Wpisy archiwalne w kategorii

Dębowiec

Dystans całkowity:996.20 km (w terenie 378.70 km; 38.01%)
Czas w ruchu:65:10
Średnia prędkość:15.29 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:1852 m
Maks. tętno maksymalne:207 (101 %)
Maks. tętno średnie:173 (84 %)
Suma kalorii:27530 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:38.32 km i 2h 30m
Więcej statystyk

Pasmo Skrzycznego


Poniedziałek, 12 lipca 2010


86.23

km

Teren -

40.00

km

Czas -

06:15

Średnia -

13.80

km/h

V max teren -

54.45

km/h

HR max -

(%)
BPM

HR avg -

(%)
BPM

kcal

30.0

°C

Ultra Flite

Z Maćkiem zaczęliśmy nasz upaaalny wyjazd od wspięcia się na Dębowiec, na którym pod pozorem regulacji przerzutki spędziliśmy jakieś 45 min :D
Regulowanie przerzutki przez Kondzia © maciek01

Po dojechaniu na Klimczok, skierowaliśmy się zielonym do Szczyrku. Widoczki urywały łeb:
Widok na Skrzyczne © maciek01

Jednak nie wszystko złoto co się błyszczy i kilka minut później na bardziej technicznym fragmencie zjazdu przednie koło wjeżdża mi pod kamień i wyskakuję z roweru jak sarenka. Mimo tego że obyło się bez poważniejszych strat, jest to zapowiedź dalszych przyjemności :/
TU BĘDZIE ZDJĘCIE JAK MI JE MACIEK WRESZCIE PODEŚLE :D
Po zjeździe do Szczyrku (BB5 i Shimano się paliły w rękach) wpadamy na wyciąg na Skrzyczne, który jak to w Polsce jest zajebiście oznakowany i wejście dla rowerów to 20 cm szpara obok bramek. Lokalesi może o niej wiedzą, ja nie wiedziałem, więc jak ostatni kretyn (upał był, wybaczcie) wlazłem z rowerem w bramkę. KTMik zablokował się w niej, a jakże zajebiście inteligenty i kulturalny pan z obsługi klnąc na mnie, jakby to On mi płacił, przerysował mi ramkę pchając rower na siłę. Bez komentarza to pozostawię, tak jak półgodzinne czekanie na 2 etap wyjazdu na górę. Widać że do cywilizowanych krajów nam duużo brakuje.

Po wjeździe na szczyt, cylnęliśmy się z nieco bardziej rozeznaną w temacie parą bikerów. Podkreślam słowo PARĄ, miło zobaczyć kobietę na rowerze i to nie na holedrze :D
Ledwo zdążyłem do zdjęcia © maciek01

Potem pojechaliśmy zielonym szlakiem, który z całą pewnością jest najbardziej widokowym szlakiem w okolicy, a następnie po kilku okropnych podejściach zaczęliśmy zjeżdżać żółtym do Wisły.
Skałeczka :D © maciek01

Z początku jechało się dość standardowo, pomijając wypłukane przez wodę/zniszczone przez wodę na których miałem okazję zawieść się na przyczepności poprzecznej Conti RK :( Jednak to co potem się ukazało zrekompensowało cały ból z tego wyjazdu:
piękna droga © maciek01

Szczena opadła zarówno mi jak i Maćkowi-1,5km równej, ziemnej drogi na wysokości ~1000m i to w Polsce. Nie ma co, świetny kawałek który później niestety znów wrócił do typowego Polskiego szlaku.

To zdjęcie wykonał Maciek tuż przed moją epicką glebą, którą wykonałem na szutrowym końcu żółtego szlaku. Szuter ten aspirował do miana drogi, więc był wysypany nie równo z ziemią, a jakieś 10 cm nad jej poziom. Oczywiście jego krańce były luźne. Jednak przy zjeździe z wiatrem we włosach wcale mi to nie przeszkadzało i nie wyrabiając się w zakręcie, zjechałem z takiego krańca i wyrżnąłem jak długi-efekt łokcie i kolano rozorane, tu wielkie dzięki ode mnie dla Maćka, który wpadł na pomysł zabrania wody utlenionej i plastrów.

Wróciliśmy ekspresowo wzdłuż Wisły przez Górki do miasta.

BB-Dębowiec-Szyndzielnia-Klimczok-Szczyrk-Skrzyczne-Małe Skrzyczne-Malinowska Skała-Zielony Kopiec-Wisła-Ustroń-Górki-Jaworze-BB

Wakacje czas zacząć


Niedziela, 27 czerwca 2010


32.47

km

Teren -

10.00

km

Czas -

01:45

Średnia -

18.55

km/h

V max teren -

46.80

km/h

HR max -

(%)
BPM

HR avg -

(%)
BPM

kcal

20.0

°C

Ultra Flite

Korzystając z zajefajnej, bezchmurnej pogody pokręciłem się koło Zapory, tak że zawiało mnie aż na Dębowiec :) Podczas zjazdu wykręciłem ładnego Vmaxa.
KategorieKategoria Dębowiec Komentarze Komentarze 0 Data 27.06.2010 Top W górę

A miało być tak pięknie...


Sobota, 5 czerwca 2010


23.27

km

Teren -

7.00

km

Czas -

01:37

Średnia -

14.39

km/h

V max teren -

45.97

km/h

HR max -

(%)
BPM

HR avg -

(%)
BPM

kcal

20.0

°C

Ultra Flite

Taaa...
Wyjazd z Maćkiem miał zahaczyć o Szyndzielnię, Klimczok i tym razem kiła z tego wyszła. Przyznaję się, moja wina :( . Ale po kolei.



Po strzeleniu powyższej foty z Dębowca, ruszyliśmy nartostradą w stronę Szyndzielni. Jako że niecierpliwy nasz młody duch, to po zobaczeniu pary zjazdowców (widzianych już przy Maćkowej gumie i na poprzednim wypadzie.) popylających szlakiem, który przecinał nartostradę, uznaliśmy że spróbujemy skrócić nieco drogę. Po wjeździe na szlak okazało się, że usłany jest on kamieniami, które utrudniały przejazd. Doszliśmy do wniosku, że wracamy na główną ścieżkę. Niestety, najprawdopodobniej po zbyt ostrym hamowaniu, okazało się że moja tylna opona nie wygląda zbyt dobrze. Diagnoza brzmiała: pana. Wyciągnęliśmy nasz zaawansowany sprzęt zakupiony po wpadce na pierwszym wyjeździe na Szyndzielnię i przystąpiliśmy do łatania.

Tu przepraszam Maćka za mój ogólny nastrój-sorry stary niewyspany byłem okropnie :P. Po napompowaniu załatanej w bólach dętki okazało się, że opona szybko wróciła do poprzedniego stanu. Po ściągnięciu laćka, okazało się że załapałem nie dziurę, lecz snejka przy krawędzi dętki. Po skończeniu naprawy nie miałem, ani siły, ani nastroju na dalszą jazdę więc zamierzałem wrócić do domu. Maciek (chwała mu za to) uznał, że pojedzie ze mną.

Podczas kolejnej przerwy na niewysokim, choć zapewniającym dość fajną panoramę BB, Dębowcu poobijaliśmy się za wsze czasy :)
Dalej ruszyliśmy sprawdzonym Szlakiem Konnym, który zapewnił nam jak to zwykle dużo wrażeń, nie tylko rowerowych:

Jak widać powódź, choć w Bielsku niezbyt widoczna (zaznaczam, że mieszkam w centrum), to w górach poczyniła spore szkody.

Po nabiciu łatanej dętki do 3 Bar uznałem, że wytrzyma i zostawiłem ją w rowerze.
Jeszcze jedna sprawa organizacyjna-jak zdjęcia? Nowy telefon to powinny być kapeńkę lepsze.
Jeszcze jedno. Od tego wypadu podaję V max w TERENIE, i jeśli z takich czy innych powodów nie posiadam go, lub nie jest on szaleńczy, to nie będę go podawał.
KategorieKategoria Dębowiec Komentarze Komentarze 1 Data 07.06.2010 Top W górę

Chrzest bojowy pełnej bandy


Sobota, 8 maja 2010


30.33

km

Teren -

13.20

km

Czas -

02:17

Średnia -

13.28

km/h

V max teren -

54.95

km/h

HR max -

(%)
BPM

HR avg -

(%)
BPM

kcal

18.0

°C

Ultra Flite

Z różnych względów wpis jest lekko zaległy.

Pierwszy plan dotyczący soboty był taki, że Maciek z Michałem jadą na Szyndzielnię (ja popołudniową porą miałem zaplanowane urodziny kuzyna), jednak Michał stwierdził, że nawet na nowym rowerku (Kellys quartz) nie da rady i zaproponował wypad na Kozią. Dzięki temu na wyprawę zabrałem się nie tylko ja ale również drugi Michał, zwany Świstakiem :)

Spotkaliśmy się na stałym punkcie zbiórki, na lotnisku. Po podziwianiu sprzętu skierowaliśmy nasze rowerki w stronę Cygańskiego Lasu. Tu pojawia się długi kawał asfaltu, więc nic ciekawego do powiedzenia nie mam. Po dojeździe do Cygańskiego zameldowaliśmy się w sklepie w celu zakupienia zapasu do bidonów i Snickersika :)


Kiedy zaczęliśmy wspinać się na Kozią, uznaliśmy że spróbujemy podchodzić traską wyjeżdżoną przez lokalnych Downhillowców, których przedstawiciele opieprzyli nas za poruszanie się pod prąd. Wróciliśmy więc na szlak i dość standardowo wjechaliśmy na szczyt.


