d46 - BM Wrocław
Niedziela, 15 kwietnia 2012
54.68
km
Teren -
54.00
km
Czas -
03:05
Średnia -
17.73
km/h
V max teren -
40.00
km/h
HR max -
209
(102%)
BPM
HR avg -
183
( 89%)
BPM
2958
kcal
5.0
°C
Ultra Sport
Wszystko zaczęło się już w sobotę, kiedy to wylądowaliśmy z rodzinką u rodziny pod Wrocławiem, pogoda fajna, 12 stopnii, czad:
Niestety, kiedy rano wstaliśmy z łóżek, widok za oknem nie był zachęcający - deszcz padający już dobre parę godzin.
Tak się skończyło...
Na starcie zameldowaliśmy się kilka minut po 9:30, ja nie czekając na znalezienie przez rodziców miejsca parkingowego (okazało się, że Grabek pod tym względem jest bardzo OK), pobiegłem odebrać swój numer startowy.
Jak widać, nie jest to zapowiadane 10772 ;)
W międzyczasie rodzice odebrali Bikemaratonową koszulkę, całkiem przyjemna sprawa :)
Później ogarnąłem spotkanie się z Tomkiem:
Rowery jeszcze czyste :)
Po ostatecznym ogarnięciu się, staję w 8 sektorze - oby ostatni raz ;) w okolicach pierwszej 50tki. Z początku żałowałem, że tak daleko jestem ustawiony, ale jak po chwili zobaczyłem tłum za plecami, uznałem że nie jest źle.
Skupienie pełne. Już na kresce, po podjechaniu sektora do startu
Około 11:25 następuje donośne "3... 2... 1... START!!" i... nic. Nim sektor się rozkręcił, minęło dobre kilkanaście sekund (z relacji taty wynika że połączone 7 i 8 sektor startowały ponad 5 minut! :D )
I ruszyli
Po wyskoczeniu na pierwszą prostą za stadionem łapię się na szybki pociąg z lewej strony, prowadzący po krzakach - udało się przeskoczyć do tej płynniejszej części startujących. Następnie przez pierwsze kilometry ogień - na podstawie warunków zastanych na trasie można było być pewnym, że rower dość szybko zacznie mnie spowalniać, także każdy kilometr, każdy kilogram błota na plecach/w napędzie, każdy obrót koła ścierający klocki, będzie mi ciążył.
Niestety, stało się coś, czego nie przewidziałem, co zaważyło nieco na ogólnych odczuciach dot. maratonu - okulary (wada wzroku) zaszły mi mgłą straszną. Nietrudno domyślić się, że efekty były widowiskowe:
Tu chciałem się przed podjazdem wcisnąć trochę do przodu, ale nie byłem w stanie określić co to za błoto na ziemi i za bardzo się złożyłem :/
Foto Krzysztof Witowski
Mimo to, cały czas wyprzedzałem, nie będąc wyprzedzany prawie w ogóle. Motywujące było to bardzo :)
Na kilka kilometrów przed zjazdem MINI/MEGA naszły mnie wątpliwości, czy nie skręcić na krótszy dystans. Od 5 kilometra trasy jechałem praktycznie bez tylnych klocków, napęd umierał, a ja nic nie widziałem. Wątpliwości skończyły się tak, że zbyt późno zauważyłem rozjazd i pocisnąłem zgodnie z planem ;) Prawdopodobnie jedno z lepszych przeoczeń w życiu :P
Pierwsze kilometry pętli mega zleciały nie najlepiej - po wyjeździe z lasu i przejechaniu kawałka asfaltem wpadliśmy na coś o konsystencji ciepłego kisielu - walczył każdy, nieskromnie przyznam, że szło mi dość znośnie ;)
Później, na podjazdach w Miękini trochę podciągnąłem się w stawce - większość podprowadzała, mi udawało się całkiem znośnym tempem podjeżdżać. Niestety szlag wszystko trafił, kiedy nadszedł jedyny trudny zjazd na trasie - bliskość rowerzysty z przodu, stres związany z brakiem hampli, no i zwiozło mnie w las :/
Z ciekawszych wydarzeń na pętli Mega, to był przejazd przez kałużę, w której w poniedziałek nurkował Tomek. Okazało się, że miała dobre 30 cm głębokości :D Po za tym na kolejnym asfalcie, tym razem dłuższym jechałem w pociągu z kolarzem z Mroza, niestety w wyniku wciśnięcia się samochodów, pociąg mi uciekł i resztę asfaltu jechałem 10-15m za nimi :/
Później czas płynął jak szalony - błoto, zjazd, bufet, podjazd, błoto, błoto :D Na 10 km przed metą dopadłem do kolarza, który wypytany o sektor, mówi "4". Zdziwienie me było nieziemskie, zwłaszcza, że z jego wypowiedzi wynikało, że nie jest odosobniony, także psychicznie mnie to podbudowało.
Niestety sama końcówka szła mi gorzej - jechałem żeby jechać, nijak nie szło podkręcić tempa.
Wjazd na metę
Podsumowując:
Ciągle szukam siebie na zdjęciach - po ok. 4000 znalazłem tylko 1 z trasy :/
Z czasem 3:04:15 byłem:
13/30 M1 (10 s do 12 miejsca :/ )
159/669 OPEN
Czyli świetnie :)
Brrr, aż strach patrzeć
Wyglądaliśmy z tatą do tego stopnia ciekawie, że się nami zainteresowali bezstronni fotooperatorzy :D
Foto Krzysztof Witowski
E: No i oficjalne foty z Bikelife:
Niestety, kiedy rano wstaliśmy z łóżek, widok za oknem nie był zachęcający - deszcz padający już dobre parę godzin.
Tak się skończyło...
Na starcie zameldowaliśmy się kilka minut po 9:30, ja nie czekając na znalezienie przez rodziców miejsca parkingowego (okazało się, że Grabek pod tym względem jest bardzo OK), pobiegłem odebrać swój numer startowy.
Jak widać, nie jest to zapowiadane 10772 ;)
W międzyczasie rodzice odebrali Bikemaratonową koszulkę, całkiem przyjemna sprawa :)
Później ogarnąłem spotkanie się z Tomkiem:
Rowery jeszcze czyste :)
Po ostatecznym ogarnięciu się, staję w 8 sektorze - oby ostatni raz ;) w okolicach pierwszej 50tki. Z początku żałowałem, że tak daleko jestem ustawiony, ale jak po chwili zobaczyłem tłum za plecami, uznałem że nie jest źle.
Skupienie pełne. Już na kresce, po podjechaniu sektora do startu
Około 11:25 następuje donośne "3... 2... 1... START!!" i... nic. Nim sektor się rozkręcił, minęło dobre kilkanaście sekund (z relacji taty wynika że połączone 7 i 8 sektor startowały ponad 5 minut! :D )
I ruszyli
Po wyskoczeniu na pierwszą prostą za stadionem łapię się na szybki pociąg z lewej strony, prowadzący po krzakach - udało się przeskoczyć do tej płynniejszej części startujących. Następnie przez pierwsze kilometry ogień - na podstawie warunków zastanych na trasie można było być pewnym, że rower dość szybko zacznie mnie spowalniać, także każdy kilometr, każdy kilogram błota na plecach/w napędzie, każdy obrót koła ścierający klocki, będzie mi ciążył.
Niestety, stało się coś, czego nie przewidziałem, co zaważyło nieco na ogólnych odczuciach dot. maratonu - okulary (wada wzroku) zaszły mi mgłą straszną. Nietrudno domyślić się, że efekty były widowiskowe:
Tu chciałem się przed podjazdem wcisnąć trochę do przodu, ale nie byłem w stanie określić co to za błoto na ziemi i za bardzo się złożyłem :/
Foto Krzysztof Witowski
Mimo to, cały czas wyprzedzałem, nie będąc wyprzedzany prawie w ogóle. Motywujące było to bardzo :)
Na kilka kilometrów przed zjazdem MINI/MEGA naszły mnie wątpliwości, czy nie skręcić na krótszy dystans. Od 5 kilometra trasy jechałem praktycznie bez tylnych klocków, napęd umierał, a ja nic nie widziałem. Wątpliwości skończyły się tak, że zbyt późno zauważyłem rozjazd i pocisnąłem zgodnie z planem ;) Prawdopodobnie jedno z lepszych przeoczeń w życiu :P
Pierwsze kilometry pętli mega zleciały nie najlepiej - po wyjeździe z lasu i przejechaniu kawałka asfaltem wpadliśmy na coś o konsystencji ciepłego kisielu - walczył każdy, nieskromnie przyznam, że szło mi dość znośnie ;)
Później, na podjazdach w Miękini trochę podciągnąłem się w stawce - większość podprowadzała, mi udawało się całkiem znośnym tempem podjeżdżać. Niestety szlag wszystko trafił, kiedy nadszedł jedyny trudny zjazd na trasie - bliskość rowerzysty z przodu, stres związany z brakiem hampli, no i zwiozło mnie w las :/
Z ciekawszych wydarzeń na pętli Mega, to był przejazd przez kałużę, w której w poniedziałek nurkował Tomek. Okazało się, że miała dobre 30 cm głębokości :D Po za tym na kolejnym asfalcie, tym razem dłuższym jechałem w pociągu z kolarzem z Mroza, niestety w wyniku wciśnięcia się samochodów, pociąg mi uciekł i resztę asfaltu jechałem 10-15m za nimi :/
Później czas płynął jak szalony - błoto, zjazd, bufet, podjazd, błoto, błoto :D Na 10 km przed metą dopadłem do kolarza, który wypytany o sektor, mówi "4". Zdziwienie me było nieziemskie, zwłaszcza, że z jego wypowiedzi wynikało, że nie jest odosobniony, także psychicznie mnie to podbudowało.
Niestety sama końcówka szła mi gorzej - jechałem żeby jechać, nijak nie szło podkręcić tempa.
Wjazd na metę
Podsumowując:
Ciągle szukam siebie na zdjęciach - po ok. 4000 znalazłem tylko 1 z trasy :/
Z czasem 3:04:15 byłem:
13/30 M1 (10 s do 12 miejsca :/ )
159/669 OPEN
Czyli świetnie :)
Brrr, aż strach patrzeć
Wyglądaliśmy z tatą do tego stopnia ciekawie, że się nami zainteresowali bezstronni fotooperatorzy :D
Foto Krzysztof Witowski
E: No i oficjalne foty z Bikelife: