d87 - Powtórka z poniedziałku
Sobota, 21 lipca 2012
49.04
km
Teren -
0.00
km
Czas -
02:01
Średnia -
24.32
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
196
( 96%)
BPM
HR avg -
145
( 71%)
BPM
1455
kcal
20.0
°C
Tęczowy
Po trzech dniach deszczowej aury, sobota wyglądała względnie pewnie pogodowo, więc wskoczyłem na rower. Niestety z planowanych interwałów nic nie wyszło, bo ciężkie śniadanie skutecznie mnie blokowało, skończyło się więc na WT.
Trasa to kalka poniedziałkowej, przejechana w drugą stronę:
Jako że w wyniku pośpiechu i iTunesowej ułomności przed wyjazdem na iPodzie wylądowało tylko MyRiot (już Glacy nie mogę słuchać :P ) kawałki pochodzą z jakiś tam Vh1 czy innych tego typu telewizyjnych uprzyjemniaczy.
Trasa to kalka poniedziałkowej, przejechana w drugą stronę:
Jako że w wyniku pośpiechu i iTunesowej ułomności przed wyjazdem na iPodzie wylądowało tylko MyRiot (już Glacy nie mogę słuchać :P ) kawałki pochodzą z jakiś tam Vh1 czy innych tego typu telewizyjnych uprzyjemniaczy.
d86 - Kolejny dzień na północy
Wtorek, 17 lipca 2012
36.11
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:11
Średnia -
30.52
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
196
( 96%)
BPM
HR avg -
166
( 81%)
BPM
1039
kcal
22.0
°C
Tęczowy
Kolejnego dnia pobytu obudziła mnie ulewa. W atmosferze straconego rowerowo dnia przeleciało do 17, kiedy to nagle wyszło słońce i zrobiło 22oC. Niewiele myśląc wskoczyłem na Tęczowego i ruszyłem w kolejną, wymyśloną nad mapą pętelkę.
Cała droga minęła zdecydowanie za szybko, gdybym miał dodatkowy bidon, pokręciłbym jeszcze trochę, zwłaszcza wiedząc, że najbliższe dni będą bardzo deszczowe.
Ruch praktycznie żaden, jechało się miodnie
Niestety za Nową Karczmą zaczęła się tragiczna droga, która uprzykrzała mi życie dobre 4-5 km.
No i padł rekord prędkości średniej :D
Wreszcie jakiś kawałek pogody. Nie na długo
Cała droga minęła zdecydowanie za szybko, gdybym miał dodatkowy bidon, pokręciłbym jeszcze trochę, zwłaszcza wiedząc, że najbliższe dni będą bardzo deszczowe.
Ruch praktycznie żaden, jechało się miodnie
Niestety za Nową Karczmą zaczęła się tragiczna droga, która uprzykrzała mi życie dobre 4-5 km.
No i padł rekord prędkości średniej :D
Wreszcie jakiś kawałek pogody. Nie na długo
d85 - Mała pętla po Kaszubach
Poniedziałek, 16 lipca 2012
41.94
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:28
Średnia -
28.60
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
194
( 95%)
BPM
HR avg -
165
( 80%)
BPM
1327
kcal
18.0
°C
Tęczowy
Po 5 dniach w ojczyźnie Nibalego czy też pięknej Dogmy, przetransporotwałem się do ojczyzny... hmmm. Wiem! Najdłuższej deski na świecie, domu na głowie, pól, płaskich dróg i morza. Czyli Kaszuby welcome to!
Niestety ktoś zapomniał, że wraz ze mną, miała z Włoch wrócić pogoda. Toteż na rower wsiadłem dopiero w trzeci dzień pobytu u dziadków.
10letni Kaszubski staż dziadka pomógł w wymyśleniu kilku fajnych tras, ale do rzeczy.
Po przebiciu się przez ziemną drogę prowadzącą do głównej strady ruszyłem w kierunku Liniewa, z którego przez Orle i Stare Polaszki dojechałem do Starej Kiszewy.
Podczas gdy po jednej stronie mostku panowała taka pogoda, po drugiej wyglądało to tak:
Główny problem w tym, że to właśnie tam się kierowałem...
W Starej Kiszewie odbijam na Czerniki i kątem oka dostrzegam, że nad "bazą" już pada:
Tam gdzieś za tymi domami jest Iłownica i jedna z trzech krążących po niebie ulew
W Kobylach spadają pierwsze krople - wskakuję w ochraniacze, jest na tyle ciepło, że wystarcza.
Spora część trasy prowadziła po tego typu drogach. Miodzio.
W Więckowach, po 8km deszczu, robi się względnie bezdeszczowo, ale i tak nie było źle, bo załapałem się na obrzeża chmury.
Tam odbijam na Iłownicę i raz, dwa jestem pod domem - droga cały czas lekko w dół, można było cisnąć.
Niestety ktoś zapomniał, że wraz ze mną, miała z Włoch wrócić pogoda. Toteż na rower wsiadłem dopiero w trzeci dzień pobytu u dziadków.
10letni Kaszubski staż dziadka pomógł w wymyśleniu kilku fajnych tras, ale do rzeczy.
Po przebiciu się przez ziemną drogę prowadzącą do głównej strady ruszyłem w kierunku Liniewa, z którego przez Orle i Stare Polaszki dojechałem do Starej Kiszewy.
Podczas gdy po jednej stronie mostku panowała taka pogoda, po drugiej wyglądało to tak:
Główny problem w tym, że to właśnie tam się kierowałem...
W Starej Kiszewie odbijam na Czerniki i kątem oka dostrzegam, że nad "bazą" już pada:
Tam gdzieś za tymi domami jest Iłownica i jedna z trzech krążących po niebie ulew
W Kobylach spadają pierwsze krople - wskakuję w ochraniacze, jest na tyle ciepło, że wystarcza.
Spora część trasy prowadziła po tego typu drogach. Miodzio.
W Więckowach, po 8km deszczu, robi się względnie bezdeszczowo, ale i tak nie było źle, bo załapałem się na obrzeża chmury.
Tam odbijam na Iłownicę i raz, dwa jestem pod domem - droga cały czas lekko w dół, można było cisnąć.
d84 - Passo dello Przegibek
Sobota, 7 lipca 2012
29.14
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:08
Średnia -
25.71
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
158
( 77%)
BPM
1010
kcal
29.0
°C
Tęczowy
Dzisiaj wyskoczyłem nadrobić wczorajszą porażkę i skierowałem się na Przegiba.
Uwielbiam Bielsko latem, a zwłaszcza w weekendy - ruch w żaden sposób nie intensywny, można było kręcić. Podjeżdżając na Przegibek, najpierw cisnąłem interwały, by na drugiej, górskiej części skupić się na okrągłym kręceniu, zarówno na siodle, jak i na stojaka. Mimo to, zameldowałem się z praktycznie identycznym czasem co na ostatnim teście. Pokazuje to, że szosa a MTB to dwa różne światy.
Na górze chwila na załyczenie z bidonu i w dół. Na zjeździe utykam za gościem na jakimś motorynko-podobnym tworze, na jego szczęście, w któryś z początkowych zakrętów "wszedł" praktycznie środkiem, wtedy stanąłem na pedałach i z depnąłem dwa razy w blat-ośka i wziąłem go po zewnętrznej. Po ostatnim zakręcie w drodze na Międzybrodzie kończę zjazd, piję, wsiadam na rower, gość dopiero w tym momencie się pojawia ;)
Ten podjazd pod Przegibek trochę szybszy, na górze staję na konkretniejszą przerwę, wymieniam pusty bidon na pełny wieziony w koszulce, przekąszam coś i znów w dół.
Później Żywiecka, Sobieskiego, 3 Maja, i do domu koło Mechanika. Na tamtejszym bruku prawie jak Paryż-Roubaix :)
Jako że fot z trasy brak, to parę detali z Tęczowego:
Uwielbiam Bielsko latem, a zwłaszcza w weekendy - ruch w żaden sposób nie intensywny, można było kręcić. Podjeżdżając na Przegibek, najpierw cisnąłem interwały, by na drugiej, górskiej części skupić się na okrągłym kręceniu, zarówno na siodle, jak i na stojaka. Mimo to, zameldowałem się z praktycznie identycznym czasem co na ostatnim teście. Pokazuje to, że szosa a MTB to dwa różne światy.
Na górze chwila na załyczenie z bidonu i w dół. Na zjeździe utykam za gościem na jakimś motorynko-podobnym tworze, na jego szczęście, w któryś z początkowych zakrętów "wszedł" praktycznie środkiem, wtedy stanąłem na pedałach i z depnąłem dwa razy w blat-ośka i wziąłem go po zewnętrznej. Po ostatnim zakręcie w drodze na Międzybrodzie kończę zjazd, piję, wsiadam na rower, gość dopiero w tym momencie się pojawia ;)
Ten podjazd pod Przegibek trochę szybszy, na górze staję na konkretniejszą przerwę, wymieniam pusty bidon na pełny wieziony w koszulce, przekąszam coś i znów w dół.
Później Żywiecka, Sobieskiego, 3 Maja, i do domu koło Mechanika. Na tamtejszym bruku prawie jak Paryż-Roubaix :)
Jako że fot z trasy brak, to parę detali z Tęczowego:
d83 - Upalno-weltchmerzowy prawie Przegibek
Piątek, 6 lipca 2012
14.82
km
Teren -
0.00
km
Czas -
00:34
Średnia -
26.15
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
207
(101%)
BPM
HR avg -
158
( 77%)
BPM
527
kcal
32.0
°C
Tęczowy
Jak to jest, że jak się człowiek zbierze w sobie i pokona pomaratonową niechęć do 2 kółek, to pół świata się przeciw niemu obraca? Eh.
Planowałem szybciutko ogarnąć Przegibek, żeby pobawić się jazdą szosą w górskim terenie nie przejmując się pulsometrem, jednak na wysokości Gemini zobaczyłem, że na całym południu wisi czarno-czarno-czarna chmura, oznajmująca całemu światu, że zaraz będzie waliło deszczem. Żeby tylko....
Widząc co się święci, wróciłem do centrum, śmignąłem przez Sarni Stok, żeby choć jeden zjazd zaliczyć i wróciłem do domu. Kiedy tylko przekroczyłem próg, zaczęło walić deszczem, a kiedy zameldowałem się w mieszkaniu, na dodatek walił już grad. Dobre 15min to trwało, okna dachowe aż się uginały ;) Wyszedł ekspresowy przejazd :P
Planowałem szybciutko ogarnąć Przegibek, żeby pobawić się jazdą szosą w górskim terenie nie przejmując się pulsometrem, jednak na wysokości Gemini zobaczyłem, że na całym południu wisi czarno-czarno-czarna chmura, oznajmująca całemu światu, że zaraz będzie waliło deszczem. Żeby tylko....
Widząc co się święci, wróciłem do centrum, śmignąłem przez Sarni Stok, żeby choć jeden zjazd zaliczyć i wróciłem do domu. Kiedy tylko przekroczyłem próg, zaczęło walić deszczem, a kiedy zameldowałem się w mieszkaniu, na dodatek walił już grad. Dobre 15min to trwało, okna dachowe aż się uginały ;) Wyszedł ekspresowy przejazd :P
d82 - Rozkręcenie
Poniedziałek, 2 lipca 2012
22.00
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:05
Średnia -
20.31
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
187
( 91%)
BPM
HR avg -
136
( 66%)
BPM
750
kcal
28.0
°C
Tęczowy
Rozkręcając się po sobocie, ogarnąłem standardową pętlę przez Mazańcowice i Międzyrzecze Górne, tym razem omijając ściankę. Przy okazji eksperymentowałem z mocowaniem aparatu i kręceniem filmu, ale wyszło nudno i bez szału ;)
d81 - BM Wisła, czyli piekło na ziemi?
Sobota, 30 czerwca 2012
41.34
km
Teren -
37.00
km
Czas -
03:04
Średnia -
13.48
km/h
V max teren -
67.00
km/h
HR max -
212
(103%)
BPM
HR avg -
185
( 90%)
BPM
3013
kcal
30.0
°C
Ultra Sport
Po oczekiwaniu na zdjęcia, na powrót internetu oraz wielu innych przeszkodach piszę wreszcie czy słowa na temat sobotniego maratonu.
Najkrócej opisać go można w tych słowach:
Jak można było "przegrać" "wygrany" maraton?
lub
Jak można było "wygrać" "przegrany" maraton?
Czyli jak to zwykle, nie obyło się bez wpadek.
BikeLIFE
Na dzień dobry, po sprawdzeniu roweru na strychu okazało się, że przetarła się łatka w tylnej dętce. Ekspresowa zmiana na prestową Kendę którą dostałem na UEKu. Tak, nie kupiłem od tego czasu dętki :/ Świadom jak wygląda trasa, walę więcej tlenu niż zwykle, żeby spróbować ograniczyć dobicia.
Na miejscu próbuję zorganizować dętkę, najpierw szukając takiej jak trzeba - auto, jednak nieczynny serwis, oraz ludzie używający tylko presty, spowodował że kupiłem dętkę z chudym wentylem od dziewczyny z GET-FIT, żeby mieć chociaż na zapas. Krótka rozmowa z tatą i decyzja o zamianie miejsc dętek - z przodu szanse na ścięcie wentyla presty są jakby mniejsze, toteż na tyle ląduje jeszcze seryjny Schwalbe. Nie na długo :D
Nieco przezorny po Wrocławiu, w sektorze ustawiam się w okolicy 10:30. Okazuje się że nie potrzebnie - 3 sektor był prawie cały w słońcu, do 10:50 mało kto dochodził :) W sektorze rowerowa gadka-szmatka, do czasu. 10:59 zaczęło być dziwnie cicho :)
fot. Ela Cirocka
Start mocny, pomny kryzysu z początku tygodnia nie gonię co sił, a i tak do pierwszego podjazdu na liczniku ponad 30 kmh, na początkowym podjeździe daję już jakby mocniej - sektory II i III się zbiły, a jazda w tłumie w terenie nie będzie najlepsza, więc trzeba było pogonić trochę. Od połowy włącza mi się czerwona lampka i nieco zwalniam - swoje już odrobiłem, teraz po każdym wyprzedzeniu chwila na kole. Przerwa na foty:
fot. Tadeusz Skwarczyński
BikeLIFE
BikeLIFE
Po asfalcie zaczyna się podjazd lekkim terenem przerywany płytami i tu szok. Goście na sprzętach za w zaokrągleniu milion $$ zsiadają i prowadzą. I to w najlepszym wypadku. Ci którzy walczą, sieją spustoszenie blokując tych za sobą kiedy lecą na lewo i prawo, ja niestety padłem ofiarą takiego "ściganta" i kawałek musiałem podbiec. Na pierwszych mini-zjazdach stawka się rozbija. To dobrze.
fot. Tadeusz Skwarczyński
Na Trzy Kopce wjechałem po dłuugim czasie, terenowa część podjazdu uszczupliła moje siły, jechało mi się jakoś tako nijako. Jechać trzeba, wreszcie upragniony zjazd. W wyniku zmian (wg. mnie na lepsze) trasy, nie jechaliśmy na Beskidek, a odbijaliśmy w prawo zielonym do Brennej, świetny, zwłaszcza widokowo szlak.
BikeLIFE
BikeLIFE
BikeLIFE
Zjazd szybko, ale jeszcze w granicach kontroli.
W Brennej w bufecie "pakiet standardowy" - banan na miejscu, żeby dać nogom choć 5s oddechu, popijamy enervitem i pomarańcza na drogę. Za chwilę zaczęły się płyty pod Grabową - dziewczyna z BSA powiedziała o nich krótko - "kultowe". Ciężko się z nią było nie zgodzić, ale ja jakbym odżył - jechało mi się dużo lepiej niż na Trzy Kopce, cały czas wyprzedzałem, głównym problemem były nieco przytępione mięśnie kręgosłupa, ale i to udało się przeskoczyć młynkowaniem na stojaka.
Na bufecie który miał miejsce zaraz po płytach korek. Tak jak można było się spodziewać, po puszczeniu dwóch obfitych sektorów jeden po drugim. Ludzie delektujący się smakiem pomarańczy i podobnymi również nie pomagali, toteż korzystając z chwili którą musiałem przeczekać, do pakietu standardowego dorzucam kubek wody na głowę. Do dziś nie wiem czy nie było to błędem. Otóż od bufetu po szczyt Grabowej znów jechało mi się tak se. Zupełnie jak na początku. Kolejni "ściganci" na podjazdach również nie pomagali, tu zaczęły mi się, na razie lekkie, skurcze.
Grabowa, przyjemna kamienna sekcja, Kotarz, świetny zjazd łąką, na końcu której gość chyba tańczył z rowerem na kamieniach. No bo jak inaczej stanie na środku przez tyle czasu wytłumaczyć? Mało co OTB nie zaliczyłem, bo koło wpadło mi między kamienie :/ Szybki zjazd szeroką, kamienistą drogą, klasyczna "lewa wolna!" i co? Nic, a nawet gorzej. Czyli zamiast lewa wolna, to zjazd na lewą, musiałem ratować się ucieczką w kamulce, efekt wiadomy - dobicie. Szybka zmiana, oddanie pompki chłopakowi ze Zdzieszowic i dalej jadę bez pompki - błąd i bez dętki na zmianę - turbo błąd.
Dalej jadę w dalszym ciągu niezmiennym tempem, na asfalcie wykręcam Vmaxa - 73 kmh i wspinam się dalej. W kilku miejscach musiałem podejść - skurcze dawały już o sobie znać, a u mnie najgorzej jest przy agresywnym młynkowaniu :/ Trochę przed dojazdem na grzbiet wskakuję na rower, ze zdziwieniem mijam dwójkę gości, którzy mijali mnie zaraz po dobiciu, kątem oka widzę Maćka stojącego z boku i krzyczącego że mam "zapierdalać" Dobrze jest.
Początkowy zjazd zdecydowanie jest już powyżej "czerwonej linii kontroli", ale na całe szczęście nic się nie dzieje. Za to na końcu dobijam zupełnie przypadkowo na jakimś małym kamieniu/. Takie uroki mojej ciulatej pompki, pompującej może 1,5 Bara. No to co robić? Idę dalej trasą w kierunku bufetu, DNF będzie :/ Ostatkiem nadziei krzyczę w tłu czy ktoś nie ma pompki, dostaję bajerancką na CO2, prośba o dętkę również nie przechodzi bez echa. Dzięki :D Pech chciał, że pompka była pod prestę, a dętka auto, toteż kolejna prośba o pompkę, równie wysłuchana :) Dzięki wielkie jeszcze raz!
Względnie szybka zmiana, dobicie, tym razem konkretnie, do dobrych 3 Bar - będzie rzucać, ale dojadę. W odruchu bezmyślności dętkę zarzucam na głowę, czego skutkiem są takie foty:
BikeLIFE
BikeLIFE
Na kolejnym bufecie, na którym org miał problemy z piciem, o których pisze choćby Mamba, udaje mi się trafić na już uzupełnione zapasy, toteż już bez napinki konsumuję co trzeba, dopijam izotonik i proszę o dolewkę do bidonu.
BikeLIFE
Na szutrze wciskam dętkę do drugiej kieszonki, obok pożyczonych pompek :) Tempo na szutrze ok - siły jeszcze są, skurcze również, ale równe tempo nie przeszkadza im jakoś szczególnie. Każdy szuter musi się skończyć - podjeżdżam do czasu kiedy trzeba lekko poderwać tempo przez wypłukaną rynnę - skurcz taki że mało z roweru nie spadam :/ Toteż prowadzę, na grzbiecie piję pół bidonu wody, popijam izotonikiem i odżywam.
Tu jest jeszcze jeden podjazd ale nic szczególnego się nie działo, nie szarpałem, świadom kiepskiej lokaty, trochę skurczy, standard.
Na grzbiecie jechałem za zawodnikiem bodaj Eski. Widzę że gość już nie może, a wiem że za chwilę zjazd, na którym podjeżdżając Tomek urwał pół korby ostatnio ;) Krzyczę "dobrze zjeżdżasz?" a w odpowiedzi słyszę upragnione "nie, dajesz" i minimalne odpuszczenie. Dzięki temu nie musiałem ryzykować na kamulcach, na których jazda była w pojedynkę, tylko mogłem się skupić na nie dobijaniu :P
Tu ma miejsce legendarna sprawa. Otóż Gomola Trans Airco obok swojej bazy urządziła bufet wodny :D Także nie tylko zatankowałem zimnej wody, ale również dostałem porządnego kopa ze szlaufa. DZIĘKI!
Później jazda pt "Do rozjazdu giga/mega dajesz, później można lekko odpuścić". Oczywiście rozjazdu nie zauważyłem, dawałem do samej góry :D No i rura w ostatni dziś już zjazd.
(Nie)świadomość wyniku na drugiej części motywowała mnie do posiadania chociaż fajnych fot :D
Końcówka będąca chyba korytem rzeki całkiem niezła, mam nadzieję że tak samo myśli turystka, którą musiałem mijać na gazetę bo uskoczyła mi prawie pod koła.
BikeLIFE
BikeLIFE
Na asfalcie rura ze zblokowanym widelcem, skurcze nie miały znaczenia.
Na metę wpadam zły jak cholera, bo zamiast wyniku w ostatnim w tym sezonie Bike Maratonie, praktycznie domowym ścigu, wyszło całe gówno. W tym nastroju dopadam rodziców, patrzę na telefon, a tam co - "jesteś 4 M1". Sobie myślę, nie dość że dałem ciała, to jeszcze jaja sobie ze mnie robią.
Jak było? Tragicznie... ale zajebiście
Ale potem głos rozsądku w postaci ojca mówi "Skoro startowałeś z 3 sektora, odstępy między sektorami były minimalne, to wszyscy z lepszym czasem od Ciebie już przyjechali!" Szybka analiza co on do mnie tak właściwie mówi, bo jeszcze byłem w lekkim "szoku" i w sumie, to ma rację :D Toteż myk do auta, względnie się ogarnąć, wziąć "niesponsorowaną" koszulkę i znów do miasteczka korzystać z bufetu ;)
Nie mam niestety zdjęć z dekoracji, miejmy nadzieję że coś znajdę. Takie coś dostałem, o:
Podsumowując:
czas 3:27:53
4/6 M1
- 20 minut straty do 3 msc - akurat na 2 dętki i opinkalanie się na bufecie
- 18 minut przewagi nad 5 msc - przynajmniej nie będzie ze fartem wzięte miejsce :P
139/408 Open Mega
- 9 minut straty do 100 msc
Generalnie coraz bardziej skłaniam się do przejścia na mleczko na tył, zobaczymy jak z $$ ;)
Wniosek jest jeden - "If you are going through hell, keep going"
Najkrócej opisać go można w tych słowach:
Jak można było "przegrać" "wygrany" maraton?
lub
Jak można było "wygrać" "przegrany" maraton?
Czyli jak to zwykle, nie obyło się bez wpadek.
BikeLIFE
Na dzień dobry, po sprawdzeniu roweru na strychu okazało się, że przetarła się łatka w tylnej dętce. Ekspresowa zmiana na prestową Kendę którą dostałem na UEKu. Tak, nie kupiłem od tego czasu dętki :/ Świadom jak wygląda trasa, walę więcej tlenu niż zwykle, żeby spróbować ograniczyć dobicia.
Na miejscu próbuję zorganizować dętkę, najpierw szukając takiej jak trzeba - auto, jednak nieczynny serwis, oraz ludzie używający tylko presty, spowodował że kupiłem dętkę z chudym wentylem od dziewczyny z GET-FIT, żeby mieć chociaż na zapas. Krótka rozmowa z tatą i decyzja o zamianie miejsc dętek - z przodu szanse na ścięcie wentyla presty są jakby mniejsze, toteż na tyle ląduje jeszcze seryjny Schwalbe. Nie na długo :D
Nieco przezorny po Wrocławiu, w sektorze ustawiam się w okolicy 10:30. Okazuje się że nie potrzebnie - 3 sektor był prawie cały w słońcu, do 10:50 mało kto dochodził :) W sektorze rowerowa gadka-szmatka, do czasu. 10:59 zaczęło być dziwnie cicho :)
fot. Ela Cirocka
Start mocny, pomny kryzysu z początku tygodnia nie gonię co sił, a i tak do pierwszego podjazdu na liczniku ponad 30 kmh, na początkowym podjeździe daję już jakby mocniej - sektory II i III się zbiły, a jazda w tłumie w terenie nie będzie najlepsza, więc trzeba było pogonić trochę. Od połowy włącza mi się czerwona lampka i nieco zwalniam - swoje już odrobiłem, teraz po każdym wyprzedzeniu chwila na kole. Przerwa na foty:
fot. Tadeusz Skwarczyński
BikeLIFE
BikeLIFE
Po asfalcie zaczyna się podjazd lekkim terenem przerywany płytami i tu szok. Goście na sprzętach za w zaokrągleniu milion $$ zsiadają i prowadzą. I to w najlepszym wypadku. Ci którzy walczą, sieją spustoszenie blokując tych za sobą kiedy lecą na lewo i prawo, ja niestety padłem ofiarą takiego "ściganta" i kawałek musiałem podbiec. Na pierwszych mini-zjazdach stawka się rozbija. To dobrze.
fot. Tadeusz Skwarczyński
Na Trzy Kopce wjechałem po dłuugim czasie, terenowa część podjazdu uszczupliła moje siły, jechało mi się jakoś tako nijako. Jechać trzeba, wreszcie upragniony zjazd. W wyniku zmian (wg. mnie na lepsze) trasy, nie jechaliśmy na Beskidek, a odbijaliśmy w prawo zielonym do Brennej, świetny, zwłaszcza widokowo szlak.
BikeLIFE
BikeLIFE
BikeLIFE
Zjazd szybko, ale jeszcze w granicach kontroli.
W Brennej w bufecie "pakiet standardowy" - banan na miejscu, żeby dać nogom choć 5s oddechu, popijamy enervitem i pomarańcza na drogę. Za chwilę zaczęły się płyty pod Grabową - dziewczyna z BSA powiedziała o nich krótko - "kultowe". Ciężko się z nią było nie zgodzić, ale ja jakbym odżył - jechało mi się dużo lepiej niż na Trzy Kopce, cały czas wyprzedzałem, głównym problemem były nieco przytępione mięśnie kręgosłupa, ale i to udało się przeskoczyć młynkowaniem na stojaka.
Na bufecie który miał miejsce zaraz po płytach korek. Tak jak można było się spodziewać, po puszczeniu dwóch obfitych sektorów jeden po drugim. Ludzie delektujący się smakiem pomarańczy i podobnymi również nie pomagali, toteż korzystając z chwili którą musiałem przeczekać, do pakietu standardowego dorzucam kubek wody na głowę. Do dziś nie wiem czy nie było to błędem. Otóż od bufetu po szczyt Grabowej znów jechało mi się tak se. Zupełnie jak na początku. Kolejni "ściganci" na podjazdach również nie pomagali, tu zaczęły mi się, na razie lekkie, skurcze.
Grabowa, przyjemna kamienna sekcja, Kotarz, świetny zjazd łąką, na końcu której gość chyba tańczył z rowerem na kamieniach. No bo jak inaczej stanie na środku przez tyle czasu wytłumaczyć? Mało co OTB nie zaliczyłem, bo koło wpadło mi między kamienie :/ Szybki zjazd szeroką, kamienistą drogą, klasyczna "lewa wolna!" i co? Nic, a nawet gorzej. Czyli zamiast lewa wolna, to zjazd na lewą, musiałem ratować się ucieczką w kamulce, efekt wiadomy - dobicie. Szybka zmiana, oddanie pompki chłopakowi ze Zdzieszowic i dalej jadę bez pompki - błąd i bez dętki na zmianę - turbo błąd.
Dalej jadę w dalszym ciągu niezmiennym tempem, na asfalcie wykręcam Vmaxa - 73 kmh i wspinam się dalej. W kilku miejscach musiałem podejść - skurcze dawały już o sobie znać, a u mnie najgorzej jest przy agresywnym młynkowaniu :/ Trochę przed dojazdem na grzbiet wskakuję na rower, ze zdziwieniem mijam dwójkę gości, którzy mijali mnie zaraz po dobiciu, kątem oka widzę Maćka stojącego z boku i krzyczącego że mam "zapierdalać" Dobrze jest.
Początkowy zjazd zdecydowanie jest już powyżej "czerwonej linii kontroli", ale na całe szczęście nic się nie dzieje. Za to na końcu dobijam zupełnie przypadkowo na jakimś małym kamieniu/. Takie uroki mojej ciulatej pompki, pompującej może 1,5 Bara. No to co robić? Idę dalej trasą w kierunku bufetu, DNF będzie :/ Ostatkiem nadziei krzyczę w tłu czy ktoś nie ma pompki, dostaję bajerancką na CO2, prośba o dętkę również nie przechodzi bez echa. Dzięki :D Pech chciał, że pompka była pod prestę, a dętka auto, toteż kolejna prośba o pompkę, równie wysłuchana :) Dzięki wielkie jeszcze raz!
Względnie szybka zmiana, dobicie, tym razem konkretnie, do dobrych 3 Bar - będzie rzucać, ale dojadę. W odruchu bezmyślności dętkę zarzucam na głowę, czego skutkiem są takie foty:
BikeLIFE
BikeLIFE
Na kolejnym bufecie, na którym org miał problemy z piciem, o których pisze choćby Mamba, udaje mi się trafić na już uzupełnione zapasy, toteż już bez napinki konsumuję co trzeba, dopijam izotonik i proszę o dolewkę do bidonu.
BikeLIFE
Na szutrze wciskam dętkę do drugiej kieszonki, obok pożyczonych pompek :) Tempo na szutrze ok - siły jeszcze są, skurcze również, ale równe tempo nie przeszkadza im jakoś szczególnie. Każdy szuter musi się skończyć - podjeżdżam do czasu kiedy trzeba lekko poderwać tempo przez wypłukaną rynnę - skurcz taki że mało z roweru nie spadam :/ Toteż prowadzę, na grzbiecie piję pół bidonu wody, popijam izotonikiem i odżywam.
Tu jest jeszcze jeden podjazd ale nic szczególnego się nie działo, nie szarpałem, świadom kiepskiej lokaty, trochę skurczy, standard.
Na grzbiecie jechałem za zawodnikiem bodaj Eski. Widzę że gość już nie może, a wiem że za chwilę zjazd, na którym podjeżdżając Tomek urwał pół korby ostatnio ;) Krzyczę "dobrze zjeżdżasz?" a w odpowiedzi słyszę upragnione "nie, dajesz" i minimalne odpuszczenie. Dzięki temu nie musiałem ryzykować na kamulcach, na których jazda była w pojedynkę, tylko mogłem się skupić na nie dobijaniu :P
Tu ma miejsce legendarna sprawa. Otóż Gomola Trans Airco obok swojej bazy urządziła bufet wodny :D Także nie tylko zatankowałem zimnej wody, ale również dostałem porządnego kopa ze szlaufa. DZIĘKI!
Później jazda pt "Do rozjazdu giga/mega dajesz, później można lekko odpuścić". Oczywiście rozjazdu nie zauważyłem, dawałem do samej góry :D No i rura w ostatni dziś już zjazd.
(Nie)świadomość wyniku na drugiej części motywowała mnie do posiadania chociaż fajnych fot :D
Końcówka będąca chyba korytem rzeki całkiem niezła, mam nadzieję że tak samo myśli turystka, którą musiałem mijać na gazetę bo uskoczyła mi prawie pod koła.
BikeLIFE
BikeLIFE
Na asfalcie rura ze zblokowanym widelcem, skurcze nie miały znaczenia.
Na metę wpadam zły jak cholera, bo zamiast wyniku w ostatnim w tym sezonie Bike Maratonie, praktycznie domowym ścigu, wyszło całe gówno. W tym nastroju dopadam rodziców, patrzę na telefon, a tam co - "jesteś 4 M1". Sobie myślę, nie dość że dałem ciała, to jeszcze jaja sobie ze mnie robią.
Jak było? Tragicznie... ale zajebiście
Ale potem głos rozsądku w postaci ojca mówi "Skoro startowałeś z 3 sektora, odstępy między sektorami były minimalne, to wszyscy z lepszym czasem od Ciebie już przyjechali!" Szybka analiza co on do mnie tak właściwie mówi, bo jeszcze byłem w lekkim "szoku" i w sumie, to ma rację :D Toteż myk do auta, względnie się ogarnąć, wziąć "niesponsorowaną" koszulkę i znów do miasteczka korzystać z bufetu ;)
Nie mam niestety zdjęć z dekoracji, miejmy nadzieję że coś znajdę. Takie coś dostałem, o:
Podsumowując:
czas 3:27:53
4/6 M1
- 20 minut straty do 3 msc - akurat na 2 dętki i opinkalanie się na bufecie
- 18 minut przewagi nad 5 msc - przynajmniej nie będzie ze fartem wzięte miejsce :P
139/408 Open Mega
- 9 minut straty do 100 msc
Generalnie coraz bardziej skłaniam się do przejścia na mleczko na tył, zobaczymy jak z $$ ;)
Wniosek jest jeden - "If you are going through hell, keep going"
d80 - Cygan z Dawidem
Wtorek, 26 czerwca 2012
28.87
km
Teren -
14.00
km
Czas -
01:58
Średnia -
14.68
km/h
V max teren -
51.00
km/h
HR max -
184
( 90%)
BPM
HR avg -
141
( 69%)
BPM
1489
kcal
22.0
°C
Ultra Sport
Dzisiaj noga nie kręciła praktycznie w ogóle, maniana, oby do soboty wszystko wróciło do normy.
Z Dawidem spotykamy się na pętli MZK na Olszówce, zaraz wskakujemy do Cygańskiego.
Tam nieco kręcąc najpierw dwukrotnie zjeżdżamy sekcję korzenie-ścianka przy skoczni, załatwiamy singiel Horizona, atakujemy na trudną sekcję korzeni przy rzece, podjeżdżamy pod skocznię w Bystrej.
Taki się bączek do mej oldschoolowej koszulki przyplątał :)
Dalej na Kozią i zjazd pod dolną stację kolejki na Szyndzielnię, tam atakujemy tor saneczkowy pod Dębowcem, nad nim robimy posiadówę, zjazd na stronę północną, gdzie Dawid zalicza dzwona, tam rozstajemy się, ja jadę na Karbową i przez rynek i centrum wracam do domu. W dalszym ciągu jakoś niedowierzając sygnałom płynącym z nóg.
Z Dawidem spotykamy się na pętli MZK na Olszówce, zaraz wskakujemy do Cygańskiego.
Tam nieco kręcąc najpierw dwukrotnie zjeżdżamy sekcję korzenie-ścianka przy skoczni, załatwiamy singiel Horizona, atakujemy na trudną sekcję korzeni przy rzece, podjeżdżamy pod skocznię w Bystrej.
Taki się bączek do mej oldschoolowej koszulki przyplątał :)
Dalej na Kozią i zjazd pod dolną stację kolejki na Szyndzielnię, tam atakujemy tor saneczkowy pod Dębowcem, nad nim robimy posiadówę, zjazd na stronę północną, gdzie Dawid zalicza dzwona, tam rozstajemy się, ja jadę na Karbową i przez rynek i centrum wracam do domu. W dalszym ciągu jakoś niedowierzając sygnałom płynącym z nóg.
d79 - Szosowo do Kęt
Poniedziałek, 25 czerwca 2012
46.68
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:37
Średnia -
28.87
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
189
( 92%)
BPM
HR avg -
155
( 75%)
BPM
kcal
20.0
°C
Tęczowy
Na dzisiejszy trening wychodziłem przy zachmurzonym niebie, ale mimo wszystko chęć wyczajenia kawałka trasy na Kato podanej przez Raptora, zwyciężyła. No i chciałem przetestować nowy setup Colnago, z "nowym" kokpitem - mostkiem i anatomiczną kierownicą od Modolo. Jest dłuższy, toteż cofnięcie siodełka, które niwelowało krótkość wcześniej nie jest już potrzebne.
Okazało się, że słusznie, bo kiedy tylko wydostałem się z zakorkowanego BB (średnia poniżej 18km/h :/ ) chmury gdzieś uciekły, a na niebie zaczęło królować słońce.
Kiedy tylko przeskoczyłem pierwsze wzniesienia, na pierwszym bardziej płaskim odcinku jechałem nie schodząc poniżej 5 dych :D Później nieco "wolniej", ale tak czy owak w Kętach, które nastały zdecydowanie szybciej niż się spodziewałem, licznik pokazywał na równe 30kmh średniej, lubię to!
Na rynku chwila przerwy i wracamy...
Kiedy kręcę pierwsze kilometry, dochodzę do jedynego słusznego w tych warunkach wniosku - teraz będzie gorzej. Raz że cały czas pod górę, dwa, że jakby coś prądu mniej :/ W Czańcu na rondzie odbijam na Podlesie chcąc wrócić opłotkami, jednak chrzanię drogę, ponownie ląduję w Kętach, a później znów na głównej.
W Kozach przejeżdżam przez najdziwniejsze rondo w Polsce :D
Później nawet na pomniejsze hopki nie miałem prędkości wjechać, toteż powrót to było, cytując ludowe przysłowie "*** kotka za pomocą młotka" :)
W Bielsku przez remonty jadę na około, ale już mnie to nie rusza - lepiej odnajduję się w rwanym, miejskim rytmie. No i paradoksalnie nikt nie strąbił mnie przez 30 km jazdy ruchliwą drogą, ale baran który nie był w stanie na dwupasie ominąć mnie, czekającego na lewoskręt, musiał się wyżyć... ehhh
Okazało się, że słusznie, bo kiedy tylko wydostałem się z zakorkowanego BB (średnia poniżej 18km/h :/ ) chmury gdzieś uciekły, a na niebie zaczęło królować słońce.
Kiedy tylko przeskoczyłem pierwsze wzniesienia, na pierwszym bardziej płaskim odcinku jechałem nie schodząc poniżej 5 dych :D Później nieco "wolniej", ale tak czy owak w Kętach, które nastały zdecydowanie szybciej niż się spodziewałem, licznik pokazywał na równe 30kmh średniej, lubię to!
Na rynku chwila przerwy i wracamy...
Kiedy kręcę pierwsze kilometry, dochodzę do jedynego słusznego w tych warunkach wniosku - teraz będzie gorzej. Raz że cały czas pod górę, dwa, że jakby coś prądu mniej :/ W Czańcu na rondzie odbijam na Podlesie chcąc wrócić opłotkami, jednak chrzanię drogę, ponownie ląduję w Kętach, a później znów na głównej.
W Kozach przejeżdżam przez najdziwniejsze rondo w Polsce :D
Później nawet na pomniejsze hopki nie miałem prędkości wjechać, toteż powrót to było, cytując ludowe przysłowie "*** kotka za pomocą młotka" :)
W Bielsku przez remonty jadę na około, ale już mnie to nie rusza - lepiej odnajduję się w rwanym, miejskim rytmie. No i paradoksalnie nikt nie strąbił mnie przez 30 km jazdy ruchliwą drogą, ale baran który nie był w stanie na dwupasie ominąć mnie, czekającego na lewoskręt, musiał się wyżyć... ehhh
d78 - Objazd BM Wisła
Sobota, 23 czerwca 2012
47.99
km
Teren -
29.00
km
Czas -
03:31
Średnia -
13.65
km/h
V max teren -
50.00
km/h
HR max -
184
( 90%)
BPM
HR avg -
134
( 65%)
BPM
2835
kcal
23.0
°C
Ultra Sport
Na dzisiejszy objazd wybrałem się wraz z Tomkiem.
Zaczynamy chwilę po 11:30 w centrum Wisły, od początku niepewni trasy, jak zwykle :P Trasa zaczyna się asfaltowym, przechodzącym w szlak, podjazdem na Trzy Kopce. Tempo dość turystyczne, siły trzeba było rozłożyć :)
Na szczycie przerwa na buły i foty, po chwili od strony Wisły nadciąga rowerzysta, który na pytanie czy objeżdża BM, odpowiada że tak. Toteż ruszyliśmy w trójkę.
Parafrazując - "idealne foto, jest Tomek, są góry i są snopki. Fajne snopki, u nas takich nie ma" ;)
Dalsza jazda to kawałek zjazdu i trudny, kamienisty podjazd, gdzie Tomek zauważa, że trochę goni mu coś pod butem. Szybka inspekcja wskazuje na urwaną śrubę kontrującą HT2, najpewniej przez poluzowane śruby skręcające ramię. Dociskamy to ręcznie i dokręcamy śruby porządnie.
Dzieci, nie róbcie tego w domu! Ta plastikowa śruba jest istotna ;)
Po dłuższej chwili zjeżdżamy do Brennej, gdzie stajemy na pauzę przy rzece i wspinamy się dalej, na drugi z trzech podjazdów na których oparta jest trasa.
Kiedy po podejściach lądujemy na paśmie Stary Groń - Grabowa, tempo wzrasta, do tego stopnia, że nie zauważamy zjazdu do Brennej, którą odwiedzamy ponownie.
Zjazd z początku fajny, choć przecinany niebezpiecznymi belkami, zamienia się w 2 km asfaltu :/
Podjazd pod Kotarz zaczyna się również nawierzchnią zdecydowanie lubianą przez Tęczowe Colnago, dalej zmienia się od wąskiej, kamienistej ścieżki po trawiastego singla.
Pod Kotarzem skręcamy na Salmopol (lekkie odstępstwo od trasy), gdzie decydujemy się z Waldkiem rozłączyć - Tomek z lekka tracił werwę od dłuższego czasu, niemądre było by przecioranie go przez dalszą cześć trasy. Więc zjeżdżamy asfaltem i nie do końca usatysfakcjonowani, pakujemy się do wozów i każdy w swoją stronę... niestety przypadkiem wycięło mi godzinę z pulsometru, wcisnąłem pauzę przypadkiem :/
Tomek pokazuje gdzie ma takie jeżdżenie :D
Dzięki Tomek!
Może trochę za długie, ale co tam: