Wpisy archiwalne w kategorii
Sam
Dystans całkowity: | 1701.32 km (w terenie 196.30 km; 11.54%) |
Czas w ruchu: | 80:08 |
Średnia prędkość: | 21.23 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 209 (102 %) |
Maks. tętno średnie: | 196 (96 %) |
Suma kalorii: | 55005 kcal |
Liczba aktywności: | 46 |
Średnio na aktywność: | 36.99 km i 1h 44m |
Więcej statystyk |
d103 - Niedziela, czyli "święto Salmopolu, mekki kolarzy"
Niedziela, 19 sierpnia 2012
53.36
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:55
Średnia -
27.84
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
205
(100%)
BPM
HR avg -
167
( 81%)
BPM
1753
kcal
26.0
°C
Tęczowy
Tytuł oczywiście żywcem żerżnięty od Infrasettimanale Clasico ;)
Korzystając z niespodziewanie wolnego popołudnia, wyskoczyłem sprawdzić jak na Tęczowym poradzę sobie z jednym z moich ulubionych asfaltowych podjazdo-zjazdów.
Do Buczkowic szybko, powtórzeniowo, bez jakiś specjalnych ciekawostek, po za pacjentem który za Bystrą strąbił mnie i wysłał palcem na świeżo oddany chodnik. Nie muszę chyba mówić kto tu był burakiem, zważywszy na fakt, iż wyprzedzany byłem na wzniesieniu. Czyli wszystko po staremu ;) W samej Mesznej potłukłem się tą nieszczęsną śmieszką, ruch nie był najmniejszy, niech mają.
W Szczyrku pada mi bateria w MP3, więc szybko dochodzę do wniosku, że czas przeglądnąć napęd Tęczowego. W końcu pękło mi 700km na nim :)
Sam podjazd idzie jak krew z nosa - przełożenie 39-23 to dla jakiegoś Tourowca a nie dla mnie się nadaje ;) Najgorzej jest na pierwszej części, do pierwszego nawrotu, dalej po chwili postoju jedzie się już przyjemniej.
Mimo to, na górze jestem zmuszony reanimować się zimną Pepsi. W dół ruszam ochoczo, po to przecież się tyle tu ciągnąłem :P
Niestety nie jest dane mi czerpać pełnej przyjemności ze zjazdu. Przy wyciągu narciarskim włącza się do ruchu grupka samochodów na nieśląskich blachach i jazdę kontynuują w tempie... spacerowym. Gdyby nie zapas odległości na starcie, przed nawrotami musiałbym hamować do jakiś 20 kmh. Kto był na Salmopolu, wie że to morderstwo dla radochy ze zjazdu...
W Szczyrku znów wpadam na kolejnych niezdecydowanych turystów, ciągnących się od zjazdu na jedną posesję do każdego kolejnego z porażającą prędkością rzędu 25-30kmh. Znów klnę w duchu, ale co zrobić? Niedziela ;(
Później jak depnąłem powtórzonko od stacji w Buczkowicach, to nawet nie zorientowałem się kiedy wylądowałem w Bielsku. Ot urok szosy.
Po za tym, zakupiłem sobie ot takie coś, coby mieć z czachy problem zgubionego Taczfona. Mistrzostwo świata w takie upały to to nie jest, ale i tak wygrywa z koszulką/camelbakiem/nerką i to wielokrotnie.
Korzystając z niespodziewanie wolnego popołudnia, wyskoczyłem sprawdzić jak na Tęczowym poradzę sobie z jednym z moich ulubionych asfaltowych podjazdo-zjazdów.
Do Buczkowic szybko, powtórzeniowo, bez jakiś specjalnych ciekawostek, po za pacjentem który za Bystrą strąbił mnie i wysłał palcem na świeżo oddany chodnik. Nie muszę chyba mówić kto tu był burakiem, zważywszy na fakt, iż wyprzedzany byłem na wzniesieniu. Czyli wszystko po staremu ;) W samej Mesznej potłukłem się tą nieszczęsną śmieszką, ruch nie był najmniejszy, niech mają.
W Szczyrku pada mi bateria w MP3, więc szybko dochodzę do wniosku, że czas przeglądnąć napęd Tęczowego. W końcu pękło mi 700km na nim :)
Sam podjazd idzie jak krew z nosa - przełożenie 39-23 to dla jakiegoś Tourowca a nie dla mnie się nadaje ;) Najgorzej jest na pierwszej części, do pierwszego nawrotu, dalej po chwili postoju jedzie się już przyjemniej.
Mimo to, na górze jestem zmuszony reanimować się zimną Pepsi. W dół ruszam ochoczo, po to przecież się tyle tu ciągnąłem :P
Niestety nie jest dane mi czerpać pełnej przyjemności ze zjazdu. Przy wyciągu narciarskim włącza się do ruchu grupka samochodów na nieśląskich blachach i jazdę kontynuują w tempie... spacerowym. Gdyby nie zapas odległości na starcie, przed nawrotami musiałbym hamować do jakiś 20 kmh. Kto był na Salmopolu, wie że to morderstwo dla radochy ze zjazdu...
W Szczyrku znów wpadam na kolejnych niezdecydowanych turystów, ciągnących się od zjazdu na jedną posesję do każdego kolejnego z porażającą prędkością rzędu 25-30kmh. Znów klnę w duchu, ale co zrobić? Niedziela ;(
Później jak depnąłem powtórzonko od stacji w Buczkowicach, to nawet nie zorientowałem się kiedy wylądowałem w Bielsku. Ot urok szosy.
Po za tym, zakupiłem sobie ot takie coś, coby mieć z czachy problem zgubionego Taczfona. Mistrzostwo świata w takie upały to to nie jest, ale i tak wygrywa z koszulką/camelbakiem/nerką i to wielokrotnie.
d102 - Słonecznie
Sobota, 18 sierpnia 2012
36.68
km
Teren -
18.00
km
Czas -
02:21
Średnia -
15.61
km/h
V max teren -
46.00
km/h
HR max -
199
( 97%)
BPM
HR avg -
156
( 76%)
BPM
2123
kcal
23.0
°C
Ultra Sport
Po powrocie ze Stolycy nakręconym na rower był niemożebnie. W głowie ułożyłem plan i podjąłem się jego realizacji.
Najpierw, rozgrzewkowo korzenie pod Przegibkiem i hopki nad Straconką.
Później ląduję w Cyganie na dolnej sekcji zielonego gdzie spotykam dwójkę endurowców i dość nie małą liczbę ludzi. Ale korzenie poszły mi dziś świetnie, nawet nie otarłem się o myśl o podparciu. Gites.
Dalej atakuję Dębowiec, gdzie podejmuję nieudaną próbę ataku na korzenie. Nie dziś.
Po chwili pauzy, jadę dalej na singiel do Wapienicy. Jedzie się jakoś tak bez weny. Za to udało mi się nie zgubić, a raczej trefić na zjazd kończący się kamienną ścianką. Za pierwszym razem leżę, ale drugie podejście udane. Przy okazji okazuje się, że singiel owy nie kończy się w Wapienicy, a na wysokości lotniska przy polanie z wyrąbanymi drzewami :D
Kieruję się na Wapienicę w celu zrobienia pętli nad Zaporą. Ale na podjeździe, który ostatnio katowałem do spóły z Marleną czuję że pływa mi tył. W pierwszej chwili trochę mnie to zestresowało - dobić nie dobiłem, niewysokie ciśnienie, więc dziury załapać nie powinienem, czyli co? Pękło?
Na całe szczęście nie, nie wiem jak, ale złapałem kolejną pinezkę do kolekcji. To już przestaje być śmieszne, kolejny raz po przyjeździe jazdę przerywa mi pinezka. Ale była okazja do sprawdzenia pompki Speca kupionej za bon z Ustronia. Dobrze jest :D
Niestety poobijane nogi i przerwa na wymianę dętki odebrały mi chęci na dalszą jazdę, więc obrałem kurs powrotny przez Singielki. Na dzień dobry po drugiej stronie rzeki zobaczyłem to:
Nowa droga zwózkowa?
Dalej było gorzej, na singielki powalone drzewa, jeździć się nie da :/
a
Najpierw, rozgrzewkowo korzenie pod Przegibkiem i hopki nad Straconką.
Później ląduję w Cyganie na dolnej sekcji zielonego gdzie spotykam dwójkę endurowców i dość nie małą liczbę ludzi. Ale korzenie poszły mi dziś świetnie, nawet nie otarłem się o myśl o podparciu. Gites.
Dalej atakuję Dębowiec, gdzie podejmuję nieudaną próbę ataku na korzenie. Nie dziś.
Po chwili pauzy, jadę dalej na singiel do Wapienicy. Jedzie się jakoś tak bez weny. Za to udało mi się nie zgubić, a raczej trefić na zjazd kończący się kamienną ścianką. Za pierwszym razem leżę, ale drugie podejście udane. Przy okazji okazuje się, że singiel owy nie kończy się w Wapienicy, a na wysokości lotniska przy polanie z wyrąbanymi drzewami :D
Kieruję się na Wapienicę w celu zrobienia pętli nad Zaporą. Ale na podjeździe, który ostatnio katowałem do spóły z Marleną czuję że pływa mi tył. W pierwszej chwili trochę mnie to zestresowało - dobić nie dobiłem, niewysokie ciśnienie, więc dziury załapać nie powinienem, czyli co? Pękło?
Na całe szczęście nie, nie wiem jak, ale złapałem kolejną pinezkę do kolekcji. To już przestaje być śmieszne, kolejny raz po przyjeździe jazdę przerywa mi pinezka. Ale była okazja do sprawdzenia pompki Speca kupionej za bon z Ustronia. Dobrze jest :D
Niestety poobijane nogi i przerwa na wymianę dętki odebrały mi chęci na dalszą jazdę, więc obrałem kurs powrotny przez Singielki. Na dzień dobry po drugiej stronie rzeki zobaczyłem to:
Nowa droga zwózkowa?
Dalej było gorzej, na singielki powalone drzewa, jeździć się nie da :/
a
d100 - Szampan dla wszystkich :D
Piątek, 10 sierpnia 2012
13.52
km
Teren -
0.00
km
Czas -
00:37
Średnia -
21.92
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
(%)
BPM
HR avg -
(%)
BPM
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
To dla wszystkich, którzy byli zmuszeni ze mną jeździć ;) No i przede wszystkim dla BikeDoctora - Maćka, za plan, no i motywację :)
Szczegółem jest to, że ten dzień powinien wypaść jakieś miesiąc - półtorej temu, bywa ;)
Niby to powinna być jakaś epicka wycieczka, ale przekornie uznałem że nie. I ruszyłem się do Maćka, na serwis napędu i pogwarzyć o sobotnim ścigu.
Z ciekawszych rzeczy, zostałem doposażony w Conti Explorera na tył, zamiast wyjechanego w trupa Geaxa, teraz przyczepność będzie absolutna :)
d99 - Takie tam popierdółki
Czwartek, 9 sierpnia 2012
29.17
km
Teren -
5.00
km
Czas -
01:29
Średnia -
19.67
km/h
V max teren -
38.00
km/h
HR max -
181
( 88%)
BPM
HR avg -
138
( 67%)
BPM
1064
kcal
20.0
°C
Ultra Sport
Najpierw nową, krótszą drogą pod Kaufland, docelowo na Ścieżkę Zdrowia, ale nadchodzące ciężkie chmury powodują, że przeskakuję na lotnisko, z którego zjeżdżam do Twomarku wypytać na co to ja ten bon mam wydać. Niezdedy wszystkie egzemplarze jedynych słusznych okularów Speca, czyli tych z wkładką pod korekcję jest "nie dostępna i nie do ściągnięcia". Nie żebym narzekał, czy cuś, ale god damn, żyjemy w świecie w którym każdy może zobaczyć sweet focie Marsjan wykonane przez kosmiczną sondę gdzieś tam hen hen, a głupich glassów się nie da ściągnąć z magazynu? Ehhh...
Dalej jadę na Dębowiec konnym i zjeżdżam pod dolną stację kolejki pod Szyndzielnię. Jadąc w stronę Olszówki trafiam na Maćka wracającego z arbeitu, chwilę pogadali i ścieżką do domu przez Rynek.
Generalnie skrót pokazany mi przez Marcina i Marlenę, to jest teraz chyba najlepszy jeśli o szybki przeskok w kierunku Dębowca. A noga dziś fajnie się kręciła, serducho również, nieco zwolniło w stosunku do tego co zwykle, dobra nasza :D
Co tu dodać muzycznie dziś? A niech będzie takie cuś. W sumie, to niezły schizofrenik muzyczny ze mnie wyłazi - od Kreatora do Arctic Monkeys... Cały Konrad :P
Dalej jadę na Dębowiec konnym i zjeżdżam pod dolną stację kolejki pod Szyndzielnię. Jadąc w stronę Olszówki trafiam na Maćka wracającego z arbeitu, chwilę pogadali i ścieżką do domu przez Rynek.
Generalnie skrót pokazany mi przez Marcina i Marlenę, to jest teraz chyba najlepszy jeśli o szybki przeskok w kierunku Dębowca. A noga dziś fajnie się kręciła, serducho również, nieco zwolniło w stosunku do tego co zwykle, dobra nasza :D
Co tu dodać muzycznie dziś? A niech będzie takie cuś. W sumie, to niezły schizofrenik muzyczny ze mnie wyłazi - od Kreatora do Arctic Monkeys... Cały Konrad :P
d95 - Rozjeżdżonko poUstroniowe
Niedziela, 5 sierpnia 2012
41.71
km
Teren -
0.00
km
Czas -
02:12
Średnia -
18.96
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
167
( 81%)
BPM
HR avg -
122
( 59%)
BPM
1198
kcal
25.0
°C
Tęczowy
Po wczorajszej Ustroniowej rąbance, dzisiaj nadszedł czas na szosowe rozkręconko.
Jako się rzekło, późnym popołudniem, uzbrojony w najnowsze zdobycze techniki (czyli telefon z GPSem) i siostrę, z którą przebyłem część dystansu, wskoczyłem na Tęczowego.
Niestety, Taczfonowa jakość zdjęć jest... wybitnie odstająca od tej z k800i ;)
Najpierw na lotnisko, do Wapienicy i podjazd pod Strudzonych, gdzie robimy sobie przerwę. Tam spotykam Grzesia, zamieniam z nim kilka słów, a po konsumpcji ruszamy z powrotem na lotnisko, gdzie Młoda kieruje się na dom, ja zaś znów zjeżdżam do Wapienicy.
Tam kieruję się na Jaworze, kończąc pętlę standardowo, przy kościele w Nałężu. Powrót przez Olszówkę i centrum
Widzę że to nie działa tak fajnie jak powinno :(
http://www.navime.pl/trasa/34036
Jako się rzekło, późnym popołudniem, uzbrojony w najnowsze zdobycze techniki (czyli telefon z GPSem) i siostrę, z którą przebyłem część dystansu, wskoczyłem na Tęczowego.
Niestety, Taczfonowa jakość zdjęć jest... wybitnie odstająca od tej z k800i ;)
Najpierw na lotnisko, do Wapienicy i podjazd pod Strudzonych, gdzie robimy sobie przerwę. Tam spotykam Grzesia, zamieniam z nim kilka słów, a po konsumpcji ruszamy z powrotem na lotnisko, gdzie Młoda kieruje się na dom, ja zaś znów zjeżdżam do Wapienicy.
Tam kieruję się na Jaworze, kończąc pętlę standardowo, przy kościele w Nałężu. Powrót przez Olszówkę i centrum
Widzę że to nie działa tak fajnie jak powinno :(
http://www.navime.pl/trasa/34036
d91 - Home Sweet Home
Poniedziałek, 30 lipca 2012
35.55
km
Teren -
7.00
km
Czas -
01:48
Średnia -
19.75
km/h
V max teren -
47.00
km/h
HR max -
200
( 98%)
BPM
HR avg -
173
( 84%)
BPM
1724
kcal
23.0
°C
Ultra Sport
Wreszcie ogarnąłem się na tyle, że znalazłem czas na pokręcenie.
Ze względu na sobotni Golonkowy maraton w Ustroniu oczywistym było (w sumie to samo mówił zielony notes) że idę w teren. Ze względu na zatłuszczoną tarczę z tyłu (cholera to już przestaje być śmieszne) i długi odpoczynek od terenu, wybrałem lajtową wersję Cygana.
Wjazd od pętli 1ki, stromy podjazd, korzenie przed ścianką, później przejazd na asfalt i kierunek Dębowiec. Tu zaczyna trochę kropić, więc na początku podjazdu pod Dębowiec chowam się na chwilę pod drzewo.
Po chwili padać przestaje, ruszam dalej, cały czas mając przed sobą sylwetkę rowerzysty, który wyprzedził mnie w trakcie przerwy. Dochodzę go przed kłodami i jakoś go zagajam, co i jak i skąd itd itp. Takżeśmy się rozgadali, że rozjechaliśmy się dopiero w centrum Wapienicy, po wymianie przeze mnie dętki którą przebiłem na jakiejś zagubionej szpilce. Wymieniliśmy się kontaktami, może jeszcze jakoś się ustawimy.
Później wizyta w TM w celu namierzenia Mavicowych plastików redukujących otwór na wentyl z AV na prestę. Takie przymiarki do tajnego planu :)
Ze względu na sobotni Golonkowy maraton w Ustroniu oczywistym było (w sumie to samo mówił zielony notes) że idę w teren. Ze względu na zatłuszczoną tarczę z tyłu (cholera to już przestaje być śmieszne) i długi odpoczynek od terenu, wybrałem lajtową wersję Cygana.
Wjazd od pętli 1ki, stromy podjazd, korzenie przed ścianką, później przejazd na asfalt i kierunek Dębowiec. Tu zaczyna trochę kropić, więc na początku podjazdu pod Dębowiec chowam się na chwilę pod drzewo.
Po chwili padać przestaje, ruszam dalej, cały czas mając przed sobą sylwetkę rowerzysty, który wyprzedził mnie w trakcie przerwy. Dochodzę go przed kłodami i jakoś go zagajam, co i jak i skąd itd itp. Takżeśmy się rozgadali, że rozjechaliśmy się dopiero w centrum Wapienicy, po wymianie przeze mnie dętki którą przebiłem na jakiejś zagubionej szpilce. Wymieniliśmy się kontaktami, może jeszcze jakoś się ustawimy.
Później wizyta w TM w celu namierzenia Mavicowych plastików redukujących otwór na wentyl z AV na prestę. Takie przymiarki do tajnego planu :)
d90 - Pożegnalnie, luźno
Czwartek, 26 lipca 2012
32.97
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:24
Średnia -
23.55
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
184
( 90%)
BPM
HR avg -
131
( 64%)
BPM
835
kcal
24.0
°C
Tęczowy
W ostatni dzień pobytu w Iłownicy wyskoczyłem na krótkie WT, coby się lekko pokręcić.
Nie działo się absolutnie nic interesującego, toteż mapka to jedyne co ma sens.
No i odpowiedni podkład muzyczny
Nie działo się absolutnie nic interesującego, toteż mapka to jedyne co ma sens.
No i odpowiedni podkład muzyczny
d89 - Rekordowy Leżing, Plażing, Smażing
Wtorek, 24 lipca 2012
164.99
km
Teren -
7.00
km
Czas -
07:27
Średnia -
22.15
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
195
( 95%)
BPM
HR avg -
154
( 75%)
BPM
6361
kcal
27.0
°C
Tęczowy
Ten wypad był ukoronowaniem, rowerowym celem pobytu na Kaszubach.
Do Godziszewa szybciutko, z niskim pulsem, coby się nie zmęczyć, mały ruch potęgował przyjemność z jazdy po względnie utrzymanych drogach. Siły i szybkość przydały się na drodze do Gdańska, na której ciągnął TIR za TIRem do zjazdu na A1, czyli przez większość dystansu jaki na tej drodze spędziłem.
Granicę Gdańska osiągnąłem szybciutko, po 1:30 od wyjazdu, Vavg 30kmh :) Do centrum pozostał jednak spory kawał zniszczonej drogi, remontu mostu i krajówki.
Taki „routebook” obejmował trasę „do” i „z” Gdańska, złożyłem że skoro w 3mieście byłem już nieraz, to trafię wszędzie bez kłopotów. Trafianie zacząłem od jazdy na Warszawę, nie zaś na Gdynię, a zorientowałem się o tym po solidnym kawałku jazdy. Przeskoczyłem więc na Stare Miasto i pierwszy raz w życiu zaznałem jazdy kontrapasem. Przeżyłem ;)
Odnalezienie właściwej drogi nie przeszkodziło mi w wepchaniu się na skrajnie lewy z trzech pasów, podczas gdy po prawej biegła DDR. Tak strąbiony dawno nie byłem :) Do Sopotu po ścieżkach, o mało nie rozjechany na przejeździe przez babkę jadącą na czerwonym. Standard.
Sopot przywitał mnie brakiem ścieżki (którą w drodze powrotnej znalazłem) i jazdą po chodniku. Po jakimś czasie odbijam na nadmorską DDRkę i ląduję przy sopockim molu. Dziś nie dla mnie – płatne i zakaz wprowadzania rowerów.
Jazdę kontynuuję po nadmorskiej ścieżce, która ni z tego ni z owego kończy się w plaży. Z dwojga złego wybieram spacer po nadbrzeżnym lesie – ziemia jest przyjemniejsza w spacerowaniu niż piach ;)
Po zjeździe czymś na kształt traski przygotowanej pod rowerowych skoczków odbijam w kierunku słyszanej gdzieś w oddali drogi. Po kolejnych kilometrach po ścieżkach i chodnikach odbijam na Orłowskie molo.
Na nim chwila przerwy na foty i ruszam dalej.
W Gdyni próbuję skrócić drogę na nadmorski bulwar, co kończy się podjazdami pod Płytę Redłowską, gubię się tam ze 3 razy. Kiedy wreszcie dojeżdżam na plażę miejską, wiem że z plażingu nici.
Zdjęcie z cyklu „Gdzie jest Walle?”
Na Skwerze Kościuszki łapię rozdawaną Colę i udaję się na smażing na koniec basenu portowego.
Port i obleśny apartamentowiec górujący nad nabrzeżem
Standardowe portowe foto z „Błyskawicą” w tle
Później trafiam do knajpy serwującej prawdopodobnie najdroższe żarcie na świecie, a ląduję tam, bo w ponoć świetnym bistro obok kolejka wyglądała jak „Ludzka stonoga” ;)
Po przekąszeniu w kiosku kupuję wypełniacz pustego już bidonu w postaci wody, do drugiego dolałem zakupioną pepsi i ruszyłem tą samą drogą przez Trójmiasto. W Gdańsku „ściga się” ze mną jakiś niewyżyty marketowiec, do tego stopnia poirytowany tym, że wiecznie dochodzę go na światłach, że w końcu ucieka mi na czerwonym :D
Wyjazd z Gdańska szybko, jednak w Kowalach pojawia się spory korek, który objeżdżam poboczem i po rozpoznaniu „wypadek” odpoczywam na stacji benzynowej. Po chwili ktoś z pracujących przy budowie domu posyła samochody na objazd, więc niewiele myśląc jadę i ja.
Trwało to dobre 1,5km trochę się namęczyłem, aby po wyjechaniu na główną wskoczyć znów na ścieżkę, którą dojechałem do Kolbud. Tam też zaczyna robić się sucho w bidonach, jednak ograniczam picie i jadę dalej. Trochę na tym tracę, ale nie było tragedii.
Kiedy zobaczyłem ten znak, krzyczący do mnie „jeszcze 8 km!” to ulżyło mi wybitnie. Nawet tragiczna droga do Lubieszyna nie wadziła jakoś wybitnie.
Ten znak oznacza że to koniec. Byłem tak padnięty, że nie dokręciłem nawet tych cholernych 10 metrów :D
Wnioski? Mimo że rower w dalszym ciągu nie jest „mój” jechało mi się bardzo fajnie i gdyby nie rwanie w Trójmieście mogłoby się to skończyć przyjemniej :) Po za tym cieszę się, że tym razem życiówki nie mam przejechanej trasą specjalnie pod to ułożoną, tylko „turystyczną”.
Na tak długi wpis potrzeba długiego kawałka:
Do Godziszewa szybciutko, z niskim pulsem, coby się nie zmęczyć, mały ruch potęgował przyjemność z jazdy po względnie utrzymanych drogach. Siły i szybkość przydały się na drodze do Gdańska, na której ciągnął TIR za TIRem do zjazdu na A1, czyli przez większość dystansu jaki na tej drodze spędziłem.
Granicę Gdańska osiągnąłem szybciutko, po 1:30 od wyjazdu, Vavg 30kmh :) Do centrum pozostał jednak spory kawał zniszczonej drogi, remontu mostu i krajówki.
Taki „routebook” obejmował trasę „do” i „z” Gdańska, złożyłem że skoro w 3mieście byłem już nieraz, to trafię wszędzie bez kłopotów. Trafianie zacząłem od jazdy na Warszawę, nie zaś na Gdynię, a zorientowałem się o tym po solidnym kawałku jazdy. Przeskoczyłem więc na Stare Miasto i pierwszy raz w życiu zaznałem jazdy kontrapasem. Przeżyłem ;)
Odnalezienie właściwej drogi nie przeszkodziło mi w wepchaniu się na skrajnie lewy z trzech pasów, podczas gdy po prawej biegła DDR. Tak strąbiony dawno nie byłem :) Do Sopotu po ścieżkach, o mało nie rozjechany na przejeździe przez babkę jadącą na czerwonym. Standard.
Sopot przywitał mnie brakiem ścieżki (którą w drodze powrotnej znalazłem) i jazdą po chodniku. Po jakimś czasie odbijam na nadmorską DDRkę i ląduję przy sopockim molu. Dziś nie dla mnie – płatne i zakaz wprowadzania rowerów.
Jazdę kontynuuję po nadmorskiej ścieżce, która ni z tego ni z owego kończy się w plaży. Z dwojga złego wybieram spacer po nadbrzeżnym lesie – ziemia jest przyjemniejsza w spacerowaniu niż piach ;)
Po zjeździe czymś na kształt traski przygotowanej pod rowerowych skoczków odbijam w kierunku słyszanej gdzieś w oddali drogi. Po kolejnych kilometrach po ścieżkach i chodnikach odbijam na Orłowskie molo.
Na nim chwila przerwy na foty i ruszam dalej.
W Gdyni próbuję skrócić drogę na nadmorski bulwar, co kończy się podjazdami pod Płytę Redłowską, gubię się tam ze 3 razy. Kiedy wreszcie dojeżdżam na plażę miejską, wiem że z plażingu nici.
Zdjęcie z cyklu „Gdzie jest Walle?”
Na Skwerze Kościuszki łapię rozdawaną Colę i udaję się na smażing na koniec basenu portowego.
Port i obleśny apartamentowiec górujący nad nabrzeżem
Standardowe portowe foto z „Błyskawicą” w tle
Później trafiam do knajpy serwującej prawdopodobnie najdroższe żarcie na świecie, a ląduję tam, bo w ponoć świetnym bistro obok kolejka wyglądała jak „Ludzka stonoga” ;)
Po przekąszeniu w kiosku kupuję wypełniacz pustego już bidonu w postaci wody, do drugiego dolałem zakupioną pepsi i ruszyłem tą samą drogą przez Trójmiasto. W Gdańsku „ściga się” ze mną jakiś niewyżyty marketowiec, do tego stopnia poirytowany tym, że wiecznie dochodzę go na światłach, że w końcu ucieka mi na czerwonym :D
Wyjazd z Gdańska szybko, jednak w Kowalach pojawia się spory korek, który objeżdżam poboczem i po rozpoznaniu „wypadek” odpoczywam na stacji benzynowej. Po chwili ktoś z pracujących przy budowie domu posyła samochody na objazd, więc niewiele myśląc jadę i ja.
Trwało to dobre 1,5km trochę się namęczyłem, aby po wyjechaniu na główną wskoczyć znów na ścieżkę, którą dojechałem do Kolbud. Tam też zaczyna robić się sucho w bidonach, jednak ograniczam picie i jadę dalej. Trochę na tym tracę, ale nie było tragedii.
Kiedy zobaczyłem ten znak, krzyczący do mnie „jeszcze 8 km!” to ulżyło mi wybitnie. Nawet tragiczna droga do Lubieszyna nie wadziła jakoś wybitnie.
Ten znak oznacza że to koniec. Byłem tak padnięty, że nie dokręciłem nawet tych cholernych 10 metrów :D
Wnioski? Mimo że rower w dalszym ciągu nie jest „mój” jechało mi się bardzo fajnie i gdyby nie rwanie w Trójmieście mogłoby się to skończyć przyjemniej :) Po za tym cieszę się, że tym razem życiówki nie mam przejechanej trasą specjalnie pod to ułożoną, tylko „turystyczną”.
Na tak długi wpis potrzeba długiego kawałka:
d88 - Interwały na północy
Niedziela, 22 lipca 2012
40.32
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:27
Średnia -
27.81
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
198
( 97%)
BPM
HR avg -
162
( 79%)
BPM
1198
kcal
19.0
°C
Tęczowy
Uciekając na chwilę od emocji na końcowym etapie Tour de France, wyskoczyłem zrobić wczorajsze interwały.
Żadnych większych problemów nie było, po za krótkim opadem za Wysinem. No i zdążyłem akurat na ostatnie 7 km na Polach Elizejskich :)
Żadnych większych problemów nie było, po za krótkim opadem za Wysinem. No i zdążyłem akurat na ostatnie 7 km na Polach Elizejskich :)
d86 - Kolejny dzień na północy
Wtorek, 17 lipca 2012
36.11
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:11
Średnia -
30.52
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
196
( 96%)
BPM
HR avg -
166
( 81%)
BPM
1039
kcal
22.0
°C
Tęczowy
Kolejnego dnia pobytu obudziła mnie ulewa. W atmosferze straconego rowerowo dnia przeleciało do 17, kiedy to nagle wyszło słońce i zrobiło 22oC. Niewiele myśląc wskoczyłem na Tęczowego i ruszyłem w kolejną, wymyśloną nad mapą pętelkę.
Cała droga minęła zdecydowanie za szybko, gdybym miał dodatkowy bidon, pokręciłbym jeszcze trochę, zwłaszcza wiedząc, że najbliższe dni będą bardzo deszczowe.
Ruch praktycznie żaden, jechało się miodnie
Niestety za Nową Karczmą zaczęła się tragiczna droga, która uprzykrzała mi życie dobre 4-5 km.
No i padł rekord prędkości średniej :D
Wreszcie jakiś kawałek pogody. Nie na długo
Cała droga minęła zdecydowanie za szybko, gdybym miał dodatkowy bidon, pokręciłbym jeszcze trochę, zwłaszcza wiedząc, że najbliższe dni będą bardzo deszczowe.
Ruch praktycznie żaden, jechało się miodnie
Niestety za Nową Karczmą zaczęła się tragiczna droga, która uprzykrzała mi życie dobre 4-5 km.
No i padł rekord prędkości średniej :D
Wreszcie jakiś kawałek pogody. Nie na długo