Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:252.76 km (w terenie 231.90 km; 91.75%)
Czas w ruchu:17:26
Średnia prędkość:14.50 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:4400 m
Maks. tętno maksymalne:217 (106 %)
Maks. tętno średnie:189 (92 %)
Suma kalorii:13823 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:31.60 km i 2h 10m
Więcej statystyk

d119 - Murapol CUP, czyli własne śmieci odkryte na nowo


Niedziela, 23 września 2012


8.30

km

Teren -

8.00

km

Czas -

00:35

Średnia -

14.23

km/h

V max teren -

44.00

km/h

HR max -

217

(106%)
BPM

HR avg -

188

( 92%)
BPM

609

kcal

17.0

°C

Ultra Sport

Skoro świt dojeżdżamy, a jakże, na rowerze (dla uproszczenia kilometrów nie liczyłem) na Bielsko-Bialskie Błonia.

Najpierw objazd trasy dla młodzików (raz, że na rozgrzewkę, dwa, że nie wiedziałem jak na "dużą" pętlę trafić.

Później dopytuję się co i jak, okazuje się, że faktycznie, podjazd zielonym stał się faktem. A tam podjazd. Podejście :P

Najpierw traskę objeżdżam sam, później drugie kółko robimy w doborowej obsadzie - Ania, Dawid, Maciek, Michał, no i Marek. Po zgłoszeniu orgowi że w dość istotnym miejscu jest zerwana taśma, dostaję misję, żeby owy brak uzupełnić :) Czyn społeczny wręcz ;)

Szybko ustawiamy się na starcie w towarzystwie kobiet wszystkich stanów, no i mastersów płci męskiej. Niestety Michała gubię już wtedy, bo praktycznie spóźnił się na start.

Podjazd zielonym i już okazuje się gdzie jest moje miejsce. Minimalnie blokowany przez Przemka dojeżdżam do korzeni, na których nawet nie walczę. Niestety w górnej części, również przyblokowany przez podbiegającego, wpadam na mokry korzeń i ląduję profesjonalnie, na żółwia. Przeklnąłem szpetnie i ruszyłem dalej.

Stracone pozycje odrabiam szybko, część jeszcze na podjeździe, Przemka biorę przy nawrocie na tor DH, a ostatniego z "mojej" grupki na prostej tuż przed odbiciem w prawo. Zrobiłem to dość ciekawie, gdyż waliłem po niewyjeżdżonej części szlaku, co skutkowało dwoma wymuszonymi lotami nad korzeniami, i tragiczną pozycją na owym odbiciu (jedna strona była zjazdem, na drugiej były małe hopki, nie muszę mówić, na którą mnie wyrzuciło? :P ).

Dalej świetny singielek, przeskok na Horizona, kawałek asfaltu i kolejne kombinowanie w terenie.

Na drugie kółko wjeżdżam już w nieco lepszym stanie (jednak intensywność XC to nie moja bajka, ale emocje przednie :) ), jednak przy przeskoku przez korzenie zapycha mi się blok w lewym pedale, co utrudnia mi jazdę do końca.

Najpierw, jeszcze na korzeniach blokuję Juniorkę z MTB Silesii, z którą przyjdzie mi kończyć ścig. Później, chcąc na asfalcie nieco depnąć, znów wyrywam blok z pedału.

Jakoś tak nagle nastąpił finisz, no i koniec. Jechało się przyjemnie, wygrać zamiaru nie miałem, a przynajmniej poznałem fajne trasy w domowych warunkach. 7/11 Junior z czasem 0:35:45

Później w ramach rozrywki powysiłkowej, popełniłem kilka zdjęć z rundy Elity. A tu.









KategorieKategoria Cygański, MTB, Teren, Zawody Komentarze Komentarze 0 Data 23.09.2012 Top W górę

d109 - MTBM Zawoja, czyli błotooo


Sobota, 1 września 2012


46.06

km

Teren -

40.00

km

Czas -

03:38

Średnia -

12.68

km/h

V max teren -

51.00

km/h

HR max -

204

(100%)
BPM

HR avg -

169

( 82%)
BPM

3095

kcal

16.0

°C

Ultra Sport

Z początku wpis był w zupełnie innym tonie, ale jak tak siedzę, to myślę że nie ma co marudzić - teraz przynajmniej mam potwierdzenie moich błotnych umiejętności, no i niełatwy ścig w CV :) Satysfakcja większa, iż pokonany w błocie.



Tuż po zameldowaniu się w Zawoi i rozstrzygnięciu (oczywiście na niekorzyść mojego portfela) kwestii opóźnionego przelewu, zaczął padać deszcz, toteż w ukręconym w Ustroniu III sektorze byłem rozkręcony jedynie z grubsza.


Ponoć czerwony najszybszy. Nie w błocie ;)

Mogło to mieć wpływ na szybkie zatkanie na dojazdowym asfalcie i pierwszym podjeździe - nie wiele brakowało mi do jazdy w pierwszej grupie, jednak brak chęci współpracy współtowarzyszy w grupce drugiej skazał mnie na samotne ataki, po których nie byłem w stanie utrzymać koła, no i sporo się tam spaliłem.


Wyćwiczony atak po zewnętrznej :)

Podjazd w terenie idzie dość żałośnie, kolejne potwierdzenie zauważonego we Wiśle i Ustroniu "syndromu I podjazdu". Gdzieś tam potem był dość interesujący zjazd, zwłaszcza, kiedy jedyną informacją o trasie był błędnik i zielone gatki gościa chyba z isportu, który niestety w pewnym momencie się położył. Chcąc nie chcąc, ja również kawałek sprowadziłem, by po ruszeniu zgarnąć ręką krzak róży :/ Kolca żadnego na szczęście nie wziąłem ze sobą na drogę :) Mijam również kibicującą mi rodzinkę, którą pozdrawiam gromkim "Kuurcze, nic przez te cholerne okulary nie widzę!"



Na pierwszym bufecie czyszczenie okularów zaparowanych już od momentu kiedy wjechaliśmy w teren i przesmarowanie łańcucha jednorazówką FLa, której resztkę zostawiam G. Golonce, coby w razie czego poratował kogoś.

Na rozpoczynającym kolejny podjazd asfalcie "team" proponuje czyszczenie okularów, jednak świadom straconego na górze czasu, kategorycznie odmawiam.

Na opisywanych przed maratonem koleinach zaliczam gleb sztuk czy. Pierwsza przewrotka, drugą wpakowałem się łokciem w drzewo, trzecia to kulturalny siad pod tytułem Co ja robię tu? gdyż stał się nagle, bez powodu.


II bufet

Ciężko określić teraz ciąg przyczynowo-skutkowy, raz że parę dni już minęło, dwa, jechałem, jak to później łokreśliłem na niewidzialnym rowerze, po nie widzialnej trasie pokrytej niewidzialnym błotem, które czułem na twarzy :) Takie uroki bycia pół-kretem, że patrzałek ściągnąć nie mogę.

Jednakowoż gdzieś później zatrzymałem się po tym jak nie zauważyłem zakrętu i stanąłem praktycznie w krzakach z misją wyczyszczenia okularów. Proste to nie jest, wkładka korekcyjna praktycznie uniemożliwia pozbycie się pary ze szkieł. Jakoś to względnie opanowałem, założyłem je na nos i zobaczyłem "Strefę zrzutu" czyli bufet :D

Tam przemywam okulary wodą i smaruję łańcuch, tym razem specyfikiem z przybufetowego serwisu.


Dużo to nie dało, ale niech będzie...

Po wymianie okrzyków z rodzinką, która przemieściła się na owy bufet, jadę dalej.



Dalej zastaję coś czego nie można nazwać podejściem. Raczej matką (i ojcem równocześnie) wszystkich podejść. Na sucho może do wyjechania, ale wątpię czy dla mnie w 100% Za to w zastanych warunkach nie było opcji i czekało nas niekończące się podejście.

Dalej przypadkiem nieco skracam trasę. Strzałki pokazujące prosto w krzaki i ślady wiodące w przeciwną stronę, a na dokładkę ludzie za mną jadący w prawo przeważają. O skróceniu dowiaduję się w poniedziałek u znanego niektórym Remika C. na serwisie. Nadrobić nic nie nadrobiłem, zaparowane przy postoju okulary = gleba :)

Później stromy, szeroki zjazd, złe podejście do zakrętu, w którego połowie odkrywam przednim kołem porządny kamień, co kończy się ucieczką grupki którą dogoniłem na singlowym fragmencie.


Foto by Versus

Kolejny singiel to solidna dawka zmęczenia dla rąk, taką pozycję utrzymywałem przez jego większość, a dwa momenty kiedy pozwoliłem sobie odpocząć, o mały cyk, a skończyły by się nie wesoło. Raz o mało co nie spadłem głową w dół z 3metrów na kamienie, a drugi raz... Panowie wiedzą co się dzieje, kiedy człowiek zahaczy o siodełko wracając z takiej pozycji ;)

Dalej ogień na asfalcie:

Foto by M. Urbanik

Iii finisz na stadionie, po którym o mało co nie wpakowałem się w stojący tradycyjnie za kreską motłoch, a zrobiłbym to z gracją, bo wjechałbym w nich bokiem, niemalże jak Vin Dizel w Szybkich i Wściekłych. Generalnie i tak nie było najgorzej, na trasie raz się tak rypsłem, że rower mi uciekł przy takim poślizgu "kontrolowanym" :D

Sumarum suma:
T: 3:52:52.9
M1 14/18
Open 120/288

Wnioski? Uno, nie umiem jechać szybko w takich warunkach. Raz że zaparowane okulary, dwa że ogólna jakaś taka niechęć. Dos, Explorer z przodu to mój pewnik na każde gorsze warunki/zawody - teraz już rozumiem co to znaczy trzymanie w błocie. Tres, gratulacje dla ekipy MTBM za świetną trasę, choć szkoda, że nie wprowadzono, ponoć trzymanych w tajemnicy, wariantów awaryjnych na taką pogodę, byłoby mniej butowania.

Straty? Padnięty suport. A właściwie nie padnięty, a zarżnięty - już po Wrocławiu go reanimowaliśmy. W zamian wskoczył Accent Pro, w bling bling złotym kolorze. No i prawie skończone przednie klocki (tył nie ruszony :D), które na dniach zmienię, jak je zajadę na amen.


Ja wiem, że każdy widział, ale powtórka nie zaszkodzi ;)

d94 - MTB Maraton Ustroń


Sobota, 4 sierpnia 2012


52.85

km

Teren -

45.00

km

Czas -

03:40

Średnia -

14.41

km/h

V max teren -

48.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

183

( 89%)
BPM

3482

kcal

28.0

°C

Ultra Sport

Hmm, jakby tak opisać ten maraton, to powiem krótko, było GE-NIAL-NIE!



Start z ostatniego sektora, jednak dobra pozycja sprawiła, że już na pierwszym zakręcie udało mi się nieco wyskoczyć do przodu. Szkoda, że po chwili stanęliśmy, żeby przepuścić pociąg, gdyż wtedy peleton znów się zbił. Co odważniejsi przepychali się do przodu po chodniku, ja się do tak (delikatnie rzecz ujmując) chamskich metod nie zniżałem. Jak stoimy, to stoimy.

Na asfalcie próbuję wykorzystać kadry z oglądanego TdF - czyli skaczę do przodu i chowam się za koło następnego i tak dalej. Dobrze że tak robiłem, bo dzięki temu na pierwszym podjeździe miałem o niebo lepszą pozycję niż ta, z której zaczynałem. Podjazd szedł sprawnie, ciśnięcie przez Maćka na wysoką kadencję dało wreszcie efekty.

Do Trzech Kopców szybko zleciało, zwłaszcza, że spora część skądś mi się kojarzyła.

Dalej zjazd do pierwszego bufetu, gdzie odpuszczam wypłukaną rynnę i sprowadzam. W sumie jak teraz sobie ją przypomnę, to trochę bez sensu, ale sprowadzający fullowiec przede mną dał nie najlepszy impuls.

Na bufecie jednym haustem izotonik, woda i jadziem z żelem w dłoni.


fot. Bartek Sufin

Nie jestem pewien, ale chyba tutaj był dość trudny, techniczny zjazd, którego nie odpuściłem, w przeciwieństwie do tłumu ludzi, których omijałem.

Dalej mylę drogę, jadąc na kole i dokładamy dobre 400m. Później, tuż przed bufetem GENIALNY, niełatwy singiel, również zjechany.

Po bufecie rozpoczynamy to, na co czekałem. W wyniku zmiany trasy, podjeżdżaliśmy po płytach pod Stożek, jest to podjazd, który od pewnego wypadu kocham.

Zgodnie z przewidywaniami, idzie mi on bardzo fajnie, a GG dodatkowo go uatrakcyjnił objeżdżaniem części asfaltu po terenie, więc nie było nudno.


fot. Michał Czyż

Na podjeździe mijam (jak się później okazało) Katarzynę z KSPO, z którą już miałem okazję się ścigać. Tym razem było dużo ciekawiej, można powiedzieć, że uratowała mi finsz :)

Tasujemy się właściwie całą drogę do Czantorii - ona wyprzedza mnie w dół (kamienie :/), ja zaś jestem górą na podjazdach. Szuter w Czechach, który zniszczył mnie psychicznie (ciągnął się jak dobry makaron do spaghetti :P), kończymy prawie w tym samym momencie, później pozostaje zjazd, podjazd i zjazd do mety. Czyli dla mnie zły układ.

Zgodnie z przewidywaniami, na zjeździe ucieka mi dość daleko, jednak dzięki wyciągniętemu siłą woli podjazdowi, na końcówce jestem o pół koła przed.


fot. Tadeusz Skwarczyński

Ja wiem, że takie emocje przy ściganiu się z teoretycznie słabszą płcią są cienkie, ale na trasie nie miało to dla mnie znaczenia ;)

Na moje szczęście, w kończący konkretny teren nawrót, Kasia wjeżdża szeeeeroko. Ryzykując (tylna, prawie łysa opona była na skraju przyczepności), ścinam zakręt i na szutrze jadę pierwszy. Tam blat-ośka i zaczynam dość długi finisz w dół. Po drodze mijamy szambiarkę, a na asfalcie już jest pozamiatane - udało mi się wyciągnąć sekundę przewagi.



Krótkie wnioski. Trasa była świetna, przyjemność niesamowita. Wreszcie mam sensowną podstawę do wyciągania wniosków na przyszłość, nie popsutą dobiciami czy pogodą.

Najlepsze zostało na koniec. Nie dość, że poznałem Che, Mambę, to szczęście wyniesione z trasy mnie nie opuściło.

Otóż po sprawdzeniu wyników okazało się, że wcisnąłem się na szerokie pudło :)


Piotrek Konwa włożył mi pół godziny. Oj jest co nadrabiać. Do piątego również spora, 15min strata, ale prawie 30min przewagi nad 7.

Ponadto wyTombolowałem sobie okulary, niestety bez możliwości włożenia korekcji, która niestety jest w moim, ślepym wypadku konieczna.

I na koniec liczby, które też chcą żyć:
T - 03:44:48.8
M1 - 6/10
OPEN - 103/365
i ciekawostka -> M - 100/330 :)

d81 - BM Wisła, czyli piekło na ziemi?


Sobota, 30 czerwca 2012


41.34

km

Teren -

37.00

km

Czas -

03:04

Średnia -

13.48

km/h

V max teren -

67.00

km/h

HR max -

212

(103%)
BPM

HR avg -

185

( 90%)
BPM

3013

kcal

30.0

°C

Ultra Sport

Po oczekiwaniu na zdjęcia, na powrót internetu oraz wielu innych przeszkodach piszę wreszcie czy słowa na temat sobotniego maratonu.

Najkrócej opisać go można w tych słowach:
Jak można było "przegrać" "wygrany" maraton?
lub
Jak można było "wygrać" "przegrany" maraton?

Czyli jak to zwykle, nie obyło się bez wpadek.


BikeLIFE

Na dzień dobry, po sprawdzeniu roweru na strychu okazało się, że przetarła się łatka w tylnej dętce. Ekspresowa zmiana na prestową Kendę którą dostałem na UEKu. Tak, nie kupiłem od tego czasu dętki :/ Świadom jak wygląda trasa, walę więcej tlenu niż zwykle, żeby spróbować ograniczyć dobicia.



Na miejscu próbuję zorganizować dętkę, najpierw szukając takiej jak trzeba - auto, jednak nieczynny serwis, oraz ludzie używający tylko presty, spowodował że kupiłem dętkę z chudym wentylem od dziewczyny z GET-FIT, żeby mieć chociaż na zapas. Krótka rozmowa z tatą i decyzja o zamianie miejsc dętek - z przodu szanse na ścięcie wentyla presty są jakby mniejsze, toteż na tyle ląduje jeszcze seryjny Schwalbe. Nie na długo :D



Nieco przezorny po Wrocławiu, w sektorze ustawiam się w okolicy 10:30. Okazuje się że nie potrzebnie - 3 sektor był prawie cały w słońcu, do 10:50 mało kto dochodził :) W sektorze rowerowa gadka-szmatka, do czasu. 10:59 zaczęło być dziwnie cicho :)


fot. Ela Cirocka

Start mocny, pomny kryzysu z początku tygodnia nie gonię co sił, a i tak do pierwszego podjazdu na liczniku ponad 30 kmh, na początkowym podjeździe daję już jakby mocniej - sektory II i III się zbiły, a jazda w tłumie w terenie nie będzie najlepsza, więc trzeba było pogonić trochę. Od połowy włącza mi się czerwona lampka i nieco zwalniam - swoje już odrobiłem, teraz po każdym wyprzedzeniu chwila na kole. Przerwa na foty:



fot. Tadeusz Skwarczyński


BikeLIFE


BikeLIFE

Po asfalcie zaczyna się podjazd lekkim terenem przerywany płytami i tu szok. Goście na sprzętach za w zaokrągleniu milion $$ zsiadają i prowadzą. I to w najlepszym wypadku. Ci którzy walczą, sieją spustoszenie blokując tych za sobą kiedy lecą na lewo i prawo, ja niestety padłem ofiarą takiego "ściganta" i kawałek musiałem podbiec. Na pierwszych mini-zjazdach stawka się rozbija. To dobrze.


fot. Tadeusz Skwarczyński
Na Trzy Kopce wjechałem po dłuugim czasie, terenowa część podjazdu uszczupliła moje siły, jechało mi się jakoś tako nijako. Jechać trzeba, wreszcie upragniony zjazd. W wyniku zmian (wg. mnie na lepsze) trasy, nie jechaliśmy na Beskidek, a odbijaliśmy w prawo zielonym do Brennej, świetny, zwłaszcza widokowo szlak.


BikeLIFE


BikeLIFE


BikeLIFE

Zjazd szybko, ale jeszcze w granicach kontroli.

W Brennej w bufecie "pakiet standardowy" - banan na miejscu, żeby dać nogom choć 5s oddechu, popijamy enervitem i pomarańcza na drogę. Za chwilę zaczęły się płyty pod Grabową - dziewczyna z BSA powiedziała o nich krótko - "kultowe". Ciężko się z nią było nie zgodzić, ale ja jakbym odżył - jechało mi się dużo lepiej niż na Trzy Kopce, cały czas wyprzedzałem, głównym problemem były nieco przytępione mięśnie kręgosłupa, ale i to udało się przeskoczyć młynkowaniem na stojaka.



Na bufecie który miał miejsce zaraz po płytach korek. Tak jak można było się spodziewać, po puszczeniu dwóch obfitych sektorów jeden po drugim. Ludzie delektujący się smakiem pomarańczy i podobnymi również nie pomagali, toteż korzystając z chwili którą musiałem przeczekać, do pakietu standardowego dorzucam kubek wody na głowę. Do dziś nie wiem czy nie było to błędem. Otóż od bufetu po szczyt Grabowej znów jechało mi się tak se. Zupełnie jak na początku. Kolejni "ściganci" na podjazdach również nie pomagali, tu zaczęły mi się, na razie lekkie, skurcze.

Grabowa, przyjemna kamienna sekcja, Kotarz, świetny zjazd łąką, na końcu której gość chyba tańczył z rowerem na kamieniach. No bo jak inaczej stanie na środku przez tyle czasu wytłumaczyć? Mało co OTB nie zaliczyłem, bo koło wpadło mi między kamienie :/ Szybki zjazd szeroką, kamienistą drogą, klasyczna "lewa wolna!" i co? Nic, a nawet gorzej. Czyli zamiast lewa wolna, to zjazd na lewą, musiałem ratować się ucieczką w kamulce, efekt wiadomy - dobicie. Szybka zmiana, oddanie pompki chłopakowi ze Zdzieszowic i dalej jadę bez pompki - błąd i bez dętki na zmianę - turbo błąd.

Dalej jadę w dalszym ciągu niezmiennym tempem, na asfalcie wykręcam Vmaxa - 73 kmh i wspinam się dalej. W kilku miejscach musiałem podejść - skurcze dawały już o sobie znać, a u mnie najgorzej jest przy agresywnym młynkowaniu :/ Trochę przed dojazdem na grzbiet wskakuję na rower, ze zdziwieniem mijam dwójkę gości, którzy mijali mnie zaraz po dobiciu, kątem oka widzę Maćka stojącego z boku i krzyczącego że mam "zapierdalać" Dobrze jest.

Początkowy zjazd zdecydowanie jest już powyżej "czerwonej linii kontroli", ale na całe szczęście nic się nie dzieje. Za to na końcu dobijam zupełnie przypadkowo na jakimś małym kamieniu/. Takie uroki mojej ciulatej pompki, pompującej może 1,5 Bara. No to co robić? Idę dalej trasą w kierunku bufetu, DNF będzie :/ Ostatkiem nadziei krzyczę w tłu czy ktoś nie ma pompki, dostaję bajerancką na CO2, prośba o dętkę również nie przechodzi bez echa. Dzięki :D Pech chciał, że pompka była pod prestę, a dętka auto, toteż kolejna prośba o pompkę, równie wysłuchana :) Dzięki wielkie jeszcze raz!

Względnie szybka zmiana, dobicie, tym razem konkretnie, do dobrych 3 Bar - będzie rzucać, ale dojadę. W odruchu bezmyślności dętkę zarzucam na głowę, czego skutkiem są takie foty:


BikeLIFE


BikeLIFE

Na kolejnym bufecie, na którym org miał problemy z piciem, o których pisze choćby Mamba, udaje mi się trafić na już uzupełnione zapasy, toteż już bez napinki konsumuję co trzeba, dopijam izotonik i proszę o dolewkę do bidonu.


BikeLIFE

Na szutrze wciskam dętkę do drugiej kieszonki, obok pożyczonych pompek :) Tempo na szutrze ok - siły jeszcze są, skurcze również, ale równe tempo nie przeszkadza im jakoś szczególnie. Każdy szuter musi się skończyć - podjeżdżam do czasu kiedy trzeba lekko poderwać tempo przez wypłukaną rynnę - skurcz taki że mało z roweru nie spadam :/ Toteż prowadzę, na grzbiecie piję pół bidonu wody, popijam izotonikiem i odżywam.

Tu jest jeszcze jeden podjazd ale nic szczególnego się nie działo, nie szarpałem, świadom kiepskiej lokaty, trochę skurczy, standard.

Na grzbiecie jechałem za zawodnikiem bodaj Eski. Widzę że gość już nie może, a wiem że za chwilę zjazd, na którym podjeżdżając Tomek urwał pół korby ostatnio ;) Krzyczę "dobrze zjeżdżasz?" a w odpowiedzi słyszę upragnione "nie, dajesz" i minimalne odpuszczenie. Dzięki temu nie musiałem ryzykować na kamulcach, na których jazda była w pojedynkę, tylko mogłem się skupić na nie dobijaniu :P

Tu ma miejsce legendarna sprawa. Otóż Gomola Trans Airco obok swojej bazy urządziła bufet wodny :D Także nie tylko zatankowałem zimnej wody, ale również dostałem porządnego kopa ze szlaufa. DZIĘKI!

Później jazda pt "Do rozjazdu giga/mega dajesz, później można lekko odpuścić". Oczywiście rozjazdu nie zauważyłem, dawałem do samej góry :D No i rura w ostatni dziś już zjazd.


(Nie)świadomość wyniku na drugiej części motywowała mnie do posiadania chociaż fajnych fot :D

Końcówka będąca chyba korytem rzeki całkiem niezła, mam nadzieję że tak samo myśli turystka, którą musiałem mijać na gazetę bo uskoczyła mi prawie pod koła.


BikeLIFE


BikeLIFE

Na asfalcie rura ze zblokowanym widelcem, skurcze nie miały znaczenia.



Na metę wpadam zły jak cholera, bo zamiast wyniku w ostatnim w tym sezonie Bike Maratonie, praktycznie domowym ścigu, wyszło całe gówno. W tym nastroju dopadam rodziców, patrzę na telefon, a tam co - "jesteś 4 M1". Sobie myślę, nie dość że dałem ciała, to jeszcze jaja sobie ze mnie robią.


Jak było? Tragicznie... ale zajebiście
Ale potem głos rozsądku w postaci ojca mówi "Skoro startowałeś z 3 sektora, odstępy między sektorami były minimalne, to wszyscy z lepszym czasem od Ciebie już przyjechali!" Szybka analiza co on do mnie tak właściwie mówi, bo jeszcze byłem w lekkim "szoku" i w sumie, to ma rację :D Toteż myk do auta, względnie się ogarnąć, wziąć "niesponsorowaną" koszulkę i znów do miasteczka korzystać z bufetu ;)

Nie mam niestety zdjęć z dekoracji, miejmy nadzieję że coś znajdę. Takie coś dostałem, o:



Podsumowując:
czas 3:27:53
4/6 M1
- 20 minut straty do 3 msc - akurat na 2 dętki i opinkalanie się na bufecie
- 18 minut przewagi nad 5 msc - przynajmniej nie będzie ze fartem wzięte miejsce :P

139/408 Open Mega
- 9 minut straty do 100 msc

Generalnie coraz bardziej skłaniam się do przejścia na mleczko na tył, zobaczymy jak z $$ ;)

Wniosek jest jeden - "If you are going through hell, keep going"

d68 - VIII Tour de UEK


Niedziela, 3 czerwca 2012


15.13

km

Teren -

15.00

km

Czas -

00:39

Średnia -

23.28

km/h

V max teren -

35.44

km/h

HR max -

209

(102%)
BPM

HR avg -

189

( 92%)
BPM

666

kcal

19.0

°C

Ultra Sport

Czyli krótka przypowieść o tym, że detkę mieć ze sobą należy zawsze, oraz o tym, ze kondycja kondycją, technika techniką, ale bez psychiki się nie obejdzie.



Po niemal tradycyjnym pobłądzeniu, 9:45 meldujemy się na kampusie UEKu, coby się prześcigać w ogórasie. Po zapoznaniu się z trasą, odebraniu imiennego numerka 47 i innych obrzędach przedstartowych, w czasie wyścigu kobiet, jadąc sobie zupełnie spokojnie, podglądając zawodniczki, dobijam tylnym kółkiem o krawężnik. Z początku wydaje się, że luz, Geax wytrzymał, jednak po dojechaniu do strefy startu wyrok jest jasny - pana. A że Konrad mądra głowa, dętki od niedzieli nie kupił, a co za tym idzie, nie posiadał. Na całe szczęście zawodnik AZS UEK poratował mnie dętką, a inny pompką. Tej też nie miałem ;)




Szybki check na ciśnienie w oponie. Niskie...


Ostry start, od razu pierwsza trójka

Na linii startu nie czułem się najpewniej - byłem najprawdopodobniej najmłodszy, a na pewno najmłodszy z pierwszej piątki. W związku z tym, kiedy po starcie wylądowałem w pierwszej trójce, psychika oszalała, po raz pierwszy dziś. Tym razem skończyło się na spadku o 1 pozycję, na której byłem później dość niefajnie blokowany - gość i tak odpadł, a dobre pół kółka musiałem się za nim wlec :/



Po wyprzedzeniu pacjenta na Superiorze, doszedłem do człowieka, który odpadł z uciekającej grupki. Dobre kółko wiozłem mu się na kole, coby zobaczyć co i jak, by wziąć go na kostkowej sekcji prawo-lewo od zewnętrznej.


Jeszcze przed...


... i już po

Tu niestety psycha raz drugi dała czadu. Po wyprzedzeniu gość odpadł, i zostałem sam. Ani nie goniłem, ani nie czułem jego oddechu na plerach. W takich sytuacjach robię najgłupszą z możliwych rzeczy - odpuszczam. W skutek tego, po paru kółkach ponownie wylądowałem na piatej lokacie. Wtedy włączył mi się goniec i gość mi nie uciekł, a na 7 kółku znów wróciłem na czwarte miejsce.



8, ostatnie kółko, przejechaliśmy takim tempem, że odrobiliśmy 5 z ~30 s straty do liderującej trójki, z której to ostatni złapał kapcia i biegł do mety. To było to co mnie dziś zgubiło.

Tuż przed metą - prosta, nawrót, prosta, 90o w prawo i meta, organizatorzy przygotowali jedyną techniczną (po za skakaniem po krawężnikach) atrakcję:



Zjazd sam w sobie był całkiem przyjemny, ot taka hopka, ale zaczynał się wysokim, 15 cm krawężnikiem. Normalnie nic trudnego, przerzucamy przód, tył i wio. Ale kiedy chwilę przed nim, mając na plecach gościa na Cannondale'u usłyszałem od taty "Konrad, jest szansa na pudło, DAJESZ!!" to zgłupiałem. Z jednej strony, chciałem przejechać tam nieco defensywnie, by przyblokować gościa i uciec mu na nawrocie, który szedł mi świetnie, z drugiej strony, uznałem, że przeskoczenie przez krawężnik, co wcześniej dwukrotnie uskuteczniłem to dobry pomysł. Niestety, dwa pomysły, jeden rower, to za dużo. Za słabo podrzuciłem przód, złapał mnie na krawężniku po czym wylądowałem na piachu i żwirze z przechylonym rowerem. Rezultat? Szybki szlif :/ No i strata 4 miejsca. Na szczęście mieliśmy tak dużą przewagę, że zdążyłem się pozbierać i już z nogi na nogę, dokręcić do mety na 5 miejscu.



Na koniec reszta zdjęć (zbiory własne i foty oficjalne):















KategorieKategoria Teren, Zawody, MTB Komentarze Komentarze 0 Data 03.06.2012 Top W górę

d46 - BM Wrocław


Niedziela, 15 kwietnia 2012


54.68

km

Teren -

54.00

km

Czas -

03:05

Średnia -

17.73

km/h

V max teren -

40.00

km/h

HR max -

209

(102%)
BPM

HR avg -

183

( 89%)
BPM

2958

kcal

5.0

°C

Ultra Sport

Wszystko zaczęło się już w sobotę, kiedy to wylądowaliśmy z rodzinką u rodziny pod Wrocławiem, pogoda fajna, 12 stopnii, czad:



Niestety, kiedy rano wstaliśmy z łóżek, widok za oknem nie był zachęcający - deszcz padający już dobre parę godzin.


Tak się skończyło...

Na starcie zameldowaliśmy się kilka minut po 9:30, ja nie czekając na znalezienie przez rodziców miejsca parkingowego (okazało się, że Grabek pod tym względem jest bardzo OK), pobiegłem odebrać swój numer startowy.


Jak widać, nie jest to zapowiadane 10772 ;)

W międzyczasie rodzice odebrali Bikemaratonową koszulkę, całkiem przyjemna sprawa :)

Później ogarnąłem spotkanie się z Tomkiem:


Rowery jeszcze czyste :)

Po ostatecznym ogarnięciu się, staję w 8 sektorze - oby ostatni raz ;) w okolicach pierwszej 50tki. Z początku żałowałem, że tak daleko jestem ustawiony, ale jak po chwili zobaczyłem tłum za plecami, uznałem że nie jest źle.


Skupienie pełne. Już na kresce, po podjechaniu sektora do startu

Około 11:25 następuje donośne "3... 2... 1... START!!" i... nic. Nim sektor się rozkręcił, minęło dobre kilkanaście sekund (z relacji taty wynika że połączone 7 i 8 sektor startowały ponad 5 minut! :D )


I ruszyli

Po wyskoczeniu na pierwszą prostą za stadionem łapię się na szybki pociąg z lewej strony, prowadzący po krzakach - udało się przeskoczyć do tej płynniejszej części startujących. Następnie przez pierwsze kilometry ogień - na podstawie warunków zastanych na trasie można było być pewnym, że rower dość szybko zacznie mnie spowalniać, także każdy kilometr, każdy kilogram błota na plecach/w napędzie, każdy obrót koła ścierający klocki, będzie mi ciążył.

Niestety, stało się coś, czego nie przewidziałem, co zaważyło nieco na ogólnych odczuciach dot. maratonu - okulary (wada wzroku) zaszły mi mgłą straszną. Nietrudno domyślić się, że efekty były widowiskowe:


Tu chciałem się przed podjazdem wcisnąć trochę do przodu, ale nie byłem w stanie określić co to za błoto na ziemi i za bardzo się złożyłem :/
Foto Krzysztof Witowski

Mimo to, cały czas wyprzedzałem, nie będąc wyprzedzany prawie w ogóle. Motywujące było to bardzo :)

Na kilka kilometrów przed zjazdem MINI/MEGA naszły mnie wątpliwości, czy nie skręcić na krótszy dystans. Od 5 kilometra trasy jechałem praktycznie bez tylnych klocków, napęd umierał, a ja nic nie widziałem. Wątpliwości skończyły się tak, że zbyt późno zauważyłem rozjazd i pocisnąłem zgodnie z planem ;) Prawdopodobnie jedno z lepszych przeoczeń w życiu :P

Pierwsze kilometry pętli mega zleciały nie najlepiej - po wyjeździe z lasu i przejechaniu kawałka asfaltem wpadliśmy na coś o konsystencji ciepłego kisielu - walczył każdy, nieskromnie przyznam, że szło mi dość znośnie ;)

Później, na podjazdach w Miękini trochę podciągnąłem się w stawce - większość podprowadzała, mi udawało się całkiem znośnym tempem podjeżdżać. Niestety szlag wszystko trafił, kiedy nadszedł jedyny trudny zjazd na trasie - bliskość rowerzysty z przodu, stres związany z brakiem hampli, no i zwiozło mnie w las :/

Z ciekawszych wydarzeń na pętli Mega, to był przejazd przez kałużę, w której w poniedziałek nurkował Tomek. Okazało się, że miała dobre 30 cm głębokości :D Po za tym na kolejnym asfalcie, tym razem dłuższym jechałem w pociągu z kolarzem z Mroza, niestety w wyniku wciśnięcia się samochodów, pociąg mi uciekł i resztę asfaltu jechałem 10-15m za nimi :/

Później czas płynął jak szalony - błoto, zjazd, bufet, podjazd, błoto, błoto :D Na 10 km przed metą dopadłem do kolarza, który wypytany o sektor, mówi "4". Zdziwienie me było nieziemskie, zwłaszcza, że z jego wypowiedzi wynikało, że nie jest odosobniony, także psychicznie mnie to podbudowało.



Niestety sama końcówka szła mi gorzej - jechałem żeby jechać, nijak nie szło podkręcić tempa.


Wjazd na metę

Podsumowując:
Ciągle szukam siebie na zdjęciach - po ok. 4000 znalazłem tylko 1 z trasy :/
Z czasem 3:04:15 byłem:
13/30 M1 (10 s do 12 miejsca :/ )
159/669 OPEN
Czyli świetnie :)



Brrr, aż strach patrzeć


Wyglądaliśmy z tatą do tego stopnia ciekawie, że się nami zainteresowali bezstronni fotooperatorzy :D
Foto Krzysztof Witowski

E: No i oficjalne foty z Bikelife:




Wypadek - GP MTB Wodzisław


Niedziela, 12 czerwca 2011


5.42

km

Teren -

4.00

km

Czas -

00:31

Średnia -

10.49

km/h

V max teren -

36.00

km/h

HR max -

194

( 95%)
BPM

HR avg -

(%)
BPM

kcal

25.0

°C

Ultra Flite

Na wstępie proszę wszystkich cyników o zaprzestanie tematu " śmietników" :D



Pełen nadziei przyturlałem się z familią do Wodzisławia - parę górek na trasie dawało nadzieję na możliwość sprawdzenia swojej podjeżdżalności.



Niestety przyjechaliśmy nieco zbyt późno i nie miałem możliwości objazdu trasy, co było tragiczne w skutkach.



Po naprawdę nienajgorszym starcie i kawałku asfaltowego podjazdu byłem w okolicach 5-7 lokaty, po stromym zjeździe i równie stromym, przedeptanym podjeździe wspiąłem się o jedno oczko wyżej.



Potem nastąpił zjazd przełamany krótkim ( ~1m ) wypłaszczeniem i kończący się stromym (foty) uskokiem, który zakończył mój występ na chirurgii dziecięcej w Rybniku.





Jakby kogoś to interesowało - jestem cały i odpukać, zdrowy. Nic nie połamałem, skończyło się na krótkotrwałej utracie przytomności, wstrząśnieniu mózgu, ogólnych potłuczeniach i szkodach w sprzęcie.



W przybliżeniu (straciłem przytomność, niewiele pamiętam) wygląda na to, że pędząc za zawodnikiem mnie poprzedzającym, uznałem że "jakoś to będzie" i wcale nie podszedłem do uskoku na poważnie. Przednie koło najpewniej przeszło przez wypłukaną przez wodę dziurę, tył zaś pojechał po "starej" linii uskoku, w dodatku przednie koło poszło dość mocno w dół. Skutkiem tego była dość karkołomna pozycja, OTB z wpiętym w SPD rowerem i tyle jestem w stanie po obrażeniach swoich/roweru ustalić.

W tak zwanym międzyczasie (najpewniej przechodząc z pleców na twarz) przywaliłem całym impetem rowerem o ziemię, czego skutkiem jest tylna Rigida do wymiany :/

Teraz 2 tygodnie absencji od roweru, później 2 tygodnie obozu z rowerem, więc dopiero koło 9-10 lipca coś nowego na blogu się pojawi :)
KategorieKategoria Teren, Zawody Komentarze Komentarze 2 Data 14.06.2011 Top W górę

GP Euroregionu Silesia - Bohumin


Niedziela, 1 maja 2011


28.98

km

Teren -

28.90

km

Czas -

02:14

Średnia -

12.98

km/h

V max teren -

36.03

km/h

HR max -

204

(100%)
BPM

HR avg -

(%)
BPM

kcal

10.0

°C

Ultra Flite

I po pierwszym starcie :D

Tak w miarę po kolei. Żadnego konkretnego miejsca nie zająłem, ale dzięki uprzejmości haka od przerzutki jednego z bikerów, nie byłem ostatni :)

Organizacja na poziomie średnim. Mimo tego że startowałem o godzinie 14.15, musiałem pojawić się do rejestracji już o 10.30. Dodatkowo ze względu na krótką (1,5 km) nie puszczano grup jedna za drugą, tylko czekano aż poprzednicy skończą.

Jakoś przebąblowałem te 3 godzinki na objazdach trasy, rozgrzewaniu się i na siedzeniu w samochodzie.

Pierwszy objazd trasy choć nie było jakoś tragicznie zakończył pewność przy zmianie biegów i choć próbowałem coś ratować, wszędobylskie błoto uniemożliwiało jakąkolwiek walkę z nieczyszczonym od ~300km napędem.

I niestety była to główna, po za problemami z wpinaniem się w SPD bolączka na trasie. Spokojnie podjeżdżalne podjazdy (całe 2) albo podchodziłem, albo wypinałem się w połowie.

Kiedy już zawalczyłem z podjazdami i pedałami, po zjeździe źle wjechałem w błooooto i zatrzymałem się przednim kołem na drzewie :) Co skutecznie wykluczyło mnie z dalszej walki, bo był to dość szybki odcinek :/

Jazda przyjemna była jednak nadal, więc ciągnąłem. Na drugim kółku doszedłem dwójkę Czechów z Elity (startowaliśmy razem), wyprzedziłem pierwszego któremu zaraz na początku pętli 3 zablokowałem podjazd. Sorry men :D

Na drugim podjeździe podbiegając, wyprzedziłem Czechów i do końca ich nie widziałem.

Potem dłuugo nic i dużo dubli od Elity, dopiero dwie ostatnie pętle przyniosły zmiany. Na przedostatniej Juniorowi poszedł hak, więc miałem okazję do wspięcia się w tabeli :D A ostatnią przejechałem z motorem w tyłku. W sumie pętli było bodaj 14.

Organizatorzy zapewnili profesjonalną rzeczkę do czyszczenia rowerów, więc wszyscy skrzętnie to wykorzystali.

Może nie widać, kaseta była cała z błota. Jak z resztą i ja :)

Szybkie wtrąconko sprzętowe:
-opony: super trakcja, uślizgnęły mi się tylko raz, ale ewidentnie z mojej winy (wjazd w 10cm błoto z jakiegoś śmiesznego kąta),
-gripy: bajka, na starych nadgarstki miałbym do wymiany, teraz nawet nie czuję,

Generalnie czekam do 12 czerwca na Wodzisław :D
Pozdrowienia dla reszty bandy :P
KategorieKategoria Zawody, Teren Komentarze Komentarze 3 Data 01.05.2011 Top W górę