Zakończenie roku
Czwartek, 24 czerwca 2010
12.76
km
Teren -
0.00
km
Czas -
00:33
Średnia -
23.20
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
18.0
°C
Ultra Flite
Korzystając z (chwilowo) ładnej pogody, między końcem lekcji a zakończeniem roku wymknąłem się na rower. Po 6 km zaczęło lać, co znacząco podniosło moją średnią :P
Komentarze 0
24.06.2010
W górę
Testy, testy
Środa, 23 czerwca 2010
20.86
km
Teren -
1.20
km
Czas -
01:03
Średnia -
19.87
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
20.0
°C
Ultra Flite
Korzystając z dość nie najgorszej pogody, przetestowałem nowe rogi, oraz przeczyszczony napęd ze spinką SRAMa. Wkrótce więcej szczegółów.
Komentarze 0
23.06.2010
W górę
Takie tam, po mieścinie
Środa, 16 czerwca 2010
20.02
km
Teren -
1.80
km
Czas -
00:57
Średnia -
21.07
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
21.0
°C
Ultra Flite
Zaległe jak cholera wykorzystanie dość ładnej pogody :)
Komentarze 0
20.06.2010
W górę
Skrzyczne
Sobota, 12 czerwca 2010
58.79
km
Teren -
25.50
km
Czas -
05:17
Średnia -
11.13
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
30.0
°C
Ultra Flite
Pierwszy wypad poza okoliczne górki zaplanowaliśmy z Maćkiem i Tivigiem.
Zaczęliśmy od przeskoczenia do Bystrej szlakiem tuż obok Koziej Góry, następnie podjęliśmy morderczą wspinaczkę w stronę Szczyrku, która bardzo szybko opróżniła Maćkowi i Mi bidony. Po znalezieniu pierwszej lepszej drogi, która najprawdopodobniej służyła do zwózki drzewa, ruszyliśmy nią na azymut na Szczyrk.
Bardzo szybko okazało się, że Maćkowe KENDY KARMY nie są zbyt odporne na przebicia, więc zaliczyliśmy przymusowy postój. Kiedy tylko mieliśmy się zbierać, okazało się że również w moim rowerze powietrze w przednim kole to przeszłość. Mimo to w ilości dziur "przegrałem" 1:4 z Maćkiem :D
Później goniony pragnieniem wytyczyłem trasę prowadzącą przez wielgachne otoczaki, przez które prowadziliśmy rowery ~1km. Na całe szczęście, chwilę później odnaleźliśmy sklep, w którym uzupełniłem bidon.
Po w miarę bezproblemowym dostaniu się do Szczyrku udaliśmy się do PTTKu na obiad. Na nasze nieszczęście jadłodajnia ta już nie funkcjonuje, więc postępując zgodnie z radą lokalesów, udaliśmy się do GreenBaru, mieszczącego się przy stacji benzynowej. Ceny, jak na Szczyrk nie były zbyt szalone, jednak nie dawały zapomnieć o "statusie" miasta.
Po zjedzeniu obiadu, ruszyliśmy zielonym szlakiem na Skrzyczne. Była to niezbyt fartowna decyzja, ponieważ szlak był wąski, stromy oraz atakowany przez licznych zjazdowców :/ Po jakiś 2h morderczego podejścia ukazała nam się charakterystyczna wieża przekaźnikowa.
Kiedy tylko zasiedliśmy na szczycie, pobiegłem pędzony przez suche gardło po zimną colę (6 zł :( ), po czym przystąpiliśmy do zaplanowania trasy powrotnej. Zakładaliśmy zjazd nartostradą, a następnie powrót asfaltami do BB.
Pierwszy punkt programu wyszedł połowicznie-w okolicach środkowej stacji kolejki trochę się pogubiliśmy i pojechaliśmy nie tam gdzie trzeba, ale udało nam dostać się do Szczyrku Czyrnej (na końcowym, wcale nie ostrym odcinku asfaltu wykręciłem 61km/h). Wart wspomnienia jest także fakt, że w połowie zjazdu usłyszałem dziwne szuranie z okolic przedniej piasty. Kiedy stanąłem, okazało się że szybko zamykacz od piasty dostał najwidoczniej kamieniem i dyndał sobie swobodnie. Na całe szczęście podciągnąłem go nieco i nic już nie zrobił.
Później bardzo luzacko (mimo tego że była to sobota) pojechaliśmy przez ruchliwe zwykle drogi do BB. Pierwszy raz zamontowałem lampki-wróciłem do domu ~21:00 i jestem z nich bardzo zadowolony (no może po za przednią, ale zobaczy się co będzie jak zapakuję do niej nowe bakterie).
Dzięki chłopaki za wyczesany wyjazd!
Zaczęliśmy od przeskoczenia do Bystrej szlakiem tuż obok Koziej Góry, następnie podjęliśmy morderczą wspinaczkę w stronę Szczyrku, która bardzo szybko opróżniła Maćkowi i Mi bidony. Po znalezieniu pierwszej lepszej drogi, która najprawdopodobniej służyła do zwózki drzewa, ruszyliśmy nią na azymut na Szczyrk.
Bardzo szybko okazało się, że Maćkowe KENDY KARMY nie są zbyt odporne na przebicia, więc zaliczyliśmy przymusowy postój. Kiedy tylko mieliśmy się zbierać, okazało się że również w moim rowerze powietrze w przednim kole to przeszłość. Mimo to w ilości dziur "przegrałem" 1:4 z Maćkiem :D
Później goniony pragnieniem wytyczyłem trasę prowadzącą przez wielgachne otoczaki, przez które prowadziliśmy rowery ~1km. Na całe szczęście, chwilę później odnaleźliśmy sklep, w którym uzupełniłem bidon.
Po w miarę bezproblemowym dostaniu się do Szczyrku udaliśmy się do PTTKu na obiad. Na nasze nieszczęście jadłodajnia ta już nie funkcjonuje, więc postępując zgodnie z radą lokalesów, udaliśmy się do GreenBaru, mieszczącego się przy stacji benzynowej. Ceny, jak na Szczyrk nie były zbyt szalone, jednak nie dawały zapomnieć o "statusie" miasta.
Po zjedzeniu obiadu, ruszyliśmy zielonym szlakiem na Skrzyczne. Była to niezbyt fartowna decyzja, ponieważ szlak był wąski, stromy oraz atakowany przez licznych zjazdowców :/ Po jakiś 2h morderczego podejścia ukazała nam się charakterystyczna wieża przekaźnikowa.
Kiedy tylko zasiedliśmy na szczycie, pobiegłem pędzony przez suche gardło po zimną colę (6 zł :( ), po czym przystąpiliśmy do zaplanowania trasy powrotnej. Zakładaliśmy zjazd nartostradą, a następnie powrót asfaltami do BB.
Pierwszy punkt programu wyszedł połowicznie-w okolicach środkowej stacji kolejki trochę się pogubiliśmy i pojechaliśmy nie tam gdzie trzeba, ale udało nam dostać się do Szczyrku Czyrnej (na końcowym, wcale nie ostrym odcinku asfaltu wykręciłem 61km/h). Wart wspomnienia jest także fakt, że w połowie zjazdu usłyszałem dziwne szuranie z okolic przedniej piasty. Kiedy stanąłem, okazało się że szybko zamykacz od piasty dostał najwidoczniej kamieniem i dyndał sobie swobodnie. Na całe szczęście podciągnąłem go nieco i nic już nie zrobił.
Później bardzo luzacko (mimo tego że była to sobota) pojechaliśmy przez ruchliwe zwykle drogi do BB. Pierwszy raz zamontowałem lampki-wróciłem do domu ~21:00 i jestem z nich bardzo zadowolony (no może po za przednią, ale zobaczy się co będzie jak zapakuję do niej nowe bakterie).
Dzięki chłopaki za wyczesany wyjazd!
Testowanie nowych technologii
Środa, 9 czerwca 2010
22.13
km
Teren -
3.60
km
Czas -
01:06
Średnia -
20.12
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
°C
Ultra Flite
Wreszcie wyrobiłem się z zaległymi wpisami.
Dzisiaj siadłem na KTMa z zamiarem przetestowania programu SportyPal. Na początku, jako że z różnych przyczyn spieszyłem się z lekka, nie miałem czasu na spacerowanie z telefonem i łapanie GPS, więc zarejestrowałem trasę dopiero z Wapienicy. GPSies podaje jakieś błędne wysokości, więc tu można znaleźć więcej, nieco pewniejszych info (po za wysokością punktu startu ;P) W związku z przeskoczeniem na wyższy technologicznie poziom, mam także dane z kalorii. Fajna sprawa.
""
Dzisiaj siadłem na KTMa z zamiarem przetestowania programu SportyPal. Na początku, jako że z różnych przyczyn spieszyłem się z lekka, nie miałem czasu na spacerowanie z telefonem i łapanie GPS, więc zarejestrowałem trasę dopiero z Wapienicy. GPSies podaje jakieś błędne wysokości, więc tu można znaleźć więcej, nieco pewniejszych info (po za wysokością punktu startu ;P) W związku z przeskoczeniem na wyższy technologicznie poziom, mam także dane z kalorii. Fajna sprawa.
""
Komentarze 0
09.06.2010
W górę
Szukając zagubionego luzu
Poniedziałek, 7 czerwca 2010
19.71
km
Teren -
1.80
km
Czas -
00:57
Średnia -
20.75
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
27.0
°C
Ultra Flite
Tytuł świadomie zgapiony z www.enduroriderz.pl :P
Korzystając z tego, że we wtorek nie zapowiadał się żaden sprawdzian, wcisnąlem do uszów słuchawki (przełamałem się, ostatni taki wypad nie skończył się dla mnie dobrze) i ruszyłem w stronę Wapienicy. Po załączeniu na lotnisku "Fear of the dark" Iron Maiden, odnalazłem to czego w rowerowaniu szukałem-totalny chill, żadne tam "o tej porze musimy być tu i tu", co nie zmienia faktu, że nadal z chęcią będę pakował się w góry.
Korzystając z tego, że we wtorek nie zapowiadał się żaden sprawdzian, wcisnąlem do uszów słuchawki (przełamałem się, ostatni taki wypad nie skończył się dla mnie dobrze) i ruszyłem w stronę Wapienicy. Po załączeniu na lotnisku "Fear of the dark" Iron Maiden, odnalazłem to czego w rowerowaniu szukałem-totalny chill, żadne tam "o tej porze musimy być tu i tu", co nie zmienia faktu, że nadal z chęcią będę pakował się w góry.
Komentarze 0
09.06.2010
W górę
Leczymy się tym, czym się struliśmy ;)
Niedziela, 6 czerwca 2010
22.00
km
Teren -
6.50
km
Czas -
01:42
Średnia -
12.94
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
23.0
°C
Ultra Flite
Wiem, że jestem okropnie nieaktualny, sorry, koniec roku się zbliża, trza o oceny walczyć.
Po wczorajszej (no bo oczywiście powinienem pisać to w niedzielę ;D ) porażce, postanowiłem przejechać kilkanaście km, żeby stestować łatki. Wyszło z tego ~22 kilosy (nie spisałem z licznika danych, kurna) zrobione z kumplem w radosnej atmosferze ;)
Po wczorajszej (no bo oczywiście powinienem pisać to w niedzielę ;D ) porażce, postanowiłem przejechać kilkanaście km, żeby stestować łatki. Wyszło z tego ~22 kilosy (nie spisałem z licznika danych, kurna) zrobione z kumplem w radosnej atmosferze ;)
Komentarze 0
09.06.2010
W górę
A miało być tak pięknie...
Sobota, 5 czerwca 2010
23.27
km
Teren -
7.00
km
Czas -
01:37
Średnia -
14.39
km/h
V max teren -
45.97
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
20.0
°C
Ultra Flite
Taaa...
Wyjazd z Maćkiem miał zahaczyć o Szyndzielnię, Klimczok i tym razem kiła z tego wyszła. Przyznaję się, moja wina :( . Ale po kolei.
Po strzeleniu powyższej foty z Dębowca, ruszyliśmy nartostradą w stronę Szyndzielni. Jako że niecierpliwy nasz młody duch, to po zobaczeniu pary zjazdowców (widzianych już przy Maćkowej gumie i na poprzednim wypadzie.) popylających szlakiem, który przecinał nartostradę, uznaliśmy że spróbujemy skrócić nieco drogę. Po wjeździe na szlak okazało się, że usłany jest on kamieniami, które utrudniały przejazd. Doszliśmy do wniosku, że wracamy na główną ścieżkę. Niestety, najprawdopodobniej po zbyt ostrym hamowaniu, okazało się że moja tylna opona nie wygląda zbyt dobrze. Diagnoza brzmiała: pana. Wyciągnęliśmy nasz zaawansowany sprzęt zakupiony po wpadce na pierwszym wyjeździe na Szyndzielnię i przystąpiliśmy do łatania.
Tu przepraszam Maćka za mój ogólny nastrój-sorry stary niewyspany byłem okropnie :P. Po napompowaniu załatanej w bólach dętki okazało się, że opona szybko wróciła do poprzedniego stanu. Po ściągnięciu laćka, okazało się że załapałem nie dziurę, lecz snejka przy krawędzi dętki. Po skończeniu naprawy nie miałem, ani siły, ani nastroju na dalszą jazdę więc zamierzałem wrócić do domu. Maciek (chwała mu za to) uznał, że pojedzie ze mną.
Podczas kolejnej przerwy na niewysokim, choć zapewniającym dość fajną panoramę BB, Dębowcu poobijaliśmy się za wsze czasy :)
Dalej ruszyliśmy sprawdzonym Szlakiem Konnym, który zapewnił nam jak to zwykle dużo wrażeń, nie tylko rowerowych:
Jak widać powódź, choć w Bielsku niezbyt widoczna (zaznaczam, że mieszkam w centrum), to w górach poczyniła spore szkody.
Po nabiciu łatanej dętki do 3 Bar uznałem, że wytrzyma i zostawiłem ją w rowerze.
Jeszcze jedna sprawa organizacyjna-jak zdjęcia? Nowy telefon to powinny być kapeńkę lepsze.
Jeszcze jedno. Od tego wypadu podaję V max w TERENIE, i jeśli z takich czy innych powodów nie posiadam go, lub nie jest on szaleńczy, to nie będę go podawał.
Wyjazd z Maćkiem miał zahaczyć o Szyndzielnię, Klimczok i tym razem kiła z tego wyszła. Przyznaję się, moja wina :( . Ale po kolei.
Po strzeleniu powyższej foty z Dębowca, ruszyliśmy nartostradą w stronę Szyndzielni. Jako że niecierpliwy nasz młody duch, to po zobaczeniu pary zjazdowców (widzianych już przy Maćkowej gumie i na poprzednim wypadzie.) popylających szlakiem, który przecinał nartostradę, uznaliśmy że spróbujemy skrócić nieco drogę. Po wjeździe na szlak okazało się, że usłany jest on kamieniami, które utrudniały przejazd. Doszliśmy do wniosku, że wracamy na główną ścieżkę. Niestety, najprawdopodobniej po zbyt ostrym hamowaniu, okazało się że moja tylna opona nie wygląda zbyt dobrze. Diagnoza brzmiała: pana. Wyciągnęliśmy nasz zaawansowany sprzęt zakupiony po wpadce na pierwszym wyjeździe na Szyndzielnię i przystąpiliśmy do łatania.
Tu przepraszam Maćka za mój ogólny nastrój-sorry stary niewyspany byłem okropnie :P. Po napompowaniu załatanej w bólach dętki okazało się, że opona szybko wróciła do poprzedniego stanu. Po ściągnięciu laćka, okazało się że załapałem nie dziurę, lecz snejka przy krawędzi dętki. Po skończeniu naprawy nie miałem, ani siły, ani nastroju na dalszą jazdę więc zamierzałem wrócić do domu. Maciek (chwała mu za to) uznał, że pojedzie ze mną.
Podczas kolejnej przerwy na niewysokim, choć zapewniającym dość fajną panoramę BB, Dębowcu poobijaliśmy się za wsze czasy :)
Dalej ruszyliśmy sprawdzonym Szlakiem Konnym, który zapewnił nam jak to zwykle dużo wrażeń, nie tylko rowerowych:
Jak widać powódź, choć w Bielsku niezbyt widoczna (zaznaczam, że mieszkam w centrum), to w górach poczyniła spore szkody.
Po nabiciu łatanej dętki do 3 Bar uznałem, że wytrzyma i zostawiłem ją w rowerze.
Jeszcze jedna sprawa organizacyjna-jak zdjęcia? Nowy telefon to powinny być kapeńkę lepsze.
Jeszcze jedno. Od tego wypadu podaję V max w TERENIE, i jeśli z takich czy innych powodów nie posiadam go, lub nie jest on szaleńczy, to nie będę go podawał.
Uciekając przed burzą
Sobota, 22 maja 2010
35.89
km
Teren -
20.80
km
Czas -
03:22
Średnia -
10.66
km/h
V max teren -
48.53
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
18.0
°C
Ultra Flite
Szykuje się kolejny tasiemiec, ostrzegam :D
Plan wypadu z Maćkiem był prosty-atakujemy Szyndzielnię nartostradą, następnie przeskakujemy na Klimczok, z którego zjeżdżamy na Błatnią i na niej myślimy co dalej.
Dzień zapowiadał się obiecująco-po wyciągnięciu się na nartostradę, zaczęło przyświecać nam lekkie słoneczko, skutecznie uprzyjemniające podjazd, który dla przeciwwagi utrudniały nam wszędobylskie owady :)
Nie dla wszystkich dzień był wesoły :(
Po dojechaniu pod Klimczok, zadziwiła nas aura-w przeciwieństwie do zeszłego tygodnia, widzieliśmy schronisko z większej odległości niż wyciągnięcie ręki.
Warty odnotowania jest fakt, że na schronisku pod Klimczokiem na ekranie mojego licznika w sekcji "Total ODO", którą liczę tylko dla KTMa wyskoczyło równe 300 :)
Jednak później skończyły się żarty. Po wyjściu ze schroniska z dwoma talerzami pełnymi parujących pierogów usłyszałem głośne "pierdut" i zobaczyłem ciemne chmury. Burza. Na całe szczęście w lekko nerwowej atmosferze, ale zdążyliśmy przed deszczem wszamać obiad i podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu planu i dalszej jeździe w kierunku Błatniej.
Tutaj ma miejsce dłuższy fragment dość płynnej, choć niezbyt szybkiej jazdy w czasie której nieustannie poganiały nas odgłosy burzy.
Stało się. Około 1,5 km od schroniska na Błatniej spadły na nas pierwsze krople deszczu, który zmotywował nas do mocniejszego naciskania na pedały i był przyczyną paru dość niebezpiecznych sytuacji, które obyły się bez większych problemów, po za niepewną centrą u Maćka.
Po zapeklowaniu się na Błatniej wszamaliśmy po batonie i odczekaliśmy aż przestanie padać, po czym wskoczyliśmy na szlak niebieski, prowadzący do Wapienicy. Po sprawdzeniu skuteczności hamulców baardzo się zawiodłem-klocki, najprawdopodobniej żywiczne, połączone z mokrymi i nieco uwalonymi tarczami sprawiły, że modulacja hampli osiągnęła poziom kontry z roweru "Wigry 3". Po przejechaniu początku szlaku, który był połączony ze szlakiem żółtym (nomen omen świetny fragment, dużo ziemi, trawy, absolutny brak kamieni) wskoczyliśmy na trasę wyłącznie oznaczoną kolorem niebieskim. Po przeprawieniu się przez kilka sporej głębokości kałuż, dojechaliśmy do widocznej na mapach "agrafki", która zaskoczyła nas baaardzo niemiło. Nie dość, że był to dość ostry fragment, usłany kamieniami, to w dodatku kamienie te były mokre. Dodajmy do tego moją wysoką ramę i sztycę ograniczoną z wsuwaniem przez uchwyt na lampkę, oraz blokujące hamulce i mamy powód, dla którego rower sprowadzałem. Później pognaliśmy co sił w nogach na przystanek autobusowy, a dokładniej do baru, który z nim sąsiaduje, ponieważ burza kontratakowała. Po ustaniu deszczu ruszyliśmy do domu i tu obyło się bez niespodzianek.
Koniec :)
Plan wypadu z Maćkiem był prosty-atakujemy Szyndzielnię nartostradą, następnie przeskakujemy na Klimczok, z którego zjeżdżamy na Błatnią i na niej myślimy co dalej.
Dzień zapowiadał się obiecująco-po wyciągnięciu się na nartostradę, zaczęło przyświecać nam lekkie słoneczko, skutecznie uprzyjemniające podjazd, który dla przeciwwagi utrudniały nam wszędobylskie owady :)
Nie dla wszystkich dzień był wesoły :(
Po dojechaniu pod Klimczok, zadziwiła nas aura-w przeciwieństwie do zeszłego tygodnia, widzieliśmy schronisko z większej odległości niż wyciągnięcie ręki.
Warty odnotowania jest fakt, że na schronisku pod Klimczokiem na ekranie mojego licznika w sekcji "Total ODO", którą liczę tylko dla KTMa wyskoczyło równe 300 :)
Jednak później skończyły się żarty. Po wyjściu ze schroniska z dwoma talerzami pełnymi parujących pierogów usłyszałem głośne "pierdut" i zobaczyłem ciemne chmury. Burza. Na całe szczęście w lekko nerwowej atmosferze, ale zdążyliśmy przed deszczem wszamać obiad i podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu planu i dalszej jeździe w kierunku Błatniej.
Tutaj ma miejsce dłuższy fragment dość płynnej, choć niezbyt szybkiej jazdy w czasie której nieustannie poganiały nas odgłosy burzy.
Stało się. Około 1,5 km od schroniska na Błatniej spadły na nas pierwsze krople deszczu, który zmotywował nas do mocniejszego naciskania na pedały i był przyczyną paru dość niebezpiecznych sytuacji, które obyły się bez większych problemów, po za niepewną centrą u Maćka.
Po zapeklowaniu się na Błatniej wszamaliśmy po batonie i odczekaliśmy aż przestanie padać, po czym wskoczyliśmy na szlak niebieski, prowadzący do Wapienicy. Po sprawdzeniu skuteczności hamulców baardzo się zawiodłem-klocki, najprawdopodobniej żywiczne, połączone z mokrymi i nieco uwalonymi tarczami sprawiły, że modulacja hampli osiągnęła poziom kontry z roweru "Wigry 3". Po przejechaniu początku szlaku, który był połączony ze szlakiem żółtym (nomen omen świetny fragment, dużo ziemi, trawy, absolutny brak kamieni) wskoczyliśmy na trasę wyłącznie oznaczoną kolorem niebieskim. Po przeprawieniu się przez kilka sporej głębokości kałuż, dojechaliśmy do widocznej na mapach "agrafki", która zaskoczyła nas baaardzo niemiło. Nie dość, że był to dość ostry fragment, usłany kamieniami, to w dodatku kamienie te były mokre. Dodajmy do tego moją wysoką ramę i sztycę ograniczoną z wsuwaniem przez uchwyt na lampkę, oraz blokujące hamulce i mamy powód, dla którego rower sprowadzałem. Później pognaliśmy co sił w nogach na przystanek autobusowy, a dokładniej do baru, który z nim sąsiaduje, ponieważ burza kontratakowała. Po ustaniu deszczu ruszyliśmy do domu i tu obyło się bez niespodzianek.
Koniec :)
Góry w wersji hard
Sobota, 15 maja 2010
43.35
km
Teren -
21.50
km
Czas -
03:51
Średnia -
11.26
km/h
V max teren -
51.38
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
13.0
°C
Ultra Flite
Chyba najwięcej wart wypad rowerowy w całej mojej "karierze".
Plan z początku był prosty. Z racji nie dyspozycji nieco mniej rozkręconych w tym sezonie Michałów, mieliśmy wybrać się z Maćkiem na Szyndzielnię nową trasą. Jednak w piątek odezwała się we mnie moja dusza kombinatora i postanowiłem zaplanować trasę "nieco" bardziej rozbudowaną. Po spojrzeniu na mapę i odświeżeniu w pamięci wycieczek górskich uznałem, że dojazd na Klimczok to minimum.
Kiedy zameldowaliśmy się nad Zaporą, z pod której wyruszaliśmy żółtym szlakiem na Szyndzielnię, okazało się że spora część trasy, po dość długo utrzymujących się ostatnimi czasy opadach, zamieniła się w potok, który nieprzyjemnie rozmiękczył otaczającą go ziemię. Z tego powodu musieliśmy podejść około 40% żółtej trasy, co nie było zbyt szałowe rowerowo, na całe szczęście później było tylko lepiej.
Po dojechaniu do schroniska na Szyndzielni, zdziwiliśmy się szaloną liczbą osób. Kiedy byliśmy tam 2 tygodnie wcześniej, nie byliśmy w stanie dopchać się do miejsc siedzących, dziś zaś zasiedliśmy na ławeczce na zewnętrzu bez żadnych problemów. W tym miejscu warto wspomnieć o stałym elemencie towarzyszącym nam przez większość drogi- mgle. Na zdjęciach widać w jakiej ilości zjawiła się w górach.
Po przerwie na Szyndzielni, wyruszyliśmy w dalszą drogę na Klimczok. Droga naprawdę nie wymagająca, polecam każdemu, kto wyjechał na Szyndzielnię ruszyć tyłek te 15 min więcej, jak dla mnie schronisko jest duuuużo przyjemniejsze.
Schronisko pod Klimczokiem :D
Po dotarciu do schroniska po raz kolejny przekonaliśmy się, że warto było wyjechać mimo niezbyt zachęcającej aury-schronisko jest "przytulne" więc bardzo szybko zapycha się rządnymi posiłku turystami. Nie dziś :D Nie pamiętam, żebym odwiedził tak puste schroniska.
Zimno było.
Kiedy wpakowaliśmy w siebie okrojony obiad (polecam pierogi z jagodami-jak na górskie warunki naprawdę dobre, choć drogie) podeszliśmy (mgła+ błoto+ nieznany teren wybiły nam z głów pomysł podjazdu) na szczyt Klimczoka, by zjechać na Błatnią.
Zjazd zaczął się od naprawdę ekstremalnego fragmentu o sporym nachyleniu, który na dodatek był pokryty luźnymi kamieniami, na całe szczęście szybko się skończył. Później do Błatniej wielkiego szału nie był- dużo kamulców skutecznie powstrzymywało nas przed rozwijaniem wyższych prędkości.
Na całe szczęście w raz osiągnięciem Błatniej kamerdolce ustąpiły miejsca ziemi.
Zjazd z Błatniej nie był, ani jakoś specjalnie trudny, ani szybki, choć końcowa część mocno dała popalić naszym hamulcom. Mimo tego wiele z niego nie pamiętam :D
Niestety żadnej mapy trasy nie będzie, ponieważ żaden ze znanych mi serwisów mapowych nie posiada pokrytych szlaków PTTK, dlatego tak pokrótce przebiegała wyprawa:
Zapora w Wapienicy ---szlak żółty---> Szyndzielnia ---czerwony---> Klimczok(schronisko) ---czarny---> Klimczok szczyt ---żółty---> Błatnia ---czerwony---> Jaworze
Są to tylko najważniejsze punkty, ale każdy posiadający mapę Beskidu Śląskiego może zorientować się jak to wyglądało.
Plan z początku był prosty. Z racji nie dyspozycji nieco mniej rozkręconych w tym sezonie Michałów, mieliśmy wybrać się z Maćkiem na Szyndzielnię nową trasą. Jednak w piątek odezwała się we mnie moja dusza kombinatora i postanowiłem zaplanować trasę "nieco" bardziej rozbudowaną. Po spojrzeniu na mapę i odświeżeniu w pamięci wycieczek górskich uznałem, że dojazd na Klimczok to minimum.
Kiedy zameldowaliśmy się nad Zaporą, z pod której wyruszaliśmy żółtym szlakiem na Szyndzielnię, okazało się że spora część trasy, po dość długo utrzymujących się ostatnimi czasy opadach, zamieniła się w potok, który nieprzyjemnie rozmiękczył otaczającą go ziemię. Z tego powodu musieliśmy podejść około 40% żółtej trasy, co nie było zbyt szałowe rowerowo, na całe szczęście później było tylko lepiej.
Po dojechaniu do schroniska na Szyndzielni, zdziwiliśmy się szaloną liczbą osób. Kiedy byliśmy tam 2 tygodnie wcześniej, nie byliśmy w stanie dopchać się do miejsc siedzących, dziś zaś zasiedliśmy na ławeczce na zewnętrzu bez żadnych problemów. W tym miejscu warto wspomnieć o stałym elemencie towarzyszącym nam przez większość drogi- mgle. Na zdjęciach widać w jakiej ilości zjawiła się w górach.
Po przerwie na Szyndzielni, wyruszyliśmy w dalszą drogę na Klimczok. Droga naprawdę nie wymagająca, polecam każdemu, kto wyjechał na Szyndzielnię ruszyć tyłek te 15 min więcej, jak dla mnie schronisko jest duuuużo przyjemniejsze.
Schronisko pod Klimczokiem :D
Po dotarciu do schroniska po raz kolejny przekonaliśmy się, że warto było wyjechać mimo niezbyt zachęcającej aury-schronisko jest "przytulne" więc bardzo szybko zapycha się rządnymi posiłku turystami. Nie dziś :D Nie pamiętam, żebym odwiedził tak puste schroniska.
Zimno było.
Kiedy wpakowaliśmy w siebie okrojony obiad (polecam pierogi z jagodami-jak na górskie warunki naprawdę dobre, choć drogie) podeszliśmy (mgła+ błoto+ nieznany teren wybiły nam z głów pomysł podjazdu) na szczyt Klimczoka, by zjechać na Błatnią.
Zjazd zaczął się od naprawdę ekstremalnego fragmentu o sporym nachyleniu, który na dodatek był pokryty luźnymi kamieniami, na całe szczęście szybko się skończył. Później do Błatniej wielkiego szału nie był- dużo kamulców skutecznie powstrzymywało nas przed rozwijaniem wyższych prędkości.
Na całe szczęście w raz osiągnięciem Błatniej kamerdolce ustąpiły miejsca ziemi.
Zjazd z Błatniej nie był, ani jakoś specjalnie trudny, ani szybki, choć końcowa część mocno dała popalić naszym hamulcom. Mimo tego wiele z niego nie pamiętam :D
Niestety żadnej mapy trasy nie będzie, ponieważ żaden ze znanych mi serwisów mapowych nie posiada pokrytych szlaków PTTK, dlatego tak pokrótce przebiegała wyprawa:
Zapora w Wapienicy ---szlak żółty---> Szyndzielnia ---czerwony---> Klimczok(schronisko) ---czarny---> Klimczok szczyt ---żółty---> Błatnia ---czerwony---> Jaworze
Są to tylko najważniejsze punkty, ale każdy posiadający mapę Beskidu Śląskiego może zorientować się jak to wyglądało.