d68 - VIII Tour de UEK
Niedziela, 3 czerwca 2012
15.13
km
Teren -
15.00
km
Czas -
00:39
Średnia -
23.28
km/h
V max teren -
35.44
km/h
HR max -
209
(102%)
BPM
HR avg -
189
( 92%)
BPM
666
kcal
19.0
°C
Ultra Sport
Czyli krótka przypowieść o tym, że detkę mieć ze sobą należy zawsze, oraz o tym, ze kondycja kondycją, technika techniką, ale bez psychiki się nie obejdzie.
Po niemal tradycyjnym pobłądzeniu, 9:45 meldujemy się na kampusie UEKu, coby się prześcigać w ogórasie. Po zapoznaniu się z trasą, odebraniu imiennego numerka 47 i innych obrzędach przedstartowych, w czasie wyścigu kobiet, jadąc sobie zupełnie spokojnie, podglądając zawodniczki, dobijam tylnym kółkiem o krawężnik. Z początku wydaje się, że luz, Geax wytrzymał, jednak po dojechaniu do strefy startu wyrok jest jasny - pana. A że Konrad mądra głowa, dętki od niedzieli nie kupił, a co za tym idzie, nie posiadał. Na całe szczęście zawodnik AZS UEK poratował mnie dętką, a inny pompką. Tej też nie miałem ;)
Szybki check na ciśnienie w oponie. Niskie...
Ostry start, od razu pierwsza trójka
Na linii startu nie czułem się najpewniej - byłem najprawdopodobniej najmłodszy, a na pewno najmłodszy z pierwszej piątki. W związku z tym, kiedy po starcie wylądowałem w pierwszej trójce, psychika oszalała, po raz pierwszy dziś. Tym razem skończyło się na spadku o 1 pozycję, na której byłem później dość niefajnie blokowany - gość i tak odpadł, a dobre pół kółka musiałem się za nim wlec :/
Po wyprzedzeniu pacjenta na Superiorze, doszedłem do człowieka, który odpadł z uciekającej grupki. Dobre kółko wiozłem mu się na kole, coby zobaczyć co i jak, by wziąć go na kostkowej sekcji prawo-lewo od zewnętrznej.
Jeszcze przed...
... i już po
Tu niestety psycha raz drugi dała czadu. Po wyprzedzeniu gość odpadł, i zostałem sam. Ani nie goniłem, ani nie czułem jego oddechu na plerach. W takich sytuacjach robię najgłupszą z możliwych rzeczy - odpuszczam. W skutek tego, po paru kółkach ponownie wylądowałem na piatej lokacie. Wtedy włączył mi się goniec i gość mi nie uciekł, a na 7 kółku znów wróciłem na czwarte miejsce.
8, ostatnie kółko, przejechaliśmy takim tempem, że odrobiliśmy 5 z ~30 s straty do liderującej trójki, z której to ostatni złapał kapcia i biegł do mety. To było to co mnie dziś zgubiło.
Tuż przed metą - prosta, nawrót, prosta, 90o w prawo i meta, organizatorzy przygotowali jedyną techniczną (po za skakaniem po krawężnikach) atrakcję:
Zjazd sam w sobie był całkiem przyjemny, ot taka hopka, ale zaczynał się wysokim, 15 cm krawężnikiem. Normalnie nic trudnego, przerzucamy przód, tył i wio. Ale kiedy chwilę przed nim, mając na plecach gościa na Cannondale'u usłyszałem od taty "Konrad, jest szansa na pudło, DAJESZ!!" to zgłupiałem. Z jednej strony, chciałem przejechać tam nieco defensywnie, by przyblokować gościa i uciec mu na nawrocie, który szedł mi świetnie, z drugiej strony, uznałem, że przeskoczenie przez krawężnik, co wcześniej dwukrotnie uskuteczniłem to dobry pomysł. Niestety, dwa pomysły, jeden rower, to za dużo. Za słabo podrzuciłem przód, złapał mnie na krawężniku po czym wylądowałem na piachu i żwirze z przechylonym rowerem. Rezultat? Szybki szlif :/ No i strata 4 miejsca. Na szczęście mieliśmy tak dużą przewagę, że zdążyłem się pozbierać i już z nogi na nogę, dokręcić do mety na 5 miejscu.
Na koniec reszta zdjęć (zbiory własne i foty oficjalne):
Po niemal tradycyjnym pobłądzeniu, 9:45 meldujemy się na kampusie UEKu, coby się prześcigać w ogórasie. Po zapoznaniu się z trasą, odebraniu imiennego numerka 47 i innych obrzędach przedstartowych, w czasie wyścigu kobiet, jadąc sobie zupełnie spokojnie, podglądając zawodniczki, dobijam tylnym kółkiem o krawężnik. Z początku wydaje się, że luz, Geax wytrzymał, jednak po dojechaniu do strefy startu wyrok jest jasny - pana. A że Konrad mądra głowa, dętki od niedzieli nie kupił, a co za tym idzie, nie posiadał. Na całe szczęście zawodnik AZS UEK poratował mnie dętką, a inny pompką. Tej też nie miałem ;)
Szybki check na ciśnienie w oponie. Niskie...
Ostry start, od razu pierwsza trójka
Na linii startu nie czułem się najpewniej - byłem najprawdopodobniej najmłodszy, a na pewno najmłodszy z pierwszej piątki. W związku z tym, kiedy po starcie wylądowałem w pierwszej trójce, psychika oszalała, po raz pierwszy dziś. Tym razem skończyło się na spadku o 1 pozycję, na której byłem później dość niefajnie blokowany - gość i tak odpadł, a dobre pół kółka musiałem się za nim wlec :/
Po wyprzedzeniu pacjenta na Superiorze, doszedłem do człowieka, który odpadł z uciekającej grupki. Dobre kółko wiozłem mu się na kole, coby zobaczyć co i jak, by wziąć go na kostkowej sekcji prawo-lewo od zewnętrznej.
Jeszcze przed...
... i już po
Tu niestety psycha raz drugi dała czadu. Po wyprzedzeniu gość odpadł, i zostałem sam. Ani nie goniłem, ani nie czułem jego oddechu na plerach. W takich sytuacjach robię najgłupszą z możliwych rzeczy - odpuszczam. W skutek tego, po paru kółkach ponownie wylądowałem na piatej lokacie. Wtedy włączył mi się goniec i gość mi nie uciekł, a na 7 kółku znów wróciłem na czwarte miejsce.
8, ostatnie kółko, przejechaliśmy takim tempem, że odrobiliśmy 5 z ~30 s straty do liderującej trójki, z której to ostatni złapał kapcia i biegł do mety. To było to co mnie dziś zgubiło.
Tuż przed metą - prosta, nawrót, prosta, 90o w prawo i meta, organizatorzy przygotowali jedyną techniczną (po za skakaniem po krawężnikach) atrakcję:
Zjazd sam w sobie był całkiem przyjemny, ot taka hopka, ale zaczynał się wysokim, 15 cm krawężnikiem. Normalnie nic trudnego, przerzucamy przód, tył i wio. Ale kiedy chwilę przed nim, mając na plecach gościa na Cannondale'u usłyszałem od taty "Konrad, jest szansa na pudło, DAJESZ!!" to zgłupiałem. Z jednej strony, chciałem przejechać tam nieco defensywnie, by przyblokować gościa i uciec mu na nawrocie, który szedł mi świetnie, z drugiej strony, uznałem, że przeskoczenie przez krawężnik, co wcześniej dwukrotnie uskuteczniłem to dobry pomysł. Niestety, dwa pomysły, jeden rower, to za dużo. Za słabo podrzuciłem przód, złapał mnie na krawężniku po czym wylądowałem na piachu i żwirze z przechylonym rowerem. Rezultat? Szybki szlif :/ No i strata 4 miejsca. Na szczęście mieliśmy tak dużą przewagę, że zdążyłem się pozbierać i już z nogi na nogę, dokręcić do mety na 5 miejscu.
Na koniec reszta zdjęć (zbiory własne i foty oficjalne):