d68 - VIII Tour de UEK
Niedziela, 3 czerwca 2012
15.13
km
Teren -
15.00
km
Czas -
00:39
Średnia -
23.28
km/h
V max teren -
35.44
km/h
HR max -
209
(102%)
BPM
HR avg -
189
( 92%)
BPM
666
kcal
19.0
°C
Ultra Sport
Czyli krótka przypowieść o tym, że detkę mieć ze sobą należy zawsze, oraz o tym, ze kondycja kondycją, technika techniką, ale bez psychiki się nie obejdzie.
Po niemal tradycyjnym pobłądzeniu, 9:45 meldujemy się na kampusie UEKu, coby się prześcigać w ogórasie. Po zapoznaniu się z trasą, odebraniu imiennego numerka 47 i innych obrzędach przedstartowych, w czasie wyścigu kobiet, jadąc sobie zupełnie spokojnie, podglądając zawodniczki, dobijam tylnym kółkiem o krawężnik. Z początku wydaje się, że luz, Geax wytrzymał, jednak po dojechaniu do strefy startu wyrok jest jasny - pana. A że Konrad mądra głowa, dętki od niedzieli nie kupił, a co za tym idzie, nie posiadał. Na całe szczęście zawodnik AZS UEK poratował mnie dętką, a inny pompką. Tej też nie miałem ;)
Szybki check na ciśnienie w oponie. Niskie...
Ostry start, od razu pierwsza trójka
Na linii startu nie czułem się najpewniej - byłem najprawdopodobniej najmłodszy, a na pewno najmłodszy z pierwszej piątki. W związku z tym, kiedy po starcie wylądowałem w pierwszej trójce, psychika oszalała, po raz pierwszy dziś. Tym razem skończyło się na spadku o 1 pozycję, na której byłem później dość niefajnie blokowany - gość i tak odpadł, a dobre pół kółka musiałem się za nim wlec :/
Po wyprzedzeniu pacjenta na Superiorze, doszedłem do człowieka, który odpadł z uciekającej grupki. Dobre kółko wiozłem mu się na kole, coby zobaczyć co i jak, by wziąć go na kostkowej sekcji prawo-lewo od zewnętrznej.
Jeszcze przed...
... i już po
Tu niestety psycha raz drugi dała czadu. Po wyprzedzeniu gość odpadł, i zostałem sam. Ani nie goniłem, ani nie czułem jego oddechu na plerach. W takich sytuacjach robię najgłupszą z możliwych rzeczy - odpuszczam. W skutek tego, po paru kółkach ponownie wylądowałem na piatej lokacie. Wtedy włączył mi się goniec i gość mi nie uciekł, a na 7 kółku znów wróciłem na czwarte miejsce.
8, ostatnie kółko, przejechaliśmy takim tempem, że odrobiliśmy 5 z ~30 s straty do liderującej trójki, z której to ostatni złapał kapcia i biegł do mety. To było to co mnie dziś zgubiło.
Tuż przed metą - prosta, nawrót, prosta, 90o w prawo i meta, organizatorzy przygotowali jedyną techniczną (po za skakaniem po krawężnikach) atrakcję:
Zjazd sam w sobie był całkiem przyjemny, ot taka hopka, ale zaczynał się wysokim, 15 cm krawężnikiem. Normalnie nic trudnego, przerzucamy przód, tył i wio. Ale kiedy chwilę przed nim, mając na plecach gościa na Cannondale'u usłyszałem od taty "Konrad, jest szansa na pudło, DAJESZ!!" to zgłupiałem. Z jednej strony, chciałem przejechać tam nieco defensywnie, by przyblokować gościa i uciec mu na nawrocie, który szedł mi świetnie, z drugiej strony, uznałem, że przeskoczenie przez krawężnik, co wcześniej dwukrotnie uskuteczniłem to dobry pomysł. Niestety, dwa pomysły, jeden rower, to za dużo. Za słabo podrzuciłem przód, złapał mnie na krawężniku po czym wylądowałem na piachu i żwirze z przechylonym rowerem. Rezultat? Szybki szlif :/ No i strata 4 miejsca. Na szczęście mieliśmy tak dużą przewagę, że zdążyłem się pozbierać i już z nogi na nogę, dokręcić do mety na 5 miejscu.
Na koniec reszta zdjęć (zbiory własne i foty oficjalne):
Po niemal tradycyjnym pobłądzeniu, 9:45 meldujemy się na kampusie UEKu, coby się prześcigać w ogórasie. Po zapoznaniu się z trasą, odebraniu imiennego numerka 47 i innych obrzędach przedstartowych, w czasie wyścigu kobiet, jadąc sobie zupełnie spokojnie, podglądając zawodniczki, dobijam tylnym kółkiem o krawężnik. Z początku wydaje się, że luz, Geax wytrzymał, jednak po dojechaniu do strefy startu wyrok jest jasny - pana. A że Konrad mądra głowa, dętki od niedzieli nie kupił, a co za tym idzie, nie posiadał. Na całe szczęście zawodnik AZS UEK poratował mnie dętką, a inny pompką. Tej też nie miałem ;)
Szybki check na ciśnienie w oponie. Niskie...
Ostry start, od razu pierwsza trójka
Na linii startu nie czułem się najpewniej - byłem najprawdopodobniej najmłodszy, a na pewno najmłodszy z pierwszej piątki. W związku z tym, kiedy po starcie wylądowałem w pierwszej trójce, psychika oszalała, po raz pierwszy dziś. Tym razem skończyło się na spadku o 1 pozycję, na której byłem później dość niefajnie blokowany - gość i tak odpadł, a dobre pół kółka musiałem się za nim wlec :/
Po wyprzedzeniu pacjenta na Superiorze, doszedłem do człowieka, który odpadł z uciekającej grupki. Dobre kółko wiozłem mu się na kole, coby zobaczyć co i jak, by wziąć go na kostkowej sekcji prawo-lewo od zewnętrznej.
Jeszcze przed...
... i już po
Tu niestety psycha raz drugi dała czadu. Po wyprzedzeniu gość odpadł, i zostałem sam. Ani nie goniłem, ani nie czułem jego oddechu na plerach. W takich sytuacjach robię najgłupszą z możliwych rzeczy - odpuszczam. W skutek tego, po paru kółkach ponownie wylądowałem na piatej lokacie. Wtedy włączył mi się goniec i gość mi nie uciekł, a na 7 kółku znów wróciłem na czwarte miejsce.
8, ostatnie kółko, przejechaliśmy takim tempem, że odrobiliśmy 5 z ~30 s straty do liderującej trójki, z której to ostatni złapał kapcia i biegł do mety. To było to co mnie dziś zgubiło.
Tuż przed metą - prosta, nawrót, prosta, 90o w prawo i meta, organizatorzy przygotowali jedyną techniczną (po za skakaniem po krawężnikach) atrakcję:
Zjazd sam w sobie był całkiem przyjemny, ot taka hopka, ale zaczynał się wysokim, 15 cm krawężnikiem. Normalnie nic trudnego, przerzucamy przód, tył i wio. Ale kiedy chwilę przed nim, mając na plecach gościa na Cannondale'u usłyszałem od taty "Konrad, jest szansa na pudło, DAJESZ!!" to zgłupiałem. Z jednej strony, chciałem przejechać tam nieco defensywnie, by przyblokować gościa i uciec mu na nawrocie, który szedł mi świetnie, z drugiej strony, uznałem, że przeskoczenie przez krawężnik, co wcześniej dwukrotnie uskuteczniłem to dobry pomysł. Niestety, dwa pomysły, jeden rower, to za dużo. Za słabo podrzuciłem przód, złapał mnie na krawężniku po czym wylądowałem na piachu i żwirze z przechylonym rowerem. Rezultat? Szybki szlif :/ No i strata 4 miejsca. Na szczęście mieliśmy tak dużą przewagę, że zdążyłem się pozbierać i już z nogi na nogę, dokręcić do mety na 5 miejscu.
Na koniec reszta zdjęć (zbiory własne i foty oficjalne):
d67- Serwisowo
Czwartek, 31 maja 2012
22.22
km
Teren -
6.50
km
Czas -
01:08
Średnia -
19.61
km/h
V max teren -
44.00
km/h
HR max -
186
( 91%)
BPM
HR avg -
150
( 73%)
BPM
861
kcal
18.0
°C
Ultra Sport
Do Maćka na serwis. Przez lotnisko, podjazd konnym na Dębowiec.
