Wpisy archiwalne w kategorii
Szyndzielnia
Dystans całkowity: | 598.04 km (w terenie 246.80 km; 41.27%) |
Czas w ruchu: | 44:12 |
Średnia prędkość: | 13.53 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.45 km/h |
Suma podjazdów: | 1050 m |
Maks. tętno maksymalne: | 200 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 159 (77 %) |
Suma kalorii: | 7109 kcal |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 49.84 km i 3h 41m |
Więcej statystyk |
d98 - Takie jakby góry
Środa, 8 sierpnia 2012
45.00
km
Teren -
20.00
km
Czas -
03:05
Średnia -
14.59
km/h
V max teren -
45.00
km/h
HR max -
196
( 96%)
BPM
HR avg -
151
( 74%)
BPM
2461
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
Niestety w wyniku dzwona "straciłem" licznik, o czym dalej, toteż dane pochodzą z GPSa więc nie są zbyt dokładne.
Wypad w góry zaczynamy od rozgrzewki na ścieżce zdrowia, z której przeskoczyliśmy na Dębowiec.
Na podjeździe pod Szyndzielnię trochę odstaję od krosiarskiego tempa Marleny, ale do schroniska dojeżdżamy równo i tam kończy się tarfa ulgowa, moja średniodystansowość zaczyna grać pierwsze skrzypce.
Na Klimczok wjeżdżamy stokiem, choć "wjazd" nie jest najlepszym słowem, bo każde z nas podjechało to na trzy razy.
Zjazd na Błatnią nie zmienił się od zeszłego roku, kiedy ostatni raz nim jechałem, dalej jest zjazdem dającym dość specyficzną radochę :)
Przed Błatnią standardowa przerwa na "kiblu" i dalej ruszamy czerwonym do Jaworza. Ten zjazd odkrywam dziś na nowo, dawno takiej radochy nie miałem.
Do czasu. Na którejś z kamienistych sekcji przestaję słyszeć "Bzdziąg, bzdziąg" spod dwóch par kół, słyszę tylko swoje. No i głupio, zamiast stanąć i sprawdzić czy dziewczę żyje, to jedynie zwolniłem i się obróciłem. Finał był do przewidzenia, nawet nie zorientowałem się kiedy się położyłem. Wiele się nie stało, drobne rysy, ale niestety kamień pechowo trafił na gumkę mocującą czujnik Sigmy do widelca, toteż musiałem to wszystko związać i dalej jazda bez licznika.
Dalej (albo wcześniej? Cholera wie) Marlena mało co nie została pożarta przez okrutną, czworonożną bestię, w skrócie zwaną psem. Rozmiarów dość kieszonkowych, jednak mimo to mało co, a padł by rekord Guinness'a (nie chodzi tu o piwo, a tę niemałą księgę ;) ) w przyśpieszeniu na rowerze górskim :D
W Jaworzu meldujemy się dość szybko, ja pilnując grzejących się hampli, Marlena po jakimś małym dzwonie. Peleton Specjalnej Troski, bez dwóch zdań ;)
Po chwili podczepia się pod nas kolarz na fullu Authora. Nie siada mi w momencie kiedy na zwyczajowe "Czołem" nie odpowiada nic. Mało tego, siada nam na kole, podnosząc mi skutecznie ciśnienie, bo nie lubię takich cwaniaków.
Na pierwszej od Jaworza hopce próbuję go urwać, ale wymęczona Marlena odpada z koła i pacjent triumfuje. Żeby było ciekawiej, po odjechaniu nam na jakieś 100m, nawraca i kiedy się mijamy, znów robi za ciecia.
Po chwili zjeżdżamy z głównej i tyle go widzieli, a my obok Zapory, Strudzonych itd. wracamy do domów.
Wypad w góry zaczynamy od rozgrzewki na ścieżce zdrowia, z której przeskoczyliśmy na Dębowiec.
Na podjeździe pod Szyndzielnię trochę odstaję od krosiarskiego tempa Marleny, ale do schroniska dojeżdżamy równo i tam kończy się tarfa ulgowa, moja średniodystansowość zaczyna grać pierwsze skrzypce.
Na Klimczok wjeżdżamy stokiem, choć "wjazd" nie jest najlepszym słowem, bo każde z nas podjechało to na trzy razy.
Zjazd na Błatnią nie zmienił się od zeszłego roku, kiedy ostatni raz nim jechałem, dalej jest zjazdem dającym dość specyficzną radochę :)
Przed Błatnią standardowa przerwa na "kiblu" i dalej ruszamy czerwonym do Jaworza. Ten zjazd odkrywam dziś na nowo, dawno takiej radochy nie miałem.
Do czasu. Na którejś z kamienistych sekcji przestaję słyszeć "Bzdziąg, bzdziąg" spod dwóch par kół, słyszę tylko swoje. No i głupio, zamiast stanąć i sprawdzić czy dziewczę żyje, to jedynie zwolniłem i się obróciłem. Finał był do przewidzenia, nawet nie zorientowałem się kiedy się położyłem. Wiele się nie stało, drobne rysy, ale niestety kamień pechowo trafił na gumkę mocującą czujnik Sigmy do widelca, toteż musiałem to wszystko związać i dalej jazda bez licznika.
Dalej (albo wcześniej? Cholera wie) Marlena mało co nie została pożarta przez okrutną, czworonożną bestię, w skrócie zwaną psem. Rozmiarów dość kieszonkowych, jednak mimo to mało co, a padł by rekord Guinness'a (nie chodzi tu o piwo, a tę niemałą księgę ;) ) w przyśpieszeniu na rowerze górskim :D
W Jaworzu meldujemy się dość szybko, ja pilnując grzejących się hampli, Marlena po jakimś małym dzwonie. Peleton Specjalnej Troski, bez dwóch zdań ;)
Po chwili podczepia się pod nas kolarz na fullu Authora. Nie siada mi w momencie kiedy na zwyczajowe "Czołem" nie odpowiada nic. Mało tego, siada nam na kole, podnosząc mi skutecznie ciśnienie, bo nie lubię takich cwaniaków.
Na pierwszej od Jaworza hopce próbuję go urwać, ale wymęczona Marlena odpada z koła i pacjent triumfuje. Żeby było ciekawiej, po odjechaniu nam na jakieś 100m, nawraca i kiedy się mijamy, znów robi za ciecia.
Po chwili zjeżdżamy z głównej i tyle go widzieli, a my obok Zapory, Strudzonych itd. wracamy do domów.
Kategoria Błatnia, Klimczok, Szyndzielnia, Teren, Z ekipą, MTB, Dębowiec
Komentarze 0
08.08.2012
W górę
d62 - Szyndzielnia na krótko
Niedziela, 20 maja 2012
30.60
km
Teren -
15.00
km
Czas -
02:05
Średnia -
14.69
km/h
V max teren -
44.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
159
( 77%)
BPM
1871
kcal
22.0
°C
Ultra Sport
Dzisiaj, jako że czas ograniczony, postanowiłem odwiedzić dawno nie widzianą koleżankę. Szyndzielnia się nazywa i z bloga wynika, że ostatni raz się z nią spotkałem rok i trzy dni temu. Kawał czasu, nie ma co.
Jak już się tak wspominkowo zrobiło, to i podejście do trasy miałem lekko historyczne. A mianowicie postanowiłem przejechać żółty szlak Szyndzielnia-Kozia, którym kiedyś podjeżdżaliśmy wraz z Maćkiem. Tym razem przejechałem ją sam, no i w drugą stronę.
O tym, że dzisiaj nogi podawać nie będą, zorientowałem się już na Armii Krajowej, gdzie kręciłem jakby z zaciśniętym hamulcem. Tak bywa, nie ma się czym przejmować :)
Na Dębowcu chwila oddechu i ruszam nartostradą. Na podjeździe, na którym robiłem interwały, mijam kilkoro bikerów i bikerek, oraz morze ludzi - to oznacza tylko jedno - niedzielę ;) Niestety na końcowej części musiałem zrobić sobie chwilę przerwy, bo coś po chińsku spałem i plecy od rana mnie bolą, a podjazd w 5 strefie nie poprawia sytuacji :P
Na sam koniec, obok wyciągu orczykowego mijam kogoś z Gomoli, który coś do mnie mówił, ale muzyka w słuchawkach nie pozwoliła mi tego usłyszeć i ograniczyłem się do sztandarowego "czołem!" :D
Pogoda brzytwa :)
Po dość długim popasie obieram kurs na szlak żółty. Początek jest dokładnie taki jak zapamiętałem - kamienisty, dość trudny, zwłaszcza do zjazdu, toteż tylna, zatłuszczona czymś tarcza, po przepaleniu odzyskała wigor ;) Ja musiałem stanąć i sprzedać sobie mentalnego liścia, że się tak spinam i dalsza część szła już lepiej. Przed samą Kozią skracam podjeżdżając ściankę szlakiem niebieskim.
Na Koziej tłumy, jak z resztą wszędzie :/
Z Koziej zjazd katowanym zielonym wzdłuż toru, na którym ilość przygotowywanych band rośnie w tempie zastraszającym. Lubię to! Z głową to chłopaki robią, będzie na pewno bezpieczniej, bo pojawiają się one na trudnych zakrętach.
Już to, w wersji live wrzucałem, ale Therion ostatnio mnie trzyma ostro:
&
Jak już się tak wspominkowo zrobiło, to i podejście do trasy miałem lekko historyczne. A mianowicie postanowiłem przejechać żółty szlak Szyndzielnia-Kozia, którym kiedyś podjeżdżaliśmy wraz z Maćkiem. Tym razem przejechałem ją sam, no i w drugą stronę.
O tym, że dzisiaj nogi podawać nie będą, zorientowałem się już na Armii Krajowej, gdzie kręciłem jakby z zaciśniętym hamulcem. Tak bywa, nie ma się czym przejmować :)
Na Dębowcu chwila oddechu i ruszam nartostradą. Na podjeździe, na którym robiłem interwały, mijam kilkoro bikerów i bikerek, oraz morze ludzi - to oznacza tylko jedno - niedzielę ;) Niestety na końcowej części musiałem zrobić sobie chwilę przerwy, bo coś po chińsku spałem i plecy od rana mnie bolą, a podjazd w 5 strefie nie poprawia sytuacji :P
Na sam koniec, obok wyciągu orczykowego mijam kogoś z Gomoli, który coś do mnie mówił, ale muzyka w słuchawkach nie pozwoliła mi tego usłyszeć i ograniczyłem się do sztandarowego "czołem!" :D
Pogoda brzytwa :)
Po dość długim popasie obieram kurs na szlak żółty. Początek jest dokładnie taki jak zapamiętałem - kamienisty, dość trudny, zwłaszcza do zjazdu, toteż tylna, zatłuszczona czymś tarcza, po przepaleniu odzyskała wigor ;) Ja musiałem stanąć i sprzedać sobie mentalnego liścia, że się tak spinam i dalsza część szła już lepiej. Przed samą Kozią skracam podjeżdżając ściankę szlakiem niebieskim.
Na Koziej tłumy, jak z resztą wszędzie :/
Z Koziej zjazd katowanym zielonym wzdłuż toru, na którym ilość przygotowywanych band rośnie w tempie zastraszającym. Lubię to! Z głową to chłopaki robią, będzie na pewno bezpieczniej, bo pojawiają się one na trudnych zakrętach.
Już to, w wersji live wrzucałem, ale Therion ostatnio mnie trzyma ostro:
&
Trening popołudniowy 10
Wtorek, 17 maja 2011
30.62
km
Teren -
16.50
km
Czas -
02:28
Średnia -
12.41
km/h
V max teren -
30.00
km/h
HR max -
189
( 92%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
15.0
°C
Ultra Flite
Odciągnięty od nauki (dzięki, Paweł :D ) wybrałem się z Pawłem na ścieżkę zdrowia, gdzie zobaczyłem jak daleko mi do jakiegoś konkretnego lvl technicznego, następnie na Szyndzielnię, Klimczok i przerąbanie kamienistym zjazdem do Bystrej.
Kupiłem wreszcie krótkie gacie, Spece i są mega :)
Kupiłem wreszcie krótkie gacie, Spece i są mega :)
Góry, Góry, z Góry :D
Niedziela, 10 kwietnia 2011
54.16
km
Teren -
20.00
km
Czas -
03:37
Średnia -
14.98
km/h
V max teren -
40.00
km/h
HR max -
194
( 95%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
2777
kcal
12.0
°C
Pierwszy, długo oczekiwany wypad w góry wreszcie nastąpił.
Po lekkim fermencie jeśli o dobór trasy stanęło na do bólu standardowej Szyndzielnia-Klimczok-Błatnia. Dodatkowo, wybraliśmy się tam w dość mocno poszerzonym składzie. Oprócz Pawła, Maćka no i mnie, pojechała ekipa z fr.org, którą serdecznie pozdrawiam :D
Jednak Paweł nie byłby sobą, gdyby nie zahaczył o Brenną :) Więc po zaliczeniu Błatniej, już w trzech zjechaliśmy zielonym do Brennej, gdzie zabawiani przez mocno nieświeżego szefa knajpy zjedliśmy naleśniki, nomen omen dość dobre.
Później na luzie do BB przez Górki i Jaworze.
Tak na chwilę obecną wygląda mój kokpit. Jeszcze świeża Sigma PC3, Sigma 1009 i przyklejony do górnej rury zestaw narzędzi Topeak Hexus.
GPS
Liściopad
Wtorek, 2 listopada 2010
57.54
km
Teren -
16.00
km
Czas -
03:33
Średnia -
16.21
km/h
V max teren -
49.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
14.0
°C
Chyba ostatni wypad stricte rowerowy, KTM idzie do przeglądu przedzimowego.
Wypad ten miał być z początku zupełnie gdzie indziej i samemu.
Jednak Arek odezwał się do mnie wczoraj na gg co mam na dziś w planach, więc pojechaliśmy razem.
Trasa zakładała Szyndzielnię-Klimczok i zjazd niebieskim do Bystrej. Na zdjęciu wyżej wymieniam dętkę po dziurze złapanej właściwie na początku zjazdu...
...musiałem trochę poczekać na okazję do pośmiania się z Arka, który dziurę zaliczył prawie w Bystrej.
Po drodze namierzyliśmy kupę liści wysoką na szczycie na jakieś 3m i jako czołowi reprezentanci dużych dzieci musieliśmy się w niej wytarzać :-D Wyżej Arek robi sobie jajca.
Tu ja próbuję wstać, przygnieciony KTMem (przy okazji tego wypadu go zważyłem-bite 13.900 z błotem i pierdołkami).
Tu zaś kupa znajdująca się na szlaku, więc zabawy również była kuuuuuupa :D
Potem na herbatę do znajomej Arka i do domu.
Podsumowując-chyba najbardziej obfotografowany wyjazd tego sezonu. Technicznie nic nowego, tempo bardzo OK, czekam na nowy sezon :)
Dzięki Arku za towarzystwo!
GPS
SPRZEDAJĘ ROWER, DLA CHĘTNYCH WIĘCEJ INFORMACJI
Trzy szczyty wraz z trzema wycieczkami
Sobota, 9 października 2010
54.60
km
Teren -
21.00
km
Czas -
03:46
Średnia -
14.50
km/h
V max teren -
37.44
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
10.0
°C
Ultra Flite
Plan był prosty. Zbieramy jak najwięcej osób i śmigamy umiarkowanie trudną trasę Szyndzielnia-Klimczok-Błatnia.Skończyło się na Maćku i mnie.
Na podjeździe spotkaliśmy parę rowerzystów, której męska część zaczęła od wysokiego C, wyprzedzając nas naprawdę dobrym tempem. Potem wiele razy się wyprzedzaliśmy, by ostatecznie rozjechać się na Szyndzielni gdzie wcieliśmy danie kolarza:) . Później mignęli nam podczas przerwy na wysłanie zdjęć na lotnisku.
Pierwsza wycieczka z tytułu trafiła się nam w schronisku na Szyndzielni więc legliśmy na trawie.
Później kierunek Błatnia, gdzie spotkaliśmy drugą grupę, która z równą pasją co poprzednicy pchała się nam pod koła.
Później zjazd czerwonym (chyba najlepszy pomysł na zjazd- kamienie są jedynie na odcinku ok. 500m, fajny szybki ale z technicznymi fragmentami) do Jaworza gdzie namierzyliśmy ostatnich wycieczkowiczów.
Ten wpis może nieco rozjechać bloga, ale opanuję to w najbliższym czasie.
Pierwsze x 2
Czwartek, 26 sierpnia 2010
91.66
km
Teren -
25.00
km
Czas -
06:10
Średnia -
14.86
km/h
V max teren -
53.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
20.0
°C
Ultra Flite
Pierwsze 90 km- bardzo interwałowe, więc nie byłem jakoś specjalnie zajechany
Pierwszy 1000 KTMa-nie jest źle jak na pierwszy poważny sezon
Trasa za niedługo pojawi się na mapce, więc nie będę się rozkręcał, powiem krótko- miało być lepiej.
Mapa
Pierwszy 1000 KTMa-nie jest źle jak na pierwszy poważny sezon
Trasa za niedługo pojawi się na mapce, więc nie będę się rozkręcał, powiem krótko- miało być lepiej.
Mapa
W pogoni za e69 :D
Sobota, 21 sierpnia 2010
38.05
km
Teren -
16.00
km
Czas -
03:15
Średnia -
11.71
km/h
V max teren -
34.34
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
20.0
°C
Ultra Flite
Krótka piłka. Umówiłem się z chłopakami z enduro69 na wypad po okolicznych szczytach, jednak jako że miałem najbliżej spóźniłem się na PKS i później starałem się ich dogonić, jednak po dojechaniu na Błatnią odpuściłem. Jak się później okazało wcale nie musiałem ich gonić, a od momentu kiedy minąłem ich koło Szyndzielni, nawet prowadziłem, chodź nieświadomie :/ Jak się później okazało jedyny element rozpoznawczy- koszulki e69 przyjezdni mieli w plecakach :D
Przy okazji sprawdziłem SPD i ochraniacze (661 DJ jakieś starszej generacji) w terenie. Jedno słowo-miód :D
Przy okazji sprawdziłem SPD i ochraniacze (661 DJ jakieś starszej generacji) w terenie. Jedno słowo-miód :D
Pasmo Skrzycznego
Poniedziałek, 12 lipca 2010
86.23
km
Teren -
40.00
km
Czas -
06:15
Średnia -
13.80
km/h
V max teren -
54.45
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
30.0
°C
Ultra Flite
Z Maćkiem zaczęliśmy nasz upaaalny wyjazd od wspięcia się na Dębowiec, na którym pod pozorem regulacji przerzutki spędziliśmy jakieś 45 min :D
Po dojechaniu na Klimczok, skierowaliśmy się zielonym do Szczyrku. Widoczki urywały łeb:
Jednak nie wszystko złoto co się błyszczy i kilka minut później na bardziej technicznym fragmencie zjazdu przednie koło wjeżdża mi pod kamień i wyskakuję z roweru jak sarenka. Mimo tego że obyło się bez poważniejszych strat, jest to zapowiedź dalszych przyjemności :/
TU BĘDZIE ZDJĘCIE JAK MI JE MACIEK WRESZCIE PODEŚLE :D
Po zjeździe do Szczyrku (BB5 i Shimano się paliły w rękach) wpadamy na wyciąg na Skrzyczne, który jak to w Polsce jest zajebiście oznakowany i wejście dla rowerów to 20 cm szpara obok bramek. Lokalesi może o niej wiedzą, ja nie wiedziałem, więc jak ostatni kretyn (upał był, wybaczcie) wlazłem z rowerem w bramkę. KTMik zablokował się w niej, a jakże zajebiście inteligenty i kulturalny pan z obsługi klnąc na mnie, jakby to On mi płacił, przerysował mi ramkę pchając rower na siłę. Bez komentarza to pozostawię, tak jak półgodzinne czekanie na 2 etap wyjazdu na górę. Widać że do cywilizowanych krajów nam duużo brakuje.
Po wjeździe na szczyt, cylnęliśmy się z nieco bardziej rozeznaną w temacie parą bikerów. Podkreślam słowo PARĄ, miło zobaczyć kobietę na rowerze i to nie na holedrze :D
Potem pojechaliśmy zielonym szlakiem, który z całą pewnością jest najbardziej widokowym szlakiem w okolicy, a następnie po kilku okropnych podejściach zaczęliśmy zjeżdżać żółtym do Wisły.
Z początku jechało się dość standardowo, pomijając wypłukane przez wodę/zniszczone przez wodę na których miałem okazję zawieść się na przyczepności poprzecznej Conti RK :( Jednak to co potem się ukazało zrekompensowało cały ból z tego wyjazdu:
Szczena opadła zarówno mi jak i Maćkowi-1,5km równej, ziemnej drogi na wysokości ~1000m i to w Polsce. Nie ma co, świetny kawałek który później niestety znów wrócił do typowego Polskiego szlaku.
To zdjęcie wykonał Maciek tuż przed moją epicką glebą, którą wykonałem na szutrowym końcu żółtego szlaku. Szuter ten aspirował do miana drogi, więc był wysypany nie równo z ziemią, a jakieś 10 cm nad jej poziom. Oczywiście jego krańce były luźne. Jednak przy zjeździe z wiatrem we włosach wcale mi to nie przeszkadzało i nie wyrabiając się w zakręcie, zjechałem z takiego krańca i wyrżnąłem jak długi-efekt łokcie i kolano rozorane, tu wielkie dzięki ode mnie dla Maćka, który wpadł na pomysł zabrania wody utlenionej i plastrów.
Wróciliśmy ekspresowo wzdłuż Wisły przez Górki do miasta.
BB-Dębowiec-Szyndzielnia-Klimczok-Szczyrk-Skrzyczne-Małe Skrzyczne-Malinowska Skała-Zielony Kopiec-Wisła-Ustroń-Górki-Jaworze-BB
Regulowanie przerzutki przez Kondzia© maciek01
Po dojechaniu na Klimczok, skierowaliśmy się zielonym do Szczyrku. Widoczki urywały łeb:
Widok na Skrzyczne© maciek01
Jednak nie wszystko złoto co się błyszczy i kilka minut później na bardziej technicznym fragmencie zjazdu przednie koło wjeżdża mi pod kamień i wyskakuję z roweru jak sarenka. Mimo tego że obyło się bez poważniejszych strat, jest to zapowiedź dalszych przyjemności :/
TU BĘDZIE ZDJĘCIE JAK MI JE MACIEK WRESZCIE PODEŚLE :D
Po zjeździe do Szczyrku (BB5 i Shimano się paliły w rękach) wpadamy na wyciąg na Skrzyczne, który jak to w Polsce jest zajebiście oznakowany i wejście dla rowerów to 20 cm szpara obok bramek. Lokalesi może o niej wiedzą, ja nie wiedziałem, więc jak ostatni kretyn (upał był, wybaczcie) wlazłem z rowerem w bramkę. KTMik zablokował się w niej, a jakże zajebiście inteligenty i kulturalny pan z obsługi klnąc na mnie, jakby to On mi płacił, przerysował mi ramkę pchając rower na siłę. Bez komentarza to pozostawię, tak jak półgodzinne czekanie na 2 etap wyjazdu na górę. Widać że do cywilizowanych krajów nam duużo brakuje.
Po wjeździe na szczyt, cylnęliśmy się z nieco bardziej rozeznaną w temacie parą bikerów. Podkreślam słowo PARĄ, miło zobaczyć kobietę na rowerze i to nie na holedrze :D
Ledwo zdążyłem do zdjęcia© maciek01
Potem pojechaliśmy zielonym szlakiem, który z całą pewnością jest najbardziej widokowym szlakiem w okolicy, a następnie po kilku okropnych podejściach zaczęliśmy zjeżdżać żółtym do Wisły.
Skałeczka :D© maciek01
Z początku jechało się dość standardowo, pomijając wypłukane przez wodę/zniszczone przez wodę na których miałem okazję zawieść się na przyczepności poprzecznej Conti RK :( Jednak to co potem się ukazało zrekompensowało cały ból z tego wyjazdu:
piękna droga© maciek01
Szczena opadła zarówno mi jak i Maćkowi-1,5km równej, ziemnej drogi na wysokości ~1000m i to w Polsce. Nie ma co, świetny kawałek który później niestety znów wrócił do typowego Polskiego szlaku.
