d58 - Zimni ogrodnicy vol. 1
Sobota, 12 maja 2012
25.95
km
Teren -
8.60
km
Czas -
01:24
Średnia -
18.54
km/h
V max teren -
37.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
153
( 75%)
BPM
1118
kcal
13.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejsze interwały zaplanowałem na ranną porę, bo ICM zapowiadał opady od 11. Miał rację, choć na całe szczęście konkretnej ulewy uniknąłem, raczej kapuśniak.
W Cygańskim szybkie serie podjazd rozwalonym asfaltem -> techniczny zjazd singlem Horizona (tak szybko jak dzisiaj, to jeszcze tam nie jeździłem, zdecydowanie "Lubię to!").
Powrót pod Dębowcem, a na zakończenie dokręcająca rundka po centrum.
W Cygańskim szybkie serie podjazd rozwalonym asfaltem -> techniczny zjazd singlem Horizona (tak szybko jak dzisiaj, to jeszcze tam nie jeździłem, zdecydowanie "Lubię to!").
Powrót pod Dębowcem, a na zakończenie dokręcająca rundka po centrum.
d57 - Spokojnie
Czwartek, 10 maja 2012
29.35
km
Teren -
2.50
km
Czas -
01:32
Średnia -
19.14
km/h
V max teren -
32.00
km/h
HR max -
189
( 92%)
BPM
HR avg -
138
( 67%)
BPM
995
kcal
17.0
°C
Ultra Sport
Z racji wolnego (matury) trening zrobiłem rano, coby później sobie dzień ustawić po swojemu.
Na spokojne, tlenowe kręcenie (no dobra, parę przepaleń sobie zafundowałem ;) ) uderzyłem na Wapienicę, później podjechałem do Jaworza, by przez lotnisko i centrum wrócić do domu. 500m przed domem lekkie spięcie na skrzyżowaniu - gość mający pierwszeństwo zwolnił dość znacznie, a ja odczytałem ot jako to że mnie puszcza. Obtrąbił mnie i opieprzył przez okno, no ale co poradzę, żem trochu nieogarnięty? ;) Sorry :)
Na spokojne, tlenowe kręcenie (no dobra, parę przepaleń sobie zafundowałem ;) ) uderzyłem na Wapienicę, później podjechałem do Jaworza, by przez lotnisko i centrum wrócić do domu. 500m przed domem lekkie spięcie na skrzyżowaniu - gość mający pierwszeństwo zwolnił dość znacznie, a ja odczytałem ot jako to że mnie puszcza. Obtrąbił mnie i opieprzył przez okno, no ale co poradzę, żem trochu nieogarnięty? ;) Sorry :)
d56 - Interwały
Wtorek, 8 maja 2012
37.22
km
Teren -
5.00
km
Czas -
01:52
Średnia -
19.94
km/h
V max teren -
32.00
km/h
HR max -
196
( 96%)
BPM
HR avg -
148
( 72%)
BPM
1335
kcal
13.0
°C
Ultra Sport
Najpierw przez centrum pod Kaufland, żeby zaliczyć jedną serię na podjeździe, później ścieżka zdrowia do Kamienicy, gdzie spotykam gościa z FR.org, rozmowny nie był, toteż przy kolejnym powtórzeniu go urwałem.
Potem koło Zapory, ścieżką wzdłuż rzeki do Wapienicy, lekkie dobicie Recona w Twomarku i do Jaworza Górnego spotkać się z dziadkiem. Trochę pokręciliśmy razem, potem każdy w swoją stronę pojechał. W Jaworzu spotykam Dominika, dwa słowa i jadę dalej.
Powrót po "nowemu" przez rynek i centrum.
Potem koło Zapory, ścieżką wzdłuż rzeki do Wapienicy, lekkie dobicie Recona w Twomarku i do Jaworza Górnego spotkać się z dziadkiem. Trochę pokręciliśmy razem, potem każdy w swoją stronę pojechał. W Jaworzu spotykam Dominika, dwa słowa i jadę dalej.
Powrót po "nowemu" przez rynek i centrum.
d55 - Tlenowo po mieście
Niedziela, 6 maja 2012
16.00
km
Teren -
0.00
km
Czas -
00:55
Średnia -
17.45
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
171
( 83%)
BPM
HR avg -
120
( 58%)
BPM
499
kcal
20.0
°C
Roman
Dzisiejszy wypadzik razem z ojcem. Krótka pętla po mieście, najpierw lotnisko, później przez Kamienicę na Olszówkę, gdzie ja zostaję pogadać z Maćkiem o przyszłości Romana. Oj, niepewnie się rysuje, niepewnie...
d54 - Deszczowy power
Piątek, 4 maja 2012
79.81
km
Teren -
2.50
km
Czas -
03:33
Średnia -
22.48
km/h
V max teren -
20.00
km/h
HR max -
188
( 92%)
BPM
HR avg -
137
( 67%)
BPM
2466
kcal
14.0
°C
Ultra Sport
Ależ dzisiaj noga podawała :) A jaki puls ładny :D Ale na głupotę i pogodę nie ma rady... Po kolei.
Plan zakładał podobny dystans po górach do Ujsoł, gdzie to reszta familii aktualnie rezyduje. Na tych 70-80 km wyszłoby około 2000 m w pionie, także słusznie.
Niestety, już wczoraj było praktycznie pewne, że dziś będzie padać, mimo to wstałem o tej 6:15 i po kursie do sklepu po wodę, ruszyłem na Żywiec. Zimno nie było, ale zasnute niebo nie dawało wielkich szans na wykonanie planu.
Po przeskoczeniu za Żywcem w stronę Juszczyny, gdzie zamierzałem wbić się w teren, zaczęło kropić. Nim dojechałem do zjazdu na szlak, padało już dość odczuwalnie. Nie chciałem śmigać w deszczu w nieznanych górach, toteż pojechałem dalej asfaltem z powrotem do Żywca.
Później standardowo - Lipowa, Słotwina, Buczkowice. Na zakończenie pokręciłem się po mieście, spotykając przy tym spore ilości maturzystów :)
A co do głupoty. 500m przed domem, na światłach przyblokowałem odciążony przód i rower pięknie uciekł w bok :/
Przesłuchiwania tegorocznych Sonispherów ciąg dalszy
Plan zakładał podobny dystans po górach do Ujsoł, gdzie to reszta familii aktualnie rezyduje. Na tych 70-80 km wyszłoby około 2000 m w pionie, także słusznie.
Niestety, już wczoraj było praktycznie pewne, że dziś będzie padać, mimo to wstałem o tej 6:15 i po kursie do sklepu po wodę, ruszyłem na Żywiec. Zimno nie było, ale zasnute niebo nie dawało wielkich szans na wykonanie planu.
Po przeskoczeniu za Żywcem w stronę Juszczyny, gdzie zamierzałem wbić się w teren, zaczęło kropić. Nim dojechałem do zjazdu na szlak, padało już dość odczuwalnie. Nie chciałem śmigać w deszczu w nieznanych górach, toteż pojechałem dalej asfaltem z powrotem do Żywca.
Później standardowo - Lipowa, Słotwina, Buczkowice. Na zakończenie pokręciłem się po mieście, spotykając przy tym spore ilości maturzystów :)
A co do głupoty. 500m przed domem, na światłach przyblokowałem odciążony przód i rower pięknie uciekł w bok :/
Przesłuchiwania tegorocznych Sonispherów ciąg dalszy
d53 - Ekspresowy Cygański
Czwartek, 3 maja 2012
26.99
km
Teren -
10.50
km
Czas -
01:30
Średnia -
17.99
km/h
V max teren -
47.00
km/h
HR max -
209
(102%)
BPM
HR avg -
159
( 77%)
BPM
1388
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
Dość późno, bo o 17:50 wskakuję na rower, by wykonać dzisiejsze interwały. Początkowo miała to być wspinaczka na Szyndzielnię, jednak relacja Dawida o ilości ludzi skutecznie mnie doń zniechęciła.
Pojechałem więc do Cygana, gdzie nieco zmodyfikowałem standardową pętlę pod kątem długości interwału.
Na zakończenie śmignąłem pod Dębowiec, by zobaczyć od drugiej strony jak wygląda wycinka pod "ośrodek narciarski":
Nie pamiętam kiedy to ostatni raz był tu śnieg nadający się do jazdy na deskach. Fuckin logic :/
Później obok Hali pod Dębowcem, gdzie grał Kult, a na zakończenie rozkręcająca rundka po centrum.
Skoro w transporcie na Turbacz z zacisku sztycy zeszła dość brzydko anoda, nie miałem oporów aby założyć taki, ułatwiający życie patent:
Już widać, że się przyda ;)
&hd=1
Pojechałem więc do Cygana, gdzie nieco zmodyfikowałem standardową pętlę pod kątem długości interwału.
Na zakończenie śmignąłem pod Dębowiec, by zobaczyć od drugiej strony jak wygląda wycinka pod "ośrodek narciarski":
Nie pamiętam kiedy to ostatni raz był tu śnieg nadający się do jazdy na deskach. Fuckin logic :/
Później obok Hali pod Dębowcem, gdzie grał Kult, a na zakończenie rozkręcająca rundka po centrum.
Skoro w transporcie na Turbacz z zacisku sztycy zeszła dość brzydko anoda, nie miałem oporów aby założyć taki, ułatwiający życie patent:
Już widać, że się przyda ;)
&hd=1
d52 - Turbacz, acz, acz
Wtorek, 1 maja 2012
57.01
km
Teren -
29.00
km
Czas -
04:15
Średnia -
13.41
km/h
V max teren -
42.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
140
( 68%)
BPM
3807
kcal
24.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wyjazd zaczął się o godz. 4:50 pikaniem alarmu w Sigmie PC15. Względnie nieśpieszne ogarnięcie się, śniadanie, sprawdzenie zawartości plecaka i 6:15 wpinam się w zatrzaski.
6:15 a już tak ciepło!
Kiedy przyjechałem pod Gemini, okazało się, żem ostatni, a chłopaki już popakowali się do przyczepki busa załatwionego przez Grzesia.
Jakoś się zapakowaliśmy, i wesoły autobus ruszył. Siurpauzę robimy w Jordanowie, gdzie zaopatrujemy się w obowiązkowe BigMilki i banany.
Po przerwie nasz transporter jakby stracił werwę na podjeździe, kopcąc spod maski przy tym obficie.
Kolejna pauza, szybki werdykt - trzeba dolać płynu do chłodnicy. Rundka po okolicznych domach, woda się znalazła, ale okazało się, że zagotowany płyn wytwarza cholernie duże ciśnienie:
Trwało to dobre 15s
Zjechaliśmy do Rabki, gdzie się rozpakowaliśmy, szybka przebiórka w klamoty rowerowe i wio.
Banan jak można przypuszczać, długo w takim układzie nie wytrwał ;)
Podjazd zaczyna się stromym asfaltem, przechodzi w szutrówkę:
Jeszcze mają siły tak cisnąć ;)
Ta z kolei szybko przechodzi w standardowy, kamienisty szlak.
Widoczki nie do pobicia, Tatry nawet telefonem upolowałem :)
Na Obidowej obowiązkowy kurs do schroniskowej umywalki, by napełnić suche już bidoniska.
fot. Dawid
Później robi się ciekawie - pojawia się śnieg i pośniegowe błoto, toteż mina nam nieco rzednie, ale po kilkunastu minutach zaczyna nam być to obojętne - przynajmniej w butach chłód ;)
fot. Dawid
Po niekrótkiej walce z zastanymi warunkami docieramy na coś, co mogłoby się nazywać Polaną pod Turbaczem, ale czy tak jest, to nie wiem. W Gorcach byłem raz pierwszy, ale z całą pewnością nie ostatni. Tak cienkiej granicy między ruchliwym szlakiem, a kompletną ciszą jeszcze nie spotkałem.
Ekipa przy schronisku na Turbaczu
fot. Dawid
Po chwili popasu ruszamy do schronu na Turbaczu, walcząc po drodze z pozostałymi płatami śniegu. Na górze odpoczynek, przemyślenie koncepcji na dalszą jazdę i powrót na polanę.
Dalej kierujemy się na Kudłoń, przed którym czekał na nas meega podjazd - Paweł donosił o 24% nachyleniu, na szczycie odpoczynek, chwilę gadamy z napotkanymi Krakusami i ruszamy dalej świetną ścieżką wśród kosówki. Piękna, mega przyjemna, no i szybka sprawa.
fot. Dawid
Później czekało na nas coś, co jajcarze z GPN nazwali "scieżką szutrową", a okazało się że wyspana była Ci ona kamulcami. Z dwojga złego nie było to najgorsze, bo jak później się okazało, droga prowadziła po dość dużych kamieniach, co wyszło, kiedy kamulce się skończyły ;)
fot. Dawid
fot. Dawid
Na zakończenie Maciek wyłapał gwoździa, a później zjechaliśmy na asfalt. Kilka podjazdów, zjazd w terenie i lądujemy w Rabce na rybie.
fot. Dawid
Po powrocie do BB mycie Kata u Maćka i powrót do domu już po ciemku - dojazdów było w sumie 7 km.
6:15 a już tak ciepło!
Kiedy przyjechałem pod Gemini, okazało się, żem ostatni, a chłopaki już popakowali się do przyczepki busa załatwionego przez Grzesia.
Jakoś się zapakowaliśmy, i wesoły autobus ruszył. Siurpauzę robimy w Jordanowie, gdzie zaopatrujemy się w obowiązkowe BigMilki i banany.
Po przerwie nasz transporter jakby stracił werwę na podjeździe, kopcąc spod maski przy tym obficie.
Kolejna pauza, szybki werdykt - trzeba dolać płynu do chłodnicy. Rundka po okolicznych domach, woda się znalazła, ale okazało się, że zagotowany płyn wytwarza cholernie duże ciśnienie:
Trwało to dobre 15s
Zjechaliśmy do Rabki, gdzie się rozpakowaliśmy, szybka przebiórka w klamoty rowerowe i wio.
Banan jak można przypuszczać, długo w takim układzie nie wytrwał ;)
Podjazd zaczyna się stromym asfaltem, przechodzi w szutrówkę:
Jeszcze mają siły tak cisnąć ;)
Ta z kolei szybko przechodzi w standardowy, kamienisty szlak.
Widoczki nie do pobicia, Tatry nawet telefonem upolowałem :)
Na Obidowej obowiązkowy kurs do schroniskowej umywalki, by napełnić suche już bidoniska.
fot. Dawid
Później robi się ciekawie - pojawia się śnieg i pośniegowe błoto, toteż mina nam nieco rzednie, ale po kilkunastu minutach zaczyna nam być to obojętne - przynajmniej w butach chłód ;)
fot. Dawid
Po niekrótkiej walce z zastanymi warunkami docieramy na coś, co mogłoby się nazywać Polaną pod Turbaczem, ale czy tak jest, to nie wiem. W Gorcach byłem raz pierwszy, ale z całą pewnością nie ostatni. Tak cienkiej granicy między ruchliwym szlakiem, a kompletną ciszą jeszcze nie spotkałem.
Ekipa przy schronisku na Turbaczu
fot. Dawid
Po chwili popasu ruszamy do schronu na Turbaczu, walcząc po drodze z pozostałymi płatami śniegu. Na górze odpoczynek, przemyślenie koncepcji na dalszą jazdę i powrót na polanę.
Dalej kierujemy się na Kudłoń, przed którym czekał na nas meega podjazd - Paweł donosił o 24% nachyleniu, na szczycie odpoczynek, chwilę gadamy z napotkanymi Krakusami i ruszamy dalej świetną ścieżką wśród kosówki. Piękna, mega przyjemna, no i szybka sprawa.
fot. Dawid
Później czekało na nas coś, co jajcarze z GPN nazwali "scieżką szutrową", a okazało się że wyspana była Ci ona kamulcami. Z dwojga złego nie było to najgorsze, bo jak później się okazało, droga prowadziła po dość dużych kamieniach, co wyszło, kiedy kamulce się skończyły ;)
fot. Dawid
fot. Dawid
Na zakończenie Maciek wyłapał gwoździa, a później zjechaliśmy na asfalt. Kilka podjazdów, zjazd w terenie i lądujemy w Rabce na rybie.
fot. Dawid
Po powrocie do BB mycie Kata u Maćka i powrót do domu już po ciemku - dojazdów było w sumie 7 km.
d51 - Przybyli kolarze pod okienko
Niedziela, 29 kwietnia 2012
106.00
km
Teren -
25.00
km
Czas -
05:35
Średnia -
18.99
km/h
V max teren -
67.00
km/h
HR max -
199
( 97%)
BPM
HR avg -
154
( 75%)
BPM
5241
kcal
25.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad zaczynamy od spotkania się o 9:00 na lotnisku.
fot. Dawid
Chwila czekania na Michała i cały, 8 osobowy peleton w składzie Arek, Dawid,, Grzesiu, Marco, Michał, Maciek, Paweł, no i ja, ruszył.
Najpierw przeskok do Górek, gdzie przejechałem się na Scalpelu Pawła (fajna sprawa, nie ma co), pauza w sklepie w Brennej, no i śmigamy do Wisły standardem wzdłuż rzeki.
Słońce równo operowało cały czas :D
Bulwar w Wiśle
fot. Dawid
Następnie kierujemy się jak na Kubalonkę, by odbić na Stożek Mały drogą dojazdową, którą kiedyś zjeżdżaliśmy. Tu narzuciłem sobie ostre tempo, kawałek przed końcem doszedł mnie Marek i we dwójkę dotoczyliśmy się na górę.
Zaczęło się tak...
fot. Dawid
... a tak skończyło
Na szczycie szybkie przepakowanko, foto sesja i zjazd szlakiem zielonym na stronę czeską. Szlak świetny, szkoda że na początku kilkukrotnie musieliśmy przeprowadzać rowery przez zawalone drzewa.
Takich miejsc nie brakowało
fot. Dawid
Po zjeździe chwila oddechu i zaraz zaczęliśmy kolejny dzisiejszego dnia podjazd - pod Filipkę. Podjazd o tyle znośny, że w porównaniu do pozostałych dwóch, dość krótki. Kamienisty i dość stromy, ale krótki.
Filipka
Na szczycie znów melduję się pierwszy ;) Noga dziś podawała baardzo przyjemnie. Czekamy na resztę chłopaków (Marek ze względów zdrowotnych pojechał naokoło asfaltem) i zasiadamy na przerwę. Bardzo przyjemna była to przerwa, nie powiem :D
fot. Dawid
Po przerwie śmigamy w dół szerokim, meeega szybkim szutrem (V max tam ustanowiony), na którym Grzesiu dobija tył, no więc chwilę z nim poczekałem, coby się chłopak nie nudził ;)
Po szybkim szutrze następuje jeszcze szybszy asfalt (74 km/h!) i szukanie właściwego szlaku na Cieślar. Błąd pakuje nas w dodatkowe ~700m podjazdu, zwróciło się to o tyle, że w strumieniu napełniliśmy suche bidony i ochłodziliśmy się.
fot. Dawid
fot. Dawid
Podjazd pod Cieślar, straszna sprawa. Dłuuugi szuter, już nie uciągnąłem trzeciego podjazdu wysokim tempem, ale i tak nie byłem ostatni ;)
Cieślar
fot. Dawid
Później przeskok na Soszów, skąd zjechaliśmy prosto na obiad. Zaliczając po drodze 2 snejki, Dawida i mój :/
Posiłek regeneracyjny w postaci placków ze śmietaną, powrót tą samą drogą, z dużo dłuższą przerwą pod sklepem no i rozjazd na lotnisku. Na zakończenie machnąłem moją przedłużającą pętlę przez rynek, centrum i PKS. Tak na rozjechanie ;)
DZIĘKI CHŁOPAKI! DO ZAŚ!
fot. Dawid
Chwila czekania na Michała i cały, 8 osobowy peleton w składzie Arek, Dawid,, Grzesiu, Marco, Michał, Maciek, Paweł, no i ja, ruszył.
Najpierw przeskok do Górek, gdzie przejechałem się na Scalpelu Pawła (fajna sprawa, nie ma co), pauza w sklepie w Brennej, no i śmigamy do Wisły standardem wzdłuż rzeki.
Słońce równo operowało cały czas :D
Bulwar w Wiśle
fot. Dawid
Następnie kierujemy się jak na Kubalonkę, by odbić na Stożek Mały drogą dojazdową, którą kiedyś zjeżdżaliśmy. Tu narzuciłem sobie ostre tempo, kawałek przed końcem doszedł mnie Marek i we dwójkę dotoczyliśmy się na górę.
Zaczęło się tak...
fot. Dawid
... a tak skończyło
Na szczycie szybkie przepakowanko, foto sesja i zjazd szlakiem zielonym na stronę czeską. Szlak świetny, szkoda że na początku kilkukrotnie musieliśmy przeprowadzać rowery przez zawalone drzewa.
Takich miejsc nie brakowało
fot. Dawid
Po zjeździe chwila oddechu i zaraz zaczęliśmy kolejny dzisiejszego dnia podjazd - pod Filipkę. Podjazd o tyle znośny, że w porównaniu do pozostałych dwóch, dość krótki. Kamienisty i dość stromy, ale krótki.
Filipka
Na szczycie znów melduję się pierwszy ;) Noga dziś podawała baardzo przyjemnie. Czekamy na resztę chłopaków (Marek ze względów zdrowotnych pojechał naokoło asfaltem) i zasiadamy na przerwę. Bardzo przyjemna była to przerwa, nie powiem :D
fot. Dawid
Po przerwie śmigamy w dół szerokim, meeega szybkim szutrem (V max tam ustanowiony), na którym Grzesiu dobija tył, no więc chwilę z nim poczekałem, coby się chłopak nie nudził ;)
Po szybkim szutrze następuje jeszcze szybszy asfalt (74 km/h!) i szukanie właściwego szlaku na Cieślar. Błąd pakuje nas w dodatkowe ~700m podjazdu, zwróciło się to o tyle, że w strumieniu napełniliśmy suche bidony i ochłodziliśmy się.
fot. Dawid
fot. Dawid
Podjazd pod Cieślar, straszna sprawa. Dłuuugi szuter, już nie uciągnąłem trzeciego podjazdu wysokim tempem, ale i tak nie byłem ostatni ;)
Cieślar
fot. Dawid
Później przeskok na Soszów, skąd zjechaliśmy prosto na obiad. Zaliczając po drodze 2 snejki, Dawida i mój :/
Posiłek regeneracyjny w postaci placków ze śmietaną, powrót tą samą drogą, z dużo dłuższą przerwą pod sklepem no i rozjazd na lotnisku. Na zakończenie machnąłem moją przedłużającą pętlę przez rynek, centrum i PKS. Tak na rozjechanie ;)
DZIĘKI CHŁOPAKI! DO ZAŚ!
d50 - Rekreacja
Piątek, 27 kwietnia 2012
51.48
km
Teren -
9.00
km
Czas -
02:38
Średnia -
19.55
km/h
V max teren -
35.00
km/h
HR max -
191
( 93%)
BPM
HR avg -
146
( 71%)
BPM
2065
kcal
22.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad zacząłem od rozgrzewkowej pętli po centrum, następnie przeskoczyłem na lotnisko, z którego skierowałem się pod Zaporę, by ścieżką nad Białką przeskoczyć do centrum Wapienicy.
Stamtąd dojechałem do dziadka na działkę, skąd po krótkiej przerwie ruszyliśmy na spokojne, wiosenne kręcenie do Jaworza pod Błatnią. Tam przerwa "przy źródełku" i powrót.
Na koniec powrót dokładnie tą samą trasą do domu - coraz bardziej podoba mi się wariant przez centrum, z rynkiem i "deptakiem" na 11 listopada - ruch żaden, a piesi jacyś jakby rozgarnięci ;)
Stamtąd dojechałem do dziadka na działkę, skąd po krótkiej przerwie ruszyliśmy na spokojne, wiosenne kręcenie do Jaworza pod Błatnią. Tam przerwa "przy źródełku" i powrót.
Na koniec powrót dokładnie tą samą trasą do domu - coraz bardziej podoba mi się wariant przez centrum, z rynkiem i "deptakiem" na 11 listopada - ruch żaden, a piesi jacyś jakby rozgarnięci ;)
d49 - Przyziemienie
Czwartek, 26 kwietnia 2012
33.63
km
Teren -
12.50
km
Czas -
02:17
Średnia -
14.73
km/h
V max teren -
47.00
km/h
HR max -
194
( 95%)
BPM
HR avg -
154
( 75%)
BPM
2031
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy trening techniczny pod wpływem książki B. Lopes'a i L. McCormack'a miał być przełamaniem się wewnątrz. Czy wyszło? Jakoś tak połowicznie.
Ależ pogoda...
Na maksa nakręcony na jazdę ruszyłem do Cygana, zacząłem od zjazdu szlakiem zielonym wzdłuż toru, tego z korzeniami ;)
Na pierwszy ogień postanowiłem dwukrotnie kulnąć się górną, jeżdżoną przeze mnie dopiero od tego sezonu częścią. Od razu zaczęło się wesoło, bo na jednym z zakrętów na wywiozło mnie z mojej linii na korzeniach i nie zdążyłem wrócić, rezultat był taki, że zatrzymałem się, na szczęście świadomie = wolno na pniaku ;) Podejście 20m, kolejna próba, nawet szybciej, już bez problemu.
Drugi zjazd, przedłużony do samych Błoni już bez problemu, dolna część z korzeniami przejechana bez podpórki :) Chwila rozmowy z napotkanym znajomym i śmignięcie znanym już od długiego czasu, fajnym singlem.
Później skierowałem się na killera, z którym mam niestety problemy - za pierwszym razem wilgotna gleba trzymała się kupy, niestety zjazd wysechł i każde dotknięcie klamki kończy się utratą kontroli i zjazdem bokiem. Niestety przekonałem się o tym na własnej skórze, boleśnie :/
Potem powrót do domu, przechwycenie mamuśki na damce i odprowadzenie jej na gimnastykę, powrót ogniem przez Stary Rynek.
Ależ pogoda...
Na maksa nakręcony na jazdę ruszyłem do Cygana, zacząłem od zjazdu szlakiem zielonym wzdłuż toru, tego z korzeniami ;)
Na pierwszy ogień postanowiłem dwukrotnie kulnąć się górną, jeżdżoną przeze mnie dopiero od tego sezonu częścią. Od razu zaczęło się wesoło, bo na jednym z zakrętów na wywiozło mnie z mojej linii na korzeniach i nie zdążyłem wrócić, rezultat był taki, że zatrzymałem się, na szczęście świadomie = wolno na pniaku ;) Podejście 20m, kolejna próba, nawet szybciej, już bez problemu.
Drugi zjazd, przedłużony do samych Błoni już bez problemu, dolna część z korzeniami przejechana bez podpórki :) Chwila rozmowy z napotkanym znajomym i śmignięcie znanym już od długiego czasu, fajnym singlem.
Później skierowałem się na killera, z którym mam niestety problemy - za pierwszym razem wilgotna gleba trzymała się kupy, niestety zjazd wysechł i każde dotknięcie klamki kończy się utratą kontroli i zjazdem bokiem. Niestety przekonałem się o tym na własnej skórze, boleśnie :/
Potem powrót do domu, przechwycenie mamuśki na damce i odprowadzenie jej na gimnastykę, powrót ogniem przez Stary Rynek.