Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2012
Dystans całkowity: | 502.80 km (w terenie 23.50 km; 4.67%) |
Czas w ruchu: | 21:47 |
Średnia prędkość: | 23.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 48.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 207 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 173 (84 %) |
Suma kalorii: | 16226 kcal |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 45.71 km i 1h 58m |
Więcej statystyk |
d92 - Powrotu do rzeczywistości ciąg dalszy
Wtorek, 31 lipca 2012
35.92
km
Teren -
9.50
km
Czas -
02:14
Średnia -
16.08
km/h
V max teren -
48.00
km/h
HR max -
191
( 93%)
BPM
HR avg -
151
( 74%)
BPM
kcal
24.0
°C
Ultra Sport
Najpierw do Jaworza tlenując, by później przeskoczyć przez Wapienicę pod Dębowiec jadąc w dalszym ciągu spokojnie. Przed Zaporą z przeciwnej strony miga mi trójka kolarzy - CCC i 2x Lampre. Na pewno Przemek Niemiec, kto jeszcze? Nie mam pojęcia.
Pogoda o wiele stabilniejsza niż wczoraj
Później pod Dębowiec przez rozbudowywaną "trasę" narciarską, więc skończyło się na podchodzeniu. Przeskok asfaltem do Cygana, gdzie się trochę pokręciłem, również na kultowym zielonym, na którym w sobotę rozgrywano ET.
Pogoda o wiele stabilniejsza niż wczoraj
Później pod Dębowiec przez rozbudowywaną "trasę" narciarską, więc skończyło się na podchodzeniu. Przeskok asfaltem do Cygana, gdzie się trochę pokręciłem, również na kultowym zielonym, na którym w sobotę rozgrywano ET.
d91 - Home Sweet Home
Poniedziałek, 30 lipca 2012
35.55
km
Teren -
7.00
km
Czas -
01:48
Średnia -
19.75
km/h
V max teren -
47.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
173
( 84%)
BPM
1724
kcal
23.0
°C
Ultra Sport
Wreszcie ogarnąłem się na tyle, że znalazłem czas na pokręcenie.
Ze względu na sobotni Golonkowy maraton w Ustroniu oczywistym było (w sumie to samo mówił zielony notes) że idę w teren. Ze względu na zatłuszczoną tarczę z tyłu (cholera to już przestaje być śmieszne) i długi odpoczynek od terenu, wybrałem lajtową wersję Cygana.
Wjazd od pętli 1ki, stromy podjazd, korzenie przed ścianką, później przejazd na asfalt i kierunek Dębowiec. Tu zaczyna trochę kropić, więc na początku podjazdu pod Dębowiec chowam się na chwilę pod drzewo.
Po chwili padać przestaje, ruszam dalej, cały czas mając przed sobą sylwetkę rowerzysty, który wyprzedził mnie w trakcie przerwy. Dochodzę go przed kłodami i jakoś go zagajam, co i jak i skąd itd itp. Takżeśmy się rozgadali, że rozjechaliśmy się dopiero w centrum Wapienicy, po wymianie przeze mnie dętki którą przebiłem na jakiejś zagubionej szpilce. Wymieniliśmy się kontaktami, może jeszcze jakoś się ustawimy.
Później wizyta w TM w celu namierzenia Mavicowych plastików redukujących otwór na wentyl z AV na prestę. Takie przymiarki do tajnego planu :)
Ze względu na sobotni Golonkowy maraton w Ustroniu oczywistym było (w sumie to samo mówił zielony notes) że idę w teren. Ze względu na zatłuszczoną tarczę z tyłu (cholera to już przestaje być śmieszne) i długi odpoczynek od terenu, wybrałem lajtową wersję Cygana.
Wjazd od pętli 1ki, stromy podjazd, korzenie przed ścianką, później przejazd na asfalt i kierunek Dębowiec. Tu zaczyna trochę kropić, więc na początku podjazdu pod Dębowiec chowam się na chwilę pod drzewo.
