d52 - Turbacz, acz, acz
Wtorek, 1 maja 2012
57.01
km
Teren -
29.00
km
Czas -
04:15
Średnia -
13.41
km/h
V max teren -
42.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
140
( 68%)
BPM
3807
kcal
24.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wyjazd zaczął się o godz. 4:50 pikaniem alarmu w Sigmie PC15. Względnie nieśpieszne ogarnięcie się, śniadanie, sprawdzenie zawartości plecaka i 6:15 wpinam się w zatrzaski.
6:15 a już tak ciepło!
Kiedy przyjechałem pod Gemini, okazało się, żem ostatni, a chłopaki już popakowali się do przyczepki busa załatwionego przez Grzesia.
Jakoś się zapakowaliśmy, i wesoły autobus ruszył. Siurpauzę robimy w Jordanowie, gdzie zaopatrujemy się w obowiązkowe BigMilki i banany.
Po przerwie nasz transporter jakby stracił werwę na podjeździe, kopcąc spod maski przy tym obficie.
Kolejna pauza, szybki werdykt - trzeba dolać płynu do chłodnicy. Rundka po okolicznych domach, woda się znalazła, ale okazało się, że zagotowany płyn wytwarza cholernie duże ciśnienie:
Trwało to dobre 15s
Zjechaliśmy do Rabki, gdzie się rozpakowaliśmy, szybka przebiórka w klamoty rowerowe i wio.
Banan jak można przypuszczać, długo w takim układzie nie wytrwał ;)
Podjazd zaczyna się stromym asfaltem, przechodzi w szutrówkę:
Jeszcze mają siły tak cisnąć ;)
Ta z kolei szybko przechodzi w standardowy, kamienisty szlak.
Widoczki nie do pobicia, Tatry nawet telefonem upolowałem :)
Na Obidowej obowiązkowy kurs do schroniskowej umywalki, by napełnić suche już bidoniska.
fot. Dawid
Później robi się ciekawie - pojawia się śnieg i pośniegowe błoto, toteż mina nam nieco rzednie, ale po kilkunastu minutach zaczyna nam być to obojętne - przynajmniej w butach chłód ;)
fot. Dawid
Po niekrótkiej walce z zastanymi warunkami docieramy na coś, co mogłoby się nazywać Polaną pod Turbaczem, ale czy tak jest, to nie wiem. W Gorcach byłem raz pierwszy, ale z całą pewnością nie ostatni. Tak cienkiej granicy między ruchliwym szlakiem, a kompletną ciszą jeszcze nie spotkałem.
Ekipa przy schronisku na Turbaczu
fot. Dawid
Po chwili popasu ruszamy do schronu na Turbaczu, walcząc po drodze z pozostałymi płatami śniegu. Na górze odpoczynek, przemyślenie koncepcji na dalszą jazdę i powrót na polanę.
Dalej kierujemy się na Kudłoń, przed którym czekał na nas meega podjazd - Paweł donosił o 24% nachyleniu, na szczycie odpoczynek, chwilę gadamy z napotkanymi Krakusami i ruszamy dalej świetną ścieżką wśród kosówki. Piękna, mega przyjemna, no i szybka sprawa.
fot. Dawid
Później czekało na nas coś, co jajcarze z GPN nazwali "scieżką szutrową", a okazało się że wyspana była Ci ona kamulcami. Z dwojga złego nie było to najgorsze, bo jak później się okazało, droga prowadziła po dość dużych kamieniach, co wyszło, kiedy kamulce się skończyły ;)
fot. Dawid
fot. Dawid
Na zakończenie Maciek wyłapał gwoździa, a później zjechaliśmy na asfalt. Kilka podjazdów, zjazd w terenie i lądujemy w Rabce na rybie.
fot. Dawid
Po powrocie do BB mycie Kata u Maćka i powrót do domu już po ciemku - dojazdów było w sumie 7 km.
6:15 a już tak ciepło!
Kiedy przyjechałem pod Gemini, okazało się, żem ostatni, a chłopaki już popakowali się do przyczepki busa załatwionego przez Grzesia.
Jakoś się zapakowaliśmy, i wesoły autobus ruszył. Siurpauzę robimy w Jordanowie, gdzie zaopatrujemy się w obowiązkowe BigMilki i banany.
Po przerwie nasz transporter jakby stracił werwę na podjeździe, kopcąc spod maski przy tym obficie.
Kolejna pauza, szybki werdykt - trzeba dolać płynu do chłodnicy. Rundka po okolicznych domach, woda się znalazła, ale okazało się, że zagotowany płyn wytwarza cholernie duże ciśnienie:
Trwało to dobre 15s
Zjechaliśmy do Rabki, gdzie się rozpakowaliśmy, szybka przebiórka w klamoty rowerowe i wio.
Banan jak można przypuszczać, długo w takim układzie nie wytrwał ;)
Podjazd zaczyna się stromym asfaltem, przechodzi w szutrówkę:
Jeszcze mają siły tak cisnąć ;)
Ta z kolei szybko przechodzi w standardowy, kamienisty szlak.
Widoczki nie do pobicia, Tatry nawet telefonem upolowałem :)
Na Obidowej obowiązkowy kurs do schroniskowej umywalki, by napełnić suche już bidoniska.
fot. Dawid
Później robi się ciekawie - pojawia się śnieg i pośniegowe błoto, toteż mina nam nieco rzednie, ale po kilkunastu minutach zaczyna nam być to obojętne - przynajmniej w butach chłód ;)
fot. Dawid
Po niekrótkiej walce z zastanymi warunkami docieramy na coś, co mogłoby się nazywać Polaną pod Turbaczem, ale czy tak jest, to nie wiem. W Gorcach byłem raz pierwszy, ale z całą pewnością nie ostatni. Tak cienkiej granicy między ruchliwym szlakiem, a kompletną ciszą jeszcze nie spotkałem.
Ekipa przy schronisku na Turbaczu
fot. Dawid
Po chwili popasu ruszamy do schronu na Turbaczu, walcząc po drodze z pozostałymi płatami śniegu. Na górze odpoczynek, przemyślenie koncepcji na dalszą jazdę i powrót na polanę.
Dalej kierujemy się na Kudłoń, przed którym czekał na nas meega podjazd - Paweł donosił o 24% nachyleniu, na szczycie odpoczynek, chwilę gadamy z napotkanymi Krakusami i ruszamy dalej świetną ścieżką wśród kosówki. Piękna, mega przyjemna, no i szybka sprawa.
fot. Dawid
Później czekało na nas coś, co jajcarze z GPN nazwali "scieżką szutrową", a okazało się że wyspana była Ci ona kamulcami. Z dwojga złego nie było to najgorsze, bo jak później się okazało, droga prowadziła po dość dużych kamieniach, co wyszło, kiedy kamulce się skończyły ;)
fot. Dawid
fot. Dawid
Na zakończenie Maciek wyłapał gwoździa, a później zjechaliśmy na asfalt. Kilka podjazdów, zjazd w terenie i lądujemy w Rabce na rybie.
fot. Dawid
Po powrocie do BB mycie Kata u Maćka i powrót do domu już po ciemku - dojazdów było w sumie 7 km.
Skądś znam ten tytuł ;). Mój brat ostatnio jechał z kolegami w góry i musieli megana co jakiś czas zatrzymywać i studzić :D
Komentuj