Wpisy archiwalne w kategorii

Bike Maraton

Dystans całkowity:221.25 km (w terenie 170.00 km; 76.84%)
Czas w ruchu:14:05
Średnia prędkość:15.71 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:3010 m
Maks. tętno maksymalne:212 (103 %)
Maks. tętno średnie:185 (90 %)
Suma kalorii:12902 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:55.31 km i 3h 31m
Więcej statystyk

d81 - BM Wisła, czyli piekło na ziemi?


Sobota, 30 czerwca 2012


41.34

km

Teren -

37.00

km

Czas -

03:04

Średnia -

13.48

km/h

V max teren -

67.00

km/h

HR max -

212

(103%)
BPM

HR avg -

185

( 90%)
BPM

3013

kcal

30.0

°C

Ultra Sport

Po oczekiwaniu na zdjęcia, na powrót internetu oraz wielu innych przeszkodach piszę wreszcie czy słowa na temat sobotniego maratonu.

Najkrócej opisać go można w tych słowach:
Jak można było "przegrać" "wygrany" maraton?
lub
Jak można było "wygrać" "przegrany" maraton?

Czyli jak to zwykle, nie obyło się bez wpadek.


BikeLIFE

Na dzień dobry, po sprawdzeniu roweru na strychu okazało się, że przetarła się łatka w tylnej dętce. Ekspresowa zmiana na prestową Kendę którą dostałem na UEKu. Tak, nie kupiłem od tego czasu dętki :/ Świadom jak wygląda trasa, walę więcej tlenu niż zwykle, żeby spróbować ograniczyć dobicia.



Na miejscu próbuję zorganizować dętkę, najpierw szukając takiej jak trzeba - auto, jednak nieczynny serwis, oraz ludzie używający tylko presty, spowodował że kupiłem dętkę z chudym wentylem od dziewczyny z GET-FIT, żeby mieć chociaż na zapas. Krótka rozmowa z tatą i decyzja o zamianie miejsc dętek - z przodu szanse na ścięcie wentyla presty są jakby mniejsze, toteż na tyle ląduje jeszcze seryjny Schwalbe. Nie na długo :D



Nieco przezorny po Wrocławiu, w sektorze ustawiam się w okolicy 10:30. Okazuje się że nie potrzebnie - 3 sektor był prawie cały w słońcu, do 10:50 mało kto dochodził :) W sektorze rowerowa gadka-szmatka, do czasu. 10:59 zaczęło być dziwnie cicho :)


fot. Ela Cirocka

Start mocny, pomny kryzysu z początku tygodnia nie gonię co sił, a i tak do pierwszego podjazdu na liczniku ponad 30 kmh, na początkowym podjeździe daję już jakby mocniej - sektory II i III się zbiły, a jazda w tłumie w terenie nie będzie najlepsza, więc trzeba było pogonić trochę. Od połowy włącza mi się czerwona lampka i nieco zwalniam - swoje już odrobiłem, teraz po każdym wyprzedzeniu chwila na kole. Przerwa na foty:



fot. Tadeusz Skwarczyński


BikeLIFE


BikeLIFE

Po asfalcie zaczyna się podjazd lekkim terenem przerywany płytami i tu szok. Goście na sprzętach za w zaokrągleniu milion $$ zsiadają i prowadzą. I to w najlepszym wypadku. Ci którzy walczą, sieją spustoszenie blokując tych za sobą kiedy lecą na lewo i prawo, ja niestety padłem ofiarą takiego "ściganta" i kawałek musiałem podbiec. Na pierwszych mini-zjazdach stawka się rozbija. To dobrze.


fot. Tadeusz Skwarczyński
Na Trzy Kopce wjechałem po dłuugim czasie, terenowa część podjazdu uszczupliła moje siły, jechało mi się jakoś tako nijako. Jechać trzeba, wreszcie upragniony zjazd. W wyniku zmian (wg. mnie na lepsze) trasy, nie jechaliśmy na Beskidek, a odbijaliśmy w prawo zielonym do Brennej, świetny, zwłaszcza widokowo szlak.


BikeLIFE


BikeLIFE


BikeLIFE

Zjazd szybko, ale jeszcze w granicach kontroli.

W Brennej w bufecie "pakiet standardowy" - banan na miejscu, żeby dać nogom choć 5s oddechu, popijamy enervitem i pomarańcza na drogę. Za chwilę zaczęły się płyty pod Grabową - dziewczyna z BSA powiedziała o nich krótko - "kultowe". Ciężko się z nią było nie zgodzić, ale ja jakbym odżył - jechało mi się dużo lepiej niż na Trzy Kopce, cały czas wyprzedzałem, głównym problemem były nieco przytępione mięśnie kręgosłupa, ale i to udało się przeskoczyć młynkowaniem na stojaka.



Na bufecie który miał miejsce zaraz po płytach korek. Tak jak można było się spodziewać, po puszczeniu dwóch obfitych sektorów jeden po drugim. Ludzie delektujący się smakiem pomarańczy i podobnymi również nie pomagali, toteż korzystając z chwili którą musiałem przeczekać, do pakietu standardowego dorzucam kubek wody na głowę. Do dziś nie wiem czy nie było to błędem. Otóż od bufetu po szczyt Grabowej znów jechało mi się tak se. Zupełnie jak na początku. Kolejni "ściganci" na podjazdach również nie pomagali, tu zaczęły mi się, na razie lekkie, skurcze.

Grabowa, przyjemna kamienna sekcja, Kotarz, świetny zjazd łąką, na końcu której gość chyba tańczył z rowerem na kamieniach. No bo jak inaczej stanie na środku przez tyle czasu wytłumaczyć? Mało co OTB nie zaliczyłem, bo koło wpadło mi między kamienie :/ Szybki zjazd szeroką, kamienistą drogą, klasyczna "lewa wolna!" i co? Nic, a nawet gorzej. Czyli zamiast lewa wolna, to zjazd na lewą, musiałem ratować się ucieczką w kamulce, efekt wiadomy - dobicie. Szybka zmiana, oddanie pompki chłopakowi ze Zdzieszowic i dalej jadę bez pompki - błąd i bez dętki na zmianę - turbo błąd.

Dalej jadę w dalszym ciągu niezmiennym tempem, na asfalcie wykręcam Vmaxa - 73 kmh i wspinam się dalej. W kilku miejscach musiałem podejść - skurcze dawały już o sobie znać, a u mnie najgorzej jest przy agresywnym młynkowaniu :/ Trochę przed dojazdem na grzbiet wskakuję na rower, ze zdziwieniem mijam dwójkę gości, którzy mijali mnie zaraz po dobiciu, kątem oka widzę Maćka stojącego z boku i krzyczącego że mam "zapierdalać" Dobrze jest.

Początkowy zjazd zdecydowanie jest już powyżej "czerwonej linii kontroli", ale na całe szczęście nic się nie dzieje. Za to na końcu dobijam zupełnie przypadkowo na jakimś małym kamieniu/. Takie uroki mojej ciulatej pompki, pompującej może 1,5 Bara. No to co robić? Idę dalej trasą w kierunku bufetu, DNF będzie :/ Ostatkiem nadziei krzyczę w tłu czy ktoś nie ma pompki, dostaję bajerancką na CO2, prośba o dętkę również nie przechodzi bez echa. Dzięki :D Pech chciał, że pompka była pod prestę, a dętka auto, toteż kolejna prośba o pompkę, równie wysłuchana :) Dzięki wielkie jeszcze raz!

Względnie szybka zmiana, dobicie, tym razem konkretnie, do dobrych 3 Bar - będzie rzucać, ale dojadę. W odruchu bezmyślności dętkę zarzucam na głowę, czego skutkiem są takie foty:


BikeLIFE


BikeLIFE

Na kolejnym bufecie, na którym org miał problemy z piciem, o których pisze choćby Mamba, udaje mi się trafić na już uzupełnione zapasy, toteż już bez napinki konsumuję co trzeba, dopijam izotonik i proszę o dolewkę do bidonu.


BikeLIFE

Na szutrze wciskam dętkę do drugiej kieszonki, obok pożyczonych pompek :) Tempo na szutrze ok - siły jeszcze są, skurcze również, ale równe tempo nie przeszkadza im jakoś szczególnie. Każdy szuter musi się skończyć - podjeżdżam do czasu kiedy trzeba lekko poderwać tempo przez wypłukaną rynnę - skurcz taki że mało z roweru nie spadam :/ Toteż prowadzę, na grzbiecie piję pół bidonu wody, popijam izotonikiem i odżywam.

Tu jest jeszcze jeden podjazd ale nic szczególnego się nie działo, nie szarpałem, świadom kiepskiej lokaty, trochę skurczy, standard.

Na grzbiecie jechałem za zawodnikiem bodaj Eski. Widzę że gość już nie może, a wiem że za chwilę zjazd, na którym podjeżdżając Tomek urwał pół korby ostatnio ;) Krzyczę "dobrze zjeżdżasz?" a w odpowiedzi słyszę upragnione "nie, dajesz" i minimalne odpuszczenie. Dzięki temu nie musiałem ryzykować na kamulcach, na których jazda była w pojedynkę, tylko mogłem się skupić na nie dobijaniu :P

Tu ma miejsce legendarna sprawa. Otóż Gomola Trans Airco obok swojej bazy urządziła bufet wodny :D Także nie tylko zatankowałem zimnej wody, ale również dostałem porządnego kopa ze szlaufa. DZIĘKI!

Później jazda pt "Do rozjazdu giga/mega dajesz, później można lekko odpuścić". Oczywiście rozjazdu nie zauważyłem, dawałem do samej góry :D No i rura w ostatni dziś już zjazd.


(Nie)świadomość wyniku na drugiej części motywowała mnie do posiadania chociaż fajnych fot :D

Końcówka będąca chyba korytem rzeki całkiem niezła, mam nadzieję że tak samo myśli turystka, którą musiałem mijać na gazetę bo uskoczyła mi prawie pod koła.


BikeLIFE


BikeLIFE

Na asfalcie rura ze zblokowanym widelcem, skurcze nie miały znaczenia.



Na metę wpadam zły jak cholera, bo zamiast wyniku w ostatnim w tym sezonie Bike Maratonie, praktycznie domowym ścigu, wyszło całe gówno. W tym nastroju dopadam rodziców, patrzę na telefon, a tam co - "jesteś 4 M1". Sobie myślę, nie dość że dałem ciała, to jeszcze jaja sobie ze mnie robią.


Jak było? Tragicznie... ale zajebiście
Ale potem głos rozsądku w postaci ojca mówi "Skoro startowałeś z 3 sektora, odstępy między sektorami były minimalne, to wszyscy z lepszym czasem od Ciebie już przyjechali!" Szybka analiza co on do mnie tak właściwie mówi, bo jeszcze byłem w lekkim "szoku" i w sumie, to ma rację :D Toteż myk do auta, względnie się ogarnąć, wziąć "niesponsorowaną" koszulkę i znów do miasteczka korzystać z bufetu ;)

Nie mam niestety zdjęć z dekoracji, miejmy nadzieję że coś znajdę. Takie coś dostałem, o:



Podsumowując:
czas 3:27:53
4/6 M1
- 20 minut straty do 3 msc - akurat na 2 dętki i opinkalanie się na bufecie
- 18 minut przewagi nad 5 msc - przynajmniej nie będzie ze fartem wzięte miejsce :P

139/408 Open Mega
- 9 minut straty do 100 msc

Generalnie coraz bardziej skłaniam się do przejścia na mleczko na tył, zobaczymy jak z $$ ;)

Wniosek jest jeden - "If you are going through hell, keep going"

d78 - Objazd BM Wisła


Sobota, 23 czerwca 2012


47.99

km

Teren -

29.00

km

Czas -

03:31

Średnia -

13.65

km/h

V max teren -

50.00

km/h

HR max -

184

( 90%)
BPM

HR avg -

134

( 65%)
BPM

2835

kcal

23.0

°C

Ultra Sport



Na dzisiejszy objazd wybrałem się wraz z Tomkiem.

Zaczynamy chwilę po 11:30 w centrum Wisły, od początku niepewni trasy, jak zwykle :P Trasa zaczyna się asfaltowym, przechodzącym w szlak, podjazdem na Trzy Kopce. Tempo dość turystyczne, siły trzeba było rozłożyć :)





Na szczycie przerwa na buły i foty, po chwili od strony Wisły nadciąga rowerzysta, który na pytanie czy objeżdża BM, odpowiada że tak. Toteż ruszyliśmy w trójkę.


Parafrazując - "idealne foto, jest Tomek, są góry i są snopki. Fajne snopki, u nas takich nie ma" ;)

Dalsza jazda to kawałek zjazdu i trudny, kamienisty podjazd, gdzie Tomek zauważa, że trochę goni mu coś pod butem. Szybka inspekcja wskazuje na urwaną śrubę kontrującą HT2, najpewniej przez poluzowane śruby skręcające ramię. Dociskamy to ręcznie i dokręcamy śruby porządnie.


Dzieci, nie róbcie tego w domu! Ta plastikowa śruba jest istotna ;)




Po dłuższej chwili zjeżdżamy do Brennej, gdzie stajemy na pauzę przy rzece i wspinamy się dalej, na drugi z trzech podjazdów na których oparta jest trasa.



Kiedy po podejściach lądujemy na paśmie Stary Groń - Grabowa, tempo wzrasta, do tego stopnia, że nie zauważamy zjazdu do Brennej, którą odwiedzamy ponownie.



Zjazd z początku fajny, choć przecinany niebezpiecznymi belkami, zamienia się w 2 km asfaltu :/

Podjazd pod Kotarz zaczyna się również nawierzchnią zdecydowanie lubianą przez Tęczowe Colnago, dalej zmienia się od wąskiej, kamienistej ścieżki po trawiastego singla.



Pod Kotarzem skręcamy na Salmopol (lekkie odstępstwo od trasy), gdzie decydujemy się z Waldkiem rozłączyć - Tomek z lekka tracił werwę od dłuższego czasu, niemądre było by przecioranie go przez dalszą cześć trasy. Więc zjeżdżamy asfaltem i nie do końca usatysfakcjonowani, pakujemy się do wozów i każdy w swoją stronę... niestety przypadkiem wycięło mi godzinę z pulsometru, wcisnąłem pauzę przypadkiem :/


Tomek pokazuje gdzie ma takie jeżdżenie :D

Dzięki Tomek!

Może trochę za długie, ale co tam:

d46 - BM Wrocław


Niedziela, 15 kwietnia 2012


54.68

km

Teren -

54.00

km

Czas -

03:05

Średnia -

17.73

km/h

V max teren -

40.00

km/h

HR max -

209

(102%)
BPM

HR avg -

183

( 89%)
BPM

2958

kcal

5.0

°C

Ultra Sport

Wszystko zaczęło się już w sobotę, kiedy to wylądowaliśmy z rodzinką u rodziny pod Wrocławiem, pogoda fajna, 12 stopnii, czad:



Niestety, kiedy rano wstaliśmy z łóżek, widok za oknem nie był zachęcający - deszcz padający już dobre parę godzin.


Tak się skończyło...

Na starcie zameldowaliśmy się kilka minut po 9:30, ja nie czekając na znalezienie przez rodziców miejsca parkingowego (okazało się, że Grabek pod tym względem jest bardzo OK), pobiegłem odebrać swój numer startowy.


Jak widać, nie jest to zapowiadane 10772 ;)

W międzyczasie rodzice odebrali Bikemaratonową koszulkę, całkiem przyjemna sprawa :)

Później ogarnąłem spotkanie się z Tomkiem:


Rowery jeszcze czyste :)

Po ostatecznym ogarnięciu się, staję w 8 sektorze - oby ostatni raz ;) w okolicach pierwszej 50tki. Z początku żałowałem, że tak daleko jestem ustawiony, ale jak po chwili zobaczyłem tłum za plecami, uznałem że nie jest źle.


Skupienie pełne. Już na kresce, po podjechaniu sektora do startu

Około 11:25 następuje donośne "3... 2... 1... START!!" i... nic. Nim sektor się rozkręcił, minęło dobre kilkanaście sekund (z relacji taty wynika że połączone 7 i 8 sektor startowały ponad 5 minut! :D )


I ruszyli

Po wyskoczeniu na pierwszą prostą za stadionem łapię się na szybki pociąg z lewej strony, prowadzący po krzakach - udało się przeskoczyć do tej płynniejszej części startujących. Następnie przez pierwsze kilometry ogień - na podstawie warunków zastanych na trasie można było być pewnym, że rower dość szybko zacznie mnie spowalniać, także każdy kilometr, każdy kilogram błota na plecach/w napędzie, każdy obrót koła ścierający klocki, będzie mi ciążył.

Niestety, stało się coś, czego nie przewidziałem, co zaważyło nieco na ogólnych odczuciach dot. maratonu - okulary (wada wzroku) zaszły mi mgłą straszną. Nietrudno domyślić się, że efekty były widowiskowe:


Tu chciałem się przed podjazdem wcisnąć trochę do przodu, ale nie byłem w stanie określić co to za błoto na ziemi i za bardzo się złożyłem :/
Foto Krzysztof Witowski

Mimo to, cały czas wyprzedzałem, nie będąc wyprzedzany prawie w ogóle. Motywujące było to bardzo :)

Na kilka kilometrów przed zjazdem MINI/MEGA naszły mnie wątpliwości, czy nie skręcić na krótszy dystans. Od 5 kilometra trasy jechałem praktycznie bez tylnych klocków, napęd umierał, a ja nic nie widziałem. Wątpliwości skończyły się tak, że zbyt późno zauważyłem rozjazd i pocisnąłem zgodnie z planem ;) Prawdopodobnie jedno z lepszych przeoczeń w życiu :P

Pierwsze kilometry pętli mega zleciały nie najlepiej - po wyjeździe z lasu i przejechaniu kawałka asfaltem wpadliśmy na coś o konsystencji ciepłego kisielu - walczył każdy, nieskromnie przyznam, że szło mi dość znośnie ;)

Później, na podjazdach w Miękini trochę podciągnąłem się w stawce - większość podprowadzała, mi udawało się całkiem znośnym tempem podjeżdżać. Niestety szlag wszystko trafił, kiedy nadszedł jedyny trudny zjazd na trasie - bliskość rowerzysty z przodu, stres związany z brakiem hampli, no i zwiozło mnie w las :/

Z ciekawszych wydarzeń na pętli Mega, to był przejazd przez kałużę, w której w poniedziałek nurkował Tomek. Okazało się, że miała dobre 30 cm głębokości :D Po za tym na kolejnym asfalcie, tym razem dłuższym jechałem w pociągu z kolarzem z Mroza, niestety w wyniku wciśnięcia się samochodów, pociąg mi uciekł i resztę asfaltu jechałem 10-15m za nimi :/

Później czas płynął jak szalony - błoto, zjazd, bufet, podjazd, błoto, błoto :D Na 10 km przed metą dopadłem do kolarza, który wypytany o sektor, mówi "4". Zdziwienie me było nieziemskie, zwłaszcza, że z jego wypowiedzi wynikało, że nie jest odosobniony, także psychicznie mnie to podbudowało.



Niestety sama końcówka szła mi gorzej - jechałem żeby jechać, nijak nie szło podkręcić tempa.


Wjazd na metę

Podsumowując:
Ciągle szukam siebie na zdjęciach - po ok. 4000 znalazłem tylko 1 z trasy :/
Z czasem 3:04:15 byłem:
13/30 M1 (10 s do 12 miejsca :/ )
159/669 OPEN
Czyli świetnie :)



Brrr, aż strach patrzeć


Wyglądaliśmy z tatą do tego stopnia ciekawie, że się nami zainteresowali bezstronni fotooperatorzy :D
Foto Krzysztof Witowski

E: No i oficjalne foty z Bikelife:




d42 - Objazd BM we Wrocławiu


Poniedziałek, 9 kwietnia 2012


77.24

km

Teren -

50.00

km

Czas -

04:25

Średnia -

17.49

km/h

V max teren -

45.00

km/h

HR max -

200

( 98%)
BPM

HR avg -

156

( 76%)
BPM

4096

kcal

10.0

°C

Ultra Sport

Kolejność zdjęć i opisu jest absolutnie przypadkowa - pamięć już nie ta ;)


Dzisiejszy wypad odbył się pod patronatem, przewodnictwem Tomka.


Pausenbrot ;)

Czas jakiś temu ugadaliśmy się na wspólny objazd Wrocławskiego Mega. Zabrałem się z rodzinką do samochodu w 3 rowery, coby ojciec wraz z siostrą pokręcili się po Wrocku w czasie kiedy z Tomkiem będziemy szukali jakże profesjonalnie przygotowanej przez BM trasy. Bo to, że śladu gpx nie ma na tydzień przed startem, a mapka na stronie jest nieaktualna to niestety, totalna amatorka :/


Znaleźliśmy 3 znaki. Na 60 km :D

Po ugoszczeniu nas przez rodzinę Tomka (przekaż Tomku, że wszystko było GENIALNE ! :D ) ruszyliśmy się w kierunku startu. Na początek Tomek pokazał mi ścieżki które ma właściwie pod samym domem, następnie wylądowaliśmy pod Sedesem:



Po 9 km od startu wylądowaliśmy na boisku, gdzie w przyszłą niedzielę będzie Bike Maratonowy młyn.


Tomek próbuje wymyślić co autor trasy miał na myśli ;)

Trasę pamiętam jak przez mgłę, nic poważnego na niej się nie znalazło, sporo okazji do ataku/stracenia pozycji będzie, bo właściwie koło 60-70% (wybaczcie, mat-fiz-inf ;) ) biegnie po szerokich duktach.



W pewnym momencie dojechał do nas inny kolarz startujący na mega, ale kiedy zrobiliśmy sobie przerwę na batony, to nam uciekł. Po 20 km znaleźliśmy go siedzącego na trasie z walniętą dętką :/


Ktoś z wieży się nam przygląda



Z ciekawszych fragmentów to na pętli MEGA/GIGA są dwa zjazdy - jeden nietrudny ale bardzo szybki, drugi już trudniejszy, po rozrytej ziemi, wąski, podłoża może jest na dwie opony - może być nieciekawie jak ktoś poleci. No bo nie ja :D



Wspomniany zjazd

Oprócz tego jest też jeden piaskowy podjazd - jak doschnie dogłębnie to będzie wesoło :D Dzisiaj jeszcze można było złapać przyczepność nawet na stojaka:



Ciekawa jest spora część powrotnej strony na MINI - parę singli się udało wkręcić, będzie przyjemniej :) Nawet agrafkę!


Minę mam... ciekawą ;)


Z ciekawszych rzeczy, to Tomek próbował pływać z rowerem, nie wiedzieć czemu, nie udało mu się :D Na całe szczęście błoto przeschło dość szybko ;) No i dzika spotkaliśmy :) Po drodze urządziliśmy sobie małą Premię Górską, którą chyba nawet wygrałem :)


Już w drodze powrotnej pod stadionem

Tomku jeszcze raz dzięki!

Wrocek jeśli o ścieżki chodzi to zdecydowanie jest: