Wpisy archiwalne w kategorii
Soszów
Dystans całkowity: | 365.87 km (w terenie 135.00 km; 36.90%) |
Czas w ruchu: | 20:19 |
Średnia prędkość: | 18.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3950 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 186 (91 %) |
Suma kalorii: | 13426 kcal |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 91.47 km i 5h 04m |
Więcej statystyk |
d94 - MTB Maraton Ustroń
Sobota, 4 sierpnia 2012
52.85
km
Teren -
45.00
km
Czas -
03:40
Średnia -
14.41
km/h
V max teren -
48.00
km/h
HR max -
205
(100%)
BPM
HR avg -
183
( 89%)
BPM
3482
kcal
28.0
°C
Ultra Sport
Hmm, jakby tak opisać ten maraton, to powiem krótko, było GE-NIAL-NIE!
Start z ostatniego sektora, jednak dobra pozycja sprawiła, że już na pierwszym zakręcie udało mi się nieco wyskoczyć do przodu. Szkoda, że po chwili stanęliśmy, żeby przepuścić pociąg, gdyż wtedy peleton znów się zbił. Co odważniejsi przepychali się do przodu po chodniku, ja się do tak (delikatnie rzecz ujmując) chamskich metod nie zniżałem. Jak stoimy, to stoimy.
Na asfalcie próbuję wykorzystać kadry z oglądanego TdF - czyli skaczę do przodu i chowam się za koło następnego i tak dalej. Dobrze że tak robiłem, bo dzięki temu na pierwszym podjeździe miałem o niebo lepszą pozycję niż ta, z której zaczynałem. Podjazd szedł sprawnie, ciśnięcie przez Maćka na wysoką kadencję dało wreszcie efekty.
Do Trzech Kopców szybko zleciało, zwłaszcza, że spora część skądś mi się kojarzyła.
Dalej zjazd do pierwszego bufetu, gdzie odpuszczam wypłukaną rynnę i sprowadzam. W sumie jak teraz sobie ją przypomnę, to trochę bez sensu, ale sprowadzający fullowiec przede mną dał nie najlepszy impuls.
Na bufecie jednym haustem izotonik, woda i jadziem z żelem w dłoni.
fot. Bartek Sufin
Nie jestem pewien, ale chyba tutaj był dość trudny, techniczny zjazd, którego nie odpuściłem, w przeciwieństwie do tłumu ludzi, których omijałem.
Dalej mylę drogę, jadąc na kole i dokładamy dobre 400m. Później, tuż przed bufetem GENIALNY, niełatwy singiel, również zjechany.
Po bufecie rozpoczynamy to, na co czekałem. W wyniku zmiany trasy, podjeżdżaliśmy po płytach pod Stożek, jest to podjazd, który od pewnego wypadu kocham.
Zgodnie z przewidywaniami, idzie mi on bardzo fajnie, a GG dodatkowo go uatrakcyjnił objeżdżaniem części asfaltu po terenie, więc nie było nudno.
fot. Michał Czyż
Na podjeździe mijam (jak się później okazało) Katarzynę z KSPO, z którą już miałem okazję się ścigać. Tym razem było dużo ciekawiej, można powiedzieć, że uratowała mi finsz :)
Tasujemy się właściwie całą drogę do Czantorii - ona wyprzedza mnie w dół (kamienie :/), ja zaś jestem górą na podjazdach. Szuter w Czechach, który zniszczył mnie psychicznie (ciągnął się jak dobry makaron do spaghetti :P), kończymy prawie w tym samym momencie, później pozostaje zjazd, podjazd i zjazd do mety. Czyli dla mnie zły układ.
Zgodnie z przewidywaniami, na zjeździe ucieka mi dość daleko, jednak dzięki wyciągniętemu siłą woli podjazdowi, na końcówce jestem o pół koła przed.
fot. Tadeusz Skwarczyński
Ja wiem, że takie emocje przy ściganiu się z teoretycznie słabszą płcią są cienkie, ale na trasie nie miało to dla mnie znaczenia ;)
Na moje szczęście, w kończący konkretny teren nawrót, Kasia wjeżdża szeeeeroko. Ryzykując (tylna, prawie łysa opona była na skraju przyczepności), ścinam zakręt i na szutrze jadę pierwszy. Tam blat-ośka i zaczynam dość długi finisz w dół. Po drodze mijamy szambiarkę, a na asfalcie już jest pozamiatane - udało mi się wyciągnąć sekundę przewagi.
Krótkie wnioski. Trasa była świetna, przyjemność niesamowita. Wreszcie mam sensowną podstawę do wyciągania wniosków na przyszłość, nie popsutą dobiciami czy pogodą.
Najlepsze zostało na koniec. Nie dość, że poznałem Che, Mambę, to szczęście wyniesione z trasy mnie nie opuściło.
Otóż po sprawdzeniu wyników okazało się, że wcisnąłem się na szerokie pudło :)
Piotrek Konwa włożył mi pół godziny. Oj jest co nadrabiać. Do piątego również spora, 15min strata, ale prawie 30min przewagi nad 7.
Ponadto wyTombolowałem sobie okulary, niestety bez możliwości włożenia korekcji, która niestety jest w moim, ślepym wypadku konieczna.
I na koniec liczby, które też chcą żyć:
T - 03:44:48.8
M1 - 6/10
OPEN - 103/365
i ciekawostka -> M - 100/330 :)
Start z ostatniego sektora, jednak dobra pozycja sprawiła, że już na pierwszym zakręcie udało mi się nieco wyskoczyć do przodu. Szkoda, że po chwili stanęliśmy, żeby przepuścić pociąg, gdyż wtedy peleton znów się zbił. Co odważniejsi przepychali się do przodu po chodniku, ja się do tak (delikatnie rzecz ujmując) chamskich metod nie zniżałem. Jak stoimy, to stoimy.
Na asfalcie próbuję wykorzystać kadry z oglądanego TdF - czyli skaczę do przodu i chowam się za koło następnego i tak dalej. Dobrze że tak robiłem, bo dzięki temu na pierwszym podjeździe miałem o niebo lepszą pozycję niż ta, z której zaczynałem. Podjazd szedł sprawnie, ciśnięcie przez Maćka na wysoką kadencję dało wreszcie efekty.
Do Trzech Kopców szybko zleciało, zwłaszcza, że spora część skądś mi się kojarzyła.
Dalej zjazd do pierwszego bufetu, gdzie odpuszczam wypłukaną rynnę i sprowadzam. W sumie jak teraz sobie ją przypomnę, to trochę bez sensu, ale sprowadzający fullowiec przede mną dał nie najlepszy impuls.
Na bufecie jednym haustem izotonik, woda i jadziem z żelem w dłoni.
fot. Bartek Sufin
Nie jestem pewien, ale chyba tutaj był dość trudny, techniczny zjazd, którego nie odpuściłem, w przeciwieństwie do tłumu ludzi, których omijałem.
Dalej mylę drogę, jadąc na kole i dokładamy dobre 400m. Później, tuż przed bufetem GENIALNY, niełatwy singiel, również zjechany.
Po bufecie rozpoczynamy to, na co czekałem. W wyniku zmiany trasy, podjeżdżaliśmy po płytach pod Stożek, jest to podjazd, który od pewnego wypadu kocham.
Zgodnie z przewidywaniami, idzie mi on bardzo fajnie, a GG dodatkowo go uatrakcyjnił objeżdżaniem części asfaltu po terenie, więc nie było nudno.
fot. Michał Czyż
Na podjeździe mijam (jak się później okazało) Katarzynę z KSPO, z którą już miałem okazję się ścigać. Tym razem było dużo ciekawiej, można powiedzieć, że uratowała mi finsz :)
Tasujemy się właściwie całą drogę do Czantorii - ona wyprzedza mnie w dół (kamienie :/), ja zaś jestem górą na podjazdach. Szuter w Czechach, który zniszczył mnie psychicznie (ciągnął się jak dobry makaron do spaghetti :P), kończymy prawie w tym samym momencie, później pozostaje zjazd, podjazd i zjazd do mety. Czyli dla mnie zły układ.
Zgodnie z przewidywaniami, na zjeździe ucieka mi dość daleko, jednak dzięki wyciągniętemu siłą woli podjazdowi, na końcówce jestem o pół koła przed.
fot. Tadeusz Skwarczyński
Ja wiem, że takie emocje przy ściganiu się z teoretycznie słabszą płcią są cienkie, ale na trasie nie miało to dla mnie znaczenia ;)
Na moje szczęście, w kończący konkretny teren nawrót, Kasia wjeżdża szeeeeroko. Ryzykując (tylna, prawie łysa opona była na skraju przyczepności), ścinam zakręt i na szutrze jadę pierwszy. Tam blat-ośka i zaczynam dość długi finisz w dół. Po drodze mijamy szambiarkę, a na asfalcie już jest pozamiatane - udało mi się wyciągnąć sekundę przewagi.
Krótkie wnioski. Trasa była świetna, przyjemność niesamowita. Wreszcie mam sensowną podstawę do wyciągania wniosków na przyszłość, nie popsutą dobiciami czy pogodą.
Najlepsze zostało na koniec. Nie dość, że poznałem Che, Mambę, to szczęście wyniesione z trasy mnie nie opuściło.
Otóż po sprawdzeniu wyników okazało się, że wcisnąłem się na szerokie pudło :)
Piotrek Konwa włożył mi pół godziny. Oj jest co nadrabiać. Do piątego również spora, 15min strata, ale prawie 30min przewagi nad 7.
Ponadto wyTombolowałem sobie okulary, niestety bez możliwości włożenia korekcji, która niestety jest w moim, ślepym wypadku konieczna.
I na koniec liczby, które też chcą żyć:
T - 03:44:48.8
M1 - 6/10
OPEN - 103/365
i ciekawostka -> M - 100/330 :)
d65 - Czesko-polska wyrypa
Sobota, 26 maja 2012
109.26
km
Teren -
44.00
km
Czas -
06:11
Średnia -
17.67
km/h
V max teren -
51.00
km/h
HR max -
146
( 71%)
BPM
HR avg -
186
( 91%)
BPM
4703
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
Punkt 9:00 spotykam się z Maćkiem i Grzesiem na lotnisku. Szybkie przywitanie i decyzja o kierunku jazdy - Czantoria i dalej, po czym ruszamy nieco zmodyfikowaną trasą do Górek, gdzie wskakujemy na Wisłostradę.
W Ustroniu pauza w sklepie, i ruszamy w stronę Czeskiej granicy. Po przecięciu dwupasmówki wjeżdżamy w teren, którego przez dłuższy czas nie opuścimy.
Będzie trudno :D
Do granicy przebijamy się, jak widać "bardzo trudną" rowerówką. Tak, to był szuter :) No może na końcu trochę kolein od traktorów w błotku, ale to wszystko ;)
Widoki przez duże W towarzyszyły nam cały dzień
Fragment rowerówki po stronie polskiej
Po stronie czeskiej zjazd asfaltem, po którym zaczyna się, chyba najgorszy dziś, podjazd pod Czantorię. Bez chwili na oddech, chyba że przy robieniu zdjęć.
Bo drętwym się jest, a nie bywa - krótko odnośnie mej "Stylówy" ;)
Maćko z Bogdańca śmiga pod Czantorię - jeszcze asfaltem
Ze szczytu uciekamy gdzie pieprz rośnie, bo tłumy istotne. Czyli jedziemy wzdłuż granicy (nieustannie mijane słupy graniczne nie pozwalały tego nie zauważyć :) ). Zjazd ostry, kamerdolce w ilościach hurtowych. Na końcu zaliczam mały szlif, kiedy awaryjnie kładę rower przed zakrętem, bo tylni, zatłuszczony, hampel zupełnie nie hamował.
fot. Maciek
Później mykamy na Soszów, a następnie na Cieślar, gdzie siadamy na krótki popas.
Były też pokazy alpinistyczne - nigdy nie róbcie tego bez kasku :D
fot. Maciek
Z Cieślara tracimy wysokość na Mały Stożek, z którego podjeżdżamy pod Stożek Właściwy. Mimo zmęczenia i chęci oddechu, po krótkiej naradzie uciekamy od tłumów na Kiczory. Tam popas fotograficzny i jedziemy w kierunku Kubalonki.
Nie wiem dlaczego się tu śmieję. To zupełnie nie jest śmieszne!
fot. Maciek
Przed Kubalonką dobijam tylną oponkę, także nasze lekko już ujechane mięśnie mają dodatkową okazję na odpoczynek.
Prawie jak technika
fot. Maciek
Artystyczne foto Maćka, a ja w tle zmieniam dętkę
fot. Maciek
Na przełęczy decydujemy się zjechać obok Zamku Przezesa do Wisły, a później wylądować w Brennej na grochówie. Plan wykonany, trochę tylko zacząłem umierać i się pogubiłem :/
Po grochówie i zapiekance nogi przez krótki czas odżyły, ale oczywistym było, że przekroczyłem Rubikon i będzie tylko gorzej. Tak było...
Tak dzisiaj było!
Mimo to do domu wróciłem o własnych siłach :)
W Ustroniu pauza w sklepie, i ruszamy w stronę Czeskiej granicy. Po przecięciu dwupasmówki wjeżdżamy w teren, którego przez dłuższy czas nie opuścimy.
Będzie trudno :D
Do granicy przebijamy się, jak widać "bardzo trudną" rowerówką. Tak, to był szuter :) No może na końcu trochę kolein od traktorów w błotku, ale to wszystko ;)
Widoki przez duże W towarzyszyły nam cały dzień
Fragment rowerówki po stronie polskiej
Po stronie czeskiej zjazd asfaltem, po którym zaczyna się, chyba najgorszy dziś, podjazd pod Czantorię. Bez chwili na oddech, chyba że przy robieniu zdjęć.
Bo drętwym się jest, a nie bywa - krótko odnośnie mej "Stylówy" ;)
Maćko z Bogdańca śmiga pod Czantorię - jeszcze asfaltem
Ze szczytu uciekamy gdzie pieprz rośnie, bo tłumy istotne. Czyli jedziemy wzdłuż granicy (nieustannie mijane słupy graniczne nie pozwalały tego nie zauważyć :) ). Zjazd ostry, kamerdolce w ilościach hurtowych. Na końcu zaliczam mały szlif, kiedy awaryjnie kładę rower przed zakrętem, bo tylni, zatłuszczony, hampel zupełnie nie hamował.
fot. Maciek
Później mykamy na Soszów, a następnie na Cieślar, gdzie siadamy na krótki popas.
Były też pokazy alpinistyczne - nigdy nie róbcie tego bez kasku :D
fot. Maciek
Z Cieślara tracimy wysokość na Mały Stożek, z którego podjeżdżamy pod Stożek Właściwy. Mimo zmęczenia i chęci oddechu, po krótkiej naradzie uciekamy od tłumów na Kiczory. Tam popas fotograficzny i jedziemy w kierunku Kubalonki.
Nie wiem dlaczego się tu śmieję. To zupełnie nie jest śmieszne!
fot. Maciek
Przed Kubalonką dobijam tylną oponkę, także nasze lekko już ujechane mięśnie mają dodatkową okazję na odpoczynek.
Prawie jak technika
fot. Maciek
Artystyczne foto Maćka, a ja w tle zmieniam dętkę
fot. Maciek
Na przełęczy decydujemy się zjechać obok Zamku Przezesa do Wisły, a później wylądować w Brennej na grochówie. Plan wykonany, trochę tylko zacząłem umierać i się pogubiłem :/
Po grochówie i zapiekance nogi przez krótki czas odżyły, ale oczywistym było, że przekroczyłem Rubikon i będzie tylko gorzej. Tak było...
Tak dzisiaj było!
Mimo to do domu wróciłem o własnych siłach :)
d51 - Przybyli kolarze pod okienko
Niedziela, 29 kwietnia 2012
106.00
km
Teren -
25.00
km
Czas -
05:35
Średnia -
18.99
km/h
V max teren -
67.00
km/h
HR max -
199
( 97%)
BPM
HR avg -
154
( 75%)
BPM
5241
kcal
25.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad zaczynamy od spotkania się o 9:00 na lotnisku.
fot. Dawid
Chwila czekania na Michała i cały, 8 osobowy peleton w składzie Arek, Dawid,, Grzesiu, Marco, Michał, Maciek, Paweł, no i ja, ruszył.
Najpierw przeskok do Górek, gdzie przejechałem się na Scalpelu Pawła (fajna sprawa, nie ma co), pauza w sklepie w Brennej, no i śmigamy do Wisły standardem wzdłuż rzeki.
Słońce równo operowało cały czas :D
Bulwar w Wiśle
fot. Dawid
Następnie kierujemy się jak na Kubalonkę, by odbić na Stożek Mały drogą dojazdową, którą kiedyś zjeżdżaliśmy. Tu narzuciłem sobie ostre tempo, kawałek przed końcem doszedł mnie Marek i we dwójkę dotoczyliśmy się na górę.
Zaczęło się tak...
fot. Dawid
... a tak skończyło
Na szczycie szybkie przepakowanko, foto sesja i zjazd szlakiem zielonym na stronę czeską. Szlak świetny, szkoda że na początku kilkukrotnie musieliśmy przeprowadzać rowery przez zawalone drzewa.
Takich miejsc nie brakowało
fot. Dawid
Po zjeździe chwila oddechu i zaraz zaczęliśmy kolejny dzisiejszego dnia podjazd - pod Filipkę. Podjazd o tyle znośny, że w porównaniu do pozostałych dwóch, dość krótki. Kamienisty i dość stromy, ale krótki.
Filipka
Na szczycie znów melduję się pierwszy ;) Noga dziś podawała baardzo przyjemnie. Czekamy na resztę chłopaków (Marek ze względów zdrowotnych pojechał naokoło asfaltem) i zasiadamy na przerwę. Bardzo przyjemna była to przerwa, nie powiem :D
fot. Dawid
Po przerwie śmigamy w dół szerokim, meeega szybkim szutrem (V max tam ustanowiony), na którym Grzesiu dobija tył, no więc chwilę z nim poczekałem, coby się chłopak nie nudził ;)
Po szybkim szutrze następuje jeszcze szybszy asfalt (74 km/h!) i szukanie właściwego szlaku na Cieślar. Błąd pakuje nas w dodatkowe ~700m podjazdu, zwróciło się to o tyle, że w strumieniu napełniliśmy suche bidony i ochłodziliśmy się.
fot. Dawid
fot. Dawid
Podjazd pod Cieślar, straszna sprawa. Dłuuugi szuter, już nie uciągnąłem trzeciego podjazdu wysokim tempem, ale i tak nie byłem ostatni ;)
Cieślar
fot. Dawid
Później przeskok na Soszów, skąd zjechaliśmy prosto na obiad. Zaliczając po drodze 2 snejki, Dawida i mój :/
Posiłek regeneracyjny w postaci placków ze śmietaną, powrót tą samą drogą, z dużo dłuższą przerwą pod sklepem no i rozjazd na lotnisku. Na zakończenie machnąłem moją przedłużającą pętlę przez rynek, centrum i PKS. Tak na rozjechanie ;)
DZIĘKI CHŁOPAKI! DO ZAŚ!
fot. Dawid
Chwila czekania na Michała i cały, 8 osobowy peleton w składzie Arek, Dawid,, Grzesiu, Marco, Michał, Maciek, Paweł, no i ja, ruszył.
Najpierw przeskok do Górek, gdzie przejechałem się na Scalpelu Pawła (fajna sprawa, nie ma co), pauza w sklepie w Brennej, no i śmigamy do Wisły standardem wzdłuż rzeki.
Słońce równo operowało cały czas :D
Bulwar w Wiśle
fot. Dawid
Następnie kierujemy się jak na Kubalonkę, by odbić na Stożek Mały drogą dojazdową, którą kiedyś zjeżdżaliśmy. Tu narzuciłem sobie ostre tempo, kawałek przed końcem doszedł mnie Marek i we dwójkę dotoczyliśmy się na górę.
Zaczęło się tak...
fot. Dawid
... a tak skończyło
Na szczycie szybkie przepakowanko, foto sesja i zjazd szlakiem zielonym na stronę czeską. Szlak świetny, szkoda że na początku kilkukrotnie musieliśmy przeprowadzać rowery przez zawalone drzewa.
Takich miejsc nie brakowało
fot. Dawid
Po zjeździe chwila oddechu i zaraz zaczęliśmy kolejny dzisiejszego dnia podjazd - pod Filipkę. Podjazd o tyle znośny, że w porównaniu do pozostałych dwóch, dość krótki. Kamienisty i dość stromy, ale krótki.
Filipka
Na szczycie znów melduję się pierwszy ;) Noga dziś podawała baardzo przyjemnie. Czekamy na resztę chłopaków (Marek ze względów zdrowotnych pojechał naokoło asfaltem) i zasiadamy na przerwę. Bardzo przyjemna była to przerwa, nie powiem :D
fot. Dawid
Po przerwie śmigamy w dół szerokim, meeega szybkim szutrem (V max tam ustanowiony), na którym Grzesiu dobija tył, no więc chwilę z nim poczekałem, coby się chłopak nie nudził ;)
Po szybkim szutrze następuje jeszcze szybszy asfalt (74 km/h!) i szukanie właściwego szlaku na Cieślar. Błąd pakuje nas w dodatkowe ~700m podjazdu, zwróciło się to o tyle, że w strumieniu napełniliśmy suche bidony i ochłodziliśmy się.
fot. Dawid
fot. Dawid
Podjazd pod Cieślar, straszna sprawa. Dłuuugi szuter, już nie uciągnąłem trzeciego podjazdu wysokim tempem, ale i tak nie byłem ostatni ;)
Cieślar
fot. Dawid
Później przeskok na Soszów, skąd zjechaliśmy prosto na obiad. Zaliczając po drodze 2 snejki, Dawida i mój :/
Posiłek regeneracyjny w postaci placków ze śmietaną, powrót tą samą drogą, z dużo dłuższą przerwą pod sklepem no i rozjazd na lotnisku. Na zakończenie machnąłem moją przedłużającą pętlę przez rynek, centrum i PKS. Tak na rozjechanie ;)
DZIĘKI CHŁOPAKI! DO ZAŚ!
Soszów z nową bandą
Niedziela, 24 października 2010
97.76
km
Teren -
21.00
km
Czas -
04:53
Średnia -
20.02
km/h
V max teren -
55.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
8.0
°C
Ultra Flite
Wycieczka ta zaczęła się od podrzucenia Wojtkowi pomysłu na jakiś wypad w obecny łikend. Wojtek uruchomił znajomości i okazało się, że pojechało nas 5 sztuk.
Trasa miała być "generalnie w stronę Czantorii", a skończyło się na Soszowie i planowanych, lecz (na szczęście :) )nie ogarniętych Trzech Kopcach.
Później zjazd do Wisły-technicznie nuuuda, ale bardzo szybki i z asfaltowymi nawrotami.
Potem przez Brenną do BB.
Dzięki panowie szlachta za wypad, było miodnie.
GPS
Trasa miała być "generalnie w stronę Czantorii", a skończyło się na Soszowie i planowanych, lecz (na szczęście :) )nie ogarniętych Trzech Kopcach.
Później zjazd do Wisły-technicznie nuuuda, ale bardzo szybki i z asfaltowymi nawrotami.
Potem przez Brenną do BB.
Dzięki panowie szlachta za wypad, było miodnie.
GPS