Po chwili padać przestaje, ruszam dalej, cały czas mając przed sobą sylwetkę rowerzysty, który wyprzedził mnie w trakcie przerwy. Dochodzę go przed kłodami i jakoś go zagajam, co i jak i skąd itd itp. Takżeśmy się rozgadali, że rozjechaliśmy się dopiero w centrum Wapienicy, po wymianie przeze mnie dętki którą przebiłem na jakiejś zagubionej szpilce. Wymieniliśmy się kontaktami, może jeszcze jakoś się ustawimy.
Później wizyta w TM w celu namierzenia Mavicowych plastików redukujących otwór na wentyl z AV na prestę. Takie przymiarki do tajnego planu :)
d90 - Pożegnalnie, luźno
Czwartek, 26 lipca 2012
32.97
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:24
Średnia -
23.55
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
184
( 90%)
BPM
HR avg -
131
( 64%)
BPM
835
kcal
24.0
°C
Tęczowy
W ostatni dzień pobytu w Iłownicy wyskoczyłem na krótkie WT, coby się lekko pokręcić.
Nie działo się absolutnie nic interesującego, toteż mapka to jedyne co ma sens.
No i odpowiedni podkład muzyczny
Nie działo się absolutnie nic interesującego, toteż mapka to jedyne co ma sens.
No i odpowiedni podkład muzyczny
d89 - Rekordowy Leżing, Plażing, Smażing
Wtorek, 24 lipca 2012
164.99
km
Teren -
7.00
km
Czas -
07:27
Średnia -
22.15
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
195
( 95%)
BPM
HR avg -
154
( 75%)
BPM
6361
kcal
27.0
°C
Tęczowy
Ten wypad był ukoronowaniem, rowerowym celem pobytu na Kaszubach.
Do Godziszewa szybciutko, z niskim pulsem, coby się nie zmęczyć, mały ruch potęgował przyjemność z jazdy po względnie utrzymanych drogach. Siły i szybkość przydały się na drodze do Gdańska, na której ciągnął TIR za TIRem do zjazdu na A1, czyli przez większość dystansu jaki na tej drodze spędziłem.
Granicę Gdańska osiągnąłem szybciutko, po 1:30 od wyjazdu, Vavg 30kmh :) Do centrum pozostał jednak spory kawał zniszczonej drogi, remontu mostu i krajówki.
Taki „routebook” obejmował trasę „do” i „z” Gdańska, złożyłem że skoro w 3mieście byłem już nieraz, to trafię wszędzie bez kłopotów. Trafianie zacząłem od jazdy na Warszawę, nie zaś na Gdynię, a zorientowałem się o tym po solidnym kawałku jazdy. Przeskoczyłem więc na Stare Miasto i pierwszy raz w życiu zaznałem jazdy kontrapasem. Przeżyłem ;)
Odnalezienie właściwej drogi nie przeszkodziło mi w wepchaniu się na skrajnie lewy z trzech pasów, podczas gdy po prawej biegła DDR. Tak strąbiony dawno nie byłem :) Do Sopotu po ścieżkach, o mało nie rozjechany na przejeździe przez babkę jadącą na czerwonym. Standard.
Sopot przywitał mnie brakiem ścieżki (którą w drodze powrotnej znalazłem) i jazdą po chodniku. Po jakimś czasie odbijam na nadmorską DDRkę i ląduję przy sopockim molu. Dziś nie dla mnie – płatne i zakaz wprowadzania rowerów.
Jazdę kontynuuję po nadmorskiej ścieżce, która ni z tego ni z owego kończy się w plaży. Z dwojga złego wybieram spacer po nadbrzeżnym lesie – ziemia jest przyjemniejsza w spacerowaniu niż piach ;)
Po zjeździe czymś na kształt traski przygotowanej pod rowerowych skoczków odbijam w kierunku słyszanej gdzieś w oddali drogi. Po kolejnych kilometrach po ścieżkach i chodnikach odbijam na Orłowskie molo.
Na nim chwila przerwy na foty i ruszam dalej.
W Gdyni próbuję skrócić drogę na nadmorski bulwar, co kończy się podjazdami pod Płytę Redłowską, gubię się tam ze 3 razy. Kiedy wreszcie dojeżdżam na plażę miejską, wiem że z plażingu nici.
Zdjęcie z cyklu „Gdzie jest Walle?”
Na Skwerze Kościuszki łapię rozdawaną Colę i udaję się na smażing na koniec basenu portowego.
Port i obleśny apartamentowiec górujący nad nabrzeżem
Standardowe portowe foto z „Błyskawicą” w tle
Później trafiam do knajpy serwującej prawdopodobnie najdroższe żarcie na świecie, a ląduję tam, bo w ponoć świetnym bistro obok kolejka wyglądała jak „Ludzka stonoga” ;)
Po przekąszeniu w kiosku kupuję wypełniacz pustego już bidonu w postaci wody, do drugiego dolałem zakupioną pepsi i ruszyłem tą samą drogą przez Trójmiasto. W Gdańsku „ściga się” ze mną jakiś niewyżyty marketowiec, do tego stopnia poirytowany tym, że wiecznie dochodzę go na światłach, że w końcu ucieka mi na czerwonym :D
Wyjazd z Gdańska szybko, jednak w Kowalach pojawia się spory korek, który objeżdżam poboczem i po rozpoznaniu „wypadek” odpoczywam na stacji benzynowej. Po chwili ktoś z pracujących przy budowie domu posyła samochody na objazd, więc niewiele myśląc jadę i ja.
Trwało to dobre 1,5km trochę się namęczyłem, aby po wyjechaniu na główną wskoczyć znów na ścieżkę, którą dojechałem do Kolbud. Tam też zaczyna robić się sucho w bidonach, jednak ograniczam picie i jadę dalej. Trochę na tym tracę, ale nie było tragedii.
Kiedy zobaczyłem ten znak, krzyczący do mnie „jeszcze 8 km!” to ulżyło mi wybitnie. Nawet tragiczna droga do Lubieszyna nie wadziła jakoś wybitnie.
Ten znak oznacza że to koniec. Byłem tak padnięty, że nie dokręciłem nawet tych cholernych 10 metrów :D
Wnioski? Mimo że rower w dalszym ciągu nie jest „mój” jechało mi się bardzo fajnie i gdyby nie rwanie w Trójmieście mogłoby się to skończyć przyjemniej :) Po za tym cieszę się, że tym razem życiówki nie mam przejechanej trasą specjalnie pod to ułożoną, tylko „turystyczną”.
Na tak długi wpis potrzeba długiego kawałka:
Do Godziszewa szybciutko, z niskim pulsem, coby się nie zmęczyć, mały ruch potęgował przyjemność z jazdy po względnie utrzymanych drogach. Siły i szybkość przydały się na drodze do Gdańska, na której ciągnął TIR za TIRem do zjazdu na A1, czyli przez większość dystansu jaki na tej drodze spędziłem.
Granicę Gdańska osiągnąłem szybciutko, po 1:30 od wyjazdu, Vavg 30kmh :) Do centrum pozostał jednak spory kawał zniszczonej drogi, remontu mostu i krajówki.
Taki „routebook” obejmował trasę „do” i „z” Gdańska, złożyłem że skoro w 3mieście byłem już nieraz, to trafię wszędzie bez kłopotów. Trafianie zacząłem od jazdy na Warszawę, nie zaś na Gdynię, a zorientowałem się o tym po solidnym kawałku jazdy. Przeskoczyłem więc na Stare Miasto i pierwszy raz w życiu zaznałem jazdy kontrapasem. Przeżyłem ;)
Odnalezienie właściwej drogi nie przeszkodziło mi w wepchaniu się na skrajnie lewy z trzech pasów, podczas gdy po prawej biegła DDR. Tak strąbiony dawno nie byłem :) Do Sopotu po ścieżkach, o mało nie rozjechany na przejeździe przez babkę jadącą na czerwonym. Standard.
Sopot przywitał mnie brakiem ścieżki (którą w drodze powrotnej znalazłem) i jazdą po chodniku. Po jakimś czasie odbijam na nadmorską DDRkę i ląduję przy sopockim molu. Dziś nie dla mnie – płatne i zakaz wprowadzania rowerów.
Jazdę kontynuuję po nadmorskiej ścieżce, która ni z tego ni z owego kończy się w plaży. Z dwojga złego wybieram spacer po nadbrzeżnym lesie – ziemia jest przyjemniejsza w spacerowaniu niż piach ;)
Po zjeździe czymś na kształt traski przygotowanej pod rowerowych skoczków odbijam w kierunku słyszanej gdzieś w oddali drogi. Po kolejnych kilometrach po ścieżkach i chodnikach odbijam na Orłowskie molo.
Na nim chwila przerwy na foty i ruszam dalej.
W Gdyni próbuję skrócić drogę na nadmorski bulwar, co kończy się podjazdami pod Płytę Redłowską, gubię się tam ze 3 razy. Kiedy wreszcie dojeżdżam na plażę miejską, wiem że z plażingu nici.
Zdjęcie z cyklu „Gdzie jest Walle?”
Na Skwerze Kościuszki łapię rozdawaną Colę i udaję się na smażing na koniec basenu portowego.
Port i obleśny apartamentowiec górujący nad nabrzeżem
Standardowe portowe foto z „Błyskawicą” w tle
Później trafiam do knajpy serwującej prawdopodobnie najdroższe żarcie na świecie, a ląduję tam, bo w ponoć świetnym bistro obok kolejka wyglądała jak „Ludzka stonoga” ;)
Po przekąszeniu w kiosku kupuję wypełniacz pustego już bidonu w postaci wody, do drugiego dolałem zakupioną pepsi i ruszyłem tą samą drogą przez Trójmiasto. W Gdańsku „ściga się” ze mną jakiś niewyżyty marketowiec, do tego stopnia poirytowany tym, że wiecznie dochodzę go na światłach, że w końcu ucieka mi na czerwonym :D
Wyjazd z Gdańska szybko, jednak w Kowalach pojawia się spory korek, który objeżdżam poboczem i po rozpoznaniu „wypadek” odpoczywam na stacji benzynowej. Po chwili ktoś z pracujących przy budowie domu posyła samochody na objazd, więc niewiele myśląc jadę i ja.
Trwało to dobre 1,5km trochę się namęczyłem, aby po wyjechaniu na główną wskoczyć znów na ścieżkę, którą dojechałem do Kolbud. Tam też zaczyna robić się sucho w bidonach, jednak ograniczam picie i jadę dalej. Trochę na tym tracę, ale nie było tragedii.
Kiedy zobaczyłem ten znak, krzyczący do mnie „jeszcze 8 km!” to ulżyło mi wybitnie. Nawet tragiczna droga do Lubieszyna nie wadziła jakoś wybitnie.
Ten znak oznacza że to koniec. Byłem tak padnięty, że nie dokręciłem nawet tych cholernych 10 metrów :D
Wnioski? Mimo że rower w dalszym ciągu nie jest „mój” jechało mi się bardzo fajnie i gdyby nie rwanie w Trójmieście mogłoby się to skończyć przyjemniej :) Po za tym cieszę się, że tym razem życiówki nie mam przejechanej trasą specjalnie pod to ułożoną, tylko „turystyczną”.
Na tak długi wpis potrzeba długiego kawałka:
d88 - Interwały na północy
Niedziela, 22 lipca 2012
40.32
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:27
Średnia -
27.81
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
198
( 97%)
BPM
HR avg -
162
( 79%)
BPM
1198
kcal
19.0
°C
Tęczowy
Uciekając na chwilę od emocji na końcowym etapie Tour de France, wyskoczyłem zrobić wczorajsze interwały.
Żadnych większych problemów nie było, po za krótkim opadem za Wysinem. No i zdążyłem akurat na ostatnie 7 km na Polach Elizejskich :)
Żadnych większych problemów nie było, po za krótkim opadem za Wysinem. No i zdążyłem akurat na ostatnie 7 km na Polach Elizejskich :)
d87 - Powtórka z poniedziałku
Sobota, 21 lipca 2012
49.04
km
Teren -
0.00
km
Czas -
02:01
Średnia -
24.32
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
196
( 96%)
BPM
HR avg -
145
( 71%)
BPM
1455
kcal
20.0
°C
Tęczowy
Po trzech dniach deszczowej aury, sobota wyglądała względnie pewnie pogodowo, więc wskoczyłem na rower. Niestety z planowanych interwałów nic nie wyszło, bo ciężkie śniadanie skutecznie mnie blokowało, skończyło się więc na WT.
Trasa to kalka poniedziałkowej, przejechana w drugą stronę:
Jako że w wyniku pośpiechu i iTunesowej ułomności przed wyjazdem na iPodzie wylądowało tylko MyRiot (już Glacy nie mogę słuchać :P ) kawałki pochodzą z jakiś tam Vh1 czy innych tego typu telewizyjnych uprzyjemniaczy.
Trasa to kalka poniedziałkowej, przejechana w drugą stronę:
Jako że w wyniku pośpiechu i iTunesowej ułomności przed wyjazdem na iPodzie wylądowało tylko MyRiot (już Glacy nie mogę słuchać :P ) kawałki pochodzą z jakiś tam Vh1 czy innych tego typu telewizyjnych uprzyjemniaczy.
d86 - Kolejny dzień na północy
Wtorek, 17 lipca 2012
36.11
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:11
Średnia -
30.52
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
196
( 96%)
BPM
HR avg -
166
( 81%)
BPM
1039
kcal
22.0
°C
Tęczowy
Kolejnego dnia pobytu obudziła mnie ulewa. W atmosferze straconego rowerowo dnia przeleciało do 17, kiedy to nagle wyszło słońce i zrobiło 22oC. Niewiele myśląc wskoczyłem na Tęczowego i ruszyłem w kolejną, wymyśloną nad mapą pętelkę.
Cała droga minęła zdecydowanie za szybko, gdybym miał dodatkowy bidon, pokręciłbym jeszcze trochę, zwłaszcza wiedząc, że najbliższe dni będą bardzo deszczowe.
Ruch praktycznie żaden, jechało się miodnie
Niestety za Nową Karczmą zaczęła się tragiczna droga, która uprzykrzała mi życie dobre 4-5 km.
No i padł rekord prędkości średniej :D
Wreszcie jakiś kawałek pogody. Nie na długo
Cała droga minęła zdecydowanie za szybko, gdybym miał dodatkowy bidon, pokręciłbym jeszcze trochę, zwłaszcza wiedząc, że najbliższe dni będą bardzo deszczowe.
Ruch praktycznie żaden, jechało się miodnie
Niestety za Nową Karczmą zaczęła się tragiczna droga, która uprzykrzała mi życie dobre 4-5 km.
No i padł rekord prędkości średniej :D
Wreszcie jakiś kawałek pogody. Nie na długo
d85 - Mała pętla po Kaszubach
Poniedziałek, 16 lipca 2012
41.94
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:28
Średnia -
28.60
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
194
( 95%)
BPM
HR avg -
165
( 80%)
BPM
1327
kcal
18.0
°C
Tęczowy
Po 5 dniach w ojczyźnie Nibalego czy też pięknej Dogmy, przetransporotwałem się do ojczyzny... hmmm. Wiem! Najdłuższej deski na świecie, domu na głowie, pól, płaskich dróg i morza. Czyli Kaszuby welcome to!
Niestety ktoś zapomniał, że wraz ze mną, miała z Włoch wrócić pogoda. Toteż na rower wsiadłem dopiero w trzeci dzień pobytu u dziadków.
10letni Kaszubski staż dziadka pomógł w wymyśleniu kilku fajnych tras, ale do rzeczy.
Po przebiciu się przez ziemną drogę prowadzącą do głównej strady ruszyłem w kierunku Liniewa, z którego przez Orle i Stare Polaszki dojechałem do Starej Kiszewy.
Podczas gdy po jednej stronie mostku panowała taka pogoda, po drugiej wyglądało to tak:
Główny problem w tym, że to właśnie tam się kierowałem...
W Starej Kiszewie odbijam na Czerniki i kątem oka dostrzegam, że nad "bazą" już pada:
Tam gdzieś za tymi domami jest Iłownica i jedna z trzech krążących po niebie ulew
W Kobylach spadają pierwsze krople - wskakuję w ochraniacze, jest na tyle ciepło, że wystarcza.
Spora część trasy prowadziła po tego typu drogach. Miodzio.
W Więckowach, po 8km deszczu, robi się względnie bezdeszczowo, ale i tak nie było źle, bo załapałem się na obrzeża chmury.
Tam odbijam na Iłownicę i raz, dwa jestem pod domem - droga cały czas lekko w dół, można było cisnąć.
Niestety ktoś zapomniał, że wraz ze mną, miała z Włoch wrócić pogoda. Toteż na rower wsiadłem dopiero w trzeci dzień pobytu u dziadków.
10letni Kaszubski staż dziadka pomógł w wymyśleniu kilku fajnych tras, ale do rzeczy.
Po przebiciu się przez ziemną drogę prowadzącą do głównej strady ruszyłem w kierunku Liniewa, z którego przez Orle i Stare Polaszki dojechałem do Starej Kiszewy.
Podczas gdy po jednej stronie mostku panowała taka pogoda, po drugiej wyglądało to tak:
Główny problem w tym, że to właśnie tam się kierowałem...
W Starej Kiszewie odbijam na Czerniki i kątem oka dostrzegam, że nad "bazą" już pada:
Tam gdzieś za tymi domami jest Iłownica i jedna z trzech krążących po niebie ulew
W Kobylach spadają pierwsze krople - wskakuję w ochraniacze, jest na tyle ciepło, że wystarcza.
Spora część trasy prowadziła po tego typu drogach. Miodzio.
W Więckowach, po 8km deszczu, robi się względnie bezdeszczowo, ale i tak nie było źle, bo załapałem się na obrzeża chmury.
Tam odbijam na Iłownicę i raz, dwa jestem pod domem - droga cały czas lekko w dół, można było cisnąć.
d84 - Passo dello Przegibek
Sobota, 7 lipca 2012
29.14
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:08
Średnia -
25.71
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
158
( 77%)
BPM
1010
kcal
29.0
°C
Tęczowy
Dzisiaj wyskoczyłem nadrobić wczorajszą porażkę i skierowałem się na Przegiba.
Uwielbiam Bielsko latem, a zwłaszcza w weekendy - ruch w żaden sposób nie intensywny, można było kręcić. Podjeżdżając na Przegibek, najpierw cisnąłem interwały, by na drugiej, górskiej części skupić się na okrągłym kręceniu, zarówno na siodle, jak i na stojaka. Mimo to, zameldowałem się z praktycznie identycznym czasem co na ostatnim teście. Pokazuje to, że szosa a MTB to dwa różne światy.
Na górze chwila na załyczenie z bidonu i w dół. Na zjeździe utykam za gościem na jakimś motorynko-podobnym tworze, na jego szczęście, w któryś z początkowych zakrętów "wszedł" praktycznie środkiem, wtedy stanąłem na pedałach i z depnąłem dwa razy w blat-ośka i wziąłem go po zewnętrznej. Po ostatnim zakręcie w drodze na Międzybrodzie kończę zjazd, piję, wsiadam na rower, gość dopiero w tym momencie się pojawia ;)
Ten podjazd pod Przegibek trochę szybszy, na górze staję na konkretniejszą przerwę, wymieniam pusty bidon na pełny wieziony w koszulce, przekąszam coś i znów w dół.
Później Żywiecka, Sobieskiego, 3 Maja, i do domu koło Mechanika. Na tamtejszym bruku prawie jak Paryż-Roubaix :)
Jako że fot z trasy brak, to parę detali z Tęczowego:
Uwielbiam Bielsko latem, a zwłaszcza w weekendy - ruch w żaden sposób nie intensywny, można było kręcić. Podjeżdżając na Przegibek, najpierw cisnąłem interwały, by na drugiej, górskiej części skupić się na okrągłym kręceniu, zarówno na siodle, jak i na stojaka. Mimo to, zameldowałem się z praktycznie identycznym czasem co na ostatnim teście. Pokazuje to, że szosa a MTB to dwa różne światy.
Na górze chwila na załyczenie z bidonu i w dół. Na zjeździe utykam za gościem na jakimś motorynko-podobnym tworze, na jego szczęście, w któryś z początkowych zakrętów "wszedł" praktycznie środkiem, wtedy stanąłem na pedałach i z depnąłem dwa razy w blat-ośka i wziąłem go po zewnętrznej. Po ostatnim zakręcie w drodze na Międzybrodzie kończę zjazd, piję, wsiadam na rower, gość dopiero w tym momencie się pojawia ;)
Ten podjazd pod Przegibek trochę szybszy, na górze staję na konkretniejszą przerwę, wymieniam pusty bidon na pełny wieziony w koszulce, przekąszam coś i znów w dół.
Później Żywiecka, Sobieskiego, 3 Maja, i do domu koło Mechanika. Na tamtejszym bruku prawie jak Paryż-Roubaix :)
Jako że fot z trasy brak, to parę detali z Tęczowego:
d83 - Upalno-weltchmerzowy prawie Przegibek
Piątek, 6 lipca 2012
14.82
km
Teren -
0.00
km
Czas -
00:34
Średnia -
26.15
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
207
(101%)
BPM
HR avg -
158
( 77%)
BPM
527
kcal
32.0
°C
Tęczowy
Jak to jest, że jak się człowiek zbierze w sobie i pokona pomaratonową niechęć do 2 kółek, to pół świata się przeciw niemu obraca? Eh.
Planowałem szybciutko ogarnąć Przegibek, żeby pobawić się jazdą szosą w górskim terenie nie przejmując się pulsometrem, jednak na wysokości Gemini zobaczyłem, że na całym południu wisi czarno-czarno-czarna chmura, oznajmująca całemu światu, że zaraz będzie waliło deszczem. Żeby tylko....
Widząc co się święci, wróciłem do centrum, śmignąłem przez Sarni Stok, żeby choć jeden zjazd zaliczyć i wróciłem do domu. Kiedy tylko przekroczyłem próg, zaczęło walić deszczem, a kiedy zameldowałem się w mieszkaniu, na dodatek walił już grad. Dobre 15min to trwało, okna dachowe aż się uginały ;) Wyszedł ekspresowy przejazd :P
Planowałem szybciutko ogarnąć Przegibek, żeby pobawić się jazdą szosą w górskim terenie nie przejmując się pulsometrem, jednak na wysokości Gemini zobaczyłem, że na całym południu wisi czarno-czarno-czarna chmura, oznajmująca całemu światu, że zaraz będzie waliło deszczem. Żeby tylko....
Widząc co się święci, wróciłem do centrum, śmignąłem przez Sarni Stok, żeby choć jeden zjazd zaliczyć i wróciłem do domu. Kiedy tylko przekroczyłem próg, zaczęło walić deszczem, a kiedy zameldowałem się w mieszkaniu, na dodatek walił już grad. Dobre 15min to trwało, okna dachowe aż się uginały ;) Wyszedł ekspresowy przejazd :P