Wpisy archiwalne w kategorii
Błatnia
Dystans całkowity: | 338.74 km (w terenie 139.30 km; 41.12%) |
Czas w ruchu: | 26:21 |
Średnia prędkość: | 12.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.38 km/h |
Suma podjazdów: | 1050 m |
Maks. tętno maksymalne: | 196 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 151 (74 %) |
Suma kalorii: | 5238 kcal |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 48.39 km i 3h 45m |
Więcej statystyk |
d98 - Takie jakby góry
Środa, 8 sierpnia 2012
45.00
km
Teren -
20.00
km
Czas -
03:05
Średnia -
14.59
km/h
V max teren -
45.00
km/h
HR max -
196
( 96%)
BPM
HR avg -
151
( 74%)
BPM
2461
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
Niestety w wyniku dzwona "straciłem" licznik, o czym dalej, toteż dane pochodzą z GPSa więc nie są zbyt dokładne.
Wypad w góry zaczynamy od rozgrzewki na ścieżce zdrowia, z której przeskoczyliśmy na Dębowiec.
Na podjeździe pod Szyndzielnię trochę odstaję od krosiarskiego tempa Marleny, ale do schroniska dojeżdżamy równo i tam kończy się tarfa ulgowa, moja średniodystansowość zaczyna grać pierwsze skrzypce.
Na Klimczok wjeżdżamy stokiem, choć "wjazd" nie jest najlepszym słowem, bo każde z nas podjechało to na trzy razy.
Zjazd na Błatnią nie zmienił się od zeszłego roku, kiedy ostatni raz nim jechałem, dalej jest zjazdem dającym dość specyficzną radochę :)
Przed Błatnią standardowa przerwa na "kiblu" i dalej ruszamy czerwonym do Jaworza. Ten zjazd odkrywam dziś na nowo, dawno takiej radochy nie miałem.
Do czasu. Na którejś z kamienistych sekcji przestaję słyszeć "Bzdziąg, bzdziąg" spod dwóch par kół, słyszę tylko swoje. No i głupio, zamiast stanąć i sprawdzić czy dziewczę żyje, to jedynie zwolniłem i się obróciłem. Finał był do przewidzenia, nawet nie zorientowałem się kiedy się położyłem. Wiele się nie stało, drobne rysy, ale niestety kamień pechowo trafił na gumkę mocującą czujnik Sigmy do widelca, toteż musiałem to wszystko związać i dalej jazda bez licznika.
Dalej (albo wcześniej? Cholera wie) Marlena mało co nie została pożarta przez okrutną, czworonożną bestię, w skrócie zwaną psem. Rozmiarów dość kieszonkowych, jednak mimo to mało co, a padł by rekord Guinness'a (nie chodzi tu o piwo, a tę niemałą księgę ;) ) w przyśpieszeniu na rowerze górskim :D
W Jaworzu meldujemy się dość szybko, ja pilnując grzejących się hampli, Marlena po jakimś małym dzwonie. Peleton Specjalnej Troski, bez dwóch zdań ;)
Po chwili podczepia się pod nas kolarz na fullu Authora. Nie siada mi w momencie kiedy na zwyczajowe "Czołem" nie odpowiada nic. Mało tego, siada nam na kole, podnosząc mi skutecznie ciśnienie, bo nie lubię takich cwaniaków.
Na pierwszej od Jaworza hopce próbuję go urwać, ale wymęczona Marlena odpada z koła i pacjent triumfuje. Żeby było ciekawiej, po odjechaniu nam na jakieś 100m, nawraca i kiedy się mijamy, znów robi za ciecia.
Po chwili zjeżdżamy z głównej i tyle go widzieli, a my obok Zapory, Strudzonych itd. wracamy do domów.
Wypad w góry zaczynamy od rozgrzewki na ścieżce zdrowia, z której przeskoczyliśmy na Dębowiec.
Na podjeździe pod Szyndzielnię trochę odstaję od krosiarskiego tempa Marleny, ale do schroniska dojeżdżamy równo i tam kończy się tarfa ulgowa, moja średniodystansowość zaczyna grać pierwsze skrzypce.
Na Klimczok wjeżdżamy stokiem, choć "wjazd" nie jest najlepszym słowem, bo każde z nas podjechało to na trzy razy.
Zjazd na Błatnią nie zmienił się od zeszłego roku, kiedy ostatni raz nim jechałem, dalej jest zjazdem dającym dość specyficzną radochę :)
Przed Błatnią standardowa przerwa na "kiblu" i dalej ruszamy czerwonym do Jaworza. Ten zjazd odkrywam dziś na nowo, dawno takiej radochy nie miałem.
Do czasu. Na którejś z kamienistych sekcji przestaję słyszeć "Bzdziąg, bzdziąg" spod dwóch par kół, słyszę tylko swoje. No i głupio, zamiast stanąć i sprawdzić czy dziewczę żyje, to jedynie zwolniłem i się obróciłem. Finał był do przewidzenia, nawet nie zorientowałem się kiedy się położyłem. Wiele się nie stało, drobne rysy, ale niestety kamień pechowo trafił na gumkę mocującą czujnik Sigmy do widelca, toteż musiałem to wszystko związać i dalej jazda bez licznika.
Dalej (albo wcześniej? Cholera wie) Marlena mało co nie została pożarta przez okrutną, czworonożną bestię, w skrócie zwaną psem. Rozmiarów dość kieszonkowych, jednak mimo to mało co, a padł by rekord Guinness'a (nie chodzi tu o piwo, a tę niemałą księgę ;) ) w przyśpieszeniu na rowerze górskim :D
W Jaworzu meldujemy się dość szybko, ja pilnując grzejących się hampli, Marlena po jakimś małym dzwonie. Peleton Specjalnej Troski, bez dwóch zdań ;)
Po chwili podczepia się pod nas kolarz na fullu Authora. Nie siada mi w momencie kiedy na zwyczajowe "Czołem" nie odpowiada nic. Mało tego, siada nam na kole, podnosząc mi skutecznie ciśnienie, bo nie lubię takich cwaniaków.
Na pierwszej od Jaworza hopce próbuję go urwać, ale wymęczona Marlena odpada z koła i pacjent triumfuje. Żeby było ciekawiej, po odjechaniu nam na jakieś 100m, nawraca i kiedy się mijamy, znów robi za ciecia.
Po chwili zjeżdżamy z głównej i tyle go widzieli, a my obok Zapory, Strudzonych itd. wracamy do domów.
Kategoria Błatnia, Klimczok, Szyndzielnia, Teren, Z ekipą, MTB, Dębowiec
Komentarze 0
08.08.2012
W górę
Góry, Góry, z Góry :D
Niedziela, 10 kwietnia 2011
54.16
km
Teren -
20.00
km
Czas -
03:37
Średnia -
14.98
km/h
V max teren -
40.00
km/h
HR max -
194
( 95%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
2777
kcal
12.0
°C
Pierwszy, długo oczekiwany wypad w góry wreszcie nastąpił.
Po lekkim fermencie jeśli o dobór trasy stanęło na do bólu standardowej Szyndzielnia-Klimczok-Błatnia. Dodatkowo, wybraliśmy się tam w dość mocno poszerzonym składzie. Oprócz Pawła, Maćka no i mnie, pojechała ekipa z fr.org, którą serdecznie pozdrawiam :D
Jednak Paweł nie byłby sobą, gdyby nie zahaczył o Brenną :) Więc po zaliczeniu Błatniej, już w trzech zjechaliśmy zielonym do Brennej, gdzie zabawiani przez mocno nieświeżego szefa knajpy zjedliśmy naleśniki, nomen omen dość dobre.
Później na luzie do BB przez Górki i Jaworze.
Tak na chwilę obecną wygląda mój kokpit. Jeszcze świeża Sigma PC3, Sigma 1009 i przyklejony do górnej rury zestaw narzędzi Topeak Hexus.
GPS
Trzy szczyty wraz z trzema wycieczkami
Sobota, 9 października 2010
54.60
km
Teren -
21.00
km
Czas -
03:46
Średnia -
14.50
km/h
V max teren -
37.44
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
10.0
°C
Ultra Flite
Plan był prosty. Zbieramy jak najwięcej osób i śmigamy umiarkowanie trudną trasę Szyndzielnia-Klimczok-Błatnia.Skończyło się na Maćku i mnie.
Na podjeździe spotkaliśmy parę rowerzystów, której męska część zaczęła od wysokiego C, wyprzedzając nas naprawdę dobrym tempem. Potem wiele razy się wyprzedzaliśmy, by ostatecznie rozjechać się na Szyndzielni gdzie wcieliśmy danie kolarza:) . Później mignęli nam podczas przerwy na wysłanie zdjęć na lotnisku.
Pierwsza wycieczka z tytułu trafiła się nam w schronisku na Szyndzielni więc legliśmy na trawie.
Później kierunek Błatnia, gdzie spotkaliśmy drugą grupę, która z równą pasją co poprzednicy pchała się nam pod koła.
Później zjazd czerwonym (chyba najlepszy pomysł na zjazd- kamienie są jedynie na odcinku ok. 500m, fajny szybki ale z technicznymi fragmentami) do Jaworza gdzie namierzyliśmy ostatnich wycieczkowiczów.
Ten wpis może nieco rozjechać bloga, ale opanuję to w najbliższym czasie.
Awaryjne górki
Poniedziałek, 23 sierpnia 2010
67.69
km
Teren -
20.00
km
Czas -
05:25
Średnia -
12.50
km/h
V max teren -
38.40
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
22.0
°C
Ultra Flite
Traska zakładała asfaltowy podjazd pod Równicę, zjazd do Brennej, a następnie podjazd na Błatnią.
Pierwsze 2 punkty umiarkowanie się udały (zjazd choć z początku fajny później zdecydowanie przekraczał możliwości nowicjusza zakutego w SPD)
Podjazd pod Błatnią okazał się być 1,5h grania w skojarzenia, ponieważ ZIELONY był w dużo gorszym stanie niż niejeden czerwony.
Mapa powinna się pojawić, tylko ogarnę się lekko :D
Pierwsze 2 punkty umiarkowanie się udały (zjazd choć z początku fajny później zdecydowanie przekraczał możliwości nowicjusza zakutego w SPD)
Podjazd pod Błatnią okazał się być 1,5h grania w skojarzenia, ponieważ ZIELONY był w dużo gorszym stanie niż niejeden czerwony.
Mapa powinna się pojawić, tylko ogarnę się lekko :D
W pogoni za e69 :D
Sobota, 21 sierpnia 2010
38.05
km
Teren -
16.00
km
Czas -
03:15
Średnia -
11.71
km/h
V max teren -
34.34
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
20.0
°C
Ultra Flite
Krótka piłka. Umówiłem się z chłopakami z enduro69 na wypad po okolicznych szczytach, jednak jako że miałem najbliżej spóźniłem się na PKS i później starałem się ich dogonić, jednak po dojechaniu na Błatnią odpuściłem. Jak się później okazało wcale nie musiałem ich gonić, a od momentu kiedy minąłem ich koło Szyndzielni, nawet prowadziłem, chodź nieświadomie :/ Jak się później okazało jedyny element rozpoznawczy- koszulki e69 przyjezdni mieli w plecakach :D
Przy okazji sprawdziłem SPD i ochraniacze (661 DJ jakieś starszej generacji) w terenie. Jedno słowo-miód :D
Przy okazji sprawdziłem SPD i ochraniacze (661 DJ jakieś starszej generacji) w terenie. Jedno słowo-miód :D
Uciekając przed burzą
Sobota, 22 maja 2010
35.89
km
Teren -
20.80
km
Czas -
03:22
Średnia -
10.66
km/h
V max teren -
48.53
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
18.0
°C
Ultra Flite
Szykuje się kolejny tasiemiec, ostrzegam :D
Plan wypadu z Maćkiem był prosty-atakujemy Szyndzielnię nartostradą, następnie przeskakujemy na Klimczok, z którego zjeżdżamy na Błatnią i na niej myślimy co dalej.
Dzień zapowiadał się obiecująco-po wyciągnięciu się na nartostradę, zaczęło przyświecać nam lekkie słoneczko, skutecznie uprzyjemniające podjazd, który dla przeciwwagi utrudniały nam wszędobylskie owady :)
Nie dla wszystkich dzień był wesoły :(
Po dojechaniu pod Klimczok, zadziwiła nas aura-w przeciwieństwie do zeszłego tygodnia, widzieliśmy schronisko z większej odległości niż wyciągnięcie ręki.
Warty odnotowania jest fakt, że na schronisku pod Klimczokiem na ekranie mojego licznika w sekcji "Total ODO", którą liczę tylko dla KTMa wyskoczyło równe 300 :)
Jednak później skończyły się żarty. Po wyjściu ze schroniska z dwoma talerzami pełnymi parujących pierogów usłyszałem głośne "pierdut" i zobaczyłem ciemne chmury. Burza. Na całe szczęście w lekko nerwowej atmosferze, ale zdążyliśmy przed deszczem wszamać obiad i podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu planu i dalszej jeździe w kierunku Błatniej.
Tutaj ma miejsce dłuższy fragment dość płynnej, choć niezbyt szybkiej jazdy w czasie której nieustannie poganiały nas odgłosy burzy.
Stało się. Około 1,5 km od schroniska na Błatniej spadły na nas pierwsze krople deszczu, który zmotywował nas do mocniejszego naciskania na pedały i był przyczyną paru dość niebezpiecznych sytuacji, które obyły się bez większych problemów, po za niepewną centrą u Maćka.
Po zapeklowaniu się na Błatniej wszamaliśmy po batonie i odczekaliśmy aż przestanie padać, po czym wskoczyliśmy na szlak niebieski, prowadzący do Wapienicy. Po sprawdzeniu skuteczności hamulców baardzo się zawiodłem-klocki, najprawdopodobniej żywiczne, połączone z mokrymi i nieco uwalonymi tarczami sprawiły, że modulacja hampli osiągnęła poziom kontry z roweru "Wigry 3". Po przejechaniu początku szlaku, który był połączony ze szlakiem żółtym (nomen omen świetny fragment, dużo ziemi, trawy, absolutny brak kamieni) wskoczyliśmy na trasę wyłącznie oznaczoną kolorem niebieskim. Po przeprawieniu się przez kilka sporej głębokości kałuż, dojechaliśmy do widocznej na mapach "agrafki", która zaskoczyła nas baaardzo niemiło. Nie dość, że był to dość ostry fragment, usłany kamieniami, to w dodatku kamienie te były mokre. Dodajmy do tego moją wysoką ramę i sztycę ograniczoną z wsuwaniem przez uchwyt na lampkę, oraz blokujące hamulce i mamy powód, dla którego rower sprowadzałem. Później pognaliśmy co sił w nogach na przystanek autobusowy, a dokładniej do baru, który z nim sąsiaduje, ponieważ burza kontratakowała. Po ustaniu deszczu ruszyliśmy do domu i tu obyło się bez niespodzianek.
Koniec :)
Plan wypadu z Maćkiem był prosty-atakujemy Szyndzielnię nartostradą, następnie przeskakujemy na Klimczok, z którego zjeżdżamy na Błatnią i na niej myślimy co dalej.
Dzień zapowiadał się obiecująco-po wyciągnięciu się na nartostradę, zaczęło przyświecać nam lekkie słoneczko, skutecznie uprzyjemniające podjazd, który dla przeciwwagi utrudniały nam wszędobylskie owady :)
Nie dla wszystkich dzień był wesoły :(
Po dojechaniu pod Klimczok, zadziwiła nas aura-w przeciwieństwie do zeszłego tygodnia, widzieliśmy schronisko z większej odległości niż wyciągnięcie ręki.
Warty odnotowania jest fakt, że na schronisku pod Klimczokiem na ekranie mojego licznika w sekcji "Total ODO", którą liczę tylko dla KTMa wyskoczyło równe 300 :)
Jednak później skończyły się żarty. Po wyjściu ze schroniska z dwoma talerzami pełnymi parujących pierogów usłyszałem głośne "pierdut" i zobaczyłem ciemne chmury. Burza. Na całe szczęście w lekko nerwowej atmosferze, ale zdążyliśmy przed deszczem wszamać obiad i podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu planu i dalszej jeździe w kierunku Błatniej.
Tutaj ma miejsce dłuższy fragment dość płynnej, choć niezbyt szybkiej jazdy w czasie której nieustannie poganiały nas odgłosy burzy.
Stało się. Około 1,5 km od schroniska na Błatniej spadły na nas pierwsze krople deszczu, który zmotywował nas do mocniejszego naciskania na pedały i był przyczyną paru dość niebezpiecznych sytuacji, które obyły się bez większych problemów, po za niepewną centrą u Maćka.
Po zapeklowaniu się na Błatniej wszamaliśmy po batonie i odczekaliśmy aż przestanie padać, po czym wskoczyliśmy na szlak niebieski, prowadzący do Wapienicy. Po sprawdzeniu skuteczności hamulców baardzo się zawiodłem-klocki, najprawdopodobniej żywiczne, połączone z mokrymi i nieco uwalonymi tarczami sprawiły, że modulacja hampli osiągnęła poziom kontry z roweru "Wigry 3". Po przejechaniu początku szlaku, który był połączony ze szlakiem żółtym (nomen omen świetny fragment, dużo ziemi, trawy, absolutny brak kamieni) wskoczyliśmy na trasę wyłącznie oznaczoną kolorem niebieskim. Po przeprawieniu się przez kilka sporej głębokości kałuż, dojechaliśmy do widocznej na mapach "agrafki", która zaskoczyła nas baaardzo niemiło. Nie dość, że był to dość ostry fragment, usłany kamieniami, to w dodatku kamienie te były mokre. Dodajmy do tego moją wysoką ramę i sztycę ograniczoną z wsuwaniem przez uchwyt na lampkę, oraz blokujące hamulce i mamy powód, dla którego rower sprowadzałem. Później pognaliśmy co sił w nogach na przystanek autobusowy, a dokładniej do baru, który z nim sąsiaduje, ponieważ burza kontratakowała. Po ustaniu deszczu ruszyliśmy do domu i tu obyło się bez niespodzianek.
Koniec :)
Góry w wersji hard
Sobota, 15 maja 2010
43.35
km
Teren -
21.50
km
Czas -
03:51
Średnia -
11.26
km/h
V max teren -
51.38
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
13.0
°C
Ultra Flite
Chyba najwięcej wart wypad rowerowy w całej mojej "karierze".
Plan z początku był prosty. Z racji nie dyspozycji nieco mniej rozkręconych w tym sezonie Michałów, mieliśmy wybrać się z Maćkiem na Szyndzielnię nową trasą. Jednak w piątek odezwała się we mnie moja dusza kombinatora i postanowiłem zaplanować trasę "nieco" bardziej rozbudowaną. Po spojrzeniu na mapę i odświeżeniu w pamięci wycieczek górskich uznałem, że dojazd na Klimczok to minimum.
Kiedy zameldowaliśmy się nad Zaporą, z pod której wyruszaliśmy żółtym szlakiem na Szyndzielnię, okazało się że spora część trasy, po dość długo utrzymujących się ostatnimi czasy opadach, zamieniła się w potok, który nieprzyjemnie rozmiękczył otaczającą go ziemię. Z tego powodu musieliśmy podejść około 40% żółtej trasy, co nie było zbyt szałowe rowerowo, na całe szczęście później było tylko lepiej.
Po dojechaniu do schroniska na Szyndzielni, zdziwiliśmy się szaloną liczbą osób. Kiedy byliśmy tam 2 tygodnie wcześniej, nie byliśmy w stanie dopchać się do miejsc siedzących, dziś zaś zasiedliśmy na ławeczce na zewnętrzu bez żadnych problemów. W tym miejscu warto wspomnieć o stałym elemencie towarzyszącym nam przez większość drogi- mgle. Na zdjęciach widać w jakiej ilości zjawiła się w górach.
Po przerwie na Szyndzielni, wyruszyliśmy w dalszą drogę na Klimczok. Droga naprawdę nie wymagająca, polecam każdemu, kto wyjechał na Szyndzielnię ruszyć tyłek te 15 min więcej, jak dla mnie schronisko jest duuuużo przyjemniejsze.
Schronisko pod Klimczokiem :D
Po dotarciu do schroniska po raz kolejny przekonaliśmy się, że warto było wyjechać mimo niezbyt zachęcającej aury-schronisko jest "przytulne" więc bardzo szybko zapycha się rządnymi posiłku turystami. Nie dziś :D Nie pamiętam, żebym odwiedził tak puste schroniska.
Zimno było.
Kiedy wpakowaliśmy w siebie okrojony obiad (polecam pierogi z jagodami-jak na górskie warunki naprawdę dobre, choć drogie) podeszliśmy (mgła+ błoto+ nieznany teren wybiły nam z głów pomysł podjazdu) na szczyt Klimczoka, by zjechać na Błatnią.
Zjazd zaczął się od naprawdę ekstremalnego fragmentu o sporym nachyleniu, który na dodatek był pokryty luźnymi kamieniami, na całe szczęście szybko się skończył. Później do Błatniej wielkiego szału nie był- dużo kamulców skutecznie powstrzymywało nas przed rozwijaniem wyższych prędkości.
Na całe szczęście w raz osiągnięciem Błatniej kamerdolce ustąpiły miejsca ziemi.
Zjazd z Błatniej nie był, ani jakoś specjalnie trudny, ani szybki, choć końcowa część mocno dała popalić naszym hamulcom. Mimo tego wiele z niego nie pamiętam :D
Niestety żadnej mapy trasy nie będzie, ponieważ żaden ze znanych mi serwisów mapowych nie posiada pokrytych szlaków PTTK, dlatego tak pokrótce przebiegała wyprawa:
Zapora w Wapienicy ---szlak żółty---> Szyndzielnia ---czerwony---> Klimczok(schronisko) ---czarny---> Klimczok szczyt ---żółty---> Błatnia ---czerwony---> Jaworze
Są to tylko najważniejsze punkty, ale każdy posiadający mapę Beskidu Śląskiego może zorientować się jak to wyglądało.
Plan z początku był prosty. Z racji nie dyspozycji nieco mniej rozkręconych w tym sezonie Michałów, mieliśmy wybrać się z Maćkiem na Szyndzielnię nową trasą. Jednak w piątek odezwała się we mnie moja dusza kombinatora i postanowiłem zaplanować trasę "nieco" bardziej rozbudowaną. Po spojrzeniu na mapę i odświeżeniu w pamięci wycieczek górskich uznałem, że dojazd na Klimczok to minimum.
Kiedy zameldowaliśmy się nad Zaporą, z pod której wyruszaliśmy żółtym szlakiem na Szyndzielnię, okazało się że spora część trasy, po dość długo utrzymujących się ostatnimi czasy opadach, zamieniła się w potok, który nieprzyjemnie rozmiękczył otaczającą go ziemię. Z tego powodu musieliśmy podejść około 40% żółtej trasy, co nie było zbyt szałowe rowerowo, na całe szczęście później było tylko lepiej.
Po dojechaniu do schroniska na Szyndzielni, zdziwiliśmy się szaloną liczbą osób. Kiedy byliśmy tam 2 tygodnie wcześniej, nie byliśmy w stanie dopchać się do miejsc siedzących, dziś zaś zasiedliśmy na ławeczce na zewnętrzu bez żadnych problemów. W tym miejscu warto wspomnieć o stałym elemencie towarzyszącym nam przez większość drogi- mgle. Na zdjęciach widać w jakiej ilości zjawiła się w górach.
Po przerwie na Szyndzielni, wyruszyliśmy w dalszą drogę na Klimczok. Droga naprawdę nie wymagająca, polecam każdemu, kto wyjechał na Szyndzielnię ruszyć tyłek te 15 min więcej, jak dla mnie schronisko jest duuuużo przyjemniejsze.
Schronisko pod Klimczokiem :D
Po dotarciu do schroniska po raz kolejny przekonaliśmy się, że warto było wyjechać mimo niezbyt zachęcającej aury-schronisko jest "przytulne" więc bardzo szybko zapycha się rządnymi posiłku turystami. Nie dziś :D Nie pamiętam, żebym odwiedził tak puste schroniska.
Zimno było.
Kiedy wpakowaliśmy w siebie okrojony obiad (polecam pierogi z jagodami-jak na górskie warunki naprawdę dobre, choć drogie) podeszliśmy (mgła+ błoto+ nieznany teren wybiły nam z głów pomysł podjazdu) na szczyt Klimczoka, by zjechać na Błatnią.
Zjazd zaczął się od naprawdę ekstremalnego fragmentu o sporym nachyleniu, który na dodatek był pokryty luźnymi kamieniami, na całe szczęście szybko się skończył. Później do Błatniej wielkiego szału nie był- dużo kamulców skutecznie powstrzymywało nas przed rozwijaniem wyższych prędkości.
Na całe szczęście w raz osiągnięciem Błatniej kamerdolce ustąpiły miejsca ziemi.
Zjazd z Błatniej nie był, ani jakoś specjalnie trudny, ani szybki, choć końcowa część mocno dała popalić naszym hamulcom. Mimo tego wiele z niego nie pamiętam :D
Niestety żadnej mapy trasy nie będzie, ponieważ żaden ze znanych mi serwisów mapowych nie posiada pokrytych szlaków PTTK, dlatego tak pokrótce przebiegała wyprawa:
Zapora w Wapienicy ---szlak żółty---> Szyndzielnia ---czerwony---> Klimczok(schronisko) ---czarny---> Klimczok szczyt ---żółty---> Błatnia ---czerwony---> Jaworze
Są to tylko najważniejsze punkty, ale każdy posiadający mapę Beskidu Śląskiego może zorientować się jak to wyglądało.