d103 - Niedziela, czyli "święto Salmopolu, mekki kolarzy"
Niedziela, 19 sierpnia 2012
53.36
km
Teren -
0.00
km
Czas -
01:55
Średnia -
27.84
km/h
V max teren -
0.00
km/h
HR max -
205
(100%)
BPM
HR avg -
167
( 81%)
BPM
1753
kcal
26.0
°C
Tęczowy
Tytuł oczywiście żywcem żerżnięty od Infrasettimanale Clasico ;)
Korzystając z niespodziewanie wolnego popołudnia, wyskoczyłem sprawdzić jak na Tęczowym poradzę sobie z jednym z moich ulubionych asfaltowych podjazdo-zjazdów.
Do Buczkowic szybko, powtórzeniowo, bez jakiś specjalnych ciekawostek, po za pacjentem który za Bystrą strąbił mnie i wysłał palcem na świeżo oddany chodnik. Nie muszę chyba mówić kto tu był burakiem, zważywszy na fakt, iż wyprzedzany byłem na wzniesieniu. Czyli wszystko po staremu ;) W samej Mesznej potłukłem się tą nieszczęsną śmieszką, ruch nie był najmniejszy, niech mają.
W Szczyrku pada mi bateria w MP3, więc szybko dochodzę do wniosku, że czas przeglądnąć napęd Tęczowego. W końcu pękło mi 700km na nim :)
Sam podjazd idzie jak krew z nosa - przełożenie 39-23 to dla jakiegoś Tourowca a nie dla mnie się nadaje ;) Najgorzej jest na pierwszej części, do pierwszego nawrotu, dalej po chwili postoju jedzie się już przyjemniej.
Mimo to, na górze jestem zmuszony reanimować się zimną Pepsi. W dół ruszam ochoczo, po to przecież się tyle tu ciągnąłem :P
Niestety nie jest dane mi czerpać pełnej przyjemności ze zjazdu. Przy wyciągu narciarskim włącza się do ruchu grupka samochodów na nieśląskich blachach i jazdę kontynuują w tempie... spacerowym. Gdyby nie zapas odległości na starcie, przed nawrotami musiałbym hamować do jakiś 20 kmh. Kto był na Salmopolu, wie że to morderstwo dla radochy ze zjazdu...
W Szczyrku znów wpadam na kolejnych niezdecydowanych turystów, ciągnących się od zjazdu na jedną posesję do każdego kolejnego z porażającą prędkością rzędu 25-30kmh. Znów klnę w duchu, ale co zrobić? Niedziela ;(
Później jak depnąłem powtórzonko od stacji w Buczkowicach, to nawet nie zorientowałem się kiedy wylądowałem w Bielsku. Ot urok szosy.
Po za tym, zakupiłem sobie ot takie coś, coby mieć z czachy problem zgubionego Taczfona. Mistrzostwo świata w takie upały to to nie jest, ale i tak wygrywa z koszulką/camelbakiem/nerką i to wielokrotnie.
Korzystając z niespodziewanie wolnego popołudnia, wyskoczyłem sprawdzić jak na Tęczowym poradzę sobie z jednym z moich ulubionych asfaltowych podjazdo-zjazdów.
Do Buczkowic szybko, powtórzeniowo, bez jakiś specjalnych ciekawostek, po za pacjentem który za Bystrą strąbił mnie i wysłał palcem na świeżo oddany chodnik. Nie muszę chyba mówić kto tu był burakiem, zważywszy na fakt, iż wyprzedzany byłem na wzniesieniu. Czyli wszystko po staremu ;) W samej Mesznej potłukłem się tą nieszczęsną śmieszką, ruch nie był najmniejszy, niech mają.
W Szczyrku pada mi bateria w MP3, więc szybko dochodzę do wniosku, że czas przeglądnąć napęd Tęczowego. W końcu pękło mi 700km na nim :)
Sam podjazd idzie jak krew z nosa - przełożenie 39-23 to dla jakiegoś Tourowca a nie dla mnie się nadaje ;) Najgorzej jest na pierwszej części, do pierwszego nawrotu, dalej po chwili postoju jedzie się już przyjemniej.
Mimo to, na górze jestem zmuszony reanimować się zimną Pepsi. W dół ruszam ochoczo, po to przecież się tyle tu ciągnąłem :P
Niestety nie jest dane mi czerpać pełnej przyjemności ze zjazdu. Przy wyciągu narciarskim włącza się do ruchu grupka samochodów na nieśląskich blachach i jazdę kontynuują w tempie... spacerowym. Gdyby nie zapas odległości na starcie, przed nawrotami musiałbym hamować do jakiś 20 kmh. Kto był na Salmopolu, wie że to morderstwo dla radochy ze zjazdu...
W Szczyrku znów wpadam na kolejnych niezdecydowanych turystów, ciągnących się od zjazdu na jedną posesję do każdego kolejnego z porażającą prędkością rzędu 25-30kmh. Znów klnę w duchu, ale co zrobić? Niedziela ;(
Później jak depnąłem powtórzonko od stacji w Buczkowicach, to nawet nie zorientowałem się kiedy wylądowałem w Bielsku. Ot urok szosy.
Po za tym, zakupiłem sobie ot takie coś, coby mieć z czachy problem zgubionego Taczfona. Mistrzostwo świata w takie upały to to nie jest, ale i tak wygrywa z koszulką/camelbakiem/nerką i to wielokrotnie.
Tyle męczarni na podjeździe i taki pech na zjeździe! Nie zazdroszczę :P
Ale chyba i tak gorszy był ten co trąbił ;/
Ale chyba i tak gorszy był ten co trąbił ;/
Komentuj