rodziców miejsca parkingowego (okazało się, że Grabek pod tym względem jest bardzo OK), pobiegłem odebrać swój numer startowy.


Jak widać, nie jest to zapowiadane 10772 ;)

W międzyczasie rodzice odebrali Bikemaratonową koszulkę, całkiem przyjemna sprawa :)

Później ogarnąłem spotkanie się z Tomkiem:


Rowery jeszcze czyste :)

Po ostatecznym ogarnięciu się, staję w 8 sektorze - oby ostatni raz ;) w okolicach pierwszej 50tki. Z początku żałowałem, że tak daleko jestem ustawiony, ale jak po chwili zobaczyłem tłum za plecami, uznałem że nie jest źle.


Skupienie pełne. Już na kresce, po podjechaniu sektora do startu

Około 11:25 następuje donośne "3... 2... 1... START!!" i... nic. Nim sektor się rozkręcił, minęło dobre kilkanaście sekund (z relacji taty wynika że połączone 7 i 8 sektor startowały ponad 5 minut! :D )


I ruszyli

Po wyskoczeniu na pierwszą prostą za stadionem łapię się na szybki pociąg z lewej strony, prowadzący po krzakach - udało się przeskoczyć do tej płynniejszej części startujących. Następnie przez pierwsze kilometry ogień - na podstawie warunków zastanych na trasie można było być pewnym, że rower dość szybko zacznie mnie spowalniać, także każdy kilometr, każdy kilogram błota na plecach/w napędzie, każdy obrót koła ścierający klocki, będzie mi ciążył.

Niestety, stało się coś, czego nie przewidziałem, co zaważyło nieco na ogólnych odczuciach dot. maratonu - okulary (wada wzroku) zaszły mi mgłą straszną. Nietrudno domyślić się, że efekty były widowiskowe:


Tu chciałem się przed podjazdem wcisnąć trochę do przodu, ale nie byłem w stanie określić co to za błoto na ziemi i za bardzo się złożyłem :/
Foto Krzysztof Witowski

Mimo to, cały czas wyprzedzałem, nie będąc wyprzedzany prawie w ogóle. Motywujące było to bardzo :)

Na kilka kilometrów przed zjazdem MINI/MEGA naszły mnie wątpliwości, czy nie skręcić na krótszy dystans. Od 5 kilometra trasy jechałem praktycznie bez tylnych klocków, napęd umierał, a ja nic nie widziałem. Wątpliwości skończyły się tak, że zbyt późno zauważyłem rozjazd i pocisnąłem zgodnie z planem ;) Prawdopodobnie jedno z lepszych przeoczeń w życiu :P

Pierwsze kilometry pętli mega zleciały nie najlepiej - po wyjeździe z lasu i przejechaniu kawałka asfaltem wpadliśmy na coś o konsystencji ciepłego kisielu - walczył każdy, nieskromnie przyznam, że szło mi dość znośnie ;)

Później, na podjazdach w Miękini trochę podciągnąłem się w stawce - większość podprowadzała, mi udawało się całkiem znośnym tempem podjeżdżać. Niestety szlag wszystko trafił, kiedy nadszedł jedyny trudny zjazd na trasie - bliskość rowerzysty z przodu, stres związany z brakiem hampli, no i zwiozło mnie w las :/

Z ciekawszych wydarzeń na pętli Mega, to był przejazd przez kałużę, w której w poniedziałek nurkował Tomek. Okazało się, że miała dobre 30 cm głębokości :D Po za tym na kolejnym asfalcie, tym razem dłuższym jechałem w pociągu z kolarzem z Mroza, niestety w wyniku wciśnięcia się samochodów, pociąg mi uciekł i resztę asfaltu jechałem 10-15m za nimi :/

Później czas płynął jak szalony - błoto, zjazd, bufet, podjazd, błoto, błoto :D Na 10 km przed metą dopadłem do kolarza, który wypytany o sektor, mówi "4". Zdziwienie me było nieziemskie, zwłaszcza, że z jego wypowiedzi wynikało, że nie jest odosobniony, także psychicznie mnie to podbudowało.



Niestety sama końcówka szła mi gorzej - jechałem żeby jechać, nijak nie szło podkręcić tempa.


Wjazd na metę

Podsumowując:
Ciągle szukam siebie na zdjęciach - po ok. 4000 znalazłem tylko 1 z trasy :/
Z czasem 3:04:15 byłem:
13/30 M1 (10 s do 12 miejsca :/ )
159/669 OPEN
Czyli świetnie :)



Brrr, aż strach patrzeć


Wyglądaliśmy z tatą do tego stopnia ciekawie, że się nami zainteresowali bezstronni fotooperatorzy :D
Foto Krzysztof Witowski

E: No i oficjalne foty z Bikelife:




d43 - Cygan z bbRiderz


Wtorek, 10 kwietnia 2012


26.87

km

Teren -

8.50

km

Czas -

01:41

Średnia -

15.96

km/h

V max teren -

40.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

152

( 74%)
BPM

2229

kcal

10.0

°C

Ultra Sport

Dzisiejszy wypad to był Wypad :)

Zapowiadało się delikatnie - takie tam techniczne kręcenie w Cyganie z ekipą.


Ekipa w całości - Ja, Dawid, Paweł, Maciek i Grzesiu. Trzymają Anię - jako że nie starczyło jej na 5 chłopa, jako najmłodszy zostałem oddelegowany do zajęcia innej strategicznej pozycji ;)

Po lekkim poprawieniu walniętej od nowości tylnej tarczy ustawiliśmy się z Maćkiem na pętli w Cygańskim. Zaraz potem dojechał Dawid, Michał, a po nich reszta ekipy, z Anią na 29 calowym Specu na czele.

Po przejechaniu przez park, na początku szlaku spotykamy Kubę na Ibisie:

Od lewej - Kuba, Dawid, Grzesiu, Maciek, Ania, Michał, Paweł

Później podjazd na początek zjazdu który czas jakiś temu pokazał mi Maciek.


Najpierw podjazd...


... a potem pauza i kawały o kobietach i korbie - to tłumaczy nasze miny ;)

Po dość bezproblemowej pierwszej części, dojechaliśmy do części, którą w poprzednim sezonie katowałem do znudzenia - parę sekcji korzeni, sprawdza kto jeździć potrafi. Ja chyba nie :/



Jako że Anii również korzenie nie wychodziły, to sobie tak popróbowaliśmy parokrotnie. Ania próby robiła zdecydowanie mniej efektowne, w najgorszym wypadku skończyło się na odjeździe roweru w bok i "przysiadzie". Ja za to byłem gwiazdą: OTB, solidne pogruchotanie łokcia, a na koniec skok przez kierownicę jak przez kozła. Moskiewski balet to nic! :D


Maciek napina pod górę

Kiedy już zmęczyliśmy (byłem pierwszy! ) owe korzenie, śmignęliśmy w dół, coby przeskoczyć na kolejnego singla. (Tu odpadł Kuba, który śmigał na Wapienicę.) Przed singlem jest asfaltowy podjazd niegdyś wykorzystany jako interwał siłowy. Tu śmignęliśmy małą premię górską, na której Michałowi coś padło w tylnym XTku, także odpadł do domu.

Po singielku skierowaliśmy się w kierunku zjazdu który widać na filmikach, który dziś nadzwyczaj nieźle mi poszedł. Poszedł do tego stopnia, że za namową właściwie wszystkich podszedłem do zjazdu "killera", który przed dzisiejszym wypadem miał rangę niezjeżdżalnego przez kogoś niedysponującego techniką co najmniej dobrą. Mit obalony, ja zjechałem. Oprócz tego wszyscy po za Grzesiem i.. tak! Anią :D

Mniej więcej tu wypadają liczne próby zjazdu przez Anię, jednak nieznany rower sprawia, że wszystkie kończyły się niezbyt fajnie wyglądającymi szlifami po ziemi.


Jeszcze walczy :D

Kiedy skończyliśmy tę nierówną walkę z naturą, zrobiliśmy sobie krótką przerwę, wszyscy objeździli Specowego 29era i ruszyliśmy dalej.

Po wyjeździe z lasu Paweł pojechał do domu, reszta zaś skierowała się w stronę lotniska.

Na ostatnim podjeździe, pod lotnisko teoretycznie miała miejsce premia górska. Piszę teoretycznie, bo była jednoosobowa, także wygrana dla mnie żadna :D

Na lotnisku rozjazd, ja śmignąłem szybciej od chłopaków jadących w moją stronę, bo jeszcze imprezę miałem do ogarnięcia :)

I z owej imprezy, koncertu trochę nawet:
&ob=av3e


Oczywiście gleba :D

d42 - Objazd BM we Wrocławiu


Poniedziałek, 9 kwietnia 2012


77.24

km

Teren -

50.00

km

Czas -

04:25

Średnia -

17.49

km/h

V max teren -

45.00

km/h

HR max -

200

( 98%)
BPM

HR avg -

156

( 76%)
BPM

4096

kcal

10.0

°C

Ultra Sport

Kolejność zdjęć i opisu jest absolutnie przypadkowa - pamięć już nie ta ;)


Dzisiejszy wypad odbył się pod patronatem, przewodnictwem Tomka.


Pausenbrot ;)

Czas jakiś temu ugadaliśmy się na wspólny objazd Wrocławskiego Mega. Zabrałem się z rodzinką do samochodu w 3 rowery, coby ojciec wraz z siostrą pokręcili się po Wrocku w czasie kiedy z Tomkiem będziemy szukali jakże profesjonalnie przygotowanej przez BM trasy. Bo to, że śladu gpx nie ma na tydzień przed startem, a mapka na stronie jest nieaktualna to niestety, totalna amatorka :/


Znaleźliśmy 3 znaki. Na 60 km :D

Po ugoszczeniu nas przez rodzinę Tomka (przekaż Tomku, że wszystko było GENIALNE ! :D ) ruszyliśmy się w kierunku startu. Na początek Tomek pokazał mi ścieżki które ma właściwie pod samym domem, następnie wylądowaliśmy pod Sedesem:



Po 9 km od startu wylądowaliśmy na boisku, gdzie w przyszłą niedzielę będzie Bike Maratonowy młyn.


Tomek próbuje wymyślić co autor trasy miał na myśli ;)

Trasę pamiętam jak przez mgłę, nic poważnego na niej się nie znalazło, sporo okazji do ataku/stracenia pozycji będzie, bo właściwie koło 60-70% (wybaczcie, mat-fiz-inf ;) ) biegnie po szerokich duktach.



W pewnym momencie dojechał do nas inny kolarz startujący na mega, ale kiedy zrobiliśmy sobie przerwę na batony, to nam uciekł. Po 20 km znaleźliśmy go siedzącego na trasie z walniętą dętką :/


Ktoś z wieży się nam przygląda



Z ciekawszych fragmentów to na pętli MEGA/GIGA są dwa zjazdy - jeden nietrudny ale bardzo szybki, drugi już trudniejszy, po rozrytej ziemi, wąski, podłoża może jest na dwie opony - może być nieciekawie jak ktoś poleci. No bo nie ja :D



Wspomniany zjazd

Oprócz tego jest też jeden piaskowy podjazd - jak doschnie dogłębnie to będzie wesoło :D Dzisiaj jeszcze można było złapać przyczepność nawet na stojaka:



Ciekawa jest spora część powrotnej strony na MINI - parę singli się udało wkręcić, będzie przyjemniej :) Nawet agrafkę!


Minę mam... ciekawą ;)


Z ciekawszych rzeczy, to Tomek próbował pływać z rowerem, nie wiedzieć czemu, nie udało mu się :D Na całe szczęście błoto przeschło dość szybko ;) No i dzika spotkaliśmy :) Po drodze urządziliśmy sobie małą Premię Górską, którą chyba nawet wygrałem :)


Już w drodze powrotnej pod stadionem

Tomku jeszcze raz dzięki!

Wrocek jeśli o ścieżki chodzi to zdecydowanie jest:

d41 - Deszczowo, technicznie


Czwartek, 5 kwietnia 2012


24.85

km

Teren -

8.00

km

Czas -

01:32

Średnia -

16.21

km/h

V max teren -

44.00

km/h

HR max -

(%)
BPM

HR avg -

(%)
BPM

kcal

6.0

°C

Ultra Sport

Ten dzień przerwy w środę to dobra rzecz jest. Porządne naładowanie baterii, choć tylko na czwartek ;)

Niestety dzisiaj pogoda sprawiła, że do wyjścia nie wystarczyła naładowana biobateria, potrzeba było również niemało samozaparcia... Od rana szaruga na niebie, ale odłączenie prądu w domu (od soboty, kiedy drzewo walnęło na ulicę, ciągnąc za sobą druty i słupy, elektrycy coś tam dłubią) przekonało mnie, że nie mam tu nic do roboty, toteż wskoczyłem na KATa, aby wykonać planowy trening techniczny.



A jak techniczny, to... Cygan :D Na pierwsze szlify założyłem sobie, że raczej przypatrzę się podjazdom niż zjazdom, bo nie dość, że sezon jeszcze młody, to w dodatku rozoranie ochraniaczy przy podparciu się nie byłoby radosną wieścią.


Jedyny techniczny element ze zjazdów na dziś, to ta ścieżka w poprzek

Jak zaplanowałem, tak zrobiłem i śmigając w większości znanymi już ścieżkami przeskoczyłem pod wyciąg na Szyndzielnię, gdzie wyczaiłem całkiem fajną, szybką i techniczną ścieżkę. Do zapamiętania!


"Widok" z Dębowca

Później wspinaczka na Dębowiec, z którego Konnym (naprawili już dziurę) do Wapienicy już w konkretnej ulewie.

Na koniec do Twomarku/Speca po dętki dla Tomka i z toną wody w butach do domu. Wyszło krótko, ale intensywnie ;)

Muzycznie to w sumie Slash
KategorieKategoria Cygański, Teren, MTB, Sam Komentarze Komentarze 4 Data 05.04.2012 Top W górę

d33 - Oooo, SIŁA!


Sobota, 24 marca 2012


50.54

km

Teren -

10.50

km

Czas -

02:53

Średnia -

17.53

km/h

V max teren -

0.00

km/h

HR max -

203

( 97%)
BPM

HR avg -

155

( 74%)
BPM

2377

kcal

12.0

°C

Dzisiejszy trening machnąłem razem z Michałem, oraz częściowo z Maćkiem.

Zbiórka 10:10 u Maćka, następnie szybki przeskok do Cygańskiego. Później chwila pogadanki co,gdzie i jak mamy robić w wykonaniu Maćka, jedna próbna pętelka (1/3 podjazdu, 1/3 zjazdu w terenie, 1/3 płaskiego na rozkręcenie) i Maciek zostawił nas w trójkę: Michała, Mnie i Zadanie ;)


Michał udaje że napina - to już po ostatniej pętli :)

Pierwsze 5 pętli szło mega opornie - ani z siłą na podjeździe, ani z techniką (trekkingiem! :D ) na zjeździe, nie było tak jak powinno być. Później małe przełamanie i do 13 pętli już pewniej. Ostatnie 2 już tak oby aby, ale zrobione :)

Na koniec rozkręcenie przez Kamienicę i lotnisko.

Mniej więcej od 10 kółka wspomagałem się muzą, na ostatnim zapuściłem sobie:


I od razu lepiej noga podawała :)