Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2012

Dystans całkowity:573.60 km (w terenie 197.30 km; 34.40%)
Czas w ruchu:32:43
Średnia prędkość:17.53 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:3802 m
Maks. tętno maksymalne:207 (101 %)
Maks. tętno średnie:183 (89 %)
Suma kalorii:28664 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:33.74 km i 1h 55m
Więcej statystyk

d99 - Takie tam popierdółki


Czwartek, 9 sierpnia 2012


29.17

km

Teren -

5.00

km

Czas -

01:29

Średnia -

19.67

km/h

V max teren -

38.00

km/h

HR max -

181

( 88%)
BPM

HR avg -

138

( 67%)
BPM

1064

kcal

20.0

°C

Ultra Sport

Najpierw nową, krótszą drogą pod Kaufland, docelowo na Ścieżkę Zdrowia, ale nadchodzące ciężkie chmury powodują, że przeskakuję na lotnisko, z którego zjeżdżam do Twomarku wypytać na co to ja ten bon mam wydać. Niezdedy wszystkie egzemplarze jedynych słusznych okularów Speca, czyli tych z wkładką pod korekcję jest "nie dostępna i nie do ściągnięcia". Nie żebym narzekał, czy cuś, ale god damn, żyjemy w świecie w którym każdy może zobaczyć sweet focie Marsjan wykonane przez kosmiczną sondę gdzieś tam hen hen, a głupich glassów się nie da ściągnąć z magazynu? Ehhh...

Dalej jadę na Dębowiec konnym i zjeżdżam pod dolną stację kolejki pod Szyndzielnię. Jadąc w stronę Olszówki trafiam na Maćka wracającego z arbeitu, chwilę pogadali i ścieżką do domu przez Rynek.

Generalnie skrót pokazany mi przez Marcina i Marlenę, to jest teraz chyba najlepszy jeśli o szybki przeskok w kierunku Dębowca. A noga dziś fajnie się kręciła, serducho również, nieco zwolniło w stosunku do tego co zwykle, dobra nasza :D

Co tu dodać muzycznie dziś? A niech będzie takie cuś. W sumie, to niezły schizofrenik muzyczny ze mnie wyłazi - od Kreatora do Arctic Monkeys... Cały Konrad :P



KategorieKategoria Dębowiec, Teren, MTB, Sam Komentarze Komentarze 0 Data 09.08.2012 Top W górę

d98 - Takie jakby góry


Środa, 8 sierpnia 2012


45.00

km

Teren -

20.00

km

Czas -

03:05

Średnia -

14.59

km/h

V max teren -

45.00

km/h

HR max -

196

( 96%)
BPM

HR avg -

151

( 74%)
BPM

2461

kcal

20.0

°C

Ultra Sport

Niestety w wyniku dzwona "straciłem" licznik, o czym dalej, toteż dane pochodzą z GPSa więc nie są zbyt dokładne.

Wypad w góry zaczynamy od rozgrzewki na ścieżce zdrowia, z której przeskoczyliśmy na Dębowiec.



Na podjeździe pod Szyndzielnię trochę odstaję od krosiarskiego tempa Marleny, ale do schroniska dojeżdżamy równo i tam kończy się tarfa ulgowa, moja średniodystansowość zaczyna grać pierwsze skrzypce.

Na Klimczok wjeżdżamy stokiem, choć "wjazd" nie jest najlepszym słowem, bo każde z nas podjechało to na trzy razy.



Zjazd na Błatnią nie zmienił się od zeszłego roku, kiedy ostatni raz nim jechałem, dalej jest zjazdem dającym dość specyficzną radochę :)



Przed Błatnią standardowa przerwa na "kiblu" i dalej ruszamy czerwonym do Jaworza. Ten zjazd odkrywam dziś na nowo, dawno takiej radochy nie miałem.

Do czasu. Na którejś z kamienistych sekcji przestaję słyszeć "Bzdziąg, bzdziąg" spod dwóch par kół, słyszę tylko swoje. No i głupio, zamiast stanąć i sprawdzić czy dziewczę żyje, to jedynie zwolniłem i się obróciłem. Finał był do przewidzenia, nawet nie zorientowałem się kiedy się położyłem. Wiele się nie stało, drobne rysy, ale niestety kamień pechowo trafił na gumkę mocującą czujnik Sigmy do widelca, toteż musiałem to wszystko związać i dalej jazda bez licznika.

Dalej (albo wcześniej? Cholera wie) Marlena mało co nie została pożarta przez okrutną, czworonożną bestię, w skrócie zwaną psem. Rozmiarów dość kieszonkowych, jednak mimo to mało co, a padł by rekord Guinness'a (nie chodzi tu o piwo, a tę niemałą księgę ;) ) w przyśpieszeniu na rowerze górskim :D



W Jaworzu meldujemy się dość szybko, ja pilnując grzejących się hampli, Marlena po jakimś małym dzwonie. Peleton Specjalnej Troski, bez dwóch zdań ;)

Po chwili podczepia się pod nas kolarz na fullu Authora. Nie siada mi w momencie kiedy na zwyczajowe "Czołem" nie odpowiada nic. Mało tego, siada nam na kole, podnosząc mi skutecznie ciśnienie, bo nie lubię takich cwaniaków.

Na pierwszej od Jaworza hopce próbuję go urwać, ale wymęczona Marlena odpada z koła i pacjent triumfuje. Żeby było ciekawiej, po odjechaniu nam na jakieś 100m, nawraca i kiedy się mijamy, znów robi za ciecia.

Po chwili zjeżdżamy z głównej i tyle go widzieli, a my obok Zapory, Strudzonych itd. wracamy do domów.



d97 - Szybki Przegibek


Wtorek, 7 sierpnia 2012


25.84

km

Teren -

0.00

km

Czas -

01:11

Średnia -

21.84

km/h

V max teren -

0.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

147

( 72%)
BPM

1057

kcal

18.0

°C

Ultra Sport

Mimo że nazwanie mnie "rannym ptakiem" rozminęłoby się dość istotnie z prawdą, dziś również wyskakuję na rower rankiem. I do w dodatku w deszczu.

Po początkowych problemach z wzajemną lokalizacją, ruszamy z Marleną na Przegibek. Przy stacji paliw się rozdzielamy, ja cisnę na pomiar czasu (przemilczmy to, poszło kijowo), ona zaś jedzie swoje.

Na górze próbuję robić jakieś foty, jednak coś spsułem w Taczfonie i wyszła rozdzielczość 240x320 :D

W międzyczasie, kiedy czekam na towarzyszkę, istotnie się wypogadza, zaczyna świecić słońce i do BB zjeżdżamy już w normalnej aurze.


A właśnie że Bielsko
KategorieKategoria Asfaltem, Z ekipą, MTB Komentarze Komentarze 0 Data 07.08.2012 Top W górę

d96 - Ranny teren


Poniedziałek, 6 sierpnia 2012


28.88

km

Teren -

14.80

km

Czas -

01:59

Średnia -

14.56

km/h

V max teren -

48.00

km/h

HR max -

198

( 97%)
BPM

HR avg -

165

( 80%)
BPM

1892

kcal

26.0

°C

Ultra Sport

Kiedy ranne wstają zorze, czyli w poniedziałek punkt dziewiąta, melduję się przy fastfoodzie z kaczorem w nazwie, gdzie czekają już Marlena i Marcin.

Po szybkim zapoznaniu ruszamy do Cygana. Tam jedziemy standardowo - singiel Horizona, zielony, na którym popuściłem wodze fantazji i jechałem szybciej niż zwykle, co raz otarło mnie o glebę, kiedy po hopce trawersowałem tylko przednim kołem, a drugi raz, w podobnej sytuacji skończyło się na podparciu ;) Korzenie przy skoczni i kierujemy się na Dębowiec.

Tam pauzujemy by uzupełnić puste już bidony i jedziemy singlem na Wapienicę. Oczywiście chrzanią mi się drogi i lądujemy w połowie konnego.

GPS

d95 - Rozjeżdżonko poUstroniowe


Niedziela, 5 sierpnia 2012


41.71

km

Teren -

0.00

km

Czas -

02:12

Średnia -

18.96

km/h

V max teren -

0.00

km/h

HR max -

167

( 81%)
BPM

HR avg -

122

( 59%)
BPM

1198

kcal

25.0

°C

Tęczowy

Po wczorajszej Ustroniowej rąbance, dzisiaj nadszedł czas na szosowe rozkręconko.

Jako się rzekło, późnym popołudniem, uzbrojony w najnowsze zdobycze techniki (czyli telefon z GPSem) i siostrę, z którą przebyłem część dystansu, wskoczyłem na Tęczowego.


Niestety, Taczfonowa jakość zdjęć jest... wybitnie odstająca od tej z k800i ;)

Najpierw na lotnisko, do Wapienicy i podjazd pod Strudzonych, gdzie robimy sobie przerwę. Tam spotykam Grzesia, zamieniam z nim kilka słów, a po konsumpcji ruszamy z powrotem na lotnisko, gdzie Młoda kieruje się na dom, ja zaś znów zjeżdżam do Wapienicy.

Tam kieruję się na Jaworze, kończąc pętlę standardowo, przy kościele w Nałężu. Powrót przez Olszówkę i centrum

Widzę że to nie działa tak fajnie jak powinno :(
http://www.navime.pl/trasa/34036

KategorieKategoria Asfaltem, Szosówka, Sam Komentarze Komentarze 0 Data 05.08.2012 Top W górę

d94 - MTB Maraton Ustroń


Sobota, 4 sierpnia 2012


52.85

km

Teren -

45.00

km

Czas -

03:40

Średnia -

14.41

km/h

V max teren -

48.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

183

( 89%)
BPM

3482

kcal

28.0

°C

Ultra Sport

Hmm, jakby tak opisać ten maraton, to powiem krótko, było GE-NIAL-NIE!



Start z ostatniego sektora, jednak dobra pozycja sprawiła, że już na pierwszym zakręcie udało mi się nieco wyskoczyć do przodu. Szkoda, że po chwili stanęliśmy, żeby przepuścić pociąg, gdyż wtedy peleton znów się zbił. Co odważniejsi przepychali się do przodu po chodniku, ja się do tak (delikatnie rzecz ujmując) chamskich metod nie zniżałem. Jak stoimy, to stoimy.

Na asfalcie próbuję wykorzystać kadry z oglądanego TdF - czyli skaczę do przodu i chowam się za koło następnego i tak dalej. Dobrze że tak robiłem, bo dzięki temu na pierwszym podjeździe miałem o niebo lepszą pozycję niż ta, z której zaczynałem. Podjazd szedł sprawnie, ciśnięcie przez Maćka na wysoką kadencję dało wreszcie efekty.

Do Trzech Kopców szybko zleciało, zwłaszcza, że spora część skądś mi się kojarzyła.

Dalej zjazd do pierwszego bufetu, gdzie odpuszczam wypłukaną rynnę i sprowadzam. W sumie jak teraz sobie ją przypomnę, to trochę bez sensu, ale sprowadzający fullowiec przede mną dał nie najlepszy impuls.

Na bufecie jednym haustem izotonik, woda i jadziem z żelem w dłoni.


fot. Bartek Sufin

Nie jestem pewien, ale chyba tutaj był dość trudny, techniczny zjazd, którego nie odpuściłem, w przeciwieństwie do tłumu ludzi, których omijałem.

Dalej mylę drogę, jadąc na kole i dokładamy dobre 400m. Później, tuż przed bufetem GENIALNY, niełatwy singiel, również zjechany.

Po bufecie rozpoczynamy to, na co czekałem. W wyniku zmiany trasy, podjeżdżaliśmy po płytach pod Stożek, jest to podjazd, który od pewnego wypadu kocham.

Zgodnie z przewidywaniami, idzie mi on bardzo fajnie, a GG dodatkowo go uatrakcyjnił objeżdżaniem części asfaltu po terenie, więc nie było nudno.


fot. Michał Czyż

Na podjeździe mijam (jak się później okazało) Katarzynę z KSPO, z którą już miałem okazję się ścigać. Tym razem było dużo ciekawiej, można powiedzieć, że uratowała mi finsz :)

Tasujemy się właściwie całą drogę do Czantorii - ona wyprzedza mnie w dół (kamienie :/), ja zaś jestem górą na podjazdach. Szuter w Czechach, który zniszczył mnie psychicznie (ciągnął się jak dobry makaron do spaghetti :P), kończymy prawie w tym samym momencie, później pozostaje zjazd, podjazd i zjazd do mety. Czyli dla mnie zły układ.

Zgodnie z przewidywaniami, na zjeździe ucieka mi dość daleko, jednak dzięki wyciągniętemu siłą woli podjazdowi, na końcówce jestem o pół koła przed.


fot. Tadeusz Skwarczyński

Ja wiem, że takie emocje przy ściganiu się z teoretycznie słabszą płcią są cienkie, ale na trasie nie miało to dla mnie znaczenia ;)

Na moje szczęście, w kończący konkretny teren nawrót, Kasia wjeżdża szeeeeroko. Ryzykując (tylna, prawie łysa opona była na skraju przyczepności), ścinam zakręt i na szutrze jadę pierwszy. Tam blat-ośka i zaczynam dość długi finisz w dół. Po drodze mijamy szambiarkę, a na asfalcie już jest pozamiatane - udało mi się wyciągnąć sekundę przewagi.



Krótkie wnioski. Trasa była świetna, przyjemność niesamowita. Wreszcie mam sensowną podstawę do wyciągania wniosków na przyszłość, nie popsutą dobiciami czy pogodą.

Najlepsze zostało na koniec. Nie dość, że poznałem Che, Mambę, to szczęście wyniesione z trasy mnie nie opuściło.

Otóż po sprawdzeniu wyników okazało się, że wcisnąłem się na szerokie pudło :)


Piotrek Konwa włożył mi pół godziny. Oj jest co nadrabiać. Do piątego również spora, 15min strata, ale prawie 30min przewagi nad 7.

Ponadto wyTombolowałem sobie okulary, niestety bez możliwości włożenia korekcji, która niestety jest w moim, ślepym wypadku konieczna.

I na koniec liczby, które też chcą żyć:
T - 03:44:48.8
M1 - 6/10
OPEN - 103/365
i ciekawostka -> M - 100/330 :)

d93 - Kogo żem ja dziś nie spotkał?


Czwartek, 2 sierpnia 2012


34.20

km

Teren -

15.00

km

Czas -

02:07

Średnia -

16.16

km/h

V max teren -

57.00

km/h

HR max -

205

(100%)
BPM

HR avg -

158

( 77%)
BPM

2201

kcal

25.0

°C

Ultra Sport

Chyba tylko Chucka Norrisa. No ale ten jest teraz nad Bałtykiem.

Najpierw Dawida, choć nie była to niespodzianka, bo z nim się dziś ustawiłem. Reszta ekipy odpadła, ale jak się okazało tylko teoretycznie ;)

Cygana zaczęliśmy od singla Horizona, później przelot pod tor, którym podjeżdżamy na początek creme de la creme, czyli osławionego zielonego. Najpierw zjeżdżamy całość, potem na poprawkę jeszcze raz dolną część. Na korzeniach idzie mi coraz lepiej :)

Później przejazd na korzenie koło skoczni, gdzie namierzam Pawła z Bikeforum, z którym mieliśmy się dzisiaj spotkać. Wymieniał chłopak dętkę :) Po chwili przerwy jedziemy zwózkową pod rondo przy Szyndzielni, gdzie Dawid się oddziela i jedzie do siebie, my z Pawłem atakujemy Dębowiec.



Po zjeździe konnym, na Łowieckiej dostrzegam jadących z naprzeciwka Marcina spotkanego w poniedziałek z córką. Żegnam się z Pawłem i nawracam, próbując ich dogonić. Na szczęście jechali spokojnie, za Strudzonymi Ich dochodzę, gadamy dłuższą chwilę i rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę.

Na lotnisku miga mi wieki niewidziany Maciek, a na do widzenia w centrum spotykam kumpla, którego bez skutku od kilku dni ścigałem telefonicznie :)

Teraz czas na szybki przegląd KATa i w sobotę Golonka!