Z Dębowca przeskakuję do Cygana, przez który dojeżdżam do Maćka. Powrót przy lekkim kapuśniaku.
Z Dębowca przeskakuję do Cygana, przez który dojeżdżam do Maćka. Powrót przy lekkim kapuśniaku.
d66 - Pszczyna
Wtorek, 29 maja 2012
71.81
km
Teren -
3.00
km
Czas -
03:21
Średnia -
21.44
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
182
( 89%)
BPM
HR avg -
134
( 65%)
BPM
2220
kcal
23.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejsze kompensacyjne kulanko wycelowałem w Pszczynę.
Na dzień dobry dojazd na Goczałkowice, gdzie robię chwilową przerwę, głównie po to by rozprostować kości - 18 km w I i II strefie nie wymusiło nic więcej :)
Następnie kieruję się na północ zaporą, by po chwili wskoczyć na drogę. Po paru kilometrach ukazuje mi się tablica:
Dzisiaj cały czas kręciłem się wzdłuż/obok WTR
Przecinam główną i nim się zorientowałem, wylądowałem na rynku:
Z niego kieruję się do Parku Zamkowego, by pokręcić w mega atrakcyjnych okolicznościach przyrody:
Po chwili oddechu wracam na Zaporę tą samą drogą i włączam tryb błądzenia :) Czyli plan pt. wracamy przez Międzyrzecze, wpadamy do Wapienicy, coby dokręcić nieco czasu, no i nie robić z trasy klasycznej "parówy".
Trasa teoretycznie powinna być mi znana, ale jak nią jechałem, to albo w grupie, albo z drugiej strony, toteż było mocno na czuja.
W BB klasycznie, Wapienica-lotnisko-rynek-centrum-dom.
&
Na dzień dobry dojazd na Goczałkowice, gdzie robię chwilową przerwę, głównie po to by rozprostować kości - 18 km w I i II strefie nie wymusiło nic więcej :)
Następnie kieruję się na północ zaporą, by po chwili wskoczyć na drogę. Po paru kilometrach ukazuje mi się tablica:
Dzisiaj cały czas kręciłem się wzdłuż/obok WTR
Przecinam główną i nim się zorientowałem, wylądowałem na rynku:
Z niego kieruję się do Parku Zamkowego, by pokręcić w mega atrakcyjnych okolicznościach przyrody:
Po chwili oddechu wracam na Zaporę tą samą drogą i włączam tryb błądzenia :) Czyli plan pt. wracamy przez Międzyrzecze, wpadamy do Wapienicy, coby dokręcić nieco czasu, no i nie robić z trasy klasycznej "parówy".
Trasa teoretycznie powinna być mi znana, ale jak nią jechałem, to albo w grupie, albo z drugiej strony, toteż było mocno na czuja.
W BB klasycznie, Wapienica-lotnisko-rynek-centrum-dom.
&
d65 - Czesko-polska wyrypa
Sobota, 26 maja 2012
109.26
km
Teren -
44.00
km
Czas -
06:11
Średnia -
17.67
km/h
V max teren -
51.00
km/h
HR max -
146
( 71%)
BPM
HR avg -
186
( 91%)
BPM
4703
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
Punkt 9:00 spotykam się z Maćkiem i Grzesiem na lotnisku. Szybkie przywitanie i decyzja o kierunku jazdy - Czantoria i dalej, po czym ruszamy nieco zmodyfikowaną trasą do Górek, gdzie wskakujemy na Wisłostradę.
W Ustroniu pauza w sklepie, i ruszamy w stronę Czeskiej granicy. Po przecięciu dwupasmówki wjeżdżamy w teren, którego przez dłuższy czas nie opuścimy.
Będzie trudno :D
Do granicy przebijamy się, jak widać "bardzo trudną" rowerówką. Tak, to był szuter :) No może na końcu trochę kolein od traktorów w błotku, ale to wszystko ;)
Widoki przez duże W towarzyszyły nam cały dzień
Fragment rowerówki po stronie polskiej
Po stronie czeskiej zjazd asfaltem, po którym zaczyna się, chyba najgorszy dziś, podjazd pod Czantorię. Bez chwili na oddech, chyba że przy robieniu zdjęć.
Bo drętwym się jest, a nie bywa - krótko odnośnie mej "Stylówy" ;)
Maćko z Bogdańca śmiga pod Czantorię - jeszcze asfaltem
Ze szczytu uciekamy gdzie pieprz rośnie, bo tłumy istotne. Czyli jedziemy wzdłuż granicy (nieustannie mijane słupy graniczne nie pozwalały tego nie zauważyć :) ). Zjazd ostry, kamerdolce w ilościach hurtowych. Na końcu zaliczam mały szlif, kiedy awaryjnie kładę rower przed zakrętem, bo tylni, zatłuszczony, hampel zupełnie nie hamował.
fot. Maciek
Później mykamy na Soszów, a następnie na Cieślar, gdzie siadamy na krótki popas.
Były też pokazy alpinistyczne - nigdy nie róbcie tego bez kasku :D
fot. Maciek
Z Cieślara tracimy wysokość na Mały Stożek, z którego podjeżdżamy pod Stożek Właściwy. Mimo zmęczenia i chęci oddechu, po krótkiej naradzie uciekamy od tłumów na Kiczory. Tam popas fotograficzny i jedziemy w kierunku Kubalonki.
Nie wiem dlaczego się tu śmieję. To zupełnie nie jest śmieszne!
fot. Maciek
Przed Kubalonką dobijam tylną oponkę, także nasze lekko już ujechane mięśnie mają dodatkową okazję na odpoczynek.
Prawie jak technika
fot. Maciek
Artystyczne foto Maćka, a ja w tle zmieniam dętkę
fot. Maciek
Na przełęczy decydujemy się zjechać obok Zamku Przezesa do Wisły, a później wylądować w Brennej na grochówie. Plan wykonany, trochę tylko zacząłem umierać i się pogubiłem :/
Po grochówie i zapiekance nogi przez krótki czas odżyły, ale oczywistym było, że przekroczyłem Rubikon i będzie tylko gorzej. Tak było...
Tak dzisiaj było!
Mimo to do domu wróciłem o własnych siłach :)
W Ustroniu pauza w sklepie, i ruszamy w stronę Czeskiej granicy. Po przecięciu dwupasmówki wjeżdżamy w teren, którego przez dłuższy czas nie opuścimy.
Będzie trudno :D
Do granicy przebijamy się, jak widać "bardzo trudną" rowerówką. Tak, to był szuter :) No może na końcu trochę kolein od traktorów w błotku, ale to wszystko ;)
Widoki przez duże W towarzyszyły nam cały dzień
Fragment rowerówki po stronie polskiej
Po stronie czeskiej zjazd asfaltem, po którym zaczyna się, chyba najgorszy dziś, podjazd pod Czantorię. Bez chwili na oddech, chyba że przy robieniu zdjęć.
Bo drętwym się jest, a nie bywa - krótko odnośnie mej "Stylówy" ;)
Maćko z Bogdańca śmiga pod Czantorię - jeszcze asfaltem
Ze szczytu uciekamy gdzie pieprz rośnie, bo tłumy istotne. Czyli jedziemy wzdłuż granicy (nieustannie mijane słupy graniczne nie pozwalały tego nie zauważyć :) ). Zjazd ostry, kamerdolce w ilościach hurtowych. Na końcu zaliczam mały szlif, kiedy awaryjnie kładę rower przed zakrętem, bo tylni, zatłuszczony, hampel zupełnie nie hamował.
fot. Maciek
Później mykamy na Soszów, a następnie na Cieślar, gdzie siadamy na krótki popas.
Były też pokazy alpinistyczne - nigdy nie róbcie tego bez kasku :D
fot. Maciek
Z Cieślara tracimy wysokość na Mały Stożek, z którego podjeżdżamy pod Stożek Właściwy. Mimo zmęczenia i chęci oddechu, po krótkiej naradzie uciekamy od tłumów na Kiczory. Tam popas fotograficzny i jedziemy w kierunku Kubalonki.
Nie wiem dlaczego się tu śmieję. To zupełnie nie jest śmieszne!
fot. Maciek
Przed Kubalonką dobijam tylną oponkę, także nasze lekko już ujechane mięśnie mają dodatkową okazję na odpoczynek.
Prawie jak technika
fot. Maciek
Artystyczne foto Maćka, a ja w tle zmieniam dętkę
fot. Maciek
Na przełęczy decydujemy się zjechać obok Zamku Przezesa do Wisły, a później wylądować w Brennej na grochówie. Plan wykonany, trochę tylko zacząłem umierać i się pogubiłem :/
Po grochówie i zapiekance nogi przez krótki czas odżyły, ale oczywistym było, że przekroczyłem Rubikon i będzie tylko gorzej. Tak było...
Tak dzisiaj było!
Mimo to do domu wróciłem o własnych siłach :)
d64 - Czasówka na Przegib, vol.II
Środa, 23 maja 2012
25.98
km
Teren -
1.20
km
Czas -
01:18
Średnia -
19.98
km/h
V max teren -
34.00
km/h
HR max -
204
(100%)
BPM
HR avg -
147
( 72%)
BPM
1085
kcal
24.0
°C
Ultra Sport
Posiadacze kierownic z bajerami, których nazwa pochodzi od pewnego Amerykańskiego kolarza zapewne za tytuł by mnie powiesili, za poślednie ziebro ;) Ale na moich, MTBowych warunkach, zwie się to czasówką, ba nawet czasówką, na której patrzę sobie na postęp. :)
W wyniku międzynarodowego spisku zapomniałem zrobić sobie taki sprawdzianik w kwietniu, więc zamiast miesięcznej przerwy od poprzedniego, minęły miesiące 2. Kajam się pokornie przed samym sobą. :/
Dzisiaj dzięki pokręconemu zbiegowi okoliczności ze szkoły wybyłem punkt 11. No i chwila zastanowienia. Środa niby wolna, ale 6 godzin wolnych przed angielskim, kolejny poniedziałek z rzędu musiałem odpuścić - nie zaszkodzi mi dodatkowa jazda :) Zaraz podjąłem decyzję o kierunku dzisiejszej jazdy - trza w końcu zobaczyć, czy to kręcenie coś daje, czy jedynym jej efektem jest potęgowanie rolniczej opalenizny.
Dojazd szybciutko, po 12 minutach melduję się na Orlenie. Chwila rozgrzewki, załączenie nakręcającej muzy na mp3, blokada Recona i wio. Z racji tego, że tym razem miałem pulsaka, pamiętałem by włączyć międzyczas przy tabliczce "koniec zabudowań" by mieć odniesienie do pomiarów z wakacji 2011. Do owej tabliczki podjazd jest bardzo łagodny, średnia 25km/h mówi sama za siebie ;)
Później lekki kryzys, ale po jakiś 2 minutach siły znów przyszły.
No ale, gadu gadu, jak mi to w ogóle poszło? Zajewybornie :) 1:55 krócej niż ostatnio to prawie 10% poprawa :) Czas 20:50 na tym podjeździe dał mi średnią 21,6 km/h co oznacza, że muszę przykalibrować licznik, bo na szczycie mierzona tylko dla tego odcinka wynosiła 21,1.
90% zjazdu tak wyglądało...
Zjazd znalezioną jakiś czas temu ścieżką, skończył się jazdą po tarcze w liściach po kamieniach i patykach, czyli nieprzyjemnie.
Nowa płytka jest bardzo, bardzo :)
W wyniku międzynarodowego spisku zapomniałem zrobić sobie taki sprawdzianik w kwietniu, więc zamiast miesięcznej przerwy od poprzedniego, minęły miesiące 2. Kajam się pokornie przed samym sobą. :/
Dzisiaj dzięki pokręconemu zbiegowi okoliczności ze szkoły wybyłem punkt 11. No i chwila zastanowienia. Środa niby wolna, ale 6 godzin wolnych przed angielskim, kolejny poniedziałek z rzędu musiałem odpuścić - nie zaszkodzi mi dodatkowa jazda :) Zaraz podjąłem decyzję o kierunku dzisiejszej jazdy - trza w końcu zobaczyć, czy to kręcenie coś daje, czy jedynym jej efektem jest potęgowanie rolniczej opalenizny.
Dojazd szybciutko, po 12 minutach melduję się na Orlenie. Chwila rozgrzewki, załączenie nakręcającej muzy na mp3, blokada Recona i wio. Z racji tego, że tym razem miałem pulsaka, pamiętałem by włączyć międzyczas przy tabliczce "koniec zabudowań" by mieć odniesienie do pomiarów z wakacji 2011. Do owej tabliczki podjazd jest bardzo łagodny, średnia 25km/h mówi sama za siebie ;)
Później lekki kryzys, ale po jakiś 2 minutach siły znów przyszły.
No ale, gadu gadu, jak mi to w ogóle poszło? Zajewybornie :) 1:55 krócej niż ostatnio to prawie 10% poprawa :) Czas 20:50 na tym podjeździe dał mi średnią 21,6 km/h co oznacza, że muszę przykalibrować licznik, bo na szczycie mierzona tylko dla tego odcinka wynosiła 21,1.
90% zjazdu tak wyglądało...
Zjazd znalezioną jakiś czas temu ścieżką, skończył się jazdą po tarcze w liściach po kamieniach i patykach, czyli nieprzyjemnie.
Nowa płytka jest bardzo, bardzo :)
d63 - Pętelka wokół Zapory
Wtorek, 22 maja 2012
28.94
km
Teren -
10.50
km
Czas -
01:35
Średnia -
18.28
km/h
V max teren -
51.00
km/h
HR max -
192
( 94%)
BPM
HR avg -
154
( 75%)
BPM
1341
kcal
22.0
°C
Ultra Sport
Wiaterek dziś nie mały, ale że wiał z południa, dość szybko schowałem się za górami.
Zaplanowane interwały postanowiłem zrobić na pętli wokół Zapory, gdzie byłem dość dawno.
Na lotnisku spotykam Grzesia, z którym zamieniam dwa słowa, a później koło "Strudzonych" wskakuję do lasu na pierwszą lepszą ścieżko-drogę w kierunku Zapory. Okazuje się ona przecinać owianą tajemnicą traskę FR, także już wiem gdzie to jest! :)
To jest BB, musicie uwierzyć mi na słowo ;)
Pętelka interwałowo, na górze spotykam rowerzystę na popasie, robię foty i w dół. Pewnie się nie czuję, dużo luźnych kamieni praktycznie uniemożliwia przechylenie roweru bez jazdy w poprzek trasy, co uskuteczniam, a w sumie dość ciekawe doświadczenie to jest ;)
Obok Zapory próbuję, bez skutku, podejść do technicznej ścianki, zostaje na później. Na koniec singielkami i przez lotnisko, rynek do domu.
Taka muzyczna ciekawostka:
&
Zaplanowane interwały postanowiłem zrobić na pętli wokół Zapory, gdzie byłem dość dawno.
Na lotnisku spotykam Grzesia, z którym zamieniam dwa słowa, a później koło "Strudzonych" wskakuję do lasu na pierwszą lepszą ścieżko-drogę w kierunku Zapory. Okazuje się ona przecinać owianą tajemnicą traskę FR, także już wiem gdzie to jest! :)
To jest BB, musicie uwierzyć mi na słowo ;)
Pętelka interwałowo, na górze spotykam rowerzystę na popasie, robię foty i w dół. Pewnie się nie czuję, dużo luźnych kamieni praktycznie uniemożliwia przechylenie roweru bez jazdy w poprzek trasy, co uskuteczniam, a w sumie dość ciekawe doświadczenie to jest ;)
Obok Zapory próbuję, bez skutku, podejść do technicznej ścianki, zostaje na później. Na koniec singielkami i przez lotnisko, rynek do domu.
Taka muzyczna ciekawostka:
&
d62 - Szyndzielnia na krótko
Niedziela, 20 maja 2012
30.60
km
Teren -
15.00
km
Czas -
02:05
Średnia -
14.69
km/h
V max teren -
44.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
159
( 77%)
BPM
1871
kcal
22.0
°C
Ultra Sport
Dzisiaj, jako że czas ograniczony, postanowiłem odwiedzić dawno nie widzianą koleżankę. Szyndzielnia się nazywa i z bloga wynika, że ostatni raz się z nią spotkałem rok i trzy dni temu. Kawał czasu, nie ma co.
Jak już się tak wspominkowo zrobiło, to i podejście do trasy miałem lekko historyczne. A mianowicie postanowiłem przejechać żółty szlak Szyndzielnia-Kozia, którym kiedyś podjeżdżaliśmy wraz z Maćkiem. Tym razem przejechałem ją sam, no i w drugą stronę.
O tym, że dzisiaj nogi podawać nie będą, zorientowałem się już na Armii Krajowej, gdzie kręciłem jakby z zaciśniętym hamulcem. Tak bywa, nie ma się czym przejmować :)
Na Dębowcu chwila oddechu i ruszam nartostradą. Na podjeździe, na którym robiłem interwały, mijam kilkoro bikerów i bikerek, oraz morze ludzi - to oznacza tylko jedno - niedzielę ;) Niestety na końcowej części musiałem zrobić sobie chwilę przerwy, bo coś po chińsku spałem i plecy od rana mnie bolą, a podjazd w 5 strefie nie poprawia sytuacji :P
Na sam koniec, obok wyciągu orczykowego mijam kogoś z Gomoli, który coś do mnie mówił, ale muzyka w słuchawkach nie pozwoliła mi tego usłyszeć i ograniczyłem się do sztandarowego "czołem!" :D
Pogoda brzytwa :)
Po dość długim popasie obieram kurs na szlak żółty. Początek jest dokładnie taki jak zapamiętałem - kamienisty, dość trudny, zwłaszcza do zjazdu, toteż tylna, zatłuszczona czymś tarcza, po przepaleniu odzyskała wigor ;) Ja musiałem stanąć i sprzedać sobie mentalnego liścia, że się tak spinam i dalsza część szła już lepiej. Przed samą Kozią skracam podjeżdżając ściankę szlakiem niebieskim.
Na Koziej tłumy, jak z resztą wszędzie :/
Z Koziej zjazd katowanym zielonym wzdłuż toru, na którym ilość przygotowywanych band rośnie w tempie zastraszającym. Lubię to! Z głową to chłopaki robią, będzie na pewno bezpieczniej, bo pojawiają się one na trudnych zakrętach.
Już to, w wersji live wrzucałem, ale Therion ostatnio mnie trzyma ostro:
&
Jak już się tak wspominkowo zrobiło, to i podejście do trasy miałem lekko historyczne. A mianowicie postanowiłem przejechać żółty szlak Szyndzielnia-Kozia, którym kiedyś podjeżdżaliśmy wraz z Maćkiem. Tym razem przejechałem ją sam, no i w drugą stronę.
O tym, że dzisiaj nogi podawać nie będą, zorientowałem się już na Armii Krajowej, gdzie kręciłem jakby z zaciśniętym hamulcem. Tak bywa, nie ma się czym przejmować :)
Na Dębowcu chwila oddechu i ruszam nartostradą. Na podjeździe, na którym robiłem interwały, mijam kilkoro bikerów i bikerek, oraz morze ludzi - to oznacza tylko jedno - niedzielę ;) Niestety na końcowej części musiałem zrobić sobie chwilę przerwy, bo coś po chińsku spałem i plecy od rana mnie bolą, a podjazd w 5 strefie nie poprawia sytuacji :P
Na sam koniec, obok wyciągu orczykowego mijam kogoś z Gomoli, który coś do mnie mówił, ale muzyka w słuchawkach nie pozwoliła mi tego usłyszeć i ograniczyłem się do sztandarowego "czołem!" :D
Pogoda brzytwa :)
Po dość długim popasie obieram kurs na szlak żółty. Początek jest dokładnie taki jak zapamiętałem - kamienisty, dość trudny, zwłaszcza do zjazdu, toteż tylna, zatłuszczona czymś tarcza, po przepaleniu odzyskała wigor ;) Ja musiałem stanąć i sprzedać sobie mentalnego liścia, że się tak spinam i dalsza część szła już lepiej. Przed samą Kozią skracam podjeżdżając ściankę szlakiem niebieskim.
Na Koziej tłumy, jak z resztą wszędzie :/
Z Koziej zjazd katowanym zielonym wzdłuż toru, na którym ilość przygotowywanych band rośnie w tempie zastraszającym. Lubię to! Z głową to chłopaki robią, będzie na pewno bezpieczniej, bo pojawiają się one na trudnych zakrętach.
Już to, w wersji live wrzucałem, ale Therion ostatnio mnie trzyma ostro:
&
d61 - Serwisowo
Sobota, 19 maja 2012
20.88
km
Teren -
5.50
km
Czas -
01:05
Średnia -
19.27
km/h
V max teren -
34.00
km/h
HR max -
197
( 96%)
BPM
HR avg -
158
( 77%)
BPM
906
kcal
17.0
°C
Ultra Sport
Najpierw do Maćka, na przeglądzik. Niestety okazuje się że stery mam z anty-uszczelnieniem, także lipa lekka, ale za to piasty były w lepszej kondycji.
Później do Cygana na krótką (bez zjazdu zielonym) pętelkę i do domu przez zawalony ludźmi rynek. Tętno takie jakie jest, bo godzina rwanego tempa to za mało by je ustabilizować. Ale wreszcie pogoda :D
Później do Cygana na krótką (bez zjazdu zielonym) pętelkę i do domu przez zawalony ludźmi rynek. Tętno takie jakie jest, bo godzina rwanego tempa to za mało by je ustabilizować. Ale wreszcie pogoda :D
d60 - Dla odmiany... Cygański ;)
Czwartek, 17 maja 2012
24.60
km
Teren -
9.50
km
Czas -
01:42
Średnia -
14.47
km/h
V max teren -
43.00
km/h
HR max -
182
( 89%)
BPM
HR avg -
138
( 67%)
BPM
1282
kcal
14.0
°C
Ultra Sport
Raz kolejny wylądowałem w Cyganie, coby trochę się potechniczyć. Nie było to najszczęśliwsze, bo jakiś taki masakryczny odpływ sił mam ostatnio, toteż zwlec się na rower było ciężko, a i w trakcie jazdy mózg nie chciał się wyciszyć, flow nie było :/
Po deszczach się zazieleniło :)
Na zielonym zjeździe zmiany, bandy popoprawiane, jedna nowa, jak ktoś jeździć potrafi, to zabawę mieć będzie :)
Ależ zamuła...
Ewakuacja nieco szybsza niż planowałem, bo obita na rogu (SMICA już któryś raz upolowała moje kolano :/) rzepka nie dawała żyć :/
Po deszczach się zazieleniło :)
Na zielonym zjeździe zmiany, bandy popoprawiane, jedna nowa, jak ktoś jeździć potrafi, to zabawę mieć będzie :)
Ależ zamuła...
Ewakuacja nieco szybsza niż planowałem, bo obita na rogu (SMICA już któryś raz upolowała moje kolano :/) rzepka nie dawała żyć :/
d59 - Chłodna Tresna
Wtorek, 15 maja 2012
56.76
km
Teren -
0.00
km
Czas -
02:30
Średnia -
22.70
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
189
( 92%)
BPM
HR avg -
144
( 70%)
BPM
1834
kcal
12.0
°C
Ultra Sport
Dzisiaj w planach była względnie standardowa pętelka Wilkowice-Łodygowice-Żywiec-Lipowa-Buczkowice, ale wyszło nieco inaczej.
Taka pogoda utrzymuje się od soboty :/
Do Pietrzykowic zgodnie z planem, szybko - średnia 25,6 km/h, wynika z ukształtowania terenu, ale cieszyła oko ;) Niestety ruch na Żywieckiej zmienił mi plany i zamiast kierować się na miasto z browarem w nazwie, pokręciłem się asfaltami w Zabrzegu, by wylecieć na drogę na Tresną.
Tam dalej zgodnie z planem interwałowo, na zaporze pauza na foty i obejmuję kierunek na Międzybrodzie.
W Międzybrodziu na Przegibek, a w samym Bielsku kombinowany powrót coby jeszcze trochę km nałapać. Całą drogę towarzyszył mi kapuśniaczek, ICM prognozuje poprawę, oby się nie mylił, bo nie lubię takiej pogody ;)
No i padł 1000 km na Kacie 2.0 w tym sezonie :)
Taka pogoda utrzymuje się od soboty :/
Do Pietrzykowic zgodnie z planem, szybko - średnia 25,6 km/h, wynika z ukształtowania terenu, ale cieszyła oko ;) Niestety ruch na Żywieckiej zmienił mi plany i zamiast kierować się na miasto z browarem w nazwie, pokręciłem się asfaltami w Zabrzegu, by wylecieć na drogę na Tresną.
Tam dalej zgodnie z planem interwałowo, na zaporze pauza na foty i obejmuję kierunek na Międzybrodzie.
W Międzybrodziu na Przegibek, a w samym Bielsku kombinowany powrót coby jeszcze trochę km nałapać. Całą drogę towarzyszył mi kapuśniaczek, ICM prognozuje poprawę, oby się nie mylił, bo nie lubię takiej pogody ;)
No i padł 1000 km na Kacie 2.0 w tym sezonie :)