Wpisy archiwalne w kategorii
MTB
Dystans całkowity: | 2351.92 km (w terenie 797.80 km; 33.92%) |
Czas w ruchu: | 136:17 |
Średnia prędkość: | 17.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.00 km/h |
Suma podjazdów: | 11812 m |
Maks. tętno maksymalne: | 217 (106 %) |
Maks. tętno średnie: | 189 (92 %) |
Suma kalorii: | 105151 kcal |
Liczba aktywności: | 64 |
Średnio na aktywność: | 36.75 km i 2h 07m |
Więcej statystyk |
d52 - Turbacz, acz, acz
Wtorek, 1 maja 2012
57.01
km
Teren -
29.00
km
Czas -
04:15
Średnia -
13.41
km/h
V max teren -
42.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
140
( 68%)
BPM
3807
kcal
24.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wyjazd zaczął się o godz. 4:50 pikaniem alarmu w Sigmie PC15. Względnie nieśpieszne ogarnięcie się, śniadanie, sprawdzenie zawartości plecaka i 6:15 wpinam się w zatrzaski.
6:15 a już tak ciepło!
Kiedy przyjechałem pod Gemini, okazało się, żem ostatni, a chłopaki już popakowali się do przyczepki busa załatwionego przez Grzesia.
Jakoś się zapakowaliśmy, i wesoły autobus ruszył. Siurpauzę robimy w Jordanowie, gdzie zaopatrujemy się w obowiązkowe BigMilki i banany.
Po przerwie nasz transporter jakby stracił werwę na podjeździe, kopcąc spod maski przy tym obficie.
Kolejna pauza, szybki werdykt - trzeba dolać płynu do chłodnicy. Rundka po okolicznych domach, woda się znalazła, ale okazało się, że zagotowany płyn wytwarza cholernie duże ciśnienie:
Trwało to dobre 15s
Zjechaliśmy do Rabki, gdzie się rozpakowaliśmy, szybka przebiórka w klamoty rowerowe i wio.
Banan jak można przypuszczać, długo w takim układzie nie wytrwał ;)
Podjazd zaczyna się stromym asfaltem, przechodzi w szutrówkę:
Jeszcze mają siły tak cisnąć ;)
Ta z kolei szybko przechodzi w standardowy, kamienisty szlak.
Widoczki nie do pobicia, Tatry nawet telefonem upolowałem :)
Na Obidowej obowiązkowy kurs do schroniskowej umywalki, by napełnić suche już bidoniska.
fot. Dawid
Później robi się ciekawie - pojawia się śnieg i pośniegowe błoto, toteż mina nam nieco rzednie, ale po kilkunastu minutach zaczyna nam być to obojętne - przynajmniej w butach chłód ;)
fot. Dawid
Po niekrótkiej walce z zastanymi warunkami docieramy na coś, co mogłoby się nazywać Polaną pod Turbaczem, ale czy tak jest, to nie wiem. W Gorcach byłem raz pierwszy, ale z całą pewnością nie ostatni. Tak cienkiej granicy między ruchliwym szlakiem, a kompletną ciszą jeszcze nie spotkałem.
Ekipa przy schronisku na Turbaczu
fot. Dawid
Po chwili popasu ruszamy do schronu na Turbaczu, walcząc po drodze z pozostałymi płatami śniegu. Na górze odpoczynek, przemyślenie koncepcji na dalszą jazdę i powrót na polanę.
Dalej kierujemy się na Kudłoń, przed którym czekał na nas meega podjazd - Paweł donosił o 24% nachyleniu, na szczycie odpoczynek, chwilę gadamy z napotkanymi Krakusami i ruszamy dalej świetną ścieżką wśród kosówki. Piękna, mega przyjemna, no i szybka sprawa.
fot. Dawid
Później czekało na nas coś, co jajcarze z GPN nazwali "scieżką szutrową", a okazało się że wyspana była Ci ona kamulcami. Z dwojga złego nie było to najgorsze, bo jak później się okazało, droga prowadziła po dość dużych kamieniach, co wyszło, kiedy kamulce się skończyły ;)
fot. Dawid
fot. Dawid
Na zakończenie Maciek wyłapał gwoździa, a później zjechaliśmy na asfalt. Kilka podjazdów, zjazd w terenie i lądujemy w Rabce na rybie.
fot. Dawid
Po powrocie do BB mycie Kata u Maćka i powrót do domu już po ciemku - dojazdów było w sumie 7 km.
6:15 a już tak ciepło!
Kiedy przyjechałem pod Gemini, okazało się, żem ostatni, a chłopaki już popakowali się do przyczepki busa załatwionego przez Grzesia.
Jakoś się zapakowaliśmy, i wesoły autobus ruszył. Siurpauzę robimy w Jordanowie, gdzie zaopatrujemy się w obowiązkowe BigMilki i banany.
Po przerwie nasz transporter jakby stracił werwę na podjeździe, kopcąc spod maski przy tym obficie.
Kolejna pauza, szybki werdykt - trzeba dolać płynu do chłodnicy. Rundka po okolicznych domach, woda się znalazła, ale okazało się, że zagotowany płyn wytwarza cholernie duże ciśnienie:
Trwało to dobre 15s
Zjechaliśmy do Rabki, gdzie się rozpakowaliśmy, szybka przebiórka w klamoty rowerowe i wio.
Banan jak można przypuszczać, długo w takim układzie nie wytrwał ;)
Podjazd zaczyna się stromym asfaltem, przechodzi w szutrówkę:
Jeszcze mają siły tak cisnąć ;)
Ta z kolei szybko przechodzi w standardowy, kamienisty szlak.
Widoczki nie do pobicia, Tatry nawet telefonem upolowałem :)
Na Obidowej obowiązkowy kurs do schroniskowej umywalki, by napełnić suche już bidoniska.
fot. Dawid
Później robi się ciekawie - pojawia się śnieg i pośniegowe błoto, toteż mina nam nieco rzednie, ale po kilkunastu minutach zaczyna nam być to obojętne - przynajmniej w butach chłód ;)
fot. Dawid
Po niekrótkiej walce z zastanymi warunkami docieramy na coś, co mogłoby się nazywać Polaną pod Turbaczem, ale czy tak jest, to nie wiem. W Gorcach byłem raz pierwszy, ale z całą pewnością nie ostatni. Tak cienkiej granicy między ruchliwym szlakiem, a kompletną ciszą jeszcze nie spotkałem.
Ekipa przy schronisku na Turbaczu
fot. Dawid
Po chwili popasu ruszamy do schronu na Turbaczu, walcząc po drodze z pozostałymi płatami śniegu. Na górze odpoczynek, przemyślenie koncepcji na dalszą jazdę i powrót na polanę.
Dalej kierujemy się na Kudłoń, przed którym czekał na nas meega podjazd - Paweł donosił o 24% nachyleniu, na szczycie odpoczynek, chwilę gadamy z napotkanymi Krakusami i ruszamy dalej świetną ścieżką wśród kosówki. Piękna, mega przyjemna, no i szybka sprawa.
fot. Dawid
Później czekało na nas coś, co jajcarze z GPN nazwali "scieżką szutrową", a okazało się że wyspana była Ci ona kamulcami. Z dwojga złego nie było to najgorsze, bo jak później się okazało, droga prowadziła po dość dużych kamieniach, co wyszło, kiedy kamulce się skończyły ;)
fot. Dawid
fot. Dawid
Na zakończenie Maciek wyłapał gwoździa, a później zjechaliśmy na asfalt. Kilka podjazdów, zjazd w terenie i lądujemy w Rabce na rybie.
fot. Dawid
Po powrocie do BB mycie Kata u Maćka i powrót do domu już po ciemku - dojazdów było w sumie 7 km.
d51 - Przybyli kolarze pod okienko
Niedziela, 29 kwietnia 2012
106.00
km
Teren -
25.00
km
Czas -
05:35
Średnia -
18.99
km/h
V max teren -
67.00
km/h
HR max -
199
( 97%)
BPM
HR avg -
154
( 75%)
BPM
5241
kcal
25.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad zaczynamy od spotkania się o 9:00 na lotnisku.
fot. Dawid
Chwila czekania na Michała i cały, 8 osobowy peleton w składzie Arek, Dawid,, Grzesiu, Marco, Michał, Maciek, Paweł, no i ja, ruszył.
Najpierw przeskok do Górek, gdzie przejechałem się na Scalpelu Pawła (fajna sprawa, nie ma co), pauza w sklepie w Brennej, no i śmigamy do Wisły standardem wzdłuż rzeki.
Słońce równo operowało cały czas :D
Bulwar w Wiśle
fot. Dawid
Następnie kierujemy się jak na Kubalonkę, by odbić na Stożek Mały drogą dojazdową, którą kiedyś zjeżdżaliśmy. Tu narzuciłem sobie ostre tempo, kawałek przed końcem doszedł mnie Marek i we dwójkę dotoczyliśmy się na górę.
Zaczęło się tak...
fot. Dawid
... a tak skończyło
Na szczycie szybkie przepakowanko, foto sesja i zjazd szlakiem zielonym na stronę czeską. Szlak świetny, szkoda że na początku kilkukrotnie musieliśmy przeprowadzać rowery przez zawalone drzewa.
Takich miejsc nie brakowało
fot. Dawid
Po zjeździe chwila oddechu i zaraz zaczęliśmy kolejny dzisiejszego dnia podjazd - pod Filipkę. Podjazd o tyle znośny, że w porównaniu do pozostałych dwóch, dość krótki. Kamienisty i dość stromy, ale krótki.
Filipka
Na szczycie znów melduję się pierwszy ;) Noga dziś podawała baardzo przyjemnie. Czekamy na resztę chłopaków (Marek ze względów zdrowotnych pojechał naokoło asfaltem) i zasiadamy na przerwę. Bardzo przyjemna była to przerwa, nie powiem :D
fot. Dawid
Po przerwie śmigamy w dół szerokim, meeega szybkim szutrem (V max tam ustanowiony), na którym Grzesiu dobija tył, no więc chwilę z nim poczekałem, coby się chłopak nie nudził ;)
Po szybkim szutrze następuje jeszcze szybszy asfalt (74 km/h!) i szukanie właściwego szlaku na Cieślar. Błąd pakuje nas w dodatkowe ~700m podjazdu, zwróciło się to o tyle, że w strumieniu napełniliśmy suche bidony i ochłodziliśmy się.
fot. Dawid
fot. Dawid
Podjazd pod Cieślar, straszna sprawa. Dłuuugi szuter, już nie uciągnąłem trzeciego podjazdu wysokim tempem, ale i tak nie byłem ostatni ;)
Cieślar
fot. Dawid
Później przeskok na Soszów, skąd zjechaliśmy prosto na obiad. Zaliczając po drodze 2 snejki, Dawida i mój :/
Posiłek regeneracyjny w postaci placków ze śmietaną, powrót tą samą drogą, z dużo dłuższą przerwą pod sklepem no i rozjazd na lotnisku. Na zakończenie machnąłem moją przedłużającą pętlę przez rynek, centrum i PKS. Tak na rozjechanie ;)
DZIĘKI CHŁOPAKI! DO ZAŚ!
fot. Dawid
Chwila czekania na Michała i cały, 8 osobowy peleton w składzie Arek, Dawid,, Grzesiu, Marco, Michał, Maciek, Paweł, no i ja, ruszył.
Najpierw przeskok do Górek, gdzie przejechałem się na Scalpelu Pawła (fajna sprawa, nie ma co), pauza w sklepie w Brennej, no i śmigamy do Wisły standardem wzdłuż rzeki.
Słońce równo operowało cały czas :D
Bulwar w Wiśle
fot. Dawid
Następnie kierujemy się jak na Kubalonkę, by odbić na Stożek Mały drogą dojazdową, którą kiedyś zjeżdżaliśmy. Tu narzuciłem sobie ostre tempo, kawałek przed końcem doszedł mnie Marek i we dwójkę dotoczyliśmy się na górę.
Zaczęło się tak...
fot. Dawid
... a tak skończyło
Na szczycie szybkie przepakowanko, foto sesja i zjazd szlakiem zielonym na stronę czeską. Szlak świetny, szkoda że na początku kilkukrotnie musieliśmy przeprowadzać rowery przez zawalone drzewa.
Takich miejsc nie brakowało
fot. Dawid
Po zjeździe chwila oddechu i zaraz zaczęliśmy kolejny dzisiejszego dnia podjazd - pod Filipkę. Podjazd o tyle znośny, że w porównaniu do pozostałych dwóch, dość krótki. Kamienisty i dość stromy, ale krótki.
Filipka
Na szczycie znów melduję się pierwszy ;) Noga dziś podawała baardzo przyjemnie. Czekamy na resztę chłopaków (Marek ze względów zdrowotnych pojechał naokoło asfaltem) i zasiadamy na przerwę. Bardzo przyjemna była to przerwa, nie powiem :D
fot. Dawid
Po przerwie śmigamy w dół szerokim, meeega szybkim szutrem (V max tam ustanowiony), na którym Grzesiu dobija tył, no więc chwilę z nim poczekałem, coby się chłopak nie nudził ;)
Po szybkim szutrze następuje jeszcze szybszy asfalt (74 km/h!) i szukanie właściwego szlaku na Cieślar. Błąd pakuje nas w dodatkowe ~700m podjazdu, zwróciło się to o tyle, że w strumieniu napełniliśmy suche bidony i ochłodziliśmy się.
fot. Dawid
fot. Dawid
Podjazd pod Cieślar, straszna sprawa. Dłuuugi szuter, już nie uciągnąłem trzeciego podjazdu wysokim tempem, ale i tak nie byłem ostatni ;)
Cieślar
fot. Dawid
Później przeskok na Soszów, skąd zjechaliśmy prosto na obiad. Zaliczając po drodze 2 snejki, Dawida i mój :/
Posiłek regeneracyjny w postaci placków ze śmietaną, powrót tą samą drogą, z dużo dłuższą przerwą pod sklepem no i rozjazd na lotnisku. Na zakończenie machnąłem moją przedłużającą pętlę przez rynek, centrum i PKS. Tak na rozjechanie ;)
DZIĘKI CHŁOPAKI! DO ZAŚ!
d50 - Rekreacja
Piątek, 27 kwietnia 2012
51.48
km
Teren -
9.00
km
Czas -
02:38
Średnia -
19.55
km/h
V max teren -
35.00
km/h
HR max -
191
( 93%)
BPM
HR avg -
146
( 71%)
BPM
2065
kcal
22.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad zacząłem od rozgrzewkowej pętli po centrum, następnie przeskoczyłem na lotnisko, z którego skierowałem się pod Zaporę, by ścieżką nad Białką przeskoczyć do centrum Wapienicy.
Stamtąd dojechałem do dziadka na działkę, skąd po krótkiej przerwie ruszyliśmy na spokojne, wiosenne kręcenie do Jaworza pod Błatnią. Tam przerwa "przy źródełku" i powrót.
Na koniec powrót dokładnie tą samą trasą do domu - coraz bardziej podoba mi się wariant przez centrum, z rynkiem i "deptakiem" na 11 listopada - ruch żaden, a piesi jacyś jakby rozgarnięci ;)
Stamtąd dojechałem do dziadka na działkę, skąd po krótkiej przerwie ruszyliśmy na spokojne, wiosenne kręcenie do Jaworza pod Błatnią. Tam przerwa "przy źródełku" i powrót.
Na koniec powrót dokładnie tą samą trasą do domu - coraz bardziej podoba mi się wariant przez centrum, z rynkiem i "deptakiem" na 11 listopada - ruch żaden, a piesi jacyś jakby rozgarnięci ;)
d49 - Przyziemienie
Czwartek, 26 kwietnia 2012
33.63
km
Teren -
12.50
km
Czas -
02:17
Średnia -
14.73
km/h
V max teren -
47.00
km/h
HR max -
194
( 95%)
BPM
HR avg -
154
( 75%)
BPM
2031
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy trening techniczny pod wpływem książki B. Lopes'a i L. McCormack'a miał być przełamaniem się wewnątrz. Czy wyszło? Jakoś tak połowicznie.
Ależ pogoda...
Na maksa nakręcony na jazdę ruszyłem do Cygana, zacząłem od zjazdu szlakiem zielonym wzdłuż toru, tego z korzeniami ;)
Na pierwszy ogień postanowiłem dwukrotnie kulnąć się górną, jeżdżoną przeze mnie dopiero od tego sezonu częścią. Od razu zaczęło się wesoło, bo na jednym z zakrętów na wywiozło mnie z mojej linii na korzeniach i nie zdążyłem wrócić, rezultat był taki, że zatrzymałem się, na szczęście świadomie = wolno na pniaku ;) Podejście 20m, kolejna próba, nawet szybciej, już bez problemu.
Drugi zjazd, przedłużony do samych Błoni już bez problemu, dolna część z korzeniami przejechana bez podpórki :) Chwila rozmowy z napotkanym znajomym i śmignięcie znanym już od długiego czasu, fajnym singlem.
Później skierowałem się na killera, z którym mam niestety problemy - za pierwszym razem wilgotna gleba trzymała się kupy, niestety zjazd wysechł i każde dotknięcie klamki kończy się utratą kontroli i zjazdem bokiem. Niestety przekonałem się o tym na własnej skórze, boleśnie :/
Potem powrót do domu, przechwycenie mamuśki na damce i odprowadzenie jej na gimnastykę, powrót ogniem przez Stary Rynek.
Ależ pogoda...
Na maksa nakręcony na jazdę ruszyłem do Cygana, zacząłem od zjazdu szlakiem zielonym wzdłuż toru, tego z korzeniami ;)
Na pierwszy ogień postanowiłem dwukrotnie kulnąć się górną, jeżdżoną przeze mnie dopiero od tego sezonu częścią. Od razu zaczęło się wesoło, bo na jednym z zakrętów na wywiozło mnie z mojej linii na korzeniach i nie zdążyłem wrócić, rezultat był taki, że zatrzymałem się, na szczęście świadomie = wolno na pniaku ;) Podejście 20m, kolejna próba, nawet szybciej, już bez problemu.
Drugi zjazd, przedłużony do samych Błoni już bez problemu, dolna część z korzeniami przejechana bez podpórki :) Chwila rozmowy z napotkanym znajomym i śmignięcie znanym już od długiego czasu, fajnym singlem.
Później skierowałem się na killera, z którym mam niestety problemy - za pierwszym razem wilgotna gleba trzymała się kupy, niestety zjazd wysechł i każde dotknięcie klamki kończy się utratą kontroli i zjazdem bokiem. Niestety przekonałem się o tym na własnej skórze, boleśnie :/
Potem powrót do domu, przechwycenie mamuśki na damce i odprowadzenie jej na gimnastykę, powrót ogniem przez Stary Rynek.
d48 - Kolejny dzień, kolejny deszcz
Niedziela, 22 kwietnia 2012
25.84
km
Teren -
9.00
km
Czas -
01:30
Średnia -
17.23
km/h
V max teren -
28.00
km/h
HR max -
192
( 94%)
BPM
HR avg -
146
( 71%)
BPM
1368
kcal
12.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad w zamierzeniu miał być Goczałkowicami, ale kiedy po przyjrzeniu się planowi, który taki los zakłada mi na jutro, tuż przed wyjazdem zaproponowałem Michałowi zmianę na Cygana. Zgodził się z miejsca, toteż popędziliśmy razem, po szlifować dość standardową pętelkę.
Najpierw spacerowo w górę, później technicznie w dół. Wiadomo, w moim wypadku słowo technicznie to przesada, ale brzmi dumnie :P W dolnej części zjazdu Michałowi na ćwiczonych ostatnio korzeniach odjeżdża rower i niestety wygina hak :/ Orientujemy się o tym dopiero później, po zjeździe.
Skierowaliśmy się do Maćka, który mógł coś na to poradzić, ale nie było go w domu, to przejeżdżając znów przez Cygański, zaliczając przy tym killera, którego Michał zjechał, ja niestety tym razem poległem :/
W drodze powrotnej, 5km od domu złapał mnie deszcz, ale przy takiej temperaturze źle nie było :)
Najpierw spacerowo w górę, później technicznie w dół. Wiadomo, w moim wypadku słowo technicznie to przesada, ale brzmi dumnie :P W dolnej części zjazdu Michałowi na ćwiczonych ostatnio korzeniach odjeżdża rower i niestety wygina hak :/ Orientujemy się o tym dopiero później, po zjeździe.
Skierowaliśmy się do Maćka, który mógł coś na to poradzić, ale nie było go w domu, to przejeżdżając znów przez Cygański, zaliczając przy tym killera, którego Michał zjechał, ja niestety tym razem poległem :/
W drodze powrotnej, 5km od domu złapał mnie deszcz, ale przy takiej temperaturze źle nie było :)
d47 - Deszczowe górki
Sobota, 21 kwietnia 2012
48.57
km
Teren -
17.00
km
Czas -
03:05
Średnia -
15.75
km/h
V max teren -
41.00
km/h
HR max -
195
( 95%)
BPM
HR avg -
152
( 74%)
BPM
2847
kcal
10.0
°C
Ultra Sport
Wreszcie udało mi się przywrócić Kata do porządku - po niedzieli był w stanie opłakanym, klocki do wymiany, padnięte z mojej winy łożysko w suporcie (Maćku, jesteś bogiem, żeś je odratował :) ), ale to już za mną. W zaciskach wylądował komplet półmetalicznych klocków a2z na tył i Barradine na przód (taka mieszanka, bo w komplecie z drugimi jest sprężynka, którą zgoliłem przy żywicznych klockach we Wrocławiu :/ ), zobaczymy jak się sprawdzą.
Wychodząc na dzisiejszą Maćkowo-Michałową ustawkę, ubrałem się na panującą, wiosenną aurę. Na wszelki wypadek wziąłem ze sobą foliową "kurtałę", taką typu za 3 zł w kiosku. Uratowała mi dupę :)
Maciek daje pod Gaiki, za nim chmura dnia :)
Wraz z Maćkiem (Michał odpadł z powodów niezależnych) ruszyliśmy na Przegibek, podjeżdżając zielonym, a następnie przeskoczyliśmy na Gaiki, z których ruszyliśmy w kierunku Hrobaczej. Kawałek przed szczytem zaczęło kropić i nim zamelinowaliśmy się w schronisku, zdążyło nas lekko zmoczyć. Okazało się, że to dopiero początek i chwilę później zaczął walić grad :D
Wiele nie widać, ale białe plamy na kałuży, to od deszczu/gradu
Po odczekaniu jakiś 15 min, Maciek zakomenderował "odwrót", no i dyskusji nie było. Sam wyjazd ze schroniska był jeszcze znośny, ale po 5 min burza wróciła -> zjazd odbyliśmy w gradzie, deszczu i z piorunami walącymi wkoło nas :) Po kolejnych 5 min szlak zamienił się w strumień, także Maciek był w 7 niebie, ja za to kląłem na czym świat stoi - rozbudowany, różowy worek na śmieci na sobie, zaparowane okulary, a pod kołami rozorany, płynący szlak. Czad ;) W Międzybrodziu już bez deszczu.
Powrót przez Przegiba asfaltem (deszcz :/ ), na sam koniec już w bezdeszczowej aurze ściganko po mieście z napotkanym rowerzystą :) W sam raz na rozgrzanie :P
&NR=1
Wychodząc na dzisiejszą Maćkowo-Michałową ustawkę, ubrałem się na panującą, wiosenną aurę. Na wszelki wypadek wziąłem ze sobą foliową "kurtałę", taką typu za 3 zł w kiosku. Uratowała mi dupę :)
Maciek daje pod Gaiki, za nim chmura dnia :)
Wraz z Maćkiem (Michał odpadł z powodów niezależnych) ruszyliśmy na Przegibek, podjeżdżając zielonym, a następnie przeskoczyliśmy na Gaiki, z których ruszyliśmy w kierunku Hrobaczej. Kawałek przed szczytem zaczęło kropić i nim zamelinowaliśmy się w schronisku, zdążyło nas lekko zmoczyć. Okazało się, że to dopiero początek i chwilę później zaczął walić grad :D
Wiele nie widać, ale białe plamy na kałuży, to od deszczu/gradu
Po odczekaniu jakiś 15 min, Maciek zakomenderował "odwrót", no i dyskusji nie było. Sam wyjazd ze schroniska był jeszcze znośny, ale po 5 min burza wróciła -> zjazd odbyliśmy w gradzie, deszczu i z piorunami walącymi wkoło nas :) Po kolejnych 5 min szlak zamienił się w strumień, także Maciek był w 7 niebie, ja za to kląłem na czym świat stoi - rozbudowany, różowy worek na śmieci na sobie, zaparowane okulary, a pod kołami rozorany, płynący szlak. Czad ;) W Międzybrodziu już bez deszczu.
Powrót przez Przegiba asfaltem (deszcz :/ ), na sam koniec już w bezdeszczowej aurze ściganko po mieście z napotkanym rowerzystą :) W sam raz na rozgrzanie :P
&NR=1
d46 - BM Wrocław
Niedziela, 15 kwietnia 2012
54.68
km
Teren -
54.00
km
Czas -
03:05
Średnia -
17.73
km/h
V max teren -
40.00
km/h
HR max -
209
(102%)
BPM
HR avg -
183
( 89%)
BPM
2958
kcal
5.0
°C
Ultra Sport
Wszystko zaczęło się już w sobotę, kiedy to wylądowaliśmy z rodzinką u rodziny pod Wrocławiem, pogoda fajna, 12 stopnii, czad:
Niestety, kiedy rano wstaliśmy z łóżek, widok za oknem nie był zachęcający - deszcz padający już dobre parę godzin.
Tak się skończyło...
Na starcie zameldowaliśmy się kilka minut po 9:30, ja nie czekając na znalezienie przez rodziców miejsca parkingowego (okazało się, że Grabek pod tym względem jest bardzo OK), pobiegłem odebrać swój numer startowy.
Jak widać, nie jest to zapowiadane 10772 ;)
W międzyczasie rodzice odebrali Bikemaratonową koszulkę, całkiem przyjemna sprawa :)
Później ogarnąłem spotkanie się z Tomkiem:
Rowery jeszcze czyste :)
Po ostatecznym ogarnięciu się, staję w 8 sektorze - oby ostatni raz ;) w okolicach pierwszej 50tki. Z początku żałowałem, że tak daleko jestem ustawiony, ale jak po chwili zobaczyłem tłum za plecami, uznałem że nie jest źle.
Skupienie pełne. Już na kresce, po podjechaniu sektora do startu
Około 11:25 następuje donośne "3... 2... 1... START!!" i... nic. Nim sektor się rozkręcił, minęło dobre kilkanaście sekund (z relacji taty wynika że połączone 7 i 8 sektor startowały ponad 5 minut! :D )
I ruszyli
Po wyskoczeniu na pierwszą prostą za stadionem łapię się na szybki pociąg z lewej strony, prowadzący po krzakach - udało się przeskoczyć do tej płynniejszej części startujących. Następnie przez pierwsze kilometry ogień - na podstawie warunków zastanych na trasie można było być pewnym, że rower dość szybko zacznie mnie spowalniać, także każdy kilometr, każdy kilogram błota na plecach/w napędzie, każdy obrót koła ścierający klocki, będzie mi ciążył.
Niestety, stało się coś, czego nie przewidziałem, co zaważyło nieco na ogólnych odczuciach dot. maratonu - okulary (wada wzroku) zaszły mi mgłą straszną. Nietrudno domyślić się, że efekty były widowiskowe:
Tu chciałem się przed podjazdem wcisnąć trochę do przodu, ale nie byłem w stanie określić co to za błoto na ziemi i za bardzo się złożyłem :/
Foto Krzysztof Witowski
Mimo to, cały czas wyprzedzałem, nie będąc wyprzedzany prawie w ogóle. Motywujące było to bardzo :)
Na kilka kilometrów przed zjazdem MINI/MEGA naszły mnie wątpliwości, czy nie skręcić na krótszy dystans. Od 5 kilometra trasy jechałem praktycznie bez tylnych klocków, napęd umierał, a ja nic nie widziałem. Wątpliwości skończyły się tak, że zbyt późno zauważyłem rozjazd i pocisnąłem zgodnie z planem ;) Prawdopodobnie jedno z lepszych przeoczeń w życiu :P
Pierwsze kilometry pętli mega zleciały nie najlepiej - po wyjeździe z lasu i przejechaniu kawałka asfaltem wpadliśmy na coś o konsystencji ciepłego kisielu - walczył każdy, nieskromnie przyznam, że szło mi dość znośnie ;)
Później, na podjazdach w Miękini trochę podciągnąłem się w stawce - większość podprowadzała, mi udawało się całkiem znośnym tempem podjeżdżać. Niestety szlag wszystko trafił, kiedy nadszedł jedyny trudny zjazd na trasie - bliskość rowerzysty z przodu, stres związany z brakiem hampli, no i zwiozło mnie w las :/
Z ciekawszych wydarzeń na pętli Mega, to był przejazd przez kałużę, w której w poniedziałek nurkował Tomek. Okazało się, że miała dobre 30 cm głębokości :D Po za tym na kolejnym asfalcie, tym razem dłuższym jechałem w pociągu z kolarzem z Mroza, niestety w wyniku wciśnięcia się samochodów, pociąg mi uciekł i resztę asfaltu jechałem 10-15m za nimi :/
Później czas płynął jak szalony - błoto, zjazd, bufet, podjazd, błoto, błoto :D Na 10 km przed metą dopadłem do kolarza, który wypytany o sektor, mówi "4". Zdziwienie me było nieziemskie, zwłaszcza, że z jego wypowiedzi wynikało, że nie jest odosobniony, także psychicznie mnie to podbudowało.
Niestety sama końcówka szła mi gorzej - jechałem żeby jechać, nijak nie szło podkręcić tempa.
Wjazd na metę
Podsumowując:
Ciągle szukam siebie na zdjęciach - po ok. 4000 znalazłem tylko 1 z trasy :/
Z czasem 3:04:15 byłem:
13/30 M1 (10 s do 12 miejsca :/ )
159/669 OPEN
Czyli świetnie :)
Brrr, aż strach patrzeć
Wyglądaliśmy z tatą do tego stopnia ciekawie, że się nami zainteresowali bezstronni fotooperatorzy :D
Foto Krzysztof Witowski
E: No i oficjalne foty z Bikelife:
Niestety, kiedy rano wstaliśmy z łóżek, widok za oknem nie był zachęcający - deszcz padający już dobre parę godzin.
Tak się skończyło...
Na starcie zameldowaliśmy się kilka minut po 9:30, ja nie czekając na znalezienie przez rodziców miejsca parkingowego (okazało się, że Grabek pod tym względem jest bardzo OK), pobiegłem odebrać swój numer startowy.
Jak widać, nie jest to zapowiadane 10772 ;)
W międzyczasie rodzice odebrali Bikemaratonową koszulkę, całkiem przyjemna sprawa :)
Później ogarnąłem spotkanie się z Tomkiem:
Rowery jeszcze czyste :)
Po ostatecznym ogarnięciu się, staję w 8 sektorze - oby ostatni raz ;) w okolicach pierwszej 50tki. Z początku żałowałem, że tak daleko jestem ustawiony, ale jak po chwili zobaczyłem tłum za plecami, uznałem że nie jest źle.
Skupienie pełne. Już na kresce, po podjechaniu sektora do startu
Około 11:25 następuje donośne "3... 2... 1... START!!" i... nic. Nim sektor się rozkręcił, minęło dobre kilkanaście sekund (z relacji taty wynika że połączone 7 i 8 sektor startowały ponad 5 minut! :D )
I ruszyli
Po wyskoczeniu na pierwszą prostą za stadionem łapię się na szybki pociąg z lewej strony, prowadzący po krzakach - udało się przeskoczyć do tej płynniejszej części startujących. Następnie przez pierwsze kilometry ogień - na podstawie warunków zastanych na trasie można było być pewnym, że rower dość szybko zacznie mnie spowalniać, także każdy kilometr, każdy kilogram błota na plecach/w napędzie, każdy obrót koła ścierający klocki, będzie mi ciążył.
Niestety, stało się coś, czego nie przewidziałem, co zaważyło nieco na ogólnych odczuciach dot. maratonu - okulary (wada wzroku) zaszły mi mgłą straszną. Nietrudno domyślić się, że efekty były widowiskowe:
Tu chciałem się przed podjazdem wcisnąć trochę do przodu, ale nie byłem w stanie określić co to za błoto na ziemi i za bardzo się złożyłem :/
Foto Krzysztof Witowski
Mimo to, cały czas wyprzedzałem, nie będąc wyprzedzany prawie w ogóle. Motywujące było to bardzo :)
Na kilka kilometrów przed zjazdem MINI/MEGA naszły mnie wątpliwości, czy nie skręcić na krótszy dystans. Od 5 kilometra trasy jechałem praktycznie bez tylnych klocków, napęd umierał, a ja nic nie widziałem. Wątpliwości skończyły się tak, że zbyt późno zauważyłem rozjazd i pocisnąłem zgodnie z planem ;) Prawdopodobnie jedno z lepszych przeoczeń w życiu :P
Pierwsze kilometry pętli mega zleciały nie najlepiej - po wyjeździe z lasu i przejechaniu kawałka asfaltem wpadliśmy na coś o konsystencji ciepłego kisielu - walczył każdy, nieskromnie przyznam, że szło mi dość znośnie ;)
Później, na podjazdach w Miękini trochę podciągnąłem się w stawce - większość podprowadzała, mi udawało się całkiem znośnym tempem podjeżdżać. Niestety szlag wszystko trafił, kiedy nadszedł jedyny trudny zjazd na trasie - bliskość rowerzysty z przodu, stres związany z brakiem hampli, no i zwiozło mnie w las :/
Z ciekawszych wydarzeń na pętli Mega, to był przejazd przez kałużę, w której w poniedziałek nurkował Tomek. Okazało się, że miała dobre 30 cm głębokości :D Po za tym na kolejnym asfalcie, tym razem dłuższym jechałem w pociągu z kolarzem z Mroza, niestety w wyniku wciśnięcia się samochodów, pociąg mi uciekł i resztę asfaltu jechałem 10-15m za nimi :/
Później czas płynął jak szalony - błoto, zjazd, bufet, podjazd, błoto, błoto :D Na 10 km przed metą dopadłem do kolarza, który wypytany o sektor, mówi "4". Zdziwienie me było nieziemskie, zwłaszcza, że z jego wypowiedzi wynikało, że nie jest odosobniony, także psychicznie mnie to podbudowało.
Niestety sama końcówka szła mi gorzej - jechałem żeby jechać, nijak nie szło podkręcić tempa.
Wjazd na metę
Podsumowując:
Ciągle szukam siebie na zdjęciach - po ok. 4000 znalazłem tylko 1 z trasy :/
Z czasem 3:04:15 byłem:
13/30 M1 (10 s do 12 miejsca :/ )
159/669 OPEN
Czyli świetnie :)
Brrr, aż strach patrzeć
Wyglądaliśmy z tatą do tego stopnia ciekawie, że się nami zainteresowali bezstronni fotooperatorzy :D
Foto Krzysztof Witowski
E: No i oficjalne foty z Bikelife:
d44 - Chyba pada
Czwartek, 12 kwietnia 2012
47.56
km
Teren -
2.00
km
Czas -
02:17
Średnia -
20.83
km/h
V max teren -
30.00
km/h
HR max -
178
( 87%)
BPM
HR avg -
145
( 71%)
BPM
1681
kcal
7.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy trening w założeniach miał być luźnym, technicznym kręceniem. Takimi założeniami podzieliłem się na naszej grupie na FB. Chęć zgłosili Ania i Paweł.
Niestety aura założenia popsuła i dzień już od rana był pochmurny, jednak deszczu nie było. Czekał, aż przyjdę do domu, wskoczę w obciski i potwierdzę na FB, kogo i gdzie przyjdzie mi dziś spotkać :)
Jako że wyjścia nie było, w deszczu o różnej intensywności prześmignąłem do Górek po Anię, która przywitała mnie jakże ciepłym "Ale ty masz twarz!", co w sumie było oczywistą reakcją na moją facjatę przykrytą warstewką błota wyniesioną ze skrótu Jaworze-Górki :D
W międzyczasie Paweł zadzwonił z wiadomością, że dlań za mokro na jazdę, toteż pozostaliśmy bez planu. Nikt w teren wybrać się nie chciał, także pomknęliśmy z powrotem do Bielska zameldować się w Twomarku/SCS po bidon, drugi koszyk nań i detkę na zmianę. Wszystko z myślą o niedzieli :)
Później odprowadziłem Anię aż do granicy z Jaworzem i już sam wróciłem przez lotnisko do domu.
Dzięki Aniu za nie odpadnięcie przez pogodę ! :D
Muzycznie nakręca
Niestety aura założenia popsuła i dzień już od rana był pochmurny, jednak deszczu nie było. Czekał, aż przyjdę do domu, wskoczę w obciski i potwierdzę na FB, kogo i gdzie przyjdzie mi dziś spotkać :)
Jako że wyjścia nie było, w deszczu o różnej intensywności prześmignąłem do Górek po Anię, która przywitała mnie jakże ciepłym "Ale ty masz twarz!", co w sumie było oczywistą reakcją na moją facjatę przykrytą warstewką błota wyniesioną ze skrótu Jaworze-Górki :D
W międzyczasie Paweł zadzwonił z wiadomością, że dlań za mokro na jazdę, toteż pozostaliśmy bez planu. Nikt w teren wybrać się nie chciał, także pomknęliśmy z powrotem do Bielska zameldować się w Twomarku/SCS po bidon, drugi koszyk nań i detkę na zmianę. Wszystko z myślą o niedzieli :)
Później odprowadziłem Anię aż do granicy z Jaworzem i już sam wróciłem przez lotnisko do domu.
Dzięki Aniu za nie odpadnięcie przez pogodę ! :D
Muzycznie nakręca
d43 - Cygan z bbRiderz
Wtorek, 10 kwietnia 2012
26.87
km
Teren -
8.50
km
Czas -
01:41
Średnia -
15.96
km/h
V max teren -
40.00
km/h
HR max -
205
(100%)
BPM
HR avg -
152
( 74%)
BPM
2229
kcal
10.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad to był Wypad :)
Zapowiadało się delikatnie - takie tam techniczne kręcenie w Cyganie z ekipą.
Ekipa w całości - Ja, Dawid, Paweł, Maciek i Grzesiu. Trzymają Anię - jako że nie starczyło jej na 5 chłopa, jako najmłodszy zostałem oddelegowany do zajęcia innej strategicznej pozycji ;)
Po lekkim poprawieniu walniętej od nowości tylnej tarczy ustawiliśmy się z Maćkiem na pętli w Cygańskim. Zaraz potem dojechał Dawid, Michał, a po nich reszta ekipy, z Anią na 29 calowym Specu na czele.
Po przejechaniu przez park, na początku szlaku spotykamy Kubę na Ibisie:
Od lewej - Kuba, Dawid, Grzesiu, Maciek, Ania, Michał, Paweł
Później podjazd na początek zjazdu który czas jakiś temu pokazał mi Maciek.
Najpierw podjazd...
... a potem pauza i kawały o kobietach i korbie - to tłumaczy nasze miny ;)
Po dość bezproblemowej pierwszej części, dojechaliśmy do części, którą w poprzednim sezonie katowałem do znudzenia - parę sekcji korzeni, sprawdza kto jeździć potrafi. Ja chyba nie :/
Jako że Anii również korzenie nie wychodziły, to sobie tak popróbowaliśmy parokrotnie. Ania próby robiła zdecydowanie mniej efektowne, w najgorszym wypadku skończyło się na odjeździe roweru w bok i "przysiadzie". Ja za to byłem gwiazdą: OTB, solidne pogruchotanie łokcia, a na koniec skok przez kierownicę jak przez kozła. Moskiewski balet to nic! :D
Maciek napina pod górę
Kiedy już zmęczyliśmy (byłem pierwszy! ) owe korzenie, śmignęliśmy w dół, coby przeskoczyć na kolejnego singla. (Tu odpadł Kuba, który śmigał na Wapienicę.) Przed singlem jest asfaltowy podjazd niegdyś wykorzystany jako interwał siłowy. Tu śmignęliśmy małą premię górską, na której Michałowi coś padło w tylnym XTku, także odpadł do domu.
Po singielku skierowaliśmy się w kierunku zjazdu który widać na filmikach, który dziś nadzwyczaj nieźle mi poszedł. Poszedł do tego stopnia, że za namową właściwie wszystkich podszedłem do zjazdu "killera", który przed dzisiejszym wypadem miał rangę niezjeżdżalnego przez kogoś niedysponującego techniką co najmniej dobrą. Mit obalony, ja zjechałem. Oprócz tego wszyscy po za Grzesiem i.. tak! Anią :D
Mniej więcej tu wypadają liczne próby zjazdu przez Anię, jednak nieznany rower sprawia, że wszystkie kończyły się niezbyt fajnie wyglądającymi szlifami po ziemi.
Jeszcze walczy :D
Kiedy skończyliśmy tę nierówną walkę z naturą, zrobiliśmy sobie krótką przerwę, wszyscy objeździli Specowego 29era i ruszyliśmy dalej.
Po wyjeździe z lasu Paweł pojechał do domu, reszta zaś skierowała się w stronę lotniska.
Na ostatnim podjeździe, pod lotnisko teoretycznie miała miejsce premia górska. Piszę teoretycznie, bo była jednoosobowa, także wygrana dla mnie żadna :D
Na lotnisku rozjazd, ja śmignąłem szybciej od chłopaków jadących w moją stronę, bo jeszcze imprezę miałem do ogarnięcia :)
I z owej imprezy, koncertu trochę nawet:
&ob=av3e
Oczywiście gleba :D
Zapowiadało się delikatnie - takie tam techniczne kręcenie w Cyganie z ekipą.
Ekipa w całości - Ja, Dawid, Paweł, Maciek i Grzesiu. Trzymają Anię - jako że nie starczyło jej na 5 chłopa, jako najmłodszy zostałem oddelegowany do zajęcia innej strategicznej pozycji ;)
Po lekkim poprawieniu walniętej od nowości tylnej tarczy ustawiliśmy się z Maćkiem na pętli w Cygańskim. Zaraz potem dojechał Dawid, Michał, a po nich reszta ekipy, z Anią na 29 calowym Specu na czele.
Po przejechaniu przez park, na początku szlaku spotykamy Kubę na Ibisie:
Od lewej - Kuba, Dawid, Grzesiu, Maciek, Ania, Michał, Paweł
Później podjazd na początek zjazdu który czas jakiś temu pokazał mi Maciek.
Najpierw podjazd...
... a potem pauza i kawały o kobietach i korbie - to tłumaczy nasze miny ;)
Po dość bezproblemowej pierwszej części, dojechaliśmy do części, którą w poprzednim sezonie katowałem do znudzenia - parę sekcji korzeni, sprawdza kto jeździć potrafi. Ja chyba nie :/
Jako że Anii również korzenie nie wychodziły, to sobie tak popróbowaliśmy parokrotnie. Ania próby robiła zdecydowanie mniej efektowne, w najgorszym wypadku skończyło się na odjeździe roweru w bok i "przysiadzie". Ja za to byłem gwiazdą: OTB, solidne pogruchotanie łokcia, a na koniec skok przez kierownicę jak przez kozła. Moskiewski balet to nic! :D
Maciek napina pod górę
Kiedy już zmęczyliśmy (byłem pierwszy! ) owe korzenie, śmignęliśmy w dół, coby przeskoczyć na kolejnego singla. (Tu odpadł Kuba, który śmigał na Wapienicę.) Przed singlem jest asfaltowy podjazd niegdyś wykorzystany jako interwał siłowy. Tu śmignęliśmy małą premię górską, na której Michałowi coś padło w tylnym XTku, także odpadł do domu.
Po singielku skierowaliśmy się w kierunku zjazdu który widać na filmikach, który dziś nadzwyczaj nieźle mi poszedł. Poszedł do tego stopnia, że za namową właściwie wszystkich podszedłem do zjazdu "killera", który przed dzisiejszym wypadem miał rangę niezjeżdżalnego przez kogoś niedysponującego techniką co najmniej dobrą. Mit obalony, ja zjechałem. Oprócz tego wszyscy po za Grzesiem i.. tak! Anią :D
Mniej więcej tu wypadają liczne próby zjazdu przez Anię, jednak nieznany rower sprawia, że wszystkie kończyły się niezbyt fajnie wyglądającymi szlifami po ziemi.
Jeszcze walczy :D
Kiedy skończyliśmy tę nierówną walkę z naturą, zrobiliśmy sobie krótką przerwę, wszyscy objeździli Specowego 29era i ruszyliśmy dalej.
Po wyjeździe z lasu Paweł pojechał do domu, reszta zaś skierowała się w stronę lotniska.
Na ostatnim podjeździe, pod lotnisko teoretycznie miała miejsce premia górska. Piszę teoretycznie, bo była jednoosobowa, także wygrana dla mnie żadna :D
Na lotnisku rozjazd, ja śmignąłem szybciej od chłopaków jadących w moją stronę, bo jeszcze imprezę miałem do ogarnięcia :)
I z owej imprezy, koncertu trochę nawet:
&ob=av3e
Oczywiście gleba :D
d42 - Objazd BM we Wrocławiu
Poniedziałek, 9 kwietnia 2012
77.24
km
Teren -
50.00
km
Czas -
04:25
Średnia -
17.49
km/h
V max teren -
45.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
156
( 76%)
BPM
4096
kcal
10.0
°C
Ultra Sport
Kolejność zdjęć i opisu jest absolutnie przypadkowa - pamięć już nie ta ;)
Dzisiejszy wypad odbył się pod patronatem, przewodnictwem Tomka.
Pausenbrot ;)
Czas jakiś temu ugadaliśmy się na wspólny objazd Wrocławskiego Mega. Zabrałem się z rodzinką do samochodu w 3 rowery, coby ojciec wraz z siostrą pokręcili się po Wrocku w czasie kiedy z Tomkiem będziemy szukali jakże profesjonalnie przygotowanej przez BM trasy. Bo to, że śladu gpx nie ma na tydzień przed startem, a mapka na stronie jest nieaktualna to niestety, totalna amatorka :/
Znaleźliśmy 3 znaki. Na 60 km :D
Po ugoszczeniu nas przez rodzinę Tomka (przekaż Tomku, że wszystko było GENIALNE ! :D ) ruszyliśmy się w kierunku startu. Na początek Tomek pokazał mi ścieżki które ma właściwie pod samym domem, następnie wylądowaliśmy pod Sedesem:
Po 9 km od startu wylądowaliśmy na boisku, gdzie w przyszłą niedzielę będzie Bike Maratonowy młyn.
Tomek próbuje wymyślić co autor trasy miał na myśli ;)
Trasę pamiętam jak przez mgłę, nic poważnego na niej się nie znalazło, sporo okazji do ataku/stracenia pozycji będzie, bo właściwie koło 60-70% (wybaczcie, mat-fiz-inf ;) ) biegnie po szerokich duktach.
W pewnym momencie dojechał do nas inny kolarz startujący na mega, ale kiedy zrobiliśmy sobie przerwę na batony, to nam uciekł. Po 20 km znaleźliśmy go siedzącego na trasie z walniętą dętką :/
Ktoś z wieży się nam przygląda
Z ciekawszych fragmentów to na pętli MEGA/GIGA są dwa zjazdy - jeden nietrudny ale bardzo szybki, drugi już trudniejszy, po rozrytej ziemi, wąski, podłoża może jest na dwie opony - może być nieciekawie jak ktoś poleci. No bo nie ja :D
Wspomniany zjazd
Oprócz tego jest też jeden piaskowy podjazd - jak doschnie dogłębnie to będzie wesoło :D Dzisiaj jeszcze można było złapać przyczepność nawet na stojaka:
Ciekawa jest spora część powrotnej strony na MINI - parę singli się udało wkręcić, będzie przyjemniej :) Nawet agrafkę!
Minę mam... ciekawą ;)
Z ciekawszych rzeczy, to Tomek próbował pływać z rowerem, nie wiedzieć czemu, nie udało mu się :D Na całe szczęście błoto przeschło dość szybko ;) No i dzika spotkaliśmy :) Po drodze urządziliśmy sobie małą Premię Górską, którą chyba nawet wygrałem :)
Już w drodze powrotnej pod stadionem
Tomku jeszcze raz dzięki!
Wrocek jeśli o ścieżki chodzi to zdecydowanie jest:
Dzisiejszy wypad odbył się pod patronatem, przewodnictwem Tomka.
Pausenbrot ;)
Czas jakiś temu ugadaliśmy się na wspólny objazd Wrocławskiego Mega. Zabrałem się z rodzinką do samochodu w 3 rowery, coby ojciec wraz z siostrą pokręcili się po Wrocku w czasie kiedy z Tomkiem będziemy szukali jakże profesjonalnie przygotowanej przez BM trasy. Bo to, że śladu gpx nie ma na tydzień przed startem, a mapka na stronie jest nieaktualna to niestety, totalna amatorka :/
Znaleźliśmy 3 znaki. Na 60 km :D
Po ugoszczeniu nas przez rodzinę Tomka (przekaż Tomku, że wszystko było GENIALNE ! :D ) ruszyliśmy się w kierunku startu. Na początek Tomek pokazał mi ścieżki które ma właściwie pod samym domem, następnie wylądowaliśmy pod Sedesem:
Po 9 km od startu wylądowaliśmy na boisku, gdzie w przyszłą niedzielę będzie Bike Maratonowy młyn.
Tomek próbuje wymyślić co autor trasy miał na myśli ;)
Trasę pamiętam jak przez mgłę, nic poważnego na niej się nie znalazło, sporo okazji do ataku/stracenia pozycji będzie, bo właściwie koło 60-70% (wybaczcie, mat-fiz-inf ;) ) biegnie po szerokich duktach.
W pewnym momencie dojechał do nas inny kolarz startujący na mega, ale kiedy zrobiliśmy sobie przerwę na batony, to nam uciekł. Po 20 km znaleźliśmy go siedzącego na trasie z walniętą dętką :/
Ktoś z wieży się nam przygląda
Z ciekawszych fragmentów to na pętli MEGA/GIGA są dwa zjazdy - jeden nietrudny ale bardzo szybki, drugi już trudniejszy, po rozrytej ziemi, wąski, podłoża może jest na dwie opony - może być nieciekawie jak ktoś poleci. No bo nie ja :D
Wspomniany zjazd
Oprócz tego jest też jeden piaskowy podjazd - jak doschnie dogłębnie to będzie wesoło :D Dzisiaj jeszcze można było złapać przyczepność nawet na stojaka:
Ciekawa jest spora część powrotnej strony na MINI - parę singli się udało wkręcić, będzie przyjemniej :) Nawet agrafkę!
Minę mam... ciekawą ;)
Z ciekawszych rzeczy, to Tomek próbował pływać z rowerem, nie wiedzieć czemu, nie udało mu się :D Na całe szczęście błoto przeschło dość szybko ;) No i dzika spotkaliśmy :) Po drodze urządziliśmy sobie małą Premię Górską, którą chyba nawet wygrałem :)
Już w drodze powrotnej pod stadionem
Tomku jeszcze raz dzięki!
Wrocek jeśli o ścieżki chodzi to zdecydowanie jest: