d115 - Jest nadzieja w narodzie
Niedziela, 16 września 2012
64.93
km
Teren -
15.00
km
Czas -
03:51
Średnia -
16.86
km/h
V max teren -
46.00
km/h
HR max -
201
( 98%)
BPM
HR avg -
146
( 71%)
BPM
3462
kcal
16.0
°C
Ultra Sport
Czyli o tym, jak zmieniły się me poglądy na przyszłość naszej ukochanej dyscypliny sportu (bynajmniej nie piłki kopanej).
Otóż siostra ma wykombinowała w sieci, że pewien lokalny klub okołosportowy (kryptoreklamy cisnąć nie zamierzam mimo całej mej sympatii do idei) organizuje rowerowe wypady w okoliczne górki dla dzieciaków podstawówkowo-gimnazjalnym. A że młoda nakręcona na rower przez moje ściganko jest niemożebnie, mimo posiadania 28calowego trekkinga, zawzięła się w sobie i pojechała na Skrzyczne z ową ekipą.
Ale gdzie tu mój udział?
Otóż nie dość że wstałem tylko minimalnie później niż ranne zorze, odprowadziłem rowerowo wraz z tatką młodego pacjenta na Błonia, to postanowiłem ekipie towarzyszyć. Oczywiście nie transportowałem się do Ostrego samochodem, a zostawiłem dzieciaki wraz z opiekunem w trakcie pakowania się i samotnie ruszyłem na południe.
Już w drodze miałem zapowiedź czekającej nas mgły
Jakież było moje zdziwienie, kiedy po przeskoku (wcale nie takim znów szybkim) do Ostrego (w Godziszce wylali nowy asfalt, miodzio na szosencję będzie :) ), zobaczyłem że ekipa dopiero zbiera się do odjazdu. Nie pasowało mi to o tyle, że planowałem dojechać ich gdzieś w trakcie podjazdu, żeby sobie troszkę pocisnąć pod górę. A tak to wypadało się kulać razem z nimi. W sumie, nie żałuję.
Takiego zacięcia jak na twarzach tych dzieciaków, to nie widuję często nawet w okolicy mojego wesołego, setnego miejsca OPEN na ścigach. A co się działo, kiedy wyprzedził nas gość z SCS OSOZ, po czym odpuścił sobie gonienie, a dzieciaki wyczuły okazję do wyprzedzenia go :D Gdyby nie różnica potencjału wynikająca z wieku, gość nie miałby nawet okazji napatrzeć się im na plecy :) Po za tym, byłem pod wrażeniem ilości dzieciaków, które śmigały pod górę. Świadom problemów ze zorganizowaniem większej ekipy wśród "dużych" bielszczan, widok dobrej dziesiątki "małych" górali niskopiennych napawał optymizmem :)
Na górze przerwa w zamglonym schronisku i rozjeżdżamy się, ekipa zjeżdża szutrówą do Ostrego, ja nie chcąc tracić choć odrobiny trudności na zjeździe, atakuję stary jak świat zjazd do Szczyrku przez Jaworzynę i Czyrną. Na zjazd ten przeniesiono chyba wszystkie kamienie usunięte z tej szutróweczki (na szosówce 60% do podjechania), a na dokładkę awaryjnie wsadzone żywiczne klocki z tyłu, więc staczam się jeszcze wolniej niż zwykle.
Każdy walczył jak mógł, ale nawet podchodzenie odbywało się z werwą :)
W Szczyrku obczajam trasę narciarsko-biegową będącą latem "crossowym torem rowerowym" i lecę ogniem na Błonia, gdzie jestem dobre 20min przed młodzieżą.
Razem z Ewką wracamy do domu śmieszką.
Kończąc te wypociny dwa ogłoszenia parafialne:
I. Życzenia szybkiego powrotu do zdrowia, a dalej na dwa kółka dla kontuzjowanej Mamby
II. Dalej się wyprzedaję, już tuż tuż i wrzucę tam Kata, także zapraszam do licytowania :)
Otóż siostra ma wykombinowała w sieci, że pewien lokalny klub okołosportowy (kryptoreklamy cisnąć nie zamierzam mimo całej mej sympatii do idei) organizuje rowerowe wypady w okoliczne górki dla dzieciaków podstawówkowo-gimnazjalnym. A że młoda nakręcona na rower przez moje ściganko jest niemożebnie, mimo posiadania 28calowego trekkinga, zawzięła się w sobie i pojechała na Skrzyczne z ową ekipą.
Ale gdzie tu mój udział?
Otóż nie dość że wstałem tylko minimalnie później niż ranne zorze, odprowadziłem rowerowo wraz z tatką młodego pacjenta na Błonia, to postanowiłem ekipie towarzyszyć. Oczywiście nie transportowałem się do Ostrego samochodem, a zostawiłem dzieciaki wraz z opiekunem w trakcie pakowania się i samotnie ruszyłem na południe.
Już w drodze miałem zapowiedź czekającej nas mgły
Jakież było moje zdziwienie, kiedy po przeskoku (wcale nie takim znów szybkim) do Ostrego (w Godziszce wylali nowy asfalt, miodzio na szosencję będzie :) ), zobaczyłem że ekipa dopiero zbiera się do odjazdu. Nie pasowało mi to o tyle, że planowałem dojechać ich gdzieś w trakcie podjazdu, żeby sobie troszkę pocisnąć pod górę. A tak to wypadało się kulać razem z nimi. W sumie, nie żałuję.
Takiego zacięcia jak na twarzach tych dzieciaków, to nie widuję często nawet w okolicy mojego wesołego, setnego miejsca OPEN na ścigach. A co się działo, kiedy wyprzedził nas gość z SCS OSOZ, po czym odpuścił sobie gonienie, a dzieciaki wyczuły okazję do wyprzedzenia go :D Gdyby nie różnica potencjału wynikająca z wieku, gość nie miałby nawet okazji napatrzeć się im na plecy :) Po za tym, byłem pod wrażeniem ilości dzieciaków, które śmigały pod górę. Świadom problemów ze zorganizowaniem większej ekipy wśród "dużych" bielszczan, widok dobrej dziesiątki "małych" górali niskopiennych napawał optymizmem :)
Na górze przerwa w zamglonym schronisku i rozjeżdżamy się, ekipa zjeżdża szutrówą do Ostrego, ja nie chcąc tracić choć odrobiny trudności na zjeździe, atakuję stary jak świat zjazd do Szczyrku przez Jaworzynę i Czyrną. Na zjazd ten przeniesiono chyba wszystkie kamienie usunięte z tej szutróweczki (na szosówce 60% do podjechania), a na dokładkę awaryjnie wsadzone żywiczne klocki z tyłu, więc staczam się jeszcze wolniej niż zwykle.
Każdy walczył jak mógł, ale nawet podchodzenie odbywało się z werwą :)
W Szczyrku obczajam trasę narciarsko-biegową będącą latem "crossowym torem rowerowym" i lecę ogniem na Błonia, gdzie jestem dobre 20min przed młodzieżą.
Razem z Ewką wracamy do domu śmieszką.
Kończąc te wypociny dwa ogłoszenia parafialne:
I. Życzenia szybkiego powrotu do zdrowia, a dalej na dwa kółka dla kontuzjowanej Mamby
II. Dalej się wyprzedaję, już tuż tuż i wrzucę tam Kata, także zapraszam do licytowania :)
d114 - Rekreacyjnie
Piątek, 14 września 2012
51.40
km
Teren -
0.00
km
Czas -
02:39
Średnia -
19.40
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
191
( 93%)
BPM
HR avg -
130
( 63%)
BPM
1738
kcal
15.0
°C
Tęczowy
Najpierw przez Sarni Stok na Mazańcowice, gdzie po zjeździe kieruję się na Międzyrzecze, skracając drogę i nie zjeżdżając do Dolnego, wylatuję w Górnym prawie w Bielsku, gdzie kieruję się do Dziadka na działkę. Wszystko z ogniem w nogach, żeby się przepalić.
Już z seniorem na Biery (zapomniałem odpauzować GPSa, więc trochę dziura jest), do Nałęża i po przełajowemu do Górek.
850 km :)
Tam pauza na kawencję i powrót tą samą drogą, z tym że rozstajemy się w Wapienicy i każdy w swoją stronę przy lekkim zmroku wraca.
Hmmmm... Dziwne? :D
Już z seniorem na Biery (zapomniałem odpauzować GPSa, więc trochę dziura jest), do Nałęża i po przełajowemu do Górek.
850 km :)
Tam pauza na kawencję i powrót tą samą drogą, z tym że rozstajemy się w Wapienicy i każdy w swoją stronę przy lekkim zmroku wraca.
Hmmmm... Dziwne? :D
d113 - Trzynaście to pech, a więc co ze sto-czynaście?
Poniedziałek, 10 września 2012
31.45
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:19
Średnia -
23.89
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
198
( 97%)
BPM
HR avg -
163
( 79%)
BPM
1143
kcal
26.0
°C
Tęczowy
To tzw. górsko-szosowy ogień z doopy.
W przerwie między szkołą a jazdami (drżyjcie Bielszczanie....), ruszyłem nadrobić zaległości po nie takim w sumie antyrowerowym weekendzie (o tym na razie sza ;) )
Czasu mało, toteż śmigamy na krótkie interwały.
A że ja dalej głodnym szosowych zjazdów (taa, do pierwszego szlifu :P ), no i lubię interwałować sobie pod kuń-kretne góreczki, obieram kurs na Przegibek.
Ogień w łydkach przy pierwszych seriach był mocny, dalej paliło cały czas - uroki kasety 23-13 :) Na zjazdach oczywiście z dużą dozą ostrożności wchodziłem w zakręty, trzeba w całości dojechać do końca sezonu, nie? :P
W przerwie między szkołą a jazdami (drżyjcie Bielszczanie....), ruszyłem nadrobić zaległości po nie takim w sumie antyrowerowym weekendzie (o tym na razie sza ;) )
Czasu mało, toteż śmigamy na krótkie interwały.
A że ja dalej głodnym szosowych zjazdów (taa, do pierwszego szlifu :P ), no i lubię interwałować sobie pod kuń-kretne góreczki, obieram kurs na Przegibek.
Ogień w łydkach przy pierwszych seriach był mocny, dalej paliło cały czas - uroki kasety 23-13 :) Na zjazdach oczywiście z dużą dozą ostrożności wchodziłem w zakręty, trzeba w całości dojechać do końca sezonu, nie? :P
d112 - Cygański rekracyjnie
Piątek, 7 września 2012
19.37
km
Teren -
7.50
km
Czas -
01:31
Średnia -
12.77
km/h
V max teren -
36.00
km/h
HR max -
177
( 86%)
BPM
HR avg -
113
( 55%)
BPM
920
kcal
18.0
°C
Ultra Sport
Wraz z siostrą ruszyliśmy pokręcić się po szutrowym obliczu Lasku.
Najpierw dojazd od pętli, później kawałek żółtego, przejazd pod Horizona, którego młody adept dwóch kółek objeżdża asfaltem i powrót na pętlę.
Dalej szukanie serwisu, w którym ponoć istnieją tanie klocki, jednakowoż znaleźć go się nie udało, no bo po co informować na FB o adresie ;)
Taka ciekawostka, do dziś nie wiem skąd to wynalazłem ;)
Najpierw dojazd od pętli, później kawałek żółtego, przejazd pod Horizona, którego młody adept dwóch kółek objeżdża asfaltem i powrót na pętlę.
Dalej szukanie serwisu, w którym ponoć istnieją tanie klocki, jednakowoż znaleźć go się nie udało, no bo po co informować na FB o adresie ;)
Taka ciekawostka, do dziś nie wiem skąd to wynalazłem ;)
d112 - Luźny Cygański
Piątek, 7 września 2012
19.37
km
Teren -
7.50
km
Czas -
01:31
Średnia -
12.77
km/h
V max teren -
36.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
18.0
°C
Wraz z siostra pokręciłem się trochę po łatwych okolicach w lasku.
Najpierw dojazd od pętli, później nieco na około na horizonowy singiel.
W mieście szukanie serwisu w którym mają być tanie klocki, na razie znaleźć się nie udało... Jak widać umieszczenie adresu na twarzoksiążce rzeczą niewykonalna jest.
Najpierw dojazd od pętli, później nieco na około na horizonowy singiel.
W mieście szukanie serwisu w którym mają być tanie klocki, na razie znaleźć się nie udało... Jak widać umieszczenie adresu na twarzoksiążce rzeczą niewykonalna jest.
d111 - Czuć już jesień...
Czwartek, 6 września 2012
18.46
km
Teren -
4.50
km
Czas -
01:09
Średnia -
16.05
km/h
V max teren -
34.00
km/h
HR max -
188
( 92%)
BPM
HR avg -
149
( 73%)
BPM
999
kcal
18.0
°C
Ultra Sport
Na dzisiejszy, krótki trening techniczny wybrałem plan "Nowe trasy, nowe bodźce, nowy fun" :D
Jako że czas ograniczony, ruszyłem na czerwony pod Gaiki, którego trudność poznałem jakiś rok temu [1]
Jadąc asfaltem do Straconki zastanawiało mnie, ile się zmieniło w mojej jeździe przez ten rok i miesiąc. Oceniać sam siebie nie będę, ale chyba jest lepiej.
Cierwony wygląda o tak. Fajny :)
Po umęceniu się na podjeździe, gdzie zastajemy full wypas - kamienie, korzenie, kilka nie do podjechania dla mnie, staję na górze, czyli na stokóweczce.
W dół jadę spokojnie, skupiając się na tym by zjechać bez podpórki, ale w całości :) No i stan przednich klocków nie napawał optymizmem jeśli o moc hamowania chodzi ;)
Wszystkie nowości na jednej focie - pompeczka Speca, Explorer na tyle i suport accenta
Po zjeździe (całość w siodle, a właściwie za siodłem :P ) kieruję się na bulwary nad Straconką, gdzie hopsam sobie wesoło na wszędobylskich góreczkach i wracam do domu.
Niestety powietrze już zdecydowanie jesienne w czuciu...
Jako że czas ograniczony, ruszyłem na czerwony pod Gaiki, którego trudność poznałem jakiś rok temu [1]
Jadąc asfaltem do Straconki zastanawiało mnie, ile się zmieniło w mojej jeździe przez ten rok i miesiąc. Oceniać sam siebie nie będę, ale chyba jest lepiej.
Cierwony wygląda o tak. Fajny :)
Po umęceniu się na podjeździe, gdzie zastajemy full wypas - kamienie, korzenie, kilka nie do podjechania dla mnie, staję na górze, czyli na stokóweczce.
W dół jadę spokojnie, skupiając się na tym by zjechać bez podpórki, ale w całości :) No i stan przednich klocków nie napawał optymizmem jeśli o moc hamowania chodzi ;)
Wszystkie nowości na jednej focie - pompeczka Speca, Explorer na tyle i suport accenta
Po zjeździe (całość w siodle, a właściwie za siodłem :P ) kieruję się na bulwary nad Straconką, gdzie hopsam sobie wesoło na wszędobylskich góreczkach i wracam do domu.
Niestety powietrze już zdecydowanie jesienne w czuciu...
d110-Szybko przez Ligotę
Wtorek, 4 września 2012
40.00
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:25
Średnia -
28.24
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
188
( 92%)
BPM
HR avg -
155
( 75%)
BPM
1153
kcal
23.0
°C
Tęczowy
Dzisiejszy szosowy trening zaczynam jakoś bez werwy - szosę lubię raczej epicką, a ograniczony czas nie pozwalał zaszaleć.
Mimo tego, dzisiejsze serie szły mi nadzwyczaj dobrze.
Miłym zaskoczeniem był nowy asfalt przed Ligotą, od razu lepiej się leci niż po tym syfie który był.
Podjazd pod Rudzicę masakra, jakby opona przyklejona do asfaltu. W ostatniej chwili zmieniam trasę i zamiast śmigać na Międzyrzecze, kieruję się prosto, na Jasienicę, fajnym, zwłaszcza na tego typu trening pagórkowatym terenem.
Później przez Wapienicę i lotnisko do domu.
Mimo tego, dzisiejsze serie szły mi nadzwyczaj dobrze.
Miłym zaskoczeniem był nowy asfalt przed Ligotą, od razu lepiej się leci niż po tym syfie który był.
Podjazd pod Rudzicę masakra, jakby opona przyklejona do asfaltu. W ostatniej chwili zmieniam trasę i zamiast śmigać na Międzyrzecze, kieruję się prosto, na Jasienicę, fajnym, zwłaszcza na tego typu trening pagórkowatym terenem.
Później przez Wapienicę i lotnisko do domu.
d109 - MTBM Zawoja, czyli błotooo
Sobota, 1 września 2012
46.06
km
Teren -
40.00
km
Czas -
03:38
Średnia -
12.68
km/h
V max teren -
51.00
km/h
HR max -
204
(100%)
BPM
HR avg -
169
( 82%)
BPM
3095
kcal
16.0
°C
Ultra Sport
Z początku wpis był w zupełnie innym tonie, ale jak tak siedzę, to myślę że nie ma co marudzić - teraz przynajmniej mam potwierdzenie moich błotnych umiejętności, no i niełatwy ścig w CV :) Satysfakcja większa, iż pokonany w błocie.
Tuż po zameldowaniu się w Zawoi i rozstrzygnięciu (oczywiście na niekorzyść mojego portfela) kwestii opóźnionego przelewu, zaczął padać deszcz, toteż w ukręconym w Ustroniu III sektorze byłem rozkręcony jedynie z grubsza.
Ponoć czerwony najszybszy. Nie w błocie ;)
Mogło to mieć wpływ na szybkie zatkanie na dojazdowym asfalcie i pierwszym podjeździe - nie wiele brakowało mi do jazdy w pierwszej grupie, jednak brak chęci współpracy współtowarzyszy w grupce drugiej skazał mnie na samotne ataki, po których nie byłem w stanie utrzymać koła, no i sporo się tam spaliłem.
Wyćwiczony atak po zewnętrznej :)
Podjazd w terenie idzie dość żałośnie, kolejne potwierdzenie zauważonego we Wiśle i Ustroniu "syndromu I podjazdu". Gdzieś tam potem był dość interesujący zjazd, zwłaszcza, kiedy jedyną informacją o trasie był błędnik i zielone gatki gościa chyba z isportu, który niestety w pewnym momencie się położył. Chcąc nie chcąc, ja również kawałek sprowadziłem, by po ruszeniu zgarnąć ręką krzak róży :/ Kolca żadnego na szczęście nie wziąłem ze sobą na drogę :) Mijam również kibicującą mi rodzinkę, którą pozdrawiam gromkim "Kuurcze, nic przez te cholerne okulary nie widzę!"
Na pierwszym bufecie czyszczenie okularów zaparowanych już od momentu kiedy wjechaliśmy w teren i przesmarowanie łańcucha jednorazówką FLa, której resztkę zostawiam G. Golonce, coby w razie czego poratował kogoś.
Na rozpoczynającym kolejny podjazd asfalcie "team" proponuje czyszczenie okularów, jednak świadom straconego na górze czasu, kategorycznie odmawiam.
Na opisywanych przed maratonem koleinach zaliczam gleb sztuk czy. Pierwsza przewrotka, drugą wpakowałem się łokciem w drzewo, trzecia to kulturalny siad pod tytułem Co ja robię tu? gdyż stał się nagle, bez powodu.
II bufet
Ciężko określić teraz ciąg przyczynowo-skutkowy, raz że parę dni już minęło, dwa, jechałem, jak to później łokreśliłem na niewidzialnym rowerze, po nie widzialnej trasie pokrytej niewidzialnym błotem, które czułem na twarzy :) Takie uroki bycia pół-kretem, że patrzałek ściągnąć nie mogę.
Jednakowoż gdzieś później zatrzymałem się po tym jak nie zauważyłem zakrętu i stanąłem praktycznie w krzakach z misją wyczyszczenia okularów. Proste to nie jest, wkładka korekcyjna praktycznie uniemożliwia pozbycie się pary ze szkieł. Jakoś to względnie opanowałem, założyłem je na nos i zobaczyłem "Strefę zrzutu" czyli bufet :D
Tam przemywam okulary wodą i smaruję łańcuch, tym razem specyfikiem z przybufetowego serwisu.
Dużo to nie dało, ale niech będzie...
Po wymianie okrzyków z rodzinką, która przemieściła się na owy bufet, jadę dalej.
Dalej zastaję coś czego nie można nazwać podejściem. Raczej matką (i ojcem równocześnie) wszystkich podejść. Na sucho może do wyjechania, ale wątpię czy dla mnie w 100% Za to w zastanych warunkach nie było opcji i czekało nas niekończące się podejście.
Dalej przypadkiem nieco skracam trasę. Strzałki pokazujące prosto w krzaki i ślady wiodące w przeciwną stronę, a na dokładkę ludzie za mną jadący w prawo przeważają. O skróceniu dowiaduję się w poniedziałek u znanego niektórym Remika C. na serwisie. Nadrobić nic nie nadrobiłem, zaparowane przy postoju okulary = gleba :)
Później stromy, szeroki zjazd, złe podejście do zakrętu, w którego połowie odkrywam przednim kołem porządny kamień, co kończy się ucieczką grupki którą dogoniłem na singlowym fragmencie.
Foto by Versus
Kolejny singiel to solidna dawka zmęczenia dla rąk, taką pozycję utrzymywałem przez jego większość, a dwa momenty kiedy pozwoliłem sobie odpocząć, o mały cyk, a skończyły by się nie wesoło. Raz o mało co nie spadłem głową w dół z 3metrów na kamienie, a drugi raz... Panowie wiedzą co się dzieje, kiedy człowiek zahaczy o siodełko wracając z takiej pozycji ;)
Dalej ogień na asfalcie:
Foto by M. Urbanik
Iii finisz na stadionie, po którym o mało co nie wpakowałem się w stojący tradycyjnie za kreską motłoch, a zrobiłbym to z gracją, bo wjechałbym w nich bokiem, niemalże jak Vin Dizel w Szybkich i Wściekłych. Generalnie i tak nie było najgorzej, na trasie raz się tak rypsłem, że rower mi uciekł przy takim poślizgu "kontrolowanym" :D
Sumarum suma:
T: 3:52:52.9
M1 14/18
Open 120/288
Wnioski? Uno, nie umiem jechać szybko w takich warunkach. Raz że zaparowane okulary, dwa że ogólna jakaś taka niechęć. Dos, Explorer z przodu to mój pewnik na każde gorsze warunki/zawody - teraz już rozumiem co to znaczy trzymanie w błocie. Tres, gratulacje dla ekipy MTBM za świetną trasę, choć szkoda, że nie wprowadzono, ponoć trzymanych w tajemnicy, wariantów awaryjnych na taką pogodę, byłoby mniej butowania.
Straty? Padnięty suport. A właściwie nie padnięty, a zarżnięty - już po Wrocławiu go reanimowaliśmy. W zamian wskoczył Accent Pro, w bling bling złotym kolorze. No i prawie skończone przednie klocki (tył nie ruszony :D), które na dniach zmienię, jak je zajadę na amen.
Ja wiem, że każdy widział, ale powtórka nie zaszkodzi ;)
Tuż po zameldowaniu się w Zawoi i rozstrzygnięciu (oczywiście na niekorzyść mojego portfela) kwestii opóźnionego przelewu, zaczął padać deszcz, toteż w ukręconym w Ustroniu III sektorze byłem rozkręcony jedynie z grubsza.
Ponoć czerwony najszybszy. Nie w błocie ;)
Mogło to mieć wpływ na szybkie zatkanie na dojazdowym asfalcie i pierwszym podjeździe - nie wiele brakowało mi do jazdy w pierwszej grupie, jednak brak chęci współpracy współtowarzyszy w grupce drugiej skazał mnie na samotne ataki, po których nie byłem w stanie utrzymać koła, no i sporo się tam spaliłem.
Wyćwiczony atak po zewnętrznej :)
Podjazd w terenie idzie dość żałośnie, kolejne potwierdzenie zauważonego we Wiśle i Ustroniu "syndromu I podjazdu". Gdzieś tam potem był dość interesujący zjazd, zwłaszcza, kiedy jedyną informacją o trasie był błędnik i zielone gatki gościa chyba z isportu, który niestety w pewnym momencie się położył. Chcąc nie chcąc, ja również kawałek sprowadziłem, by po ruszeniu zgarnąć ręką krzak róży :/ Kolca żadnego na szczęście nie wziąłem ze sobą na drogę :) Mijam również kibicującą mi rodzinkę, którą pozdrawiam gromkim "Kuurcze, nic przez te cholerne okulary nie widzę!"
Na pierwszym bufecie czyszczenie okularów zaparowanych już od momentu kiedy wjechaliśmy w teren i przesmarowanie łańcucha jednorazówką FLa, której resztkę zostawiam G. Golonce, coby w razie czego poratował kogoś.
Na rozpoczynającym kolejny podjazd asfalcie "team" proponuje czyszczenie okularów, jednak świadom straconego na górze czasu, kategorycznie odmawiam.
Na opisywanych przed maratonem koleinach zaliczam gleb sztuk czy. Pierwsza przewrotka, drugą wpakowałem się łokciem w drzewo, trzecia to kulturalny siad pod tytułem Co ja robię tu? gdyż stał się nagle, bez powodu.
II bufet
Ciężko określić teraz ciąg przyczynowo-skutkowy, raz że parę dni już minęło, dwa, jechałem, jak to później łokreśliłem na niewidzialnym rowerze, po nie widzialnej trasie pokrytej niewidzialnym błotem, które czułem na twarzy :) Takie uroki bycia pół-kretem, że patrzałek ściągnąć nie mogę.
Jednakowoż gdzieś później zatrzymałem się po tym jak nie zauważyłem zakrętu i stanąłem praktycznie w krzakach z misją wyczyszczenia okularów. Proste to nie jest, wkładka korekcyjna praktycznie uniemożliwia pozbycie się pary ze szkieł. Jakoś to względnie opanowałem, założyłem je na nos i zobaczyłem "Strefę zrzutu" czyli bufet :D
Tam przemywam okulary wodą i smaruję łańcuch, tym razem specyfikiem z przybufetowego serwisu.
Dużo to nie dało, ale niech będzie...
Po wymianie okrzyków z rodzinką, która przemieściła się na owy bufet, jadę dalej.
Dalej zastaję coś czego nie można nazwać podejściem. Raczej matką (i ojcem równocześnie) wszystkich podejść. Na sucho może do wyjechania, ale wątpię czy dla mnie w 100% Za to w zastanych warunkach nie było opcji i czekało nas niekończące się podejście.
Dalej przypadkiem nieco skracam trasę. Strzałki pokazujące prosto w krzaki i ślady wiodące w przeciwną stronę, a na dokładkę ludzie za mną jadący w prawo przeważają. O skróceniu dowiaduję się w poniedziałek u znanego niektórym Remika C. na serwisie. Nadrobić nic nie nadrobiłem, zaparowane przy postoju okulary = gleba :)
Później stromy, szeroki zjazd, złe podejście do zakrętu, w którego połowie odkrywam przednim kołem porządny kamień, co kończy się ucieczką grupki którą dogoniłem na singlowym fragmencie.
Foto by Versus
Kolejny singiel to solidna dawka zmęczenia dla rąk, taką pozycję utrzymywałem przez jego większość, a dwa momenty kiedy pozwoliłem sobie odpocząć, o mały cyk, a skończyły by się nie wesoło. Raz o mało co nie spadłem głową w dół z 3metrów na kamienie, a drugi raz... Panowie wiedzą co się dzieje, kiedy człowiek zahaczy o siodełko wracając z takiej pozycji ;)
Dalej ogień na asfalcie:
Foto by M. Urbanik
Iii finisz na stadionie, po którym o mało co nie wpakowałem się w stojący tradycyjnie za kreską motłoch, a zrobiłbym to z gracją, bo wjechałbym w nich bokiem, niemalże jak Vin Dizel w Szybkich i Wściekłych. Generalnie i tak nie było najgorzej, na trasie raz się tak rypsłem, że rower mi uciekł przy takim poślizgu "kontrolowanym" :D
Sumarum suma:
T: 3:52:52.9
M1 14/18
Open 120/288
Wnioski? Uno, nie umiem jechać szybko w takich warunkach. Raz że zaparowane okulary, dwa że ogólna jakaś taka niechęć. Dos, Explorer z przodu to mój pewnik na każde gorsze warunki/zawody - teraz już rozumiem co to znaczy trzymanie w błocie. Tres, gratulacje dla ekipy MTBM za świetną trasę, choć szkoda, że nie wprowadzono, ponoć trzymanych w tajemnicy, wariantów awaryjnych na taką pogodę, byłoby mniej butowania.
Straty? Padnięty suport. A właściwie nie padnięty, a zarżnięty - już po Wrocławiu go reanimowaliśmy. W zamian wskoczył Accent Pro, w bling bling złotym kolorze. No i prawie skończone przednie klocki (tył nie ruszony :D), które na dniach zmienię, jak je zajadę na amen.
Ja wiem, że każdy widział, ale powtórka nie zaszkodzi ;)
d108 - Kolejny dzień, kolejny snejk
Czwartek, 30 sierpnia 2012
31.52
km
Teren -
10.00
km
Czas -
01:59
Średnia -
15.89
km/h
V max teren -
48.00
km/h
HR max -
186
( 91%)
BPM
HR avg -
148
( 72%)
BPM
1590
kcal
23.0
°C
Ultra Sport
Łocipieję z tym Explorerem. Na Zawoję idzie na przód, a po weekendzie zalewam go mlekiem i hulaj dusza, piekła nie ma.
Najpierw do Gemmy, coby zaopatrzyć się nowiutkie, nie łatane (dziękuję Mr. Explorer ;) ) dęteczki na sobotę. Później do Nutrenda, zaopaczyć się w żeliki. Również na sobotę. A że przy okazji spróbowałem koncentratu na izotonik nie zalewając go wodą, to... zupełnie inna para kaloszy ;)
Dalej siup do Cygana, gdzie śmigam dolną część zielonego oraz korzenie i ściankę przy skoczni.
Na Dębowiec transportuję się asfaltem, coby trochę sobie pofolgować.
Dalej ruszam singlem do Wapienicy i co? Cytując amerykańskiego klasyka - "Yep!" Węża łapię. Ale czemu to nie wiem. Ścieżka bez jakichkolwiek luźnych kamieni, jeden korzonek, przejechałem przezeń nie czując go właściwie wcale i co? Wozi mnie jak pijany koń woźnicę. Najciekawszy był ponadprzeciętny rozmiar dziury - we wtorek, mimo że przywaliłem na prawdę solidnie, była jak nic raz mniejsza. Ehh...
Oczywiście wybity z rytmu nie zjeżdżam kamieni, łapiąc rogiem krzak. Dalej nowym singlem pod Zaporę, do Twomarku sprawdzić ciśnienie w Reconie - trzyma ładnie, super, więc kom bak home.
Kradziej ze mnie straszny, ale chyba Che się nie obrazi ;)
Najpierw do Gemmy, coby zaopatrzyć się nowiutkie, nie łatane (dziękuję Mr. Explorer ;) ) dęteczki na sobotę. Później do Nutrenda, zaopaczyć się w żeliki. Również na sobotę. A że przy okazji spróbowałem koncentratu na izotonik nie zalewając go wodą, to... zupełnie inna para kaloszy ;)
Dalej siup do Cygana, gdzie śmigam dolną część zielonego oraz korzenie i ściankę przy skoczni.
Na Dębowiec transportuję się asfaltem, coby trochę sobie pofolgować.
Dalej ruszam singlem do Wapienicy i co? Cytując amerykańskiego klasyka - "Yep!" Węża łapię. Ale czemu to nie wiem. Ścieżka bez jakichkolwiek luźnych kamieni, jeden korzonek, przejechałem przezeń nie czując go właściwie wcale i co? Wozi mnie jak pijany koń woźnicę. Najciekawszy był ponadprzeciętny rozmiar dziury - we wtorek, mimo że przywaliłem na prawdę solidnie, była jak nic raz mniejsza. Ehh...
Oczywiście wybity z rytmu nie zjeżdżam kamieni, łapiąc rogiem krzak. Dalej nowym singlem pod Zaporę, do Twomarku sprawdzić ciśnienie w Reconie - trzyma ładnie, super, więc kom bak home.
Kradziej ze mnie straszny, ale chyba Che się nie obrazi ;)
d107 - "Wpadniesz dzisiaj na snejka?"
Wtorek, 28 sierpnia 2012
23.96
km
Teren -
10.50
km
Czas -
01:23
Średnia -
17.32
km/h
V max teren -
46.00
km/h
HR max -
198
( 97%)
BPM
HR avg -
142
( 69%)
BPM
996
kcal
26.0
°C
Ultra Sport
Tytuł zdradza jak się historyja zakończy, ale co tam.
Dejv Grohl! Panie i Panowie, uprzejmie uprasza się o zrobienie ultra głośno!
Wsiadłszy na rower ze świadomością że mam równo 2 godziny brutto na obrócenie tam i nazad, zdecydowałem się na przejechanie singla z Dębowca i fragmentu niedzielnej pętli, żeby na (względnie) gorąco porównać małą z wielką kichą.
Najpierw trochę pointerwałowałech, ale jak mnie na Dębowcu zdjęło bolące od wczoraj kolano, to uznałem, że takiego wała, dzisiaj spokojnie.
Na singielku robiłem to, co potrafię najlepiej, czyli hamowałem. Ale nie tak jak zwykle, jak ostatnia piździpączka, tylko nie dotykając lewej klamki. Czemuż to? No bo tym co mnie zawsze poziomuje na trudniejszych fragmentach, jest przyblokowanie przedniego koła. Trening się przydał, kamienistą ściankę na koniec zjechałem od razu.
Dalej na Zaporę, oczywiście z singielkiem na koniec, na ściance wybieram największe korzenie. Niesamowitą motywację do jazdy dały mi te testy, pokazując przy okazji ile jestem w stanie zrobić jak się nie blokuję.
Później przeskok na drugą stronę gdzie dobijam dętkę. Na podjeździe... A konkretniej na fragmencie w którym przejeżdża się przez kamieniste korytko rzeczki. Zamiast objechać uskok tylnym kołem, zapędziłem się i nieświadomie z niego tymże kołem dupnąłem. W kamień. Czym to się skończyło, mówić nie muszę?
Dalej ścieżką przy płocie (niestety tu zjeżdżałem na SJ FSR, porównanie żadne :/) i jak najszybciej do domu, bo wydawało mię się, że łatana dętka którą wrzuciłem w zapasie, z lekka popuszcza wazducha.
Mam nadzieję że zła passa minie - od powrotu z Wawki praktycznie co wyjazd łatam. Najpierw pinezka, później ziarenko piasku, które wcisnęło się między dętkę a koło przy pinezkowej wymianie, teraz to przynajmniej wiem że to moja wina ;)
Dejv Grohl! Panie i Panowie, uprzejmie uprasza się o zrobienie ultra głośno!
Wsiadłszy na rower ze świadomością że mam równo 2 godziny brutto na obrócenie tam i nazad, zdecydowałem się na przejechanie singla z Dębowca i fragmentu niedzielnej pętli, żeby na (względnie) gorąco porównać małą z wielką kichą.
Najpierw trochę pointerwałowałech, ale jak mnie na Dębowcu zdjęło bolące od wczoraj kolano, to uznałem, że takiego wała, dzisiaj spokojnie.
Na singielku robiłem to, co potrafię najlepiej, czyli hamowałem. Ale nie tak jak zwykle, jak ostatnia piździpączka, tylko nie dotykając lewej klamki. Czemuż to? No bo tym co mnie zawsze poziomuje na trudniejszych fragmentach, jest przyblokowanie przedniego koła. Trening się przydał, kamienistą ściankę na koniec zjechałem od razu.
Dalej na Zaporę, oczywiście z singielkiem na koniec, na ściance wybieram największe korzenie. Niesamowitą motywację do jazdy dały mi te testy, pokazując przy okazji ile jestem w stanie zrobić jak się nie blokuję.
Później przeskok na drugą stronę gdzie dobijam dętkę. Na podjeździe... A konkretniej na fragmencie w którym przejeżdża się przez kamieniste korytko rzeczki. Zamiast objechać uskok tylnym kołem, zapędziłem się i nieświadomie z niego tymże kołem dupnąłem. W kamień. Czym to się skończyło, mówić nie muszę?
Dalej ścieżką przy płocie (niestety tu zjeżdżałem na SJ FSR, porównanie żadne :/) i jak najszybciej do domu, bo wydawało mię się, że łatana dętka którą wrzuciłem w zapasie, z lekka popuszcza wazducha.
Mam nadzieję że zła passa minie - od powrotu z Wawki praktycznie co wyjazd łatam. Najpierw pinezka, później ziarenko piasku, które wcisnęło się między dętkę a koło przy pinezkowej wymianie, teraz to przynajmniej wiem że to moja wina ;)