To zdjęcie wykonał Maciek tuż przed moją epicką glebą, którą wykonałem na szutrowym końcu żółtego szlaku. Szuter ten aspirował do miana drogi, więc był wysypany nie równo z ziemią, a jakieś 10 cm nad jej poziom. Oczywiście jego krańce były luźne. Jednak przy zjeździe z wiatrem we włosach wcale mi to nie przeszkadzało i nie wyrabiając się w zakręcie, zjechałem z takiego krańca i wyrżnąłem jak długi-efekt łokcie i kolano rozorane, tu wielkie dzięki ode mnie dla Maćka, który wpadł na pomysł zabrania wody utlenionej i plastrów.
Wróciliśmy ekspresowo wzdłuż Wisły przez Górki do miasta.
BB-Dębowiec-Szyndzielnia-Klimczok-Szczyrk-Skrzyczne-Małe Skrzyczne-Malinowska Skała-Zielony Kopiec-Wisła-Ustroń-Górki-Jaworze-BB
Kategoria Dębowiec, Klimczok, Skrzyczne, Szyndzielnia, Małe Skrzyczne, Malinowska Skała, Zielony Kopiec
Komentarze 2
15.07.2010
W górę
Uciekając przed burzą
Sobota, 22 maja 2010
35.89
km
Teren -
20.80
km
Czas -
03:22
Średnia -
10.66
km/h
V max teren -
48.53
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
18.0
°C
Ultra Flite
Szykuje się kolejny tasiemiec, ostrzegam :D
Plan wypadu z Maćkiem był prosty-atakujemy Szyndzielnię nartostradą, następnie przeskakujemy na Klimczok, z którego zjeżdżamy na Błatnią i na niej myślimy co dalej.
Dzień zapowiadał się obiecująco-po wyciągnięciu się na nartostradę, zaczęło przyświecać nam lekkie słoneczko, skutecznie uprzyjemniające podjazd, który dla przeciwwagi utrudniały nam wszędobylskie owady :)
Nie dla wszystkich dzień był wesoły :(
Po dojechaniu pod Klimczok, zadziwiła nas aura-w przeciwieństwie do zeszłego tygodnia, widzieliśmy schronisko z większej odległości niż wyciągnięcie ręki.
Warty odnotowania jest fakt, że na schronisku pod Klimczokiem na ekranie mojego licznika w sekcji "Total ODO", którą liczę tylko dla KTMa wyskoczyło równe 300 :)
Jednak później skończyły się żarty. Po wyjściu ze schroniska z dwoma talerzami pełnymi parujących pierogów usłyszałem głośne "pierdut" i zobaczyłem ciemne chmury. Burza. Na całe szczęście w lekko nerwowej atmosferze, ale zdążyliśmy przed deszczem wszamać obiad i podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu planu i dalszej jeździe w kierunku Błatniej.
Tutaj ma miejsce dłuższy fragment dość płynnej, choć niezbyt szybkiej jazdy w czasie której nieustannie poganiały nas odgłosy burzy.
Stało się. Około 1,5 km od schroniska na Błatniej spadły na nas pierwsze krople deszczu, który zmotywował nas do mocniejszego naciskania na pedały i był przyczyną paru dość niebezpiecznych sytuacji, które obyły się bez większych problemów, po za niepewną centrą u Maćka.
Po zapeklowaniu się na Błatniej wszamaliśmy po batonie i odczekaliśmy aż przestanie padać, po czym wskoczyliśmy na szlak niebieski, prowadzący do Wapienicy. Po sprawdzeniu skuteczności hamulców baardzo się zawiodłem-klocki, najprawdopodobniej żywiczne, połączone z mokrymi i nieco uwalonymi tarczami sprawiły, że modulacja hampli osiągnęła poziom kontry z roweru "Wigry 3". Po przejechaniu początku szlaku, który był połączony ze szlakiem żółtym (nomen omen świetny fragment, dużo ziemi, trawy, absolutny brak kamieni) wskoczyliśmy na trasę wyłącznie oznaczoną kolorem niebieskim. Po przeprawieniu się przez kilka sporej głębokości kałuż, dojechaliśmy do widocznej na mapach "agrafki", która zaskoczyła nas baaardzo niemiło. Nie dość, że był to dość ostry fragment, usłany kamieniami, to w dodatku kamienie te były mokre. Dodajmy do tego moją wysoką ramę i sztycę ograniczoną z wsuwaniem przez uchwyt na lampkę, oraz blokujące hamulce i mamy powód, dla którego rower sprowadzałem. Później pognaliśmy co sił w nogach na przystanek autobusowy, a dokładniej do baru, który z nim sąsiaduje, ponieważ burza kontratakowała. Po ustaniu deszczu ruszyliśmy do domu i tu obyło się bez niespodzianek.
Koniec :)
Plan wypadu z Maćkiem był prosty-atakujemy Szyndzielnię nartostradą, następnie przeskakujemy na Klimczok, z którego zjeżdżamy na Błatnią i na niej myślimy co dalej.
Dzień zapowiadał się obiecująco-po wyciągnięciu się na nartostradę, zaczęło przyświecać nam lekkie słoneczko, skutecznie uprzyjemniające podjazd, który dla przeciwwagi utrudniały nam wszędobylskie owady :)
Nie dla wszystkich dzień był wesoły :(
Po dojechaniu pod Klimczok, zadziwiła nas aura-w przeciwieństwie do zeszłego tygodnia, widzieliśmy schronisko z większej odległości niż wyciągnięcie ręki.
Warty odnotowania jest fakt, że na schronisku pod Klimczokiem na ekranie mojego licznika w sekcji "Total ODO", którą liczę tylko dla KTMa wyskoczyło równe 300 :)
Jednak później skończyły się żarty. Po wyjściu ze schroniska z dwoma talerzami pełnymi parujących pierogów usłyszałem głośne "pierdut" i zobaczyłem ciemne chmury. Burza. Na całe szczęście w lekko nerwowej atmosferze, ale zdążyliśmy przed deszczem wszamać obiad i podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu planu i dalszej jeździe w kierunku Błatniej.
Tutaj ma miejsce dłuższy fragment dość płynnej, choć niezbyt szybkiej jazdy w czasie której nieustannie poganiały nas odgłosy burzy.
Stało się. Około 1,5 km od schroniska na Błatniej spadły na nas pierwsze krople deszczu, który zmotywował nas do mocniejszego naciskania na pedały i był przyczyną paru dość niebezpiecznych sytuacji, które obyły się bez większych problemów, po za niepewną centrą u Maćka.
Po zapeklowaniu się na Błatniej wszamaliśmy po batonie i odczekaliśmy aż przestanie padać, po czym wskoczyliśmy na szlak niebieski, prowadzący do Wapienicy. Po sprawdzeniu skuteczności hamulców baardzo się zawiodłem-klocki, najprawdopodobniej żywiczne, połączone z mokrymi i nieco uwalonymi tarczami sprawiły, że modulacja hampli osiągnęła poziom kontry z roweru "Wigry 3". Po przejechaniu początku szlaku, który był połączony ze szlakiem żółtym (nomen omen świetny fragment, dużo ziemi, trawy, absolutny brak kamieni) wskoczyliśmy na trasę wyłącznie oznaczoną kolorem niebieskim. Po przeprawieniu się przez kilka sporej głębokości kałuż, dojechaliśmy do widocznej na mapach "agrafki", która zaskoczyła nas baaardzo niemiło. Nie dość, że był to dość ostry fragment, usłany kamieniami, to w dodatku kamienie te były mokre. Dodajmy do tego moją wysoką ramę i sztycę ograniczoną z wsuwaniem przez uchwyt na lampkę, oraz blokujące hamulce i mamy powód, dla którego rower sprowadzałem. Później pognaliśmy co sił w nogach na przystanek autobusowy, a dokładniej do baru, który z nim sąsiaduje, ponieważ burza kontratakowała. Po ustaniu deszczu ruszyliśmy do domu i tu obyło się bez niespodzianek.
Koniec :)