Chrzest bojowy pełnej bandy
Sobota, 8 maja 2010
30.33
km
Teren -
13.20
km
Czas -
02:17
Średnia -
13.28
km/h
V max teren -
54.95
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
18.0
°C
Ultra Flite
Z różnych względów wpis jest lekko zaległy.
Pierwszy plan dotyczący soboty był taki, że Maciek z Michałem jadą na Szyndzielnię (ja popołudniową porą miałem zaplanowane urodziny kuzyna), jednak Michał stwierdził, że nawet na nowym rowerku (Kellys quartz) nie da rady i zaproponował wypad na Kozią. Dzięki temu na wyprawę zabrałem się nie tylko ja ale również drugi Michał, zwany Świstakiem :)
Spotkaliśmy się na stałym punkcie zbiórki, na lotnisku. Po podziwianiu sprzętu skierowaliśmy nasze rowerki w stronę Cygańskiego Lasu. Tu pojawia się długi kawał asfaltu, więc nic ciekawego do powiedzenia nie mam. Po dojeździe do Cygańskiego zameldowaliśmy się w sklepie w celu zakupienia zapasu do bidonów i Snickersika :)
Kiedy zaczęliśmy wspinać się na Kozią, uznaliśmy że spróbujemy podchodzić traską wyjeżdżoną przez lokalnych Downhillowców, których przedstawiciele opieprzyli nas za poruszanie się pod prąd. Wróciliśmy więc na szlak i dość standardowo wjechaliśmy na szczyt.
Po przerwie na frytki zjechaliśmy na Błonia, po drodze gubiąc bidon (na całe szczęście Michał nie ufający nowym oponom-jakieś typowo trekkingowe Schwalbe, w tym tygodniu jeszcze je zmienimy-jechał dość wolno, by wypatrzeć mój napitek leżący na ziemi i go podnieść). Następnie pojechaliśmy pod skocznię narciarską, pod którą Maciek strzelił Mi to wyczesane zdjęcie, które przypłaciłem malutką (koło 1mm) centrą w tylnym kole.
Później skierowaliśmy się na Dębowiec. Po drodze odpadł męczony Michał, więc wróciliśmy tylko w trzech.
Taka uwaga organizacyjna- jakby ktoś zauważył jakieś niedopatrzenie na blogu, bardzo proszę o informację.
Pierwszy plan dotyczący soboty był taki, że Maciek z Michałem jadą na Szyndzielnię (ja popołudniową porą miałem zaplanowane urodziny kuzyna), jednak Michał stwierdził, że nawet na nowym rowerku (Kellys quartz) nie da rady i zaproponował wypad na Kozią. Dzięki temu na wyprawę zabrałem się nie tylko ja ale również drugi Michał, zwany Świstakiem :)
Spotkaliśmy się na stałym punkcie zbiórki, na lotnisku. Po podziwianiu sprzętu skierowaliśmy nasze rowerki w stronę Cygańskiego Lasu. Tu pojawia się długi kawał asfaltu, więc nic ciekawego do powiedzenia nie mam. Po dojeździe do Cygańskiego zameldowaliśmy się w sklepie w celu zakupienia zapasu do bidonów i Snickersika :)
Kiedy zaczęliśmy wspinać się na Kozią, uznaliśmy że spróbujemy podchodzić traską wyjeżdżoną przez lokalnych Downhillowców, których przedstawiciele opieprzyli nas za poruszanie się pod prąd. Wróciliśmy więc na szlak i dość standardowo wjechaliśmy na szczyt.
Po przerwie na frytki zjechaliśmy na Błonia, po drodze gubiąc bidon (na całe szczęście Michał nie ufający nowym oponom-jakieś typowo trekkingowe Schwalbe, w tym tygodniu jeszcze je zmienimy-jechał dość wolno, by wypatrzeć mój napitek leżący na ziemi i go podnieść). Następnie pojechaliśmy pod skocznię narciarską, pod którą Maciek strzelił Mi to wyczesane zdjęcie, które przypłaciłem malutką (koło 1mm) centrą w tylnym kole.
Później skierowaliśmy się na Dębowiec. Po drodze odpadł męczony Michał, więc wróciliśmy tylko w trzech.
Taka uwaga organizacyjna- jakby ktoś zauważył jakieś niedopatrzenie na blogu, bardzo proszę o informację.
Wreszcie porządny wypad.
Niedziela, 2 maja 2010
30.34
km
Teren -
15.00
km
Czas -
02:45
Średnia -
11.03
km/h
V max teren -
51.89
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
13.0
°C
Ultra Flite
Pierwszy wypad w sezonie, w którym zaliczyłem całą gamę rowerowych atrakcji. Ale po kolei.
Dzisiejszy wypad został zrealizowany wraz z Maćkiem. Plan był taki: wyjeżdżamy ranną porą, wtarabaniamy się na Kozią, po czym przez Przełęcz Kołowrót kierujemy się na Szyndzielnię, z której zjeżdżamy przez Dębowiec.
Na początku wszystko szło nadspodziewanie dobrze, mimo niezbyt sprzyjającej pogody (przed 8 rano padało, dzień wcześniej również) udało nam się mniej niż ostatnio podchodzić na pierwszym fragmencie szlaku na Kozią. Na końcu drogi na pierwszy punkt zaczepienia spotkaliśmy paru turystów w tym przesympatycznego pana dzięki któremu znaleźliśmy świetny, choć krótki, prawie singletrack pod schronisko.
Następnie niebieskim szlakiem zjechaliśmy dość spory kawałek, co wprawiło nas w niemałe zakłopotanie, ponieważ zakładaliśmy że będziemy piąć się pod górę od samego początku. Na dokładkę po przejściu na szlak żółty, również zjechaliśmy dość spory kawałek, który miał być ostatnim fragmentem wypoczynkowym w drodze na szczyt. Niestety, po rozpoczęciu podjeżdżania, nasz zapał został baaaardzo szybko ostudzony przez mokre opony i dużą ilość śliskich kamerdolców, skutecznie przeszkadzających w podjeździe. Wkrótce spotkaliśmy kolejnego turystę, który pomógł nam się odnaleźć w terenie, i znalazł nam jeszcze jedną zarypiastą traskę, którą dość szybko przewały nam leżące w jej poprzek spore drzewa. Następnie, po dość długim, ale prostym technicznie podjeździe, znów wpakowaliśmy się na szlak, który nie dość, że był wąski, to jeszcze usiany kamieniami, które towarzyszyły nam do szczytu. Po około 20 minutowym podejściu, zdobyliśmy Szyndzielnię, która przywitała nas niesamowitą mgłą, ograniczającą pole widzenia do jakiś 30m.
Po odpoczynku na szczycie i zaplanowaniu trasy przejazdu, którą była nieużywana w lecie nartostrada, rozpoczęliśmy prawdziwą frajdę. Wiele pisać nie będę, nie zdążyłem wielu rzeczy zapamiętać poza jedną-było meeega. Aaa, i jeszcze jedną-Maciek złapał kapcia :) Na nasze szczęście stało się to około 1km od schroniska na Dębowcu, więc niewiele myśląc podreptaliśmy w dół, przekonani że obsługa schroniska będzie posiadała dętkę, lub chociaż łatki na sprzedaż. Niestety okazało się, że nie ma tak dobrze i trza samemu kombinować. Kiedy udało nam się ściągnąć oponę bez użycia łyżki, przystąpiliśmy do szukania dziur w dętce. Było ich 5! Zabraliśmy się więc do zaklejania ich taśmą izolacyjną, upodabniając Maćkową dętkę do pęta kiełbasy :) Choć szalenie szczelne rozwiązanie to nie było, pozwoliło przejechać właścicielowi koła jakieś 6km, z czego 2km w terenie.
Podsumowując-trza poszukać lepszej drogi wjazdowej na Szyndzielnię.
Koniec jest tam gdzie jest, bo dalej GPSies nie chciał rejestrować mi punktów na tej samej trasie.
Sesja przed mapą na Koziej.
Ach te lekkie rowerki :)
Mądralińscy drwale postanowili utrudnić nam przedostanie się na szczyt...
...trzeba więc przenosić sprzęt.
Dzięcioł, który wcale się nas nie bał...
...co pozwoliło Maćkowi na podejście bliżej.
Przerwa na Snickersika :)
Wreszcie na szczycie!
Tak się jeździ :D (Podziękowania dla Maćka, który był w stanie takie zdjęcie cyknąć komórczakiem)
Dętka :)
A tak wyglądała moja machina po tej wyprawie:
Gdzieś zgubiłem zdjęcie naszego dzieła :) Już jest.
Znowu pracuję nad wizualną stroną bloga, dlatego sporo rzeczy wciąż nie działa.
Dzisiejszy wypad został zrealizowany wraz z Maćkiem. Plan był taki: wyjeżdżamy ranną porą, wtarabaniamy się na Kozią, po czym przez Przełęcz Kołowrót kierujemy się na Szyndzielnię, z której zjeżdżamy przez Dębowiec.
Na początku wszystko szło nadspodziewanie dobrze, mimo niezbyt sprzyjającej pogody (przed 8 rano padało, dzień wcześniej również) udało nam się mniej niż ostatnio podchodzić na pierwszym fragmencie szlaku na Kozią. Na końcu drogi na pierwszy punkt zaczepienia spotkaliśmy paru turystów w tym przesympatycznego pana dzięki któremu znaleźliśmy świetny, choć krótki, prawie singletrack pod schronisko.
Następnie niebieskim szlakiem zjechaliśmy dość spory kawałek, co wprawiło nas w niemałe zakłopotanie, ponieważ zakładaliśmy że będziemy piąć się pod górę od samego początku. Na dokładkę po przejściu na szlak żółty, również zjechaliśmy dość spory kawałek, który miał być ostatnim fragmentem wypoczynkowym w drodze na szczyt. Niestety, po rozpoczęciu podjeżdżania, nasz zapał został baaaardzo szybko ostudzony przez mokre opony i dużą ilość śliskich kamerdolców, skutecznie przeszkadzających w podjeździe. Wkrótce spotkaliśmy kolejnego turystę, który pomógł nam się odnaleźć w terenie, i znalazł nam jeszcze jedną zarypiastą traskę, którą dość szybko przewały nam leżące w jej poprzek spore drzewa. Następnie, po dość długim, ale prostym technicznie podjeździe, znów wpakowaliśmy się na szlak, który nie dość, że był wąski, to jeszcze usiany kamieniami, które towarzyszyły nam do szczytu. Po około 20 minutowym podejściu, zdobyliśmy Szyndzielnię, która przywitała nas niesamowitą mgłą, ograniczającą pole widzenia do jakiś 30m.
Po odpoczynku na szczycie i zaplanowaniu trasy przejazdu, którą była nieużywana w lecie nartostrada, rozpoczęliśmy prawdziwą frajdę. Wiele pisać nie będę, nie zdążyłem wielu rzeczy zapamiętać poza jedną-było meeega. Aaa, i jeszcze jedną-Maciek złapał kapcia :) Na nasze szczęście stało się to około 1km od schroniska na Dębowcu, więc niewiele myśląc podreptaliśmy w dół, przekonani że obsługa schroniska będzie posiadała dętkę, lub chociaż łatki na sprzedaż. Niestety okazało się, że nie ma tak dobrze i trza samemu kombinować. Kiedy udało nam się ściągnąć oponę bez użycia łyżki, przystąpiliśmy do szukania dziur w dętce. Było ich 5! Zabraliśmy się więc do zaklejania ich taśmą izolacyjną, upodabniając Maćkową dętkę do pęta kiełbasy :) Choć szalenie szczelne rozwiązanie to nie było, pozwoliło przejechać właścicielowi koła jakieś 6km, z czego 2km w terenie.
Podsumowując-trza poszukać lepszej drogi wjazdowej na Szyndzielnię.
Koniec jest tam gdzie jest, bo dalej GPSies nie chciał rejestrować mi punktów na tej samej trasie.
Sesja przed mapą na Koziej.
Ach te lekkie rowerki :)
Mądralińscy drwale postanowili utrudnić nam przedostanie się na szczyt...
...trzeba więc przenosić sprzęt.
Dzięcioł, który wcale się nas nie bał...
...co pozwoliło Maćkowi na podejście bliżej.
Przerwa na Snickersika :)
Wreszcie na szczycie!
Tak się jeździ :D (Podziękowania dla Maćka, który był w stanie takie zdjęcie cyknąć komórczakiem)
Dętka :)
A tak wyglądała moja machina po tej wyprawie:
Gdzieś zgubiłem zdjęcie naszego dzieła :) Już jest.
Znowu pracuję nad wizualną stroną bloga, dlatego sporo rzeczy wciąż nie działa.
Wypadzik na zakończenie kwietnia
Piątek, 30 kwietnia 2010
21.06
km
Teren -
3.00
km
Czas -
01:01
Średnia -
20.71
km/h
V max teren -
54.48
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
25.0
°C
Ultra Flite
Dzisiaj po szkole pojechałem na Dębowiec i standardowo zjechałem do Wapienicy. Tu uwaga, zwłaszcza do Tiviga, który planował tamtędy jechać-dzisiaj, gdyby nie 6 zmysł, wyskoczyłbym z za zakrętu lewą stroną szlaku prosto w samochód :) Jak widać nazwa "szlak KONNY" nie wszystkich obowiązuje.
Odprężanie się po egzaminie
Środa, 28 kwietnia 2010
21.03
km
Teren -
3.30
km
Czas -
00:55
Średnia -
22.94
km/h
V max teren -
52.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
18.0
°C
Ultra Flite
Korzystając z prawie całego dnia wolnego po skończeniu pisania egzaminu mat-przyr (szkoda komentować nawet) pojechałem rozprostować kości na Dębowiec.
Tu był opis Szlaku Konnego taki, że nawet ślepy by przejechał, jednak BS się zwiesił i tekst poszedł się kopulować :(
Tu był opis Szlaku Konnego taki, że nawet ślepy by przejechał, jednak BS się zwiesił i tekst poszedł się kopulować :(
Komentarze 0
28.04.2010
W górę
Lajtowe górki
Niedziela, 25 kwietnia 2010
17.94
km
Teren -
3.00
km
Czas -
00:58
Średnia -
18.56
km/h
V max teren -
55.48
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
19.0
°C
Ultra Flite
Dzisiaj luzacko pokulałem się z kumplem na Dębowiec i wracając przez lotnisko miałem ochotę sobie podciąć żyły :). Kurna 3os/m2 ścieżki rowerowej- parę razy miałem ochotę rolkarzom i niedzielnym rowerzystom w tyłek wjechać-ludzie, masakra.
Satelita dla Tiviga
Satelita dla Tiviga
Komentarze 2
25.04.2010
W górę
Objazdówka
Piątek, 23 kwietnia 2010
23.29
km
Teren -
3.00
km
Czas -
01:04
Średnia -
21.83
km/h
V max teren -
48.10
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
15.0
°C
Ultra Flite
W piątek kulnąłem się na korki z angielskiego (egzaminy :( ) i wracając z nich uznałem, że słońce zajdzie przecież najwcześniej koło 20, więc jako że jechałem z Cygańskiego, to wjechałem na Dębowiec i znów wróciłem szlakiem konnym do Wapienicy- coś czuję że to jeden z moich ulubionych fragmentów w okolicy-dłuuuuugi, szybki zjazd.
Komentarze 0
25.04.2010
W górę
Góry wersja dość okrojona
Poniedziałek, 19 kwietnia 2010
30.37
km
Teren -
13.20
km
Czas -
02:02
Średnia -
14.94
km/h
V max teren -
47.67
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
17.0
°C
Ultra Flite
Wreszcie wytargałem nowy sprzęt w jakiś poważniejszy teren. Jakkolwiek poniedziałek jest dość dziwnym dniem jak na rowerowe eskapady w góry, olałem system i razem z Maćkiem wybrałem się na Kozią.
Jako że Maciek przeprowadził wcześniej rekonesans, dużo więcej niż ostatnio kulaliśmy się w terenie-jako że w nocy trochę kropiło, rower był brązowy :) Jechaliśmy fajną traską pod starą skocznią narciarską, koło której były fajne "hopy". Wszystko było by ok, gdyby nie to że na poprzednim podjeździe zablokowałem amortyzator i w całej mojej sklerotycznej osobowości zapomniałem go odblokować :( Na całe szczęście chińskie rączki się przyłożyły i nic nie poszło.
Wracając zahaczyliśmy jeszcze o Dębowiec i na 17 km zaczęło kropić.
(zdjęcia wyglądają jak wyglądają-ciemnawo było a aparat w k550i do najznamienitszych nie należy, więc trza było je na kompie ratować)
Aaa, jeszcze ciuchy-portki już omawiałem, czas na koszulkę. Generalnie świetnie odprowadza pot-sprawdzone na średniej jakości plecaku-w środku koszulka była sucha, zaś pod plecakiem mokrzusieńka, jestem nią bardzo pozytywnie zaskoczony- w sumie to nie używałem jeszcze żadnej z tych kosmicznych membran i tkanin XXI wieku.
Jako że Maciek przeprowadził wcześniej rekonesans, dużo więcej niż ostatnio kulaliśmy się w terenie-jako że w nocy trochę kropiło, rower był brązowy :) Jechaliśmy fajną traską pod starą skocznią narciarską, koło której były fajne "hopy". Wszystko było by ok, gdyby nie to że na poprzednim podjeździe zablokowałem amortyzator i w całej mojej sklerotycznej osobowości zapomniałem go odblokować :( Na całe szczęście chińskie rączki się przyłożyły i nic nie poszło.
Wracając zahaczyliśmy jeszcze o Dębowiec i na 17 km zaczęło kropić.
(zdjęcia wyglądają jak wyglądają-ciemnawo było a aparat w k550i do najznamienitszych nie należy, więc trza było je na kompie ratować)
Aaa, jeszcze ciuchy-portki już omawiałem, czas na koszulkę. Generalnie świetnie odprowadza pot-sprawdzone na średniej jakości plecaku-w środku koszulka była sucha, zaś pod plecakiem mokrzusieńka, jestem nią bardzo pozytywnie zaskoczony- w sumie to nie używałem jeszcze żadnej z tych kosmicznych membran i tkanin XXI wieku.
Komentarze 1
19.04.2010
W górę
Naprzeciw pogodzie
Wtorek, 13 kwietnia 2010
21.31
km
Teren -
0.00
km
Czas -
00:55
Średnia -
23.25
km/h
V max teren -
54.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
7.0
°C
Ultra Flite
Dzisiaj pogoda jest okropna. Od rana chmury zaciągnięte na całym niebie, jednak musiałem dojechać na przedegzaminowe doszkalanie się w języku Szekspira. Jako że zwykły dojazd to dla mnie mało nawet w deszczu, to pojechałem najbardziej okrężną trasą, którą znam :) Przy okazji przetestowałem nowe ciuchy- portyki elegancko odprowadzają wodę (poza wkładką) a koszulka jako że pod ortalionem była, to jeszcze nic nie mam na jej temat mądrego do powiedzenia
Komentarze 0
13.04.2010
W górę
Takie tam kulanko
Czwartek, 8 kwietnia 2010
13.70
km
Teren -
0.20
km
Czas -
00:34
Średnia -
24.18
km/h
V max teren -
45.62
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
15.0
°C
Ultra Flite
Jako że pogoda dziś była bardzo zachęcająco rowerowa pojechałem na nieco rozszerzoną traskę, którą wałkuję od początku sezonu.
Komentarze 7
08.04.2010
W górę
Testowanie nowej machiny
Środa, 7 kwietnia 2010
22.96
km
Teren -
6.00
km
Czas -
01:32
Średnia -
14.97
km/h
V max teren -
48.71
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
14.0
°C
Ultra Flite
Pogoda w BB wreszcie uznała że rowerzystom przydałoby się trochę słońca. Choć rano nie zapowiadało się na specjalny szał, w okolicach 17,30 nad stolicą Podbeskidzia zaświeciło słońce.
Dzisiejszy wypad został zaplanowany z Maćkiem,który także miał co testować. Z powodu jego nowych hampli jakąś godzinkę postaliśmy w serwisie ale to taki detal. Dzięki tej przewie udało Mi się doprowadzić mój świeżo zlutowany licznik do stanu w którym kable nie zwierały :)
Po przewie popedałowaliśmy do Wapienicy, z której terenem nad brzegiem rzeki Wapienica dostaliśmy się nad zbiornik Wielka Łąka. Trasa jakich wiele, ot co.
Ważniejszy od trasy był sprzęt. Rower dawał radę większości nierówności bez zająknięcia-amortyzator spełnia swoją rolę na +5. Jedynym minusem jest jego hardtailowość-po przesiadce z fulla tylna część ciała Mi odpada :)
Ważnym elementem jest licznik-koniec z wpisywaniem czasu i odległości na oko.
Dzisiejszy wypad został zaplanowany z Maćkiem,który także miał co testować. Z powodu jego nowych hampli jakąś godzinkę postaliśmy w serwisie ale to taki detal. Dzięki tej przewie udało Mi się doprowadzić mój świeżo zlutowany licznik do stanu w którym kable nie zwierały :)
Po przewie popedałowaliśmy do Wapienicy, z której terenem nad brzegiem rzeki Wapienica dostaliśmy się nad zbiornik Wielka Łąka. Trasa jakich wiele, ot co.
Ważniejszy od trasy był sprzęt. Rower dawał radę większości nierówności bez zająknięcia-amortyzator spełnia swoją rolę na +5. Jedynym minusem jest jego hardtailowość-po przesiadce z fulla tylna część ciała Mi odpada :)
Ważnym elementem jest licznik-koniec z wpisywaniem czasu i odległości na oko.
Komentarze 0
07.04.2010
W górę