Wpisy archiwalne w kategorii

Teren

Dystans całkowity:2926.85 km (w terenie 1132.60 km; 38.70%)
Czas w ruchu:181:35
Średnia prędkość:16.12 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:13710 m
Maks. tętno maksymalne:217 (106 %)
Maks. tętno średnie:189 (92 %)
Suma kalorii:104873 kcal
Liczba aktywności:76
Średnio na aktywność:38.51 km i 2h 23m
Więcej statystyk

d101 - Dwa : Zero


Poniedziałek, 13 sierpnia 2012


58.94

km

Teren -

14.50

km

Czas -

03:14

Średnia -

18.23

km/h

V max teren -

40.00

km/h

HR max -

200

( 98%)
BPM

HR avg -

157

( 76%)
BPM

2790

kcal

16.0

°C

Ultra Sport

Na początek śmigamy z Marleną na Zaporę, pointerwałować, każdy po swojemu. Dość szybko otrzeźwiam się po rannej pobudce, kiedy przy skręcie na parking pod Zaporą, składam się jak na szosie i wpadam przednim kołem w żwir. Dzięki (względnie) szybkiej reakcji, niemalże odbijam się od asfaltu i suma summarum otarcia jak na prędkość niewielkie.

Jeden : Zero

Po przepłukaniu szlifów w rzece udajemy się na górkę przed zaporą, gdzie interwały idą mi jak krew z nosa. Na zakończenie pokazuję Marlenie zjazd przy płocie, którego nie ruszyliśmy, ślisko tam niemożebnie.


Marlena walczy przy schodzeniu

Dalej ruszamy na Dębowiec, gdzie odnajduję korzeń, na którym Dawid wylądował na drzewie, a Paweł połamał Scalpela. Pierwsze podejście kończę na drzewie, drugie z podparciem, trzecie wreszcie czysto.

Dwa : Zero

Później odprowadzam Marlenę przez Karpackie, ale czuję pewien niedosyt kilometrów, więc zarzucam muzykę i nie wiedząc gdzie, jadę przed siebie.


Pod Przegibkiem

Kończy się na dokręcaniu interwałów na Przegibek (zdecydowanie wolę takie interwały, nie ze zjazdem, a z luźnym tempem na długim podjeździe), zjazd szlakiem (pierwszy raz zjechałem korzenie na dole) i przeskoczeniem nad Straconką, gdzie jest fajna miejscówa do poćwiczenia hopek, co raz popularniejszych na różnych ścigach.



Chcąc dokręcić do 50km, lecę na Cygana, gdzie przejeżdżam pakiet lajtowy - Horizon z dojazdem singlem wzdłuż "deptaku". Powrót szybciutko.



d99 - Takie tam popierdółki


Czwartek, 9 sierpnia 2012


29.17

km

Teren -

5.00

km

Czas -

01:29

Średnia -

19.67

km/h

V max teren -

38.00

km/h

HR max -

181

( 88%)
BPM

HR avg -

138

( 67%)
BPM

1064

kcal

20.0

°C

Ultra Sport

Najpierw nową, krótszą drogą pod Kaufland, docelowo na Ścieżkę Zdrowia, ale nadchodzące ciężkie chmury powodują, że przeskakuję na lotnisko, z którego zjeżdżam do Twomarku wypytać na co to ja ten bon mam wydać. Niezdedy wszystkie egzemplarze jedynych słusznych okularów Speca, czyli tych z wkładką pod korekcję jest "nie dostępna i nie do ściągnięcia". Nie żebym narzekał, czy cuś, ale god damn, żyjemy w świecie w którym każdy może zobaczyć sweet focie Marsjan wykonane przez kosmiczną sondę gdzieś tam hen hen, a głupich glassów się nie da ściągnąć z magazynu? Ehhh...

Dalej jadę na Dębowiec konnym i zjeżdżam pod dolną stację kolejki pod Szyndzielnię. Jadąc w stronę Olszówki trafiam na Maćka wracającego z arbeitu, chwilę pogadali i ścieżką do domu przez Rynek.

Generalnie skrót pokazany mi przez Marcina i Marlenę, to jest teraz chyba najlepszy jeśli o szybki przeskok w kierunku Dębowca. A noga dziś fajnie się kręciła, serducho również, nieco zwolniło w stosunku do tego co zwykle, dobra nasza :D

Co tu dodać muzycznie dziś? A niech będzie takie cuś. W sumie, to niezły schizofrenik muzyczny ze mnie wyłazi - od Kreatora do Arctic Monkeys... Cały Konrad :P



KategorieKategoria Dębowiec, Teren, MTB, Sam Komentarze Komentarze 0 Data 09.08.2012 Top W górę

d98 - Takie jakby góry


Środa, 8 sierpnia 2012


45.00

km

Teren -

20.00

km

Czas -

03:05

Średnia -

14.59

km/h

V max teren -

45.00

km/h

HR max -

196

( 96%)
BPM

HR avg -

151

( 74%)
BPM

2461

kcal

20.0

°C

Ultra Sport

Niestety w wyniku dzwona "straciłem" licznik, o czym dalej, toteż dane pochodzą z GPSa więc nie są zbyt dokładne.

Wypad w góry zaczynamy od rozgrzewki na ścieżce zdrowia, z której przeskoczyliśmy na Dębowiec.



Na podjeździe pod Szyndzielnię trochę odstaję od krosiarskiego tempa Marleny, ale do schroniska dojeżdżamy równo i tam kończy się tarfa ulgowa, moja średniodystansowość zaczyna grać pierwsze skrzypce.

Na Klimczok wjeżdżamy stokiem, choć "wjazd" nie jest najlepszym słowem, bo każde z nas podjechało to na trzy razy.



Zjazd na Błatnią nie zmienił się od zeszłego roku, kiedy ostatni raz nim jechałem, dalej jest zjazdem dającym dość specyficzną radochę :)



Przed Błatnią standardowa przerwa na "kiblu" i dalej ruszamy czerwonym do Jaworza. Ten zjazd odkrywam dziś na nowo, dawno takiej radochy nie miałem.

Do czasu. Na którejś z kamienistych sekcji przestaję słyszeć "Bzdziąg, bzdziąg" spod dwóch par kół, słyszę tylko swoje. No i głupio, zamiast stanąć i sprawdzić czy dziewczę żyje, to jedynie zwolniłem i się obróciłem. Finał był do przewidzenia, nawet nie zorientowałem się kiedy się położyłem. Wiele się nie stało, drobne rysy, ale niestety kamień pechowo trafił na gumkę mocującą czujnik Sigmy do widelca, toteż musiałem to wszystko związać i dalej jazda bez licznika.

Dalej (albo wcześniej? Cholera wie) Marlena mało co nie została pożarta przez okrutną, czworonożną bestię, w skrócie zwaną psem. Rozmiarów dość kieszonkowych, jednak mimo to mało co, a padł by rekord Guinness'a (nie chodzi tu o piwo, a tę niemałą księgę ;) ) w przyśpieszeniu na rowerze górskim :D



W Jaworzu meldujemy się dość szybko, ja pilnując grzejących się hampli, Marlena po jakimś małym dzwonie. Peleton Specjalnej Troski, bez dwóch zdań ;)

Po chwili podczepia się pod nas kolarz na fullu Authora. Nie siada mi w momencie kiedy na zwyczajowe "Czołem" nie odpowiada nic. Mało tego, siada nam na kole, podnosząc mi skutecznie ciśnienie, bo nie lubię takich cwaniaków.

Na pierwszej od Jaworza hopce próbuję go urwać, ale wymęczona Marlena odpada z koła i pacjent triumfuje. Żeby było ciekawiej, po odjechaniu nam na jakieś 100m, nawraca i kiedy się mijamy, znów robi za ciecia.

Po chwili zjeżdżamy z głównej i tyle go widzieli, a my obok Zapory, Strudzonych itd. wracamy do domów.



d96 - Ranny teren


Poniedziałek, 6 sierpnia 2012


28.88

km

Teren -

14.80

km

Czas -

01:59

Średnia -

14.56

km/h

V max teren -

48.00

km/h

HR max -

198

( 97%)
BPM

HR avg -

165

( 80%)
BPM

1892

kcal

26.0

°C

Ultra Sport

Kiedy ranne wstają zorze, czyli w poniedziałek punkt dziewiąta, melduję się przy fastfoodzie z kaczorem w nazwie, gdzie czekają już Marlena i Marcin.

Po szybkim zapoznaniu ruszamy do Cygana. Tam jedziemy standardowo - singiel Horizona, zielony, na którym popuściłem wodze fantazji i jechałem szybciej niż zwykle, co raz otarło mnie o glebę, kiedy po hopce trawersowałem tylko przednim kołem, a drugi raz, w podobnej sytuacji skończyło się na podparciu ;) Korzenie przy skoczni i kierujemy się na Dębowiec.

Tam pauzujemy by uzupełnić puste już bidony i jedziemy singlem na Wapienicę. Oczywiście chrzanią mi się drogi i lądujemy w połowie konnego.

GPS

d94 - MTB Maraton Ustroń


Sobota, 4 sierpnia 2012


52.85

km

Teren -

45.00

km

Czas -

03:40

Średnia -

14.41

km/h

V max teren -

48.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

183

( 89%)
BPM

3482

kcal

28.0

°C

Ultra Sport

Hmm, jakby tak opisać ten maraton, to powiem krótko, było GE-NIAL-NIE!



Start z ostatniego sektora, jednak dobra pozycja sprawiła, że już na pierwszym zakręcie udało mi się nieco wyskoczyć do przodu. Szkoda, że po chwili stanęliśmy, żeby przepuścić pociąg, gdyż wtedy peleton znów się zbił. Co odważniejsi przepychali się do przodu po chodniku, ja się do tak (delikatnie rzecz ujmując) chamskich metod nie zniżałem. Jak stoimy, to stoimy.

Na asfalcie próbuję wykorzystać kadry z oglądanego TdF - czyli skaczę do przodu i chowam się za koło następnego i tak dalej. Dobrze że tak robiłem, bo dzięki temu na pierwszym podjeździe miałem o niebo lepszą pozycję niż ta, z której zaczynałem. Podjazd szedł sprawnie, ciśnięcie przez Maćka na wysoką kadencję dało wreszcie efekty.

Do Trzech Kopców szybko zleciało, zwłaszcza, że spora część skądś mi się kojarzyła.

Dalej zjazd do pierwszego bufetu, gdzie odpuszczam wypłukaną rynnę i sprowadzam. W sumie jak teraz sobie ją przypomnę, to trochę bez sensu, ale sprowadzający fullowiec przede mną dał nie najlepszy impuls.

Na bufecie jednym haustem izotonik, woda i jadziem z żelem w dłoni.


fot. Bartek Sufin

Nie jestem pewien, ale chyba tutaj był dość trudny, techniczny zjazd, którego nie odpuściłem, w przeciwieństwie do tłumu ludzi, których omijałem.

Dalej mylę drogę, jadąc na kole i dokładamy dobre 400m. Później, tuż przed bufetem GENIALNY, niełatwy singiel, również zjechany.

Po bufecie rozpoczynamy to, na co czekałem. W wyniku zmiany trasy, podjeżdżaliśmy po płytach pod Stożek, jest to podjazd, który od pewnego wypadu kocham.

Zgodnie z przewidywaniami, idzie mi on bardzo fajnie, a GG dodatkowo go uatrakcyjnił objeżdżaniem części asfaltu po terenie, więc nie było nudno.


fot. Michał Czyż

Na podjeździe mijam (jak się później okazało) Katarzynę z KSPO, z którą już miałem okazję się ścigać. Tym razem było dużo ciekawiej, można powiedzieć, że uratowała mi finsz :)

Tasujemy się właściwie całą drogę do Czantorii - ona wyprzedza mnie w dół (kamienie :/), ja zaś jestem górą na podjazdach. Szuter w Czechach, który zniszczył mnie psychicznie (ciągnął się jak dobry makaron do spaghetti :P), kończymy prawie w tym samym momencie, później pozostaje zjazd, podjazd i zjazd do mety. Czyli dla mnie zły układ.

Zgodnie z przewidywaniami, na zjeździe ucieka mi dość daleko, jednak dzięki wyciągniętemu siłą woli podjazdowi, na końcówce jestem o pół koła przed.


fot. Tadeusz Skwarczyński

Ja wiem, że takie emocje przy ściganiu się z teoretycznie słabszą płcią są cienkie, ale na trasie nie miało to dla mnie znaczenia ;)

Na moje szczęście, w kończący konkretny teren nawrót, Kasia wjeżdża szeeeeroko. Ryzykując (tylna, prawie łysa opona była na skraju przyczepności), ścinam zakręt i na szutrze jadę pierwszy. Tam blat-ośka i zaczynam dość długi finisz w dół. Po drodze mijamy szambiarkę, a na asfalcie już jest pozamiatane - udało mi się wyciągnąć sekundę przewagi.



Krótkie wnioski. Trasa była świetna, przyjemność niesamowita. Wreszcie mam sensowną podstawę do wyciągania wniosków na przyszłość, nie popsutą dobiciami czy pogodą.

Najlepsze zostało na koniec. Nie dość, że poznałem Che, Mambę, to szczęście wyniesione z trasy mnie nie opuściło.

Otóż po sprawdzeniu wyników okazało się, że wcisnąłem się na szerokie pudło :)


Piotrek Konwa włożył mi pół godziny. Oj jest co nadrabiać. Do piątego również spora, 15min strata, ale prawie 30min przewagi nad 7.

Ponadto wyTombolowałem sobie okulary, niestety bez możliwości włożenia korekcji, która niestety jest w moim, ślepym wypadku konieczna.

I na koniec liczby, które też chcą żyć:
T - 03:44:48.8
M1 - 6/10
OPEN - 103/365
i ciekawostka -> M - 100/330 :)

d93 - Kogo żem ja dziś nie spotkał?


Czwartek, 2 sierpnia 2012


34.20

km

Teren -

15.00

km

Czas -

02:07

Średnia -

16.16

km/h

V max teren -

57.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

158

( 77%)
BPM

2201

kcal

25.0

°C

Ultra Sport

Chyba tylko Chucka Norrisa. No ale ten jest teraz nad Bałtykiem.

Najpierw Dawida, choć nie była to niespodzianka, bo z nim się dziś ustawiłem. Reszta ekipy odpadła, ale jak się okazało tylko teoretycznie ;)

Cygana zaczęliśmy od singla Horizona, później przelot pod tor, którym podjeżdżamy na początek creme de la creme, czyli osławionego zielonego. Najpierw zjeżdżamy całość, potem na poprawkę jeszcze raz dolną część. Na korzeniach idzie mi coraz lepiej :)

Później przejazd na korzenie koło skoczni, gdzie namierzam Pawła z Bikeforum, z którym mieliśmy się dzisiaj spotkać. Wymieniał chłopak dętkę :) Po chwili przerwy jedziemy zwózkową pod rondo przy Szyndzielni, gdzie Dawid się oddziela i jedzie do siebie, my z Pawłem atakujemy Dębowiec.



Po zjeździe konnym, na Łowieckiej dostrzegam jadących z naprzeciwka Marcina spotkanego w poniedziałek z córką. Żegnam się z Pawłem i nawracam, próbując ich dogonić. Na szczęście jechali spokojnie, za Strudzonymi Ich dochodzę, gadamy dłuższą chwilę i rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę.

Na lotnisku miga mi wieki niewidziany Maciek, a na do widzenia w centrum spotykam kumpla, którego bez skutku od kilku dni ścigałem telefonicznie :)

Teraz czas na szybki przegląd KATa i w sobotę Golonka!

d92 - Powrotu do rzeczywistości ciąg dalszy


Wtorek, 31 lipca 2012


35.92

km

Teren -

9.50

km

Czas -

02:14

Średnia -

16.08

km/h

V max teren -

48.00

km/h

HR max -

191

( 93%)
BPM

HR avg -

151

( 74%)
BPM

kcal

24.0

°C

Ultra Sport

Najpierw do Jaworza tlenując, by później przeskoczyć przez Wapienicę pod Dębowiec jadąc w dalszym ciągu spokojnie. Przed Zaporą z przeciwnej strony miga mi trójka kolarzy - CCC i 2x Lampre. Na pewno Przemek Niemiec, kto jeszcze? Nie mam pojęcia.


Pogoda o wiele stabilniejsza niż wczoraj

Później pod Dębowiec przez rozbudowywaną "trasę" narciarską, więc skończyło się na podchodzeniu. Przeskok asfaltem do Cygana, gdzie się trochę pokręciłem, również na kultowym zielonym, na którym w sobotę rozgrywano ET.

d91 - Home Sweet Home


Poniedziałek, 30 lipca 2012


35.55

km

Teren -

7.00

km

Czas -

01:48

Średnia -

19.75

km/h

V max teren -

47.00

km/h

HR max -

200

( 98%)
BPM

HR avg -

173

( 84%)
BPM

1724

kcal

23.0

°C

Ultra Sport

Wreszcie ogarnąłem się na tyle, że znalazłem czas na pokręcenie.

Ze względu na sobotni Golonkowy maraton w Ustroniu oczywistym było (w sumie to samo mówił zielony notes) że idę w teren. Ze względu na zatłuszczoną tarczę z tyłu (cholera to już przestaje być śmieszne) i długi odpoczynek od terenu, wybrałem lajtową wersję Cygana.

Wjazd od pętli 1ki, stromy podjazd, korzenie przed ścianką, później przejazd na asfalt i kierunek Dębowiec. Tu zaczyna trochę kropić, więc na początku podjazdu pod Dębowiec chowam się na chwilę pod drzewo.

Po chwili padać przestaje, ruszam dalej, cały czas mając przed sobą sylwetkę rowerzysty, który wyprzedził mnie w trakcie przerwy. Dochodzę go przed kłodami i jakoś go zagajam, co i jak i skąd itd itp. Takżeśmy się rozgadali, że rozjechaliśmy się dopiero w centrum Wapienicy, po wymianie przeze mnie dętki którą przebiłem na jakiejś zagubionej szpilce. Wymieniliśmy się kontaktami, może jeszcze jakoś się ustawimy.

Później wizyta w TM w celu namierzenia Mavicowych plastików redukujących otwór na wentyl z AV na prestę. Takie przymiarki do tajnego planu :)

d81 - BM Wisła, czyli piekło na ziemi?


Sobota, 30 czerwca 2012


41.34

km

Teren -

37.00

km

Czas -

03:04

Średnia -

13.48

km/h

V max teren -

67.00

km/h

HR max -

212

(103%)
BPM

HR avg -

185

( 90%)
BPM

3013

kcal

30.0

°C

Ultra Sport

Po oczekiwaniu na zdjęcia, na powrót internetu oraz wielu innych przeszkodach piszę wreszcie czy słowa na temat sobotniego maratonu.

Najkrócej opisać go można w tych słowach:
Jak można było "przegrać" "wygrany" maraton?
lub
Jak można było "wygrać" "przegrany" maraton?

Czyli jak to zwykle, nie obyło się bez wpadek.


BikeLIFE

Na dzień dobry, po sprawdzeniu roweru na strychu okazało się, że przetarła się łatka w tylnej dętce. Ekspresowa zmiana na prestową Kendę którą dostałem na UEKu. Tak, nie kupiłem od tego czasu dętki :/ Świadom jak wygląda trasa, walę więcej tlenu niż zwykle, żeby spróbować ograniczyć dobicia.



Na miejscu próbuję zorganizować dętkę, najpierw szukając takiej jak trzeba - auto, jednak nieczynny serwis, oraz ludzie używający tylko presty, spowodował że kupiłem dętkę z chudym wentylem od dziewczyny z GET-FIT, żeby mieć chociaż na zapas. Krótka rozmowa z tatą i decyzja o zamianie miejsc dętek - z przodu szanse na ścięcie wentyla presty są jakby mniejsze, toteż na tyle ląduje jeszcze seryjny Schwalbe. Nie na długo :D



Nieco przezorny po Wrocławiu, w sektorze ustawiam się w okolicy 10:30. Okazuje się że nie potrzebnie - 3 sektor był prawie cały w słońcu, do 10:50 mało kto dochodził :) W sektorze rowerowa gadka-szmatka, do czasu. 10:59 zaczęło być dziwnie cicho :)


fot. Ela Cirocka

Start mocny, pomny kryzysu z początku tygodnia nie gonię co sił, a i tak do pierwszego podjazdu na liczniku ponad 30 kmh, na początkowym podjeździe daję już jakby mocniej - sektory II i III się zbiły, a jazda w tłumie w terenie nie będzie najlepsza, więc trzeba było pogonić trochę. Od połowy włącza mi się czerwona lampka i nieco zwalniam - swoje już odrobiłem, teraz po każdym wyprzedzeniu chwila na kole. Przerwa na foty:



fot. Tadeusz Skwarczyński


BikeLIFE


BikeLIFE

Po asfalcie zaczyna się podjazd lekkim terenem przerywany płytami i tu szok. Goście na sprzętach za w zaokrągleniu milion $$ zsiadają i prowadzą. I to w najlepszym wypadku. Ci którzy walczą, sieją spustoszenie blokując tych za sobą kiedy lecą na lewo i prawo, ja niestety padłem ofiarą takiego "ściganta" i kawałek musiałem podbiec. Na pierwszych mini-zjazdach stawka się rozbija. To dobrze.


fot. Tadeusz Skwarczyński
Na Trzy Kopce wjechałem po dłuugim czasie, terenowa część podjazdu uszczupliła moje siły, jechało mi się jakoś tako nijako. Jechać trzeba, wreszcie upragniony zjazd. W wyniku zmian (wg. mnie na lepsze) trasy, nie jechaliśmy na Beskidek, a odbijaliśmy w prawo zielonym do Brennej, świetny, zwłaszcza widokowo szlak.


BikeLIFE


BikeLIFE


BikeLIFE

Zjazd szybko, ale jeszcze w granicach kontroli.

W Brennej w bufecie "pakiet standardowy" - banan na miejscu, żeby dać nogom choć 5s oddechu, popijamy enervitem i pomarańcza na drogę. Za chwilę zaczęły się płyty pod Grabową - dziewczyna z BSA powiedziała o nich krótko - "kultowe". Ciężko się z nią było nie zgodzić, ale ja jakbym odżył - jechało mi się dużo lepiej niż na Trzy Kopce, cały czas wyprzedzałem, głównym problemem były nieco przytępione mięśnie kręgosłupa, ale i to udało się przeskoczyć młynkowaniem na stojaka.



Na bufecie który miał miejsce zaraz po płytach korek. Tak jak można było się spodziewać, po puszczeniu dwóch obfitych sektorów jeden po drugim. Ludzie delektujący się smakiem pomarańczy i podobnymi również nie pomagali, toteż korzystając z chwili którą musiałem przeczekać, do pakietu standardowego dorzucam kubek wody na głowę. Do dziś nie wiem czy nie było to błędem. Otóż od bufetu po szczyt Grabowej znów jechało mi się tak se. Zupełnie jak na początku. Kolejni "ściganci" na podjazdach również nie pomagali, tu zaczęły mi się, na razie lekkie, skurcze.

Grabowa, przyjemna kamienna sekcja, Kotarz, świetny zjazd łąką, na końcu której gość chyba tańczył z rowerem na kamieniach. No bo jak inaczej stanie na środku przez tyle czasu wytłumaczyć? Mało co OTB nie zaliczyłem, bo koło wpadło mi między kamienie :/ Szybki zjazd szeroką, kamienistą drogą, klasyczna "lewa wolna!" i co? Nic, a nawet gorzej. Czyli zamiast lewa wolna, to zjazd na lewą, musiałem ratować się ucieczką w kamulce, efekt wiadomy - dobicie. Szybka zmiana, oddanie pompki chłopakowi ze Zdzieszowic i dalej jadę bez pompki - błąd i bez dętki na zmianę - turbo błąd.

Dalej jadę w dalszym ciągu niezmiennym tempem, na asfalcie wykręcam Vmaxa - 73 kmh i wspinam się dalej. W kilku miejscach musiałem podejść - skurcze dawały już o sobie znać, a u mnie najgorzej jest przy agresywnym młynkowaniu :/ Trochę przed dojazdem na grzbiet wskakuję na rower, ze zdziwieniem mijam dwójkę gości, którzy mijali mnie zaraz po dobiciu, kątem oka widzę Maćka stojącego z boku i krzyczącego że mam "zapierdalać" Dobrze jest.

Początkowy zjazd zdecydowanie jest już powyżej "czerwonej linii kontroli", ale na całe szczęście nic się nie dzieje. Za to na końcu dobijam zupełnie przypadkowo na jakimś małym kamieniu/. Takie uroki mojej ciulatej pompki, pompującej może 1,5 Bara. No to co robić? Idę dalej trasą w kierunku bufetu, DNF będzie :/ Ostatkiem nadziei krzyczę w tłu czy ktoś nie ma pompki, dostaję bajerancką na CO2, prośba o dętkę również nie przechodzi bez echa. Dzięki :D Pech chciał, że pompka była pod prestę, a dętka auto, toteż kolejna prośba o pompkę, równie wysłuchana :) Dzięki wielkie jeszcze raz!

Względnie szybka zmiana, dobicie, tym razem konkretnie, do dobrych 3 Bar - będzie rzucać, ale dojadę. W odruchu bezmyślności dętkę zarzucam na głowę, czego skutkiem są takie foty:


BikeLIFE


BikeLIFE

Na kolejnym bufecie, na którym org miał problemy z piciem, o których pisze choćby Mamba, udaje mi się trafić na już uzupełnione zapasy, toteż już bez napinki konsumuję co trzeba, dopijam izotonik i proszę o dolewkę do bidonu.


BikeLIFE

Na szutrze wciskam dętkę do drugiej kieszonki, obok pożyczonych pompek :) Tempo na szutrze ok - siły jeszcze są, skurcze również, ale równe tempo nie przeszkadza im jakoś szczególnie. Każdy szuter musi się skończyć - podjeżdżam do czasu kiedy trzeba lekko poderwać tempo przez wypłukaną rynnę - skurcz taki że mało z roweru nie spadam :/ Toteż prowadzę, na grzbiecie piję pół bidonu wody, popijam izotonikiem i odżywam.

Tu jest jeszcze jeden podjazd ale nic szczególnego się nie działo, nie szarpałem, świadom kiepskiej lokaty, trochę skurczy, standard.

Na grzbiecie jechałem za zawodnikiem bodaj Eski. Widzę że gość już nie może, a wiem że za chwilę zjazd, na którym podjeżdżając Tomek urwał pół korby ostatnio ;) Krzyczę "dobrze zjeżdżasz?" a w odpowiedzi słyszę upragnione "nie, dajesz" i minimalne odpuszczenie. Dzięki temu nie musiałem ryzykować na kamulcach, na których jazda była w pojedynkę, tylko mogłem się skupić na nie dobijaniu :P

Tu ma miejsce legendarna sprawa. Otóż Gomola Trans Airco obok swojej bazy urządziła bufet wodny :D Także nie tylko zatankowałem zimnej wody, ale również dostałem porządnego kopa ze szlaufa. DZIĘKI!

Później jazda pt "Do rozjazdu giga/mega dajesz, później można lekko odpuścić". Oczywiście rozjazdu nie zauważyłem, dawałem do samej góry :D No i rura w ostatni dziś już zjazd.


(Nie)świadomość wyniku na drugiej części motywowała mnie do posiadania chociaż fajnych fot :D

Końcówka będąca chyba korytem rzeki całkiem niezła, mam nadzieję że tak samo myśli turystka, którą musiałem mijać na gazetę bo uskoczyła mi prawie pod koła.


BikeLIFE


BikeLIFE

Na asfalcie rura ze zblokowanym widelcem, skurcze nie miały znaczenia.



Na metę wpadam zły jak cholera, bo zamiast wyniku w ostatnim w tym sezonie Bike Maratonie, praktycznie domowym ścigu, wyszło całe gówno. W tym nastroju dopadam rodziców, patrzę na telefon, a tam co - "jesteś 4 M1". Sobie myślę, nie dość że dałem ciała, to jeszcze jaja sobie ze mnie robią.


Jak było? Tragicznie... ale zajebiście
Ale potem głos rozsądku w postaci ojca mówi "Skoro startowałeś z 3 sektora, odstępy między sektorami były minimalne, to wszyscy z lepszym czasem od Ciebie już przyjechali!" Szybka analiza co on do mnie tak właściwie mówi, bo jeszcze byłem w lekkim "szoku" i w sumie, to ma rację :D Toteż myk do auta, względnie się ogarnąć, wziąć "niesponsorowaną" koszulkę i znów do miasteczka korzystać z bufetu ;)

Nie mam niestety zdjęć z dekoracji, miejmy nadzieję że coś znajdę. Takie coś dostałem, o:



Podsumowując:
czas 3:27:53
4/6 M1
- 20 minut straty do 3 msc - akurat na 2 dętki i opinkalanie się na bufecie
- 18 minut przewagi nad 5 msc - przynajmniej nie będzie ze fartem wzięte miejsce :P

139/408 Open Mega
- 9 minut straty do 100 msc

Generalnie coraz bardziej skłaniam się do przejścia na mleczko na tył, zobaczymy jak z $$ ;)

Wniosek jest jeden - "If you are going through hell, keep going"

d80 - Cygan z Dawidem


Wtorek, 26 czerwca 2012


28.87

km

Teren -

14.00

km

Czas -

01:58

Średnia -

14.68

km/h

V max teren -

51.00

km/h

HR max -

184

( 90%)
BPM

HR avg -

141

( 69%)
BPM

1489

kcal

22.0

°C

Ultra Sport

Dzisiaj noga nie kręciła praktycznie w ogóle, maniana, oby do soboty wszystko wróciło do normy.

Z Dawidem spotykamy się na pętli MZK na Olszówce, zaraz wskakujemy do Cygańskiego.

Tam nieco kręcąc najpierw dwukrotnie zjeżdżamy sekcję korzenie-ścianka przy skoczni, załatwiamy singiel Horizona, atakujemy na trudną sekcję korzeni przy rzece, podjeżdżamy pod skocznię w Bystrej.


Taki się bączek do mej oldschoolowej koszulki przyplątał :)

Dalej na Kozią i zjazd pod dolną stację kolejki na Szyndzielnię, tam atakujemy tor saneczkowy pod Dębowcem, nad nim robimy posiadówę, zjazd na stronę północną, gdzie Dawid zalicza dzwona, tam rozstajemy się, ja jadę na Karbową i przez rynek i centrum wracam do domu. W dalszym ciągu jakoś niedowierzając sygnałom płynącym z nóg.