Wreszcie porządny wypad.
Niedziela, 2 maja 2010
30.34
km
Teren -
15.00
km
Czas -
02:45
Średnia -
11.03
km/h
V max teren -
51.89
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
13.0
°C
Ultra Flite
Pierwszy wypad w sezonie, w którym zaliczyłem całą gamę rowerowych atrakcji. Ale po kolei.
Dzisiejszy wypad został zrealizowany wraz z Maćkiem. Plan był taki: wyjeżdżamy ranną porą, wtarabaniamy się na Kozią, po czym przez Przełęcz Kołowrót kierujemy się na Szyndzielnię, z której zjeżdżamy przez Dębowiec.
Na początku wszystko szło nadspodziewanie dobrze, mimo niezbyt sprzyjającej pogody (przed 8 rano padało, dzień wcześniej również) udało nam się mniej niż ostatnio podchodzić na pierwszym fragmencie szlaku na Kozią. Na końcu drogi na pierwszy punkt zaczepienia spotkaliśmy paru turystów w tym przesympatycznego pana dzięki któremu znaleźliśmy świetny, choć krótki, prawie singletrack pod schronisko.
Następnie niebieskim szlakiem zjechaliśmy dość spory kawałek, co wprawiło nas w niemałe zakłopotanie, ponieważ zakładaliśmy że będziemy piąć się pod górę od samego początku. Na dokładkę po przejściu na szlak żółty, również zjechaliśmy dość spory kawałek, który miał być ostatnim fragmentem wypoczynkowym w drodze na szczyt. Niestety, po rozpoczęciu podjeżdżania, nasz zapał został baaaardzo szybko ostudzony przez mokre opony i dużą ilość śliskich kamerdolców, skutecznie przeszkadzających w podjeździe. Wkrótce spotkaliśmy kolejnego turystę, który pomógł nam się odnaleźć w terenie, i znalazł nam jeszcze jedną zarypiastą traskę, którą dość szybko przewały nam leżące w jej poprzek spore drzewa. Następnie, po dość długim, ale prostym technicznie podjeździe, znów wpakowaliśmy się na szlak, który nie dość, że był wąski, to jeszcze usiany kamieniami, które towarzyszyły nam do szczytu. Po około 20 minutowym podejściu, zdobyliśmy Szyndzielnię, która przywitała nas niesamowitą mgłą, ograniczającą pole widzenia do jakiś 30m.
Po odpoczynku na szczycie i zaplanowaniu trasy przejazdu, którą była nieużywana w lecie nartostrada, rozpoczęliśmy prawdziwą frajdę. Wiele pisać nie będę, nie zdążyłem wielu rzeczy zapamiętać poza jedną-było meeega. Aaa, i jeszcze jedną-Maciek złapał kapcia :) Na nasze szczęście stało się to około 1km od schroniska na Dębowcu, więc niewiele myśląc podreptaliśmy w dół, przekonani że obsługa schroniska będzie posiadała dętkę, lub chociaż łatki na sprzedaż. Niestety okazało się, że nie ma tak dobrze i trza samemu kombinować. Kiedy udało nam się ściągnąć oponę bez użycia łyżki, przystąpiliśmy do szukania dziur w dętce. Było ich 5! Zabraliśmy się więc do zaklejania ich taśmą izolacyjną, upodabniając Maćkową dętkę do pęta kiełbasy :) Choć szalenie szczelne rozwiązanie to nie było, pozwoliło przejechać właścicielowi koła jakieś 6km, z czego 2km w terenie.
Podsumowując-trza poszukać lepszej drogi wjazdowej na Szyndzielnię.
Koniec jest tam gdzie jest, bo dalej GPSies nie chciał rejestrować mi punktów na tej samej trasie.
Sesja przed mapą na Koziej.
Ach te lekkie rowerki :)
Mądralińscy drwale postanowili utrudnić nam przedostanie się na szczyt...
...trzeba więc przenosić sprzęt.
Dzięcioł, który wcale się nas nie bał...
...co pozwoliło Maćkowi na podejście bliżej.
Przerwa na Snickersika :)
Wreszcie na szczycie!
Tak się jeździ :D (Podziękowania dla Maćka, który był w stanie takie zdjęcie cyknąć komórczakiem)
Dętka :)
A tak wyglądała moja machina po tej wyprawie:
Gdzieś zgubiłem zdjęcie naszego dzieła :) Już jest.
Znowu pracuję nad wizualną stroną bloga, dlatego sporo rzeczy wciąż nie działa.
Dzisiejszy wypad został zrealizowany wraz z Maćkiem. Plan był taki: wyjeżdżamy ranną porą, wtarabaniamy się na Kozią, po czym przez Przełęcz Kołowrót kierujemy się na Szyndzielnię, z której zjeżdżamy przez Dębowiec.
Na początku wszystko szło nadspodziewanie dobrze, mimo niezbyt sprzyjającej pogody (przed 8 rano padało, dzień wcześniej również) udało nam się mniej niż ostatnio podchodzić na pierwszym fragmencie szlaku na Kozią. Na końcu drogi na pierwszy punkt zaczepienia spotkaliśmy paru turystów w tym przesympatycznego pana dzięki któremu znaleźliśmy świetny, choć krótki, prawie singletrack pod schronisko.
Następnie niebieskim szlakiem zjechaliśmy dość spory kawałek, co wprawiło nas w niemałe zakłopotanie, ponieważ zakładaliśmy że będziemy piąć się pod górę od samego początku. Na dokładkę po przejściu na szlak żółty, również zjechaliśmy dość spory kawałek, który miał być ostatnim fragmentem wypoczynkowym w drodze na szczyt. Niestety, po rozpoczęciu podjeżdżania, nasz zapał został baaaardzo szybko ostudzony przez mokre opony i dużą ilość śliskich kamerdolców, skutecznie przeszkadzających w podjeździe. Wkrótce spotkaliśmy kolejnego turystę, który pomógł nam się odnaleźć w terenie, i znalazł nam jeszcze jedną zarypiastą traskę, którą dość szybko przewały nam leżące w jej poprzek spore drzewa. Następnie, po dość długim, ale prostym technicznie podjeździe, znów wpakowaliśmy się na szlak, który nie dość, że był wąski, to jeszcze usiany kamieniami, które towarzyszyły nam do szczytu. Po około 20 minutowym podejściu, zdobyliśmy Szyndzielnię, która przywitała nas niesamowitą mgłą, ograniczającą pole widzenia do jakiś 30m.
Po odpoczynku na szczycie i zaplanowaniu trasy przejazdu, którą była nieużywana w lecie nartostrada, rozpoczęliśmy prawdziwą frajdę. Wiele pisać nie będę, nie zdążyłem wielu rzeczy zapamiętać poza jedną-było meeega. Aaa, i jeszcze jedną-Maciek złapał kapcia :) Na nasze szczęście stało się to około 1km od schroniska na Dębowcu, więc niewiele myśląc podreptaliśmy w dół, przekonani że obsługa schroniska będzie posiadała dętkę, lub chociaż łatki na sprzedaż. Niestety okazało się, że nie ma tak dobrze i trza samemu kombinować. Kiedy udało nam się ściągnąć oponę bez użycia łyżki, przystąpiliśmy do szukania dziur w dętce. Było ich 5! Zabraliśmy się więc do zaklejania ich taśmą izolacyjną, upodabniając Maćkową dętkę do pęta kiełbasy :) Choć szalenie szczelne rozwiązanie to nie było, pozwoliło przejechać właścicielowi koła jakieś 6km, z czego 2km w terenie.
Podsumowując-trza poszukać lepszej drogi wjazdowej na Szyndzielnię.
Koniec jest tam gdzie jest, bo dalej GPSies nie chciał rejestrować mi punktów na tej samej trasie.
Sesja przed mapą na Koziej.
Ach te lekkie rowerki :)
Mądralińscy drwale postanowili utrudnić nam przedostanie się na szczyt...
...trzeba więc przenosić sprzęt.
Dzięcioł, który wcale się nas nie bał...
...co pozwoliło Maćkowi na podejście bliżej.
Przerwa na Snickersika :)
Wreszcie na szczycie!
Tak się jeździ :D (Podziękowania dla Maćka, który był w stanie takie zdjęcie cyknąć komórczakiem)
Dętka :)
A tak wyglądała moja machina po tej wyprawie:
Gdzieś zgubiłem zdjęcie naszego dzieła :) Już jest.
Znowu pracuję nad wizualną stroną bloga, dlatego sporo rzeczy wciąż nie działa.
Te słyszałem opinie że to bujda że w rękawiczkach z palcami ręce bardziej się pocą. Chyba wezmę z palcami bo wtedy chwyt jest mocniejszy i palce z klamki się nie ześlizgują. A ja też nie mam problemu z nadmiernym poceniem więć powinno być elegancko :).
A creditsa nie musisz, sam sobie zrobiłeś szablon, jedynie bazowałeś na moim ;). Dziwi mnie po prostu że robicie szablony z samych linii zanikających na końcach, dla mnie to nie zbyt efektowne. Ale ja mam spaczony gust graficzny :D.
Rockridery? Widziałem je wczoraj w Deca, nawet fajne. Wersja bez palców i z palcami. Aż się zastanawiałem czy nie wziąć sobie jednej pary :). Jak się spisują?
Co to leży na siodle http://lh4.ggpht.com/_SpvFoQsQkLE/S-BCYRtyGDI/AAAAAAAAAIk/KO3lXnQEEvg/s576/DSC03483.JPG ??
Widzę że praca nad blogiem wrze :P. Nie rozumiem tylko czemu wszyscy zrzynają ode mnie zanikające linie na krawędziach. http://michuuu92.bikestats.pl/
Znam Bielsko całkiem nieźle, w końcu z Żywiecczyzny pochodzę. Świetna baza wypadowa. Niestety górskich okolic Bielska rowerem jeszcze nie nawiedziłem :]
Mój rekord to były dwie dziury, dętka nie wytrzymała ciśnienia w trakcie zjazdu z Magurki Radziechowskiej :] Okolic Bielska jeszcze nie zjeździłem, kiedyś pewnie się tam dowlokę. Prędkość widzę z górki słuszną mieliście :]
No widzę że było grubo :). Jakim cudem złapał aż 5 dziur? Hehe. Ja zmarnowałem cały weekend, ani kilometra nie przejechałem. Pogoda mnie zniechęciła. Chociaż gdybym miał już kask i resztę sprzętu ochronnego to bez zastanowienia wybrał bym się w góry tak jak planowałem. Niestety muszę jeszcze trochę poczekać.
Czekam na fotki i nie obrażę się jak wyznaczysz trasę, która jechaliście :).
Czekam na fotki i nie obrażę się jak wyznaczysz trasę, która jechaliście :).
Komentuj