Wpisy archiwalne w kategorii
Z ekipą
Dystans całkowity: | 2353.93 km (w terenie 546.90 km; 23.23%) |
Czas w ruchu: | 131:09 |
Średnia prędkość: | 17.95 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.00 km/h |
Suma podjazdów: | 9259 m |
Maks. tętno maksymalne: | 207 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 187 (91 %) |
Suma kalorii: | 81550 kcal |
Liczba aktywności: | 47 |
Średnio na aktywność: | 50.08 km i 2h 47m |
Więcej statystyk |
d80 - Cygan z Dawidem
Wtorek, 26 czerwca 2012
28.87
km
Teren -
14.00
km
Czas -
01:58
Średnia -
14.68
km/h
V max teren -
51.00
km/h
HR max -
184
( 90%)
BPM
HR avg -
141
( 69%)
BPM
1489
kcal
22.0
°C
Ultra Sport
Dzisiaj noga nie kręciła praktycznie w ogóle, maniana, oby do soboty wszystko wróciło do normy.
Z Dawidem spotykamy się na pętli MZK na Olszówce, zaraz wskakujemy do Cygańskiego.
Tam nieco kręcąc najpierw dwukrotnie zjeżdżamy sekcję korzenie-ścianka przy skoczni, załatwiamy singiel Horizona, atakujemy na trudną sekcję korzeni przy rzece, podjeżdżamy pod skocznię w Bystrej.
Taki się bączek do mej oldschoolowej koszulki przyplątał :)
Dalej na Kozią i zjazd pod dolną stację kolejki na Szyndzielnię, tam atakujemy tor saneczkowy pod Dębowcem, nad nim robimy posiadówę, zjazd na stronę północną, gdzie Dawid zalicza dzwona, tam rozstajemy się, ja jadę na Karbową i przez rynek i centrum wracam do domu. W dalszym ciągu jakoś niedowierzając sygnałom płynącym z nóg.
Z Dawidem spotykamy się na pętli MZK na Olszówce, zaraz wskakujemy do Cygańskiego.
Tam nieco kręcąc najpierw dwukrotnie zjeżdżamy sekcję korzenie-ścianka przy skoczni, załatwiamy singiel Horizona, atakujemy na trudną sekcję korzeni przy rzece, podjeżdżamy pod skocznię w Bystrej.
Taki się bączek do mej oldschoolowej koszulki przyplątał :)
Dalej na Kozią i zjazd pod dolną stację kolejki na Szyndzielnię, tam atakujemy tor saneczkowy pod Dębowcem, nad nim robimy posiadówę, zjazd na stronę północną, gdzie Dawid zalicza dzwona, tam rozstajemy się, ja jadę na Karbową i przez rynek i centrum wracam do domu. W dalszym ciągu jakoś niedowierzając sygnałom płynącym z nóg.
d78 - Objazd BM Wisła
Sobota, 23 czerwca 2012
47.99
km
Teren -
29.00
km
Czas -
03:31
Średnia -
13.65
km/h
V max teren -
50.00
km/h
HR max -
184
( 90%)
BPM
HR avg -
134
( 65%)
BPM
2835
kcal
23.0
°C
Ultra Sport
Na dzisiejszy objazd wybrałem się wraz z Tomkiem.
Zaczynamy chwilę po 11:30 w centrum Wisły, od początku niepewni trasy, jak zwykle :P Trasa zaczyna się asfaltowym, przechodzącym w szlak, podjazdem na Trzy Kopce. Tempo dość turystyczne, siły trzeba było rozłożyć :)
Na szczycie przerwa na buły i foty, po chwili od strony Wisły nadciąga rowerzysta, który na pytanie czy objeżdża BM, odpowiada że tak. Toteż ruszyliśmy w trójkę.
Parafrazując - "idealne foto, jest Tomek, są góry i są snopki. Fajne snopki, u nas takich nie ma" ;)
Dalsza jazda to kawałek zjazdu i trudny, kamienisty podjazd, gdzie Tomek zauważa, że trochę goni mu coś pod butem. Szybka inspekcja wskazuje na urwaną śrubę kontrującą HT2, najpewniej przez poluzowane śruby skręcające ramię. Dociskamy to ręcznie i dokręcamy śruby porządnie.
Dzieci, nie róbcie tego w domu! Ta plastikowa śruba jest istotna ;)
Po dłuższej chwili zjeżdżamy do Brennej, gdzie stajemy na pauzę przy rzece i wspinamy się dalej, na drugi z trzech podjazdów na których oparta jest trasa.
Kiedy po podejściach lądujemy na paśmie Stary Groń - Grabowa, tempo wzrasta, do tego stopnia, że nie zauważamy zjazdu do Brennej, którą odwiedzamy ponownie.
Zjazd z początku fajny, choć przecinany niebezpiecznymi belkami, zamienia się w 2 km asfaltu :/
Podjazd pod Kotarz zaczyna się również nawierzchnią zdecydowanie lubianą przez Tęczowe Colnago, dalej zmienia się od wąskiej, kamienistej ścieżki po trawiastego singla.
Pod Kotarzem skręcamy na Salmopol (lekkie odstępstwo od trasy), gdzie decydujemy się z Waldkiem rozłączyć - Tomek z lekka tracił werwę od dłuższego czasu, niemądre było by przecioranie go przez dalszą cześć trasy. Więc zjeżdżamy asfaltem i nie do końca usatysfakcjonowani, pakujemy się do wozów i każdy w swoją stronę... niestety przypadkiem wycięło mi godzinę z pulsometru, wcisnąłem pauzę przypadkiem :/
Tomek pokazuje gdzie ma takie jeżdżenie :D
Dzięki Tomek!
Może trochę za długie, ale co tam:
d69 - Salmopol z bbRiderz
Czwartek, 7 czerwca 2012
57.37
km
Teren -
2.50
km
Czas -
02:26
Średnia -
23.58
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
196
( 96%)
BPM
HR avg -
153
( 75%)
BPM
2135
kcal
19.0
°C
Ultra Sport
Punkt 9:00 spotykamy się pod Gemini. Na miejscu Dizel, Dawid, Grzesiu, Marco, Kuń, Maciek i Paweł na szosie, który opuścił nas, by jechać z Remikiem i Bartkiem.
Po krótkiej dyspucie gdzie jedziemy, gremium uznało, że jedziemy śladem szosowców, Pętlę Beskidzką, w wariancie only Poland.
Jako iż wiedziałem, że ja odpadam na Białym Krzyżu/Salmopolu do domu ze względów czasowych, kiedy tylko byłem na czole peletoniku, nadawałem tempo nieco mocniejsze niż wycieczkowe :) W Mesznej uznałem, że warto by sprawdzić, czy chłopaki będą gonić, czy poczekają aż padnę przy ucieczce. Czekali, tylko Dizel doszedł mnie przy Buczkowicach.
W Szczyrku równe, tempo uwzględniające dysputy o mijanych przedstawicielkach płci przeciwnej ;)
Pod Golgotą załączam stoper i nagle jakby ktoś wyjął wtyczkę. Średnia robi się relaksacyjna, nie ma się co dziwić - chłopaki mają w planach stówkę po górach :) Ja jednak plan miałem krótszy, toteż podjazd jechałem nieco agresywniej, by skończyć go z czasem 15:41, mając jakąś minutę przewagi. Miło.
Lekki korek? ;) Marco chowa różowe Lampre rękawki :P
Na górze spotykamy Pawła, który opuścił szosiarzy i po odczekaniu na resztę, chwile gadki, jedziemy każdy w swoją stronę. Ja nazad, oni dalej.
Do BB wpadam na procesję po procesji - najpierw w Szczyrku, którą udaje mi się, przez czyjeś podwórko objechać, później w Buczkowicach, przez którą muszę już istotnie nadkładać drogi. Ciekawie reagowali ludzie w Szczyrku, kiedy przejeżdżając koło nich, darłem się do tego:
Po krótkiej dyspucie gdzie jedziemy, gremium uznało, że jedziemy śladem szosowców, Pętlę Beskidzką, w wariancie only Poland.
Jako iż wiedziałem, że ja odpadam na Białym Krzyżu/Salmopolu do domu ze względów czasowych, kiedy tylko byłem na czole peletoniku, nadawałem tempo nieco mocniejsze niż wycieczkowe :) W Mesznej uznałem, że warto by sprawdzić, czy chłopaki będą gonić, czy poczekają aż padnę przy ucieczce. Czekali, tylko Dizel doszedł mnie przy Buczkowicach.
W Szczyrku równe, tempo uwzględniające dysputy o mijanych przedstawicielkach płci przeciwnej ;)
Pod Golgotą załączam stoper i nagle jakby ktoś wyjął wtyczkę. Średnia robi się relaksacyjna, nie ma się co dziwić - chłopaki mają w planach stówkę po górach :) Ja jednak plan miałem krótszy, toteż podjazd jechałem nieco agresywniej, by skończyć go z czasem 15:41, mając jakąś minutę przewagi. Miło.
Lekki korek? ;) Marco chowa różowe Lampre rękawki :P
Na górze spotykamy Pawła, który opuścił szosiarzy i po odczekaniu na resztę, chwile gadki, jedziemy każdy w swoją stronę. Ja nazad, oni dalej.
Do BB wpadam na procesję po procesji - najpierw w Szczyrku, którą udaje mi się, przez czyjeś podwórko objechać, później w Buczkowicach, przez którą muszę już istotnie nadkładać drogi. Ciekawie reagowali ludzie w Szczyrku, kiedy przejeżdżając koło nich, darłem się do tego:
d65 - Czesko-polska wyrypa
Sobota, 26 maja 2012
109.26
km
Teren -
44.00
km
Czas -
06:11
Średnia -
17.67
km/h
V max teren -
51.00
km/h
HR max -
146
( 71%)
BPM
HR avg -
186
( 91%)
BPM
4703
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
Punkt 9:00 spotykam się z Maćkiem i Grzesiem na lotnisku. Szybkie przywitanie i decyzja o kierunku jazdy - Czantoria i dalej, po czym ruszamy nieco zmodyfikowaną trasą do Górek, gdzie wskakujemy na Wisłostradę.
W Ustroniu pauza w sklepie, i ruszamy w stronę Czeskiej granicy. Po przecięciu dwupasmówki wjeżdżamy w teren, którego przez dłuższy czas nie opuścimy.
Będzie trudno :D
Do granicy przebijamy się, jak widać "bardzo trudną" rowerówką. Tak, to był szuter :) No może na końcu trochę kolein od traktorów w błotku, ale to wszystko ;)
Widoki przez duże W towarzyszyły nam cały dzień
Fragment rowerówki po stronie polskiej
Po stronie czeskiej zjazd asfaltem, po którym zaczyna się, chyba najgorszy dziś, podjazd pod Czantorię. Bez chwili na oddech, chyba że przy robieniu zdjęć.
Bo drętwym się jest, a nie bywa - krótko odnośnie mej "Stylówy" ;)
Maćko z Bogdańca śmiga pod Czantorię - jeszcze asfaltem
Ze szczytu uciekamy gdzie pieprz rośnie, bo tłumy istotne. Czyli jedziemy wzdłuż granicy (nieustannie mijane słupy graniczne nie pozwalały tego nie zauważyć :) ). Zjazd ostry, kamerdolce w ilościach hurtowych. Na końcu zaliczam mały szlif, kiedy awaryjnie kładę rower przed zakrętem, bo tylni, zatłuszczony, hampel zupełnie nie hamował.
fot. Maciek
Później mykamy na Soszów, a następnie na Cieślar, gdzie siadamy na krótki popas.
Były też pokazy alpinistyczne - nigdy nie róbcie tego bez kasku :D
fot. Maciek
Z Cieślara tracimy wysokość na Mały Stożek, z którego podjeżdżamy pod Stożek Właściwy. Mimo zmęczenia i chęci oddechu, po krótkiej naradzie uciekamy od tłumów na Kiczory. Tam popas fotograficzny i jedziemy w kierunku Kubalonki.
Nie wiem dlaczego się tu śmieję. To zupełnie nie jest śmieszne!
fot. Maciek
Przed Kubalonką dobijam tylną oponkę, także nasze lekko już ujechane mięśnie mają dodatkową okazję na odpoczynek.
Prawie jak technika
fot. Maciek
Artystyczne foto Maćka, a ja w tle zmieniam dętkę
fot. Maciek
Na przełęczy decydujemy się zjechać obok Zamku Przezesa do Wisły, a później wylądować w Brennej na grochówie. Plan wykonany, trochę tylko zacząłem umierać i się pogubiłem :/
Po grochówie i zapiekance nogi przez krótki czas odżyły, ale oczywistym było, że przekroczyłem Rubikon i będzie tylko gorzej. Tak było...
Tak dzisiaj było!
Mimo to do domu wróciłem o własnych siłach :)
W Ustroniu pauza w sklepie, i ruszamy w stronę Czeskiej granicy. Po przecięciu dwupasmówki wjeżdżamy w teren, którego przez dłuższy czas nie opuścimy.
Będzie trudno :D
Do granicy przebijamy się, jak widać "bardzo trudną" rowerówką. Tak, to był szuter :) No może na końcu trochę kolein od traktorów w błotku, ale to wszystko ;)
Widoki przez duże W towarzyszyły nam cały dzień
Fragment rowerówki po stronie polskiej
Po stronie czeskiej zjazd asfaltem, po którym zaczyna się, chyba najgorszy dziś, podjazd pod Czantorię. Bez chwili na oddech, chyba że przy robieniu zdjęć.
Bo drętwym się jest, a nie bywa - krótko odnośnie mej "Stylówy" ;)
Maćko z Bogdańca śmiga pod Czantorię - jeszcze asfaltem
Ze szczytu uciekamy gdzie pieprz rośnie, bo tłumy istotne. Czyli jedziemy wzdłuż granicy (nieustannie mijane słupy graniczne nie pozwalały tego nie zauważyć :) ). Zjazd ostry, kamerdolce w ilościach hurtowych. Na końcu zaliczam mały szlif, kiedy awaryjnie kładę rower przed zakrętem, bo tylni, zatłuszczony, hampel zupełnie nie hamował.
fot. Maciek
Później mykamy na Soszów, a następnie na Cieślar, gdzie siadamy na krótki popas.
Były też pokazy alpinistyczne - nigdy nie róbcie tego bez kasku :D
fot. Maciek
Z Cieślara tracimy wysokość na Mały Stożek, z którego podjeżdżamy pod Stożek Właściwy. Mimo zmęczenia i chęci oddechu, po krótkiej naradzie uciekamy od tłumów na Kiczory. Tam popas fotograficzny i jedziemy w kierunku Kubalonki.
Nie wiem dlaczego się tu śmieję. To zupełnie nie jest śmieszne!
fot. Maciek
Przed Kubalonką dobijam tylną oponkę, także nasze lekko już ujechane mięśnie mają dodatkową okazję na odpoczynek.
Prawie jak technika
fot. Maciek
Artystyczne foto Maćka, a ja w tle zmieniam dętkę
fot. Maciek
Na przełęczy decydujemy się zjechać obok Zamku Przezesa do Wisły, a później wylądować w Brennej na grochówie. Plan wykonany, trochę tylko zacząłem umierać i się pogubiłem :/
Po grochówie i zapiekance nogi przez krótki czas odżyły, ale oczywistym było, że przekroczyłem Rubikon i będzie tylko gorzej. Tak było...
Tak dzisiaj było!
Mimo to do domu wróciłem o własnych siłach :)
d52 - Turbacz, acz, acz
Wtorek, 1 maja 2012
57.01
km
Teren -
29.00
km
Czas -
04:15
Średnia -
13.41
km/h
V max teren -
42.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
140
( 68%)
BPM
3807
kcal
24.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wyjazd zaczął się o godz. 4:50 pikaniem alarmu w Sigmie PC15. Względnie nieśpieszne ogarnięcie się, śniadanie, sprawdzenie zawartości plecaka i 6:15 wpinam się w zatrzaski.
6:15 a już tak ciepło!
Kiedy przyjechałem pod Gemini, okazało się, żem ostatni, a chłopaki już popakowali się do przyczepki busa załatwionego przez Grzesia.
Jakoś się zapakowaliśmy, i wesoły autobus ruszył. Siurpauzę robimy w Jordanowie, gdzie zaopatrujemy się w obowiązkowe BigMilki i banany.
Po przerwie nasz transporter jakby stracił werwę na podjeździe, kopcąc spod maski przy tym obficie.
Kolejna pauza, szybki werdykt - trzeba dolać płynu do chłodnicy. Rundka po okolicznych domach, woda się znalazła, ale okazało się, że zagotowany płyn wytwarza cholernie duże ciśnienie:
Trwało to dobre 15s
Zjechaliśmy do Rabki, gdzie się rozpakowaliśmy, szybka przebiórka w klamoty rowerowe i wio.
Banan jak można przypuszczać, długo w takim układzie nie wytrwał ;)
Podjazd zaczyna się stromym asfaltem, przechodzi w szutrówkę:
Jeszcze mają siły tak cisnąć ;)
Ta z kolei szybko przechodzi w standardowy, kamienisty szlak.
Widoczki nie do pobicia, Tatry nawet telefonem upolowałem :)
Na Obidowej obowiązkowy kurs do schroniskowej umywalki, by napełnić suche już bidoniska.
fot. Dawid
Później robi się ciekawie - pojawia się śnieg i pośniegowe błoto, toteż mina nam nieco rzednie, ale po kilkunastu minutach zaczyna nam być to obojętne - przynajmniej w butach chłód ;)
fot. Dawid
Po niekrótkiej walce z zastanymi warunkami docieramy na coś, co mogłoby się nazywać Polaną pod Turbaczem, ale czy tak jest, to nie wiem. W Gorcach byłem raz pierwszy, ale z całą pewnością nie ostatni. Tak cienkiej granicy między ruchliwym szlakiem, a kompletną ciszą jeszcze nie spotkałem.
Ekipa przy schronisku na Turbaczu
fot. Dawid
Po chwili popasu ruszamy do schronu na Turbaczu, walcząc po drodze z pozostałymi płatami śniegu. Na górze odpoczynek, przemyślenie koncepcji na dalszą jazdę i powrót na polanę.
Dalej kierujemy się na Kudłoń, przed którym czekał na nas meega podjazd - Paweł donosił o 24% nachyleniu, na szczycie odpoczynek, chwilę gadamy z napotkanymi Krakusami i ruszamy dalej świetną ścieżką wśród kosówki. Piękna, mega przyjemna, no i szybka sprawa.
fot. Dawid
Później czekało na nas coś, co jajcarze z GPN nazwali "scieżką szutrową", a okazało się że wyspana była Ci ona kamulcami. Z dwojga złego nie było to najgorsze, bo jak później się okazało, droga prowadziła po dość dużych kamieniach, co wyszło, kiedy kamulce się skończyły ;)
fot. Dawid
fot. Dawid
Na zakończenie Maciek wyłapał gwoździa, a później zjechaliśmy na asfalt. Kilka podjazdów, zjazd w terenie i lądujemy w Rabce na rybie.
fot. Dawid
Po powrocie do BB mycie Kata u Maćka i powrót do domu już po ciemku - dojazdów było w sumie 7 km.
6:15 a już tak ciepło!
Kiedy przyjechałem pod Gemini, okazało się, żem ostatni, a chłopaki już popakowali się do przyczepki busa załatwionego przez Grzesia.
Jakoś się zapakowaliśmy, i wesoły autobus ruszył. Siurpauzę robimy w Jordanowie, gdzie zaopatrujemy się w obowiązkowe BigMilki i banany.
Po przerwie nasz transporter jakby stracił werwę na podjeździe, kopcąc spod maski przy tym obficie.
Kolejna pauza, szybki werdykt - trzeba dolać płynu do chłodnicy. Rundka po okolicznych domach, woda się znalazła, ale okazało się, że zagotowany płyn wytwarza cholernie duże ciśnienie:
Trwało to dobre 15s
Zjechaliśmy do Rabki, gdzie się rozpakowaliśmy, szybka przebiórka w klamoty rowerowe i wio.
Banan jak można przypuszczać, długo w takim układzie nie wytrwał ;)
Podjazd zaczyna się stromym asfaltem, przechodzi w szutrówkę:
Jeszcze mają siły tak cisnąć ;)
Ta z kolei szybko przechodzi w standardowy, kamienisty szlak.
Widoczki nie do pobicia, Tatry nawet telefonem upolowałem :)
Na Obidowej obowiązkowy kurs do schroniskowej umywalki, by napełnić suche już bidoniska.
fot. Dawid
Później robi się ciekawie - pojawia się śnieg i pośniegowe błoto, toteż mina nam nieco rzednie, ale po kilkunastu minutach zaczyna nam być to obojętne - przynajmniej w butach chłód ;)
fot. Dawid
Po niekrótkiej walce z zastanymi warunkami docieramy na coś, co mogłoby się nazywać Polaną pod Turbaczem, ale czy tak jest, to nie wiem. W Gorcach byłem raz pierwszy, ale z całą pewnością nie ostatni. Tak cienkiej granicy między ruchliwym szlakiem, a kompletną ciszą jeszcze nie spotkałem.
Ekipa przy schronisku na Turbaczu
fot. Dawid
Po chwili popasu ruszamy do schronu na Turbaczu, walcząc po drodze z pozostałymi płatami śniegu. Na górze odpoczynek, przemyślenie koncepcji na dalszą jazdę i powrót na polanę.
Dalej kierujemy się na Kudłoń, przed którym czekał na nas meega podjazd - Paweł donosił o 24% nachyleniu, na szczycie odpoczynek, chwilę gadamy z napotkanymi Krakusami i ruszamy dalej świetną ścieżką wśród kosówki. Piękna, mega przyjemna, no i szybka sprawa.
fot. Dawid
Później czekało na nas coś, co jajcarze z GPN nazwali "scieżką szutrową", a okazało się że wyspana była Ci ona kamulcami. Z dwojga złego nie było to najgorsze, bo jak później się okazało, droga prowadziła po dość dużych kamieniach, co wyszło, kiedy kamulce się skończyły ;)
fot. Dawid
fot. Dawid
Na zakończenie Maciek wyłapał gwoździa, a później zjechaliśmy na asfalt. Kilka podjazdów, zjazd w terenie i lądujemy w Rabce na rybie.
fot. Dawid
Po powrocie do BB mycie Kata u Maćka i powrót do domu już po ciemku - dojazdów było w sumie 7 km.
d51 - Przybyli kolarze pod okienko
Niedziela, 29 kwietnia 2012
106.00
km
Teren -
25.00
km
Czas -
05:35
Średnia -
18.99
km/h
V max teren -
67.00
km/h
HR max -
199
( 97%)
BPM
HR avg -
154
( 75%)
BPM
5241
kcal
25.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad zaczynamy od spotkania się o 9:00 na lotnisku.
fot. Dawid
Chwila czekania na Michała i cały, 8 osobowy peleton w składzie Arek, Dawid,, Grzesiu, Marco, Michał, Maciek, Paweł, no i ja, ruszył.
Najpierw przeskok do Górek, gdzie przejechałem się na Scalpelu Pawła (fajna sprawa, nie ma co), pauza w sklepie w Brennej, no i śmigamy do Wisły standardem wzdłuż rzeki.
Słońce równo operowało cały czas :D
Bulwar w Wiśle
fot. Dawid
Następnie kierujemy się jak na Kubalonkę, by odbić na Stożek Mały drogą dojazdową, którą kiedyś zjeżdżaliśmy. Tu narzuciłem sobie ostre tempo, kawałek przed końcem doszedł mnie Marek i we dwójkę dotoczyliśmy się na górę.
Zaczęło się tak...
fot. Dawid
... a tak skończyło
Na szczycie szybkie przepakowanko, foto sesja i zjazd szlakiem zielonym na stronę czeską. Szlak świetny, szkoda że na początku kilkukrotnie musieliśmy przeprowadzać rowery przez zawalone drzewa.
Takich miejsc nie brakowało
fot. Dawid
Po zjeździe chwila oddechu i zaraz zaczęliśmy kolejny dzisiejszego dnia podjazd - pod Filipkę. Podjazd o tyle znośny, że w porównaniu do pozostałych dwóch, dość krótki. Kamienisty i dość stromy, ale krótki.
Filipka
Na szczycie znów melduję się pierwszy ;) Noga dziś podawała baardzo przyjemnie. Czekamy na resztę chłopaków (Marek ze względów zdrowotnych pojechał naokoło asfaltem) i zasiadamy na przerwę. Bardzo przyjemna była to przerwa, nie powiem :D
fot. Dawid
Po przerwie śmigamy w dół szerokim, meeega szybkim szutrem (V max tam ustanowiony), na którym Grzesiu dobija tył, no więc chwilę z nim poczekałem, coby się chłopak nie nudził ;)
Po szybkim szutrze następuje jeszcze szybszy asfalt (74 km/h!) i szukanie właściwego szlaku na Cieślar. Błąd pakuje nas w dodatkowe ~700m podjazdu, zwróciło się to o tyle, że w strumieniu napełniliśmy suche bidony i ochłodziliśmy się.
fot. Dawid
fot. Dawid
Podjazd pod Cieślar, straszna sprawa. Dłuuugi szuter, już nie uciągnąłem trzeciego podjazdu wysokim tempem, ale i tak nie byłem ostatni ;)
Cieślar
fot. Dawid
Później przeskok na Soszów, skąd zjechaliśmy prosto na obiad. Zaliczając po drodze 2 snejki, Dawida i mój :/
Posiłek regeneracyjny w postaci placków ze śmietaną, powrót tą samą drogą, z dużo dłuższą przerwą pod sklepem no i rozjazd na lotnisku. Na zakończenie machnąłem moją przedłużającą pętlę przez rynek, centrum i PKS. Tak na rozjechanie ;)
DZIĘKI CHŁOPAKI! DO ZAŚ!
fot. Dawid
Chwila czekania na Michała i cały, 8 osobowy peleton w składzie Arek, Dawid,, Grzesiu, Marco, Michał, Maciek, Paweł, no i ja, ruszył.
Najpierw przeskok do Górek, gdzie przejechałem się na Scalpelu Pawła (fajna sprawa, nie ma co), pauza w sklepie w Brennej, no i śmigamy do Wisły standardem wzdłuż rzeki.
Słońce równo operowało cały czas :D
Bulwar w Wiśle
fot. Dawid
Następnie kierujemy się jak na Kubalonkę, by odbić na Stożek Mały drogą dojazdową, którą kiedyś zjeżdżaliśmy. Tu narzuciłem sobie ostre tempo, kawałek przed końcem doszedł mnie Marek i we dwójkę dotoczyliśmy się na górę.
Zaczęło się tak...
fot. Dawid
... a tak skończyło
Na szczycie szybkie przepakowanko, foto sesja i zjazd szlakiem zielonym na stronę czeską. Szlak świetny, szkoda że na początku kilkukrotnie musieliśmy przeprowadzać rowery przez zawalone drzewa.
Takich miejsc nie brakowało
fot. Dawid
Po zjeździe chwila oddechu i zaraz zaczęliśmy kolejny dzisiejszego dnia podjazd - pod Filipkę. Podjazd o tyle znośny, że w porównaniu do pozostałych dwóch, dość krótki. Kamienisty i dość stromy, ale krótki.
Filipka
Na szczycie znów melduję się pierwszy ;) Noga dziś podawała baardzo przyjemnie. Czekamy na resztę chłopaków (Marek ze względów zdrowotnych pojechał naokoło asfaltem) i zasiadamy na przerwę. Bardzo przyjemna była to przerwa, nie powiem :D
fot. Dawid
Po przerwie śmigamy w dół szerokim, meeega szybkim szutrem (V max tam ustanowiony), na którym Grzesiu dobija tył, no więc chwilę z nim poczekałem, coby się chłopak nie nudził ;)
Po szybkim szutrze następuje jeszcze szybszy asfalt (74 km/h!) i szukanie właściwego szlaku na Cieślar. Błąd pakuje nas w dodatkowe ~700m podjazdu, zwróciło się to o tyle, że w strumieniu napełniliśmy suche bidony i ochłodziliśmy się.
fot. Dawid
fot. Dawid
Podjazd pod Cieślar, straszna sprawa. Dłuuugi szuter, już nie uciągnąłem trzeciego podjazdu wysokim tempem, ale i tak nie byłem ostatni ;)
Cieślar
fot. Dawid
Później przeskok na Soszów, skąd zjechaliśmy prosto na obiad. Zaliczając po drodze 2 snejki, Dawida i mój :/
Posiłek regeneracyjny w postaci placków ze śmietaną, powrót tą samą drogą, z dużo dłuższą przerwą pod sklepem no i rozjazd na lotnisku. Na zakończenie machnąłem moją przedłużającą pętlę przez rynek, centrum i PKS. Tak na rozjechanie ;)
DZIĘKI CHŁOPAKI! DO ZAŚ!
d48 - Kolejny dzień, kolejny deszcz
Niedziela, 22 kwietnia 2012
25.84
km
Teren -
9.00
km
Czas -
01:30
Średnia -
17.23
km/h
V max teren -
28.00
km/h
HR max -
192
( 94%)
BPM
HR avg -
146
( 71%)
BPM
1368
kcal
12.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad w zamierzeniu miał być Goczałkowicami, ale kiedy po przyjrzeniu się planowi, który taki los zakłada mi na jutro, tuż przed wyjazdem zaproponowałem Michałowi zmianę na Cygana. Zgodził się z miejsca, toteż popędziliśmy razem, po szlifować dość standardową pętelkę.
Najpierw spacerowo w górę, później technicznie w dół. Wiadomo, w moim wypadku słowo technicznie to przesada, ale brzmi dumnie :P W dolnej części zjazdu Michałowi na ćwiczonych ostatnio korzeniach odjeżdża rower i niestety wygina hak :/ Orientujemy się o tym dopiero później, po zjeździe.
Skierowaliśmy się do Maćka, który mógł coś na to poradzić, ale nie było go w domu, to przejeżdżając znów przez Cygański, zaliczając przy tym killera, którego Michał zjechał, ja niestety tym razem poległem :/
W drodze powrotnej, 5km od domu złapał mnie deszcz, ale przy takiej temperaturze źle nie było :)
Najpierw spacerowo w górę, później technicznie w dół. Wiadomo, w moim wypadku słowo technicznie to przesada, ale brzmi dumnie :P W dolnej części zjazdu Michałowi na ćwiczonych ostatnio korzeniach odjeżdża rower i niestety wygina hak :/ Orientujemy się o tym dopiero później, po zjeździe.
Skierowaliśmy się do Maćka, który mógł coś na to poradzić, ale nie było go w domu, to przejeżdżając znów przez Cygański, zaliczając przy tym killera, którego Michał zjechał, ja niestety tym razem poległem :/
W drodze powrotnej, 5km od domu złapał mnie deszcz, ale przy takiej temperaturze źle nie było :)
d47 - Deszczowe górki
Sobota, 21 kwietnia 2012
48.57
km
Teren -
17.00
km
Czas -
03:05
Średnia -
15.75
km/h
V max teren -
41.00
km/h
HR max -
195
( 95%)
BPM
HR avg -
152
( 74%)
BPM
2847
kcal
10.0
°C
Ultra Sport
Wreszcie udało mi się przywrócić Kata do porządku - po niedzieli był w stanie opłakanym, klocki do wymiany, padnięte z mojej winy łożysko w suporcie (Maćku, jesteś bogiem, żeś je odratował :) ), ale to już za mną. W zaciskach wylądował komplet półmetalicznych klocków a2z na tył i Barradine na przód (taka mieszanka, bo w komplecie z drugimi jest sprężynka, którą zgoliłem przy żywicznych klockach we Wrocławiu :/ ), zobaczymy jak się sprawdzą.
Wychodząc na dzisiejszą Maćkowo-Michałową ustawkę, ubrałem się na panującą, wiosenną aurę. Na wszelki wypadek wziąłem ze sobą foliową "kurtałę", taką typu za 3 zł w kiosku. Uratowała mi dupę :)
Maciek daje pod Gaiki, za nim chmura dnia :)
Wraz z Maćkiem (Michał odpadł z powodów niezależnych) ruszyliśmy na Przegibek, podjeżdżając zielonym, a następnie przeskoczyliśmy na Gaiki, z których ruszyliśmy w kierunku Hrobaczej. Kawałek przed szczytem zaczęło kropić i nim zamelinowaliśmy się w schronisku, zdążyło nas lekko zmoczyć. Okazało się, że to dopiero początek i chwilę później zaczął walić grad :D
Wiele nie widać, ale białe plamy na kałuży, to od deszczu/gradu
Po odczekaniu jakiś 15 min, Maciek zakomenderował "odwrót", no i dyskusji nie było. Sam wyjazd ze schroniska był jeszcze znośny, ale po 5 min burza wróciła -> zjazd odbyliśmy w gradzie, deszczu i z piorunami walącymi wkoło nas :) Po kolejnych 5 min szlak zamienił się w strumień, także Maciek był w 7 niebie, ja za to kląłem na czym świat stoi - rozbudowany, różowy worek na śmieci na sobie, zaparowane okulary, a pod kołami rozorany, płynący szlak. Czad ;) W Międzybrodziu już bez deszczu.
Powrót przez Przegiba asfaltem (deszcz :/ ), na sam koniec już w bezdeszczowej aurze ściganko po mieście z napotkanym rowerzystą :) W sam raz na rozgrzanie :P
&NR=1
Wychodząc na dzisiejszą Maćkowo-Michałową ustawkę, ubrałem się na panującą, wiosenną aurę. Na wszelki wypadek wziąłem ze sobą foliową "kurtałę", taką typu za 3 zł w kiosku. Uratowała mi dupę :)
Maciek daje pod Gaiki, za nim chmura dnia :)
Wraz z Maćkiem (Michał odpadł z powodów niezależnych) ruszyliśmy na Przegibek, podjeżdżając zielonym, a następnie przeskoczyliśmy na Gaiki, z których ruszyliśmy w kierunku Hrobaczej. Kawałek przed szczytem zaczęło kropić i nim zamelinowaliśmy się w schronisku, zdążyło nas lekko zmoczyć. Okazało się, że to dopiero początek i chwilę później zaczął walić grad :D
Wiele nie widać, ale białe plamy na kałuży, to od deszczu/gradu
Po odczekaniu jakiś 15 min, Maciek zakomenderował "odwrót", no i dyskusji nie było. Sam wyjazd ze schroniska był jeszcze znośny, ale po 5 min burza wróciła -> zjazd odbyliśmy w gradzie, deszczu i z piorunami walącymi wkoło nas :) Po kolejnych 5 min szlak zamienił się w strumień, także Maciek był w 7 niebie, ja za to kląłem na czym świat stoi - rozbudowany, różowy worek na śmieci na sobie, zaparowane okulary, a pod kołami rozorany, płynący szlak. Czad ;) W Międzybrodziu już bez deszczu.
Powrót przez Przegiba asfaltem (deszcz :/ ), na sam koniec już w bezdeszczowej aurze ściganko po mieście z napotkanym rowerzystą :) W sam raz na rozgrzanie :P
&NR=1
d44 - Chyba pada
Czwartek, 12 kwietnia 2012
47.56
km
Teren -
2.00
km
Czas -
02:17
Średnia -
20.83
km/h
V max teren -
30.00
km/h
HR max -
178
( 87%)
BPM
HR avg -
145
( 71%)
BPM
1681
kcal
7.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy trening w założeniach miał być luźnym, technicznym kręceniem. Takimi założeniami podzieliłem się na naszej grupie na FB. Chęć zgłosili Ania i Paweł.
Niestety aura założenia popsuła i dzień już od rana był pochmurny, jednak deszczu nie było. Czekał, aż przyjdę do domu, wskoczę w obciski i potwierdzę na FB, kogo i gdzie przyjdzie mi dziś spotkać :)
Jako że wyjścia nie było, w deszczu o różnej intensywności prześmignąłem do Górek po Anię, która przywitała mnie jakże ciepłym "Ale ty masz twarz!", co w sumie było oczywistą reakcją na moją facjatę przykrytą warstewką błota wyniesioną ze skrótu Jaworze-Górki :D
W międzyczasie Paweł zadzwonił z wiadomością, że dlań za mokro na jazdę, toteż pozostaliśmy bez planu. Nikt w teren wybrać się nie chciał, także pomknęliśmy z powrotem do Bielska zameldować się w Twomarku/SCS po bidon, drugi koszyk nań i detkę na zmianę. Wszystko z myślą o niedzieli :)
Później odprowadziłem Anię aż do granicy z Jaworzem i już sam wróciłem przez lotnisko do domu.
Dzięki Aniu za nie odpadnięcie przez pogodę ! :D
Muzycznie nakręca
Niestety aura założenia popsuła i dzień już od rana był pochmurny, jednak deszczu nie było. Czekał, aż przyjdę do domu, wskoczę w obciski i potwierdzę na FB, kogo i gdzie przyjdzie mi dziś spotkać :)
Jako że wyjścia nie było, w deszczu o różnej intensywności prześmignąłem do Górek po Anię, która przywitała mnie jakże ciepłym "Ale ty masz twarz!", co w sumie było oczywistą reakcją na moją facjatę przykrytą warstewką błota wyniesioną ze skrótu Jaworze-Górki :D
W międzyczasie Paweł zadzwonił z wiadomością, że dlań za mokro na jazdę, toteż pozostaliśmy bez planu. Nikt w teren wybrać się nie chciał, także pomknęliśmy z powrotem do Bielska zameldować się w Twomarku/SCS po bidon, drugi koszyk nań i detkę na zmianę. Wszystko z myślą o niedzieli :)
Później odprowadziłem Anię aż do granicy z Jaworzem i już sam wróciłem przez lotnisko do domu.
Dzięki Aniu za nie odpadnięcie przez pogodę ! :D
Muzycznie nakręca
d43 - Cygan z bbRiderz
Wtorek, 10 kwietnia 2012
26.87
km
Teren -
8.50
km
Czas -
01:41
Średnia -
15.96
km/h
V max teren -
40.00
km/h
HR max -
205
(100%)
BPM
HR avg -
152
( 74%)
BPM
2229
kcal
10.0
°C
Ultra Sport
Dzisiejszy wypad to był Wypad :)
Zapowiadało się delikatnie - takie tam techniczne kręcenie w Cyganie z ekipą.
Ekipa w całości - Ja, Dawid, Paweł, Maciek i Grzesiu. Trzymają Anię - jako że nie starczyło jej na 5 chłopa, jako najmłodszy zostałem oddelegowany do zajęcia innej strategicznej pozycji ;)
Po lekkim poprawieniu walniętej od nowości tylnej tarczy ustawiliśmy się z Maćkiem na pętli w Cygańskim. Zaraz potem dojechał Dawid, Michał, a po nich reszta ekipy, z Anią na 29 calowym Specu na czele.
Po przejechaniu przez park, na początku szlaku spotykamy Kubę na Ibisie:
Od lewej - Kuba, Dawid, Grzesiu, Maciek, Ania, Michał, Paweł
Później podjazd na początek zjazdu który czas jakiś temu pokazał mi Maciek.
Najpierw podjazd...
... a potem pauza i kawały o kobietach i korbie - to tłumaczy nasze miny ;)
Po dość bezproblemowej pierwszej części, dojechaliśmy do części, którą w poprzednim sezonie katowałem do znudzenia - parę sekcji korzeni, sprawdza kto jeździć potrafi. Ja chyba nie :/
Jako że Anii również korzenie nie wychodziły, to sobie tak popróbowaliśmy parokrotnie. Ania próby robiła zdecydowanie mniej efektowne, w najgorszym wypadku skończyło się na odjeździe roweru w bok i "przysiadzie". Ja za to byłem gwiazdą: OTB, solidne pogruchotanie łokcia, a na koniec skok przez kierownicę jak przez kozła. Moskiewski balet to nic! :D
Maciek napina pod górę
Kiedy już zmęczyliśmy (byłem pierwszy! ) owe korzenie, śmignęliśmy w dół, coby przeskoczyć na kolejnego singla. (Tu odpadł Kuba, który śmigał na Wapienicę.) Przed singlem jest asfaltowy podjazd niegdyś wykorzystany jako interwał siłowy. Tu śmignęliśmy małą premię górską, na której Michałowi coś padło w tylnym XTku, także odpadł do domu.
Po singielku skierowaliśmy się w kierunku zjazdu który widać na filmikach, który dziś nadzwyczaj nieźle mi poszedł. Poszedł do tego stopnia, że za namową właściwie wszystkich podszedłem do zjazdu "killera", który przed dzisiejszym wypadem miał rangę niezjeżdżalnego przez kogoś niedysponującego techniką co najmniej dobrą. Mit obalony, ja zjechałem. Oprócz tego wszyscy po za Grzesiem i.. tak! Anią :D
Mniej więcej tu wypadają liczne próby zjazdu przez Anię, jednak nieznany rower sprawia, że wszystkie kończyły się niezbyt fajnie wyglądającymi szlifami po ziemi.
Jeszcze walczy :D
Kiedy skończyliśmy tę nierówną walkę z naturą, zrobiliśmy sobie krótką przerwę, wszyscy objeździli Specowego 29era i ruszyliśmy dalej.
Po wyjeździe z lasu Paweł pojechał do domu, reszta zaś skierowała się w stronę lotniska.
Na ostatnim podjeździe, pod lotnisko teoretycznie miała miejsce premia górska. Piszę teoretycznie, bo była jednoosobowa, także wygrana dla mnie żadna :D
Na lotnisku rozjazd, ja śmignąłem szybciej od chłopaków jadących w moją stronę, bo jeszcze imprezę miałem do ogarnięcia :)
I z owej imprezy, koncertu trochę nawet:
&ob=av3e
Oczywiście gleba :D
Zapowiadało się delikatnie - takie tam techniczne kręcenie w Cyganie z ekipą.
Ekipa w całości - Ja, Dawid, Paweł, Maciek i Grzesiu. Trzymają Anię - jako że nie starczyło jej na 5 chłopa, jako najmłodszy zostałem oddelegowany do zajęcia innej strategicznej pozycji ;)
Po lekkim poprawieniu walniętej od nowości tylnej tarczy ustawiliśmy się z Maćkiem na pętli w Cygańskim. Zaraz potem dojechał Dawid, Michał, a po nich reszta ekipy, z Anią na 29 calowym Specu na czele.
Po przejechaniu przez park, na początku szlaku spotykamy Kubę na Ibisie:
Od lewej - Kuba, Dawid, Grzesiu, Maciek, Ania, Michał, Paweł
Później podjazd na początek zjazdu który czas jakiś temu pokazał mi Maciek.
Najpierw podjazd...
... a potem pauza i kawały o kobietach i korbie - to tłumaczy nasze miny ;)
Po dość bezproblemowej pierwszej części, dojechaliśmy do części, którą w poprzednim sezonie katowałem do znudzenia - parę sekcji korzeni, sprawdza kto jeździć potrafi. Ja chyba nie :/
Jako że Anii również korzenie nie wychodziły, to sobie tak popróbowaliśmy parokrotnie. Ania próby robiła zdecydowanie mniej efektowne, w najgorszym wypadku skończyło się na odjeździe roweru w bok i "przysiadzie". Ja za to byłem gwiazdą: OTB, solidne pogruchotanie łokcia, a na koniec skok przez kierownicę jak przez kozła. Moskiewski balet to nic! :D
Maciek napina pod górę
Kiedy już zmęczyliśmy (byłem pierwszy! ) owe korzenie, śmignęliśmy w dół, coby przeskoczyć na kolejnego singla. (Tu odpadł Kuba, który śmigał na Wapienicę.) Przed singlem jest asfaltowy podjazd niegdyś wykorzystany jako interwał siłowy. Tu śmignęliśmy małą premię górską, na której Michałowi coś padło w tylnym XTku, także odpadł do domu.
Po singielku skierowaliśmy się w kierunku zjazdu który widać na filmikach, który dziś nadzwyczaj nieźle mi poszedł. Poszedł do tego stopnia, że za namową właściwie wszystkich podszedłem do zjazdu "killera", który przed dzisiejszym wypadem miał rangę niezjeżdżalnego przez kogoś niedysponującego techniką co najmniej dobrą. Mit obalony, ja zjechałem. Oprócz tego wszyscy po za Grzesiem i.. tak! Anią :D
Mniej więcej tu wypadają liczne próby zjazdu przez Anię, jednak nieznany rower sprawia, że wszystkie kończyły się niezbyt fajnie wyglądającymi szlifami po ziemi.
Jeszcze walczy :D
Kiedy skończyliśmy tę nierówną walkę z naturą, zrobiliśmy sobie krótką przerwę, wszyscy objeździli Specowego 29era i ruszyliśmy dalej.
Po wyjeździe z lasu Paweł pojechał do domu, reszta zaś skierowała się w stronę lotniska.
Na ostatnim podjeździe, pod lotnisko teoretycznie miała miejsce premia górska. Piszę teoretycznie, bo była jednoosobowa, także wygrana dla mnie żadna :D
Na lotnisku rozjazd, ja śmignąłem szybciej od chłopaków jadących w moją stronę, bo jeszcze imprezę miałem do ogarnięcia :)
I z owej imprezy, koncertu trochę nawet:
&ob=av3e
Oczywiście gleba :D