d97 - Szybki Przegibek


Wtorek, 7 sierpnia 2012


25.84

km

Teren -

0.00

km

Czas -

01:11

Średnia -

21.84

km/h

V max teren -

0.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

147

( 72%)
BPM

1057

kcal

18.0

°C

Ultra Sport

Mimo że nazwanie mnie "rannym ptakiem" rozminęłoby się dość istotnie z prawdą, dziś również wyskakuję na rower rankiem. I do w dodatku w deszczu.

Po początkowych problemach z wzajemną lokalizacją, ruszamy z Marleną na Przegibek. Przy stacji paliw się rozdzielamy, ja cisnę na pomiar czasu (przemilczmy to, poszło kijowo), ona zaś jedzie swoje.

Na górze próbuję robić jakieś foty, jednak coś spsułem w Taczfonie i wyszła rozdzielczość 240x320 :D

W międzyczasie, kiedy czekam na towarzyszkę, istotnie się wypogadza, zaczyna świecić słońce i do BB zjeżdżamy już w normalnej aurze.


A właśnie że Bielsko
KategorieKategoria Asfaltem, Z ekipą, MTB Komentarze Komentarze 0 Data 07.08.2012 Top W górę

d96 - Ranny teren


Poniedziałek, 6 sierpnia 2012


28.88

km

Teren -

14.80

km

Czas -

01:59

Średnia -

14.56

km/h

V max teren -

48.00

km/h

HR max -

198

( 97%)
BPM

HR avg -

165

( 80%)
BPM

1892

kcal

26.0

°C

Ultra Sport

Kiedy ranne wstają zorze, czyli w poniedziałek punkt dziewiąta, melduję się przy fastfoodzie z kaczorem w nazwie, gdzie czekają już Marlena i Marcin.

Po szybkim zapoznaniu ruszamy do Cygana. Tam jedziemy standardowo - singiel Horizona, zielony, na którym popuściłem wodze fantazji i jechałem szybciej niż zwykle, co raz otarło mnie o glebę, kiedy po hopce trawersowałem tylko przednim kołem, a drugi raz, w podobnej sytuacji skończyło się na podparciu ;) Korzenie przy skoczni i kierujemy się na Dębowiec.

Tam pauzujemy by uzupełnić puste już bidony i jedziemy singlem na Wapienicę. Oczywiście chrzanią mi się drogi i lądujemy w połowie konnego.

GPS

d95 - Rozjeżdżonko poUstroniowe


Niedziela, 5 sierpnia 2012


41.71

km

Teren -

0.00

km

Czas -

02:12

Średnia -

18.96

km/h

V max teren -

0.00

km/h

HR max -

167

( 81%)
BPM

HR avg -

122

( 59%)
BPM

1198

kcal

25.0

°C

Tęczowy

Po wczorajszej Ustroniowej rąbance, dzisiaj nadszedł czas na szosowe rozkręconko.

Jako się rzekło, późnym popołudniem, uzbrojony w najnowsze zdobycze techniki (czyli telefon z GPSem) i siostrę, z którą przebyłem część dystansu, wskoczyłem na Tęczowego.


Niestety, Taczfonowa jakość zdjęć jest... wybitnie odstająca od tej z k800i ;)

Najpierw na lotnisko, do Wapienicy i podjazd pod Strudzonych, gdzie robimy sobie przerwę. Tam spotykam Grzesia, zamieniam z nim kilka słów, a po konsumpcji ruszamy z powrotem na lotnisko, gdzie Młoda kieruje się na dom, ja zaś znów zjeżdżam do Wapienicy.

Tam kieruję się na Jaworze, kończąc pętlę standardowo, przy kościele w Nałężu. Powrót przez Olszówkę i centrum

Widzę że to nie działa tak fajnie jak powinno :(
http://www.navime.pl/trasa/34036

KategorieKategoria Asfaltem, Szosówka, Sam Komentarze Komentarze 0 Data 05.08.2012 Top W górę

d94 - MTB Maraton Ustroń


Sobota, 4 sierpnia 2012


52.85

km

Teren -

45.00

km

Czas -

03:40

Średnia -

14.41

km/h

V max teren -

48.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

183

( 89%)
BPM

3482

kcal

28.0

°C

Ultra Sport

Hmm, jakby tak opisać ten maraton, to powiem krótko, było GE-NIAL-NIE!



Start z ostatniego sektora, jednak dobra pozycja sprawiła, że już na pierwszym zakręcie udało mi się nieco wyskoczyć do przodu. Szkoda, że po chwili stanęliśmy, żeby przepuścić pociąg, gdyż wtedy peleton znów się zbił. Co odważniejsi przepychali się do przodu po chodniku, ja się do tak (delikatnie rzecz ujmując) chamskich metod nie zniżałem. Jak stoimy, to stoimy.

Na asfalcie próbuję wykorzystać kadry z oglądanego TdF - czyli skaczę do przodu i chowam się za koło następnego i tak dalej. Dobrze że tak robiłem, bo dzięki temu na pierwszym podjeździe miałem o niebo lepszą pozycję niż ta, z której zaczynałem. Podjazd szedł sprawnie, ciśnięcie przez Maćka na wysoką kadencję dało wreszcie efekty.

Do Trzech Kopców szybko zleciało, zwłaszcza, że spora część skądś mi się kojarzyła.

Dalej zjazd do pierwszego bufetu, gdzie odpuszczam wypłukaną rynnę i sprowadzam. W sumie jak teraz sobie ją przypomnę, to trochę bez sensu, ale sprowadzający fullowiec przede mną dał nie najlepszy impuls.

Na bufecie jednym haustem izotonik, woda i jadziem z żelem w dłoni.


fot. Bartek Sufin

Nie jestem pewien, ale chyba tutaj był dość trudny, techniczny zjazd, którego nie odpuściłem, w przeciwieństwie do tłumu ludzi, których omijałem.

Dalej mylę drogę, jadąc na kole i dokładamy dobre 400m. Później, tuż przed bufetem GENIALNY, niełatwy singiel, również zjechany.

Po bufecie rozpoczynamy to, na co czekałem. W wyniku zmiany trasy, podjeżdżaliśmy po płytach pod Stożek, jest to podjazd, który od pewnego wypadu kocham.

Zgodnie z przewidywaniami, idzie mi on bardzo fajnie, a GG dodatkowo go uatrakcyjnił objeżdżaniem części asfaltu po terenie, więc nie było nudno.


fot. Michał Czyż

Na podjeździe mijam (jak się później okazało) Katarzynę z KSPO, z którą już miałem okazję się ścigać. Tym razem było dużo ciekawiej, można powiedzieć, że uratowała mi finsz :)

Tasujemy się właściwie całą drogę do Czantorii - ona wyprzedza mnie w dół (kamienie :/), ja zaś jestem górą na podjazdach. Szuter w Czechach, który zniszczył mnie psychicznie (ciągnął się jak dobry makaron do spaghetti :P), kończymy prawie w tym samym momencie, później pozostaje zjazd, podjazd i zjazd do mety. Czyli dla mnie zły układ.

Zgodnie z przewidywaniami, na zjeździe ucieka mi dość daleko, jednak dzięki wyciągniętemu siłą woli podjazdowi, na końcówce jestem o pół koła przed.


fot. Tadeusz Skwarczyński

Ja wiem, że takie emocje przy ściganiu się z teoretycznie słabszą płcią są cienkie, ale na trasie nie miało to dla mnie znaczenia ;)

Na moje szczęście, w kończący konkretny teren nawrót, Kasia wjeżdża szeeeeroko. Ryzykując (tylna, prawie łysa opona była na skraju przyczepności), ścinam zakręt i na szutrze jadę pierwszy. Tam blat-ośka i zaczynam dość długi finisz w dół. Po drodze mijamy szambiarkę, a na asfalcie już jest pozamiatane - udało mi się wyciągnąć sekundę przewagi.



Krótkie wnioski. Trasa była świetna, przyjemność niesamowita. Wreszcie mam sensowną podstawę do wyciągania wniosków na przyszłość, nie popsutą dobiciami czy pogodą.

Najlepsze zostało na koniec. Nie dość, że poznałem Che, Mambę, to szczęście wyniesione z trasy mnie nie opuściło.

Otóż po sprawdzeniu wyników okazało się, że wcisnąłem się na szerokie pudło :)


Piotrek Konwa włożył mi pół godziny. Oj jest co nadrabiać. Do piątego również spora, 15min strata, ale prawie 30min przewagi nad 7.

Ponadto wyTombolowałem sobie okulary, niestety bez możliwości włożenia korekcji, która niestety jest w moim, ślepym wypadku konieczna.

I na koniec liczby, które też chcą żyć:
T - 03:44:48.8
M1 - 6/10
OPEN - 103/365
i ciekawostka -> M - 100/330 :)

d93 - Kogo żem ja dziś nie spotkał?


Czwartek, 2 sierpnia 2012


34.20

km

Teren -

15.00

km

Czas -

02:07

Średnia -

16.16

km/h

V max teren -

57.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

158

( 77%)
BPM

2201

kcal

25.0

°C

Ultra Sport

Chyba tylko Chucka Norrisa. No ale ten jest teraz nad Bałtykiem.

Najpierw Dawida, choć nie była to niespodzianka, bo z nim się dziś ustawiłem. Reszta ekipy odpadła, ale jak się okazało tylko teoretycznie ;)

Cygana zaczęliśmy od singla Horizona, później przelot pod tor, którym podjeżdżamy na początek creme de la creme, czyli osławionego zielonego. Najpierw zjeżdżamy całość, potem na poprawkę jeszcze raz dolną część. Na korzeniach idzie mi coraz lepiej :)

Później przejazd na korzenie koło skoczni, gdzie namierzam Pawła z Bikeforum, z którym mieliśmy się dzisiaj spotkać. Wymieniał chłopak dętkę :) Po chwili przerwy jedziemy zwózkową pod rondo przy Szyndzielni, gdzie Dawid się oddziela i jedzie do siebie, my z Pawłem atakujemy Dębowiec.



Po zjeździe konnym, na Łowieckiej dostrzegam jadących z naprzeciwka Marcina spotkanego w poniedziałek z córką. Żegnam się z Pawłem i nawracam, próbując ich dogonić. Na szczęście jechali spokojnie, za Strudzonymi Ich dochodzę, gadamy dłuższą chwilę i rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę.

Na lotnisku miga mi wieki niewidziany Maciek, a na do widzenia w centrum spotykam kumpla, którego bez skutku od kilku dni ścigałem telefonicznie :)

Teraz czas na szybki przegląd KATa i w sobotę Golonka!

d92 - Powrotu do rzeczywistości ciąg dalszy


Wtorek, 31 lipca 2012


35.92

km

Teren -

9.50

km

Czas -

02:14

Średnia -

16.08

km/h

V max teren -

48.00

km/h

HR max -

191

( 93%)
BPM

HR avg -

151

( 74%)
BPM

kcal

24.0

°C

Ultra Sport

Najpierw do Jaworza tlenując, by później przeskoczyć przez Wapienicę pod Dębowiec jadąc w dalszym ciągu spokojnie. Przed Zaporą z przeciwnej strony miga mi trójka kolarzy - CCC i 2x Lampre. Na pewno Przemek Niemiec, kto jeszcze? Nie mam pojęcia.


Pogoda o wiele stabilniejsza niż wczoraj

Później pod Dębowiec przez rozbudowywaną "trasę" narciarską, więc skończyło się na podchodzeniu. Przeskok asfaltem do Cygana, gdzie się trochę pokręciłem, również na kultowym zielonym, na którym w sobotę rozgrywano ET.

d91 - Home Sweet Home


Poniedziałek, 30 lipca 2012


35.55

km

Teren -

7.00

km

Czas -

01:48

Średnia -

19.75

km/h

V max teren -

47.00

km/h

HR max -

200

( 98%)
BPM

HR avg -

173

( 84%)
BPM

1724

kcal

23.0

°C

Ultra Sport

Wreszcie ogarnąłem się na tyle, że znalazłem czas na pokręcenie.

Ze względu na sobotni Golonkowy maraton w Ustroniu oczywistym było (w sumie to samo mówił zielony notes) że idę w teren. Ze względu na zatłuszczoną tarczę z tyłu (cholera to już przestaje być śmieszne) i długi odpoczynek od terenu, wybrałem lajtową wersję Cygana.

Wjazd od pętli 1ki, stromy podjazd, korzenie przed ścianką, później przejazd na asfalt i kierunek Dębowiec. Tu zaczyna trochę kropić, więc na początku podjazdu pod Dębowiec chowam się na chwilę pod drzewo.

Po chwili padać przestaje, ruszam dalej, cały czas mając przed sobą sylwetkę rowerzysty, który wyprzedził mnie w trakcie przerwy. Dochodzę go przed kłodami i jakoś go zagajam, co i jak i skąd itd itp. Takżeśmy się rozgadali, że rozjechaliśmy się dopiero w centrum Wapienicy, po wymianie przeze mnie dętki którą przebiłem na jakiejś zagubionej szpilce. Wymieniliśmy się kontaktami, może jeszcze jakoś się ustawimy.

Później wizyta w TM w celu namierzenia Mavicowych plastików redukujących otwór na wentyl z AV na prestę. Takie przymiarki do tajnego planu :)

d90 - Pożegnalnie, luźno


Czwartek, 26 lipca 2012


32.97

km

Teren -

0.00

km

Czas -

01:24

Średnia -

23.55

km/h

V max teren -

0.00

km/h

HR max -

184

( 90%)
BPM

HR avg -

131

( 64%)
BPM

835

kcal

24.0

°C

Tęczowy

W ostatni dzień pobytu w Iłownicy wyskoczyłem na krótkie WT, coby się lekko pokręcić.

Nie działo się absolutnie nic interesującego, toteż mapka to jedyne co ma sens.



No i odpowiedni podkład muzyczny

d89 - Rekordowy Leżing, Plażing, Smażing


Wtorek, 24 lipca 2012


164.99

km

Teren -

7.00

km

Czas -

07:27

Średnia -

22.15

km/h

V max teren -

0.00

km/h

HR max -

195

( 95%)
BPM

HR avg -

154

( 75%)
BPM

6361

kcal

27.0

°C

Tęczowy

Ten wypad był ukoronowaniem, rowerowym celem pobytu na Kaszubach.



Do Godziszewa szybciutko, z niskim pulsem, coby się nie zmęczyć, mały ruch potęgował przyjemność z jazdy po względnie utrzymanych drogach. Siły i szybkość przydały się na drodze do Gdańska, na której ciągnął TIR za TIRem do zjazdu na A1, czyli przez większość dystansu jaki na tej drodze spędziłem.



Granicę Gdańska osiągnąłem szybciutko, po 1:30 od wyjazdu, Vavg 30kmh :) Do centrum pozostał jednak spory kawał zniszczonej drogi, remontu mostu i krajówki.



Taki „routebook” obejmował trasę „do” i „z” Gdańska, złożyłem że skoro w 3mieście byłem już nieraz, to trafię wszędzie bez kłopotów. Trafianie zacząłem od jazdy na Warszawę, nie zaś na Gdynię, a zorientowałem się o tym po solidnym kawałku jazdy. Przeskoczyłem więc na Stare Miasto i pierwszy raz w życiu zaznałem jazdy kontrapasem. Przeżyłem ;)



Odnalezienie właściwej drogi nie przeszkodziło mi w wepchaniu się na skrajnie lewy z trzech pasów, podczas gdy po prawej biegła DDR. Tak strąbiony dawno nie byłem :) Do Sopotu po ścieżkach, o mało nie rozjechany na przejeździe przez babkę jadącą na czerwonym. Standard.



Sopot przywitał mnie brakiem ścieżki (którą w drodze powrotnej znalazłem) i jazdą po chodniku. Po jakimś czasie odbijam na nadmorską DDRkę i ląduję przy sopockim molu. Dziś nie dla mnie – płatne i zakaz wprowadzania rowerów.



Jazdę kontynuuję po nadmorskiej ścieżce, która ni z tego ni z owego kończy się w plaży. Z dwojga złego wybieram spacer po nadbrzeżnym lesie – ziemia jest przyjemniejsza w spacerowaniu niż piach ;)



Po zjeździe czymś na kształt traski przygotowanej pod rowerowych skoczków odbijam w kierunku słyszanej gdzieś w oddali drogi. Po kolejnych kilometrach po ścieżkach i chodnikach odbijam na Orłowskie molo.



Na nim chwila przerwy na foty i ruszam dalej.



W Gdyni próbuję skrócić drogę na nadmorski bulwar, co kończy się podjazdami pod Płytę Redłowską, gubię się tam ze 3 razy. Kiedy wreszcie dojeżdżam na plażę miejską, wiem że z plażingu nici.


Zdjęcie z cyklu „Gdzie jest Walle?”

Na Skwerze Kościuszki łapię rozdawaną Colę i udaję się na smażing na koniec basenu portowego.


Port i obleśny apartamentowiec górujący nad nabrzeżem


Standardowe portowe foto z „Błyskawicą” w tle

Później trafiam do knajpy serwującej prawdopodobnie najdroższe żarcie na świecie, a ląduję tam, bo w ponoć świetnym bistro obok kolejka wyglądała jak „Ludzka stonoga” ;)

Po przekąszeniu w kiosku kupuję wypełniacz pustego już bidonu w postaci wody, do drugiego dolałem zakupioną pepsi i ruszyłem tą samą drogą przez Trójmiasto. W Gdańsku „ściga się” ze mną jakiś niewyżyty marketowiec, do tego stopnia poirytowany tym, że wiecznie dochodzę go na światłach, że w końcu ucieka mi na czerwonym :D

Wyjazd z Gdańska szybko, jednak w Kowalach pojawia się spory korek, który objeżdżam poboczem i po rozpoznaniu „wypadek” odpoczywam na stacji benzynowej. Po chwili ktoś z pracujących przy budowie domu posyła samochody na objazd, więc niewiele myśląc jadę i ja.



Trwało to dobre 1,5km trochę się namęczyłem, aby po wyjechaniu na główną wskoczyć znów na ścieżkę, którą dojechałem do Kolbud. Tam też zaczyna robić się sucho w bidonach, jednak ograniczam picie i jadę dalej. Trochę na tym tracę, ale nie było tragedii.



Kiedy zobaczyłem ten znak, krzyczący do mnie „jeszcze 8 km!” to ulżyło mi wybitnie. Nawet tragiczna droga do Lubieszyna nie wadziła jakoś wybitnie.


Ten znak oznacza że to koniec. Byłem tak padnięty, że nie dokręciłem nawet tych cholernych 10 metrów :D

Wnioski? Mimo że rower w dalszym ciągu nie jest „mój” jechało mi się bardzo fajnie i gdyby nie rwanie w Trójmieście mogłoby się to skończyć przyjemniej :) Po za tym cieszę się, że tym razem życiówki nie mam przejechanej trasą specjalnie pod to ułożoną, tylko „turystyczną”.

Na tak długi wpis potrzeba długiego kawałka:

d88 - Interwały na północy


Niedziela, 22 lipca 2012


40.32

km

Teren -

0.00

km

Czas -

01:27

Średnia -

27.81

km/h

V max teren -

0.00

km/h

HR max -

198

( 97%)
BPM

HR avg -

162

( 79%)
BPM

1198

kcal

19.0

°C

Tęczowy

Uciekając na chwilę od emocji na końcowym etapie Tour de France, wyskoczyłem zrobić wczorajsze interwały.



Żadnych większych problemów nie było, po za krótkim opadem za Wysinem. No i zdążyłem akurat na ostatnie 7 km na Polach Elizejskich :)