Góry w wersji hard
Sobota, 15 maja 2010
43.35
km
Teren -
21.50
km
Czas -
03:51
Średnia -
11.26
km/h
V max teren -
51.38
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
13.0
°C
Ultra Flite
Chyba najwięcej wart wypad rowerowy w całej mojej "karierze".
Plan z początku był prosty. Z racji nie dyspozycji nieco mniej rozkręconych w tym sezonie Michałów, mieliśmy wybrać się z Maćkiem na Szyndzielnię nową trasą. Jednak w piątek odezwała się we mnie moja dusza kombinatora i postanowiłem zaplanować trasę "nieco" bardziej rozbudowaną. Po spojrzeniu na mapę i odświeżeniu w pamięci wycieczek górskich uznałem, że dojazd na Klimczok to minimum.
Kiedy zameldowaliśmy się nad Zaporą, z pod której wyruszaliśmy żółtym szlakiem na Szyndzielnię, okazało się że spora część trasy, po dość długo utrzymujących się ostatnimi czasy opadach, zamieniła się w potok, który nieprzyjemnie rozmiękczył otaczającą go ziemię. Z tego powodu musieliśmy podejść około 40% żółtej trasy, co nie było zbyt szałowe rowerowo, na całe szczęście później było tylko lepiej.
Po dojechaniu do schroniska na Szyndzielni, zdziwiliśmy się szaloną liczbą osób. Kiedy byliśmy tam 2 tygodnie wcześniej, nie byliśmy w stanie dopchać się do miejsc siedzących, dziś zaś zasiedliśmy na ławeczce na zewnętrzu bez żadnych problemów. W tym miejscu warto wspomnieć o stałym elemencie towarzyszącym nam przez większość drogi- mgle. Na zdjęciach widać w jakiej ilości zjawiła się w górach.
Po przerwie na Szyndzielni, wyruszyliśmy w dalszą drogę na Klimczok. Droga naprawdę nie wymagająca, polecam każdemu, kto wyjechał na Szyndzielnię ruszyć tyłek te 15 min więcej, jak dla mnie schronisko jest duuuużo przyjemniejsze.
Schronisko pod Klimczokiem :D
Po dotarciu do schroniska po raz kolejny przekonaliśmy się, że warto było wyjechać mimo niezbyt zachęcającej aury-schronisko jest "przytulne" więc bardzo szybko zapycha się rządnymi posiłku turystami. Nie dziś :D Nie pamiętam, żebym odwiedził tak puste schroniska.
Zimno było.
Kiedy wpakowaliśmy w siebie okrojony obiad (polecam pierogi z jagodami-jak na górskie warunki naprawdę dobre, choć drogie) podeszliśmy (mgła+ błoto+ nieznany teren wybiły nam z głów pomysł podjazdu) na szczyt Klimczoka, by zjechać na Błatnią.
Zjazd zaczął się od naprawdę ekstremalnego fragmentu o sporym nachyleniu, który na dodatek był pokryty luźnymi kamieniami, na całe szczęście szybko się skończył. Później do Błatniej wielkiego szału nie był- dużo kamulców skutecznie powstrzymywało nas przed rozwijaniem wyższych prędkości.
Na całe szczęście w raz osiągnięciem Błatniej kamerdolce ustąpiły miejsca ziemi.
Zjazd z Błatniej nie był, ani jakoś specjalnie trudny, ani szybki, choć końcowa część mocno dała popalić naszym hamulcom. Mimo tego wiele z niego nie pamiętam :D
Niestety żadnej mapy trasy nie będzie, ponieważ żaden ze znanych mi serwisów mapowych nie posiada pokrytych szlaków PTTK, dlatego tak pokrótce przebiegała wyprawa:
Zapora w Wapienicy ---szlak żółty---> Szyndzielnia ---czerwony---> Klimczok(schronisko) ---czarny---> Klimczok szczyt ---żółty---> Błatnia ---czerwony---> Jaworze
Są to tylko najważniejsze punkty, ale każdy posiadający mapę Beskidu Śląskiego może zorientować się jak to wyglądało.
Plan z początku był prosty. Z racji nie dyspozycji nieco mniej rozkręconych w tym sezonie Michałów, mieliśmy wybrać się z Maćkiem na Szyndzielnię nową trasą. Jednak w piątek odezwała się we mnie moja dusza kombinatora i postanowiłem zaplanować trasę "nieco" bardziej rozbudowaną. Po spojrzeniu na mapę i odświeżeniu w pamięci wycieczek górskich uznałem, że dojazd na Klimczok to minimum.
Kiedy zameldowaliśmy się nad Zaporą, z pod której wyruszaliśmy żółtym szlakiem na Szyndzielnię, okazało się że spora część trasy, po dość długo utrzymujących się ostatnimi czasy opadach, zamieniła się w potok, który nieprzyjemnie rozmiękczył otaczającą go ziemię. Z tego powodu musieliśmy podejść około 40% żółtej trasy, co nie było zbyt szałowe rowerowo, na całe szczęście później było tylko lepiej.
Po dojechaniu do schroniska na Szyndzielni, zdziwiliśmy się szaloną liczbą osób. Kiedy byliśmy tam 2 tygodnie wcześniej, nie byliśmy w stanie dopchać się do miejsc siedzących, dziś zaś zasiedliśmy na ławeczce na zewnętrzu bez żadnych problemów. W tym miejscu warto wspomnieć o stałym elemencie towarzyszącym nam przez większość drogi- mgle. Na zdjęciach widać w jakiej ilości zjawiła się w górach.
Po przerwie na Szyndzielni, wyruszyliśmy w dalszą drogę na Klimczok. Droga naprawdę nie wymagająca, polecam każdemu, kto wyjechał na Szyndzielnię ruszyć tyłek te 15 min więcej, jak dla mnie schronisko jest duuuużo przyjemniejsze.
Schronisko pod Klimczokiem :D
Po dotarciu do schroniska po raz kolejny przekonaliśmy się, że warto było wyjechać mimo niezbyt zachęcającej aury-schronisko jest "przytulne" więc bardzo szybko zapycha się rządnymi posiłku turystami. Nie dziś :D Nie pamiętam, żebym odwiedził tak puste schroniska.
Zimno było.
Kiedy wpakowaliśmy w siebie okrojony obiad (polecam pierogi z jagodami-jak na górskie warunki naprawdę dobre, choć drogie) podeszliśmy (mgła+ błoto+ nieznany teren wybiły nam z głów pomysł podjazdu) na szczyt Klimczoka, by zjechać na Błatnią.
Zjazd zaczął się od naprawdę ekstremalnego fragmentu o sporym nachyleniu, który na dodatek był pokryty luźnymi kamieniami, na całe szczęście szybko się skończył. Później do Błatniej wielkiego szału nie był- dużo kamulców skutecznie powstrzymywało nas przed rozwijaniem wyższych prędkości.
Na całe szczęście w raz osiągnięciem Błatniej kamerdolce ustąpiły miejsca ziemi.
Zjazd z Błatniej nie był, ani jakoś specjalnie trudny, ani szybki, choć końcowa część mocno dała popalić naszym hamulcom. Mimo tego wiele z niego nie pamiętam :D
Niestety żadnej mapy trasy nie będzie, ponieważ żaden ze znanych mi serwisów mapowych nie posiada pokrytych szlaków PTTK, dlatego tak pokrótce przebiegała wyprawa:
Zapora w Wapienicy ---szlak żółty---> Szyndzielnia ---czerwony---> Klimczok(schronisko) ---czarny---> Klimczok szczyt ---żółty---> Błatnia ---czerwony---> Jaworze
Są to tylko najważniejsze punkty, ale każdy posiadający mapę Beskidu Śląskiego może zorientować się jak to wyglądało.
A nieważne :D. Wstyd się przyznawać. Chociaż w zasadzie to ona chyba działa poprawnie, trzeba ją tylko odpowiednio ustawić. Ale już olewka, mam nową :).
W sumie to miałem czas na wyczyszczenie napędu i teraz mam jeszcze chwilę na wymianę przedniej przerzutki i regulację całego osprzętu. Niech tylko weekend będzie ładny. Proszę Cię Panie Borze spraw żeby weekend był suchy i słoneczny i żeby góry były przyjazne dla rowerzystów a obiecuję że już nigdy nie będę marudził że mi źle i nie dobrze :D.
A ja dalej wegetuję... Już nie pamiętam kiedy ostatnio byłem na rowerze.
Słusznie! Nie należy zniechęcać się pogodą. Mimo, że jest tak dobijająca. Chciałem dziś wracać na Żywiecczyznę, ale się nie da... Trzymam kciuki za Bielsko i Białą!
Komentuj