Po przerwie na frytki zjechaliśmy na Błonia, po drodze gubiąc bidon (na całe szczęście Michał nie ufający nowym oponom-jakieś typowo trekkingowe Schwalbe, w tym tygodniu jeszcze je zmienimy-jechał dość wolno, by wypatrzeć mój napitek leżący na ziemi i go podnieść). Następnie pojechaliśmy pod skocznię narciarską, pod którą Maciek strzelił Mi to wyczesane zdjęcie, które przypłaciłem malutką (koło 1mm) centrą w tylnym kole.

Później skierowaliśmy się na Dębowiec. Po drodze odpadł męczony Michał, więc wróciliśmy tylko w trzech.

Taka uwaga organizacyjna- jakby ktoś zauważył jakieś niedopatrzenie na blogu, bardzo proszę o informację.

Wreszcie porządny wypad.


Niedziela, 2 maja 2010


30.34

km

Teren -

15.00

km

Czas -

02:45

Średnia -

11.03

km/h

V max teren -

51.89

km/h

HR max -

(%)
BPM

HR avg -

(%)
BPM

kcal

13.0

°C

Ultra Flite

Pierwszy wypad w sezonie, w którym zaliczyłem całą gamę rowerowych atrakcji. Ale po kolei.

Dzisiejszy wypad został zrealizowany wraz z Maćkiem. Plan był taki: wyjeżdżamy ranną porą, wtarabaniamy się na Kozią, po czym przez Przełęcz Kołowrót kierujemy się na Szyndzielnię, z której zjeżdżamy przez Dębowiec.

Na początku wszystko szło nadspodziewanie dobrze, mimo niezbyt sprzyjającej pogody (przed 8 rano padało, dzień wcześniej również) udało nam się mniej niż ostatnio podchodzić na pierwszym fragmencie szlaku na Kozią. Na końcu drogi na pierwszy punkt zaczepienia spotkaliśmy paru turystów w tym przesympatycznego pana dzięki któremu znaleźliśmy świetny, choć krótki, prawie singletrack pod schronisko.

Następnie niebieskim szlakiem zjechaliśmy dość spory kawałek, co wprawiło nas w niemałe zakłopotanie, ponieważ zakładaliśmy że będziemy piąć się pod górę od samego początku. Na dokładkę po przejściu na szlak żółty, również zjechaliśmy dość spory kawałek, który miał być ostatnim fragmentem wypoczynkowym w drodze na szczyt. Niestety, po rozpoczęciu podjeżdżania, nasz zapał został baaaardzo szybko ostudzony przez mokre opony i dużą ilość śliskich kamerdolców, skutecznie przeszkadzających w podjeździe. Wkrótce spotkaliśmy kolejnego turystę, który pomógł nam się odnaleźć w terenie, i znalazł nam jeszcze jedną zarypiastą traskę, którą dość szybko przewały nam leżące w jej poprzek spore drzewa. Następnie, po dość długim, ale prostym technicznie podjeździe, znów wpakowaliśmy się na szlak, który nie dość, że był wąski, to jeszcze usiany kamieniami, które towarzyszyły nam do szczytu. Po około 20 minutowym podejściu, zdobyliśmy Szyndzielnię, która przywitała nas niesamowitą mgłą, ograniczającą pole widzenia do jakiś 30m.

Po odpoczynku na szczycie i zaplanowaniu trasy przejazdu, którą była nieużywana w lecie nartostrada, rozpoczęliśmy prawdziwą frajdę. Wiele pisać nie będę, nie zdążyłem wielu rzeczy zapamiętać poza jedną-było meeega. Aaa, i jeszcze jedną-Maciek złapał kapcia :) Na nasze szczęście stało się to około 1km od schroniska na Dębowcu, więc niewiele myśląc podreptaliśmy w dół, przekonani że obsługa schroniska będzie posiadała dętkę, lub chociaż łatki na sprzedaż. Niestety okazało się, że nie ma tak dobrze i trza samemu kombinować. Kiedy udało nam się ściągnąć oponę bez użycia łyżki, przystąpiliśmy do szukania dziur w dętce. Było ich 5! Zabraliśmy się więc do zaklejania ich taśmą izolacyjną, upodabniając Maćkową dętkę do pęta kiełbasy :) Choć szalenie szczelne rozwiązanie to nie było, pozwoliło przejechać właścicielowi koła jakieś 6km, z czego 2km w terenie.

Podsumowując-trza poszukać lepszej drogi wjazdowej na Szyndzielnię.


Koniec jest tam gdzie jest, bo dalej GPSies nie chciał rejestrować mi punktów na tej samej trasie.



Sesja przed mapą na Koziej.

Ach te lekkie rowerki :)

Mądralińscy drwale postanowili utrudnić nam przedostanie się na szczyt...

...trzeba więc przenosić sprzęt.

Dzięcioł, który wcale się nas nie bał...

...co pozwoliło Maćkowi na podejście bliżej.

Przerwa na Snickersika :)

Wreszcie na szczycie!

Tak się jeździ :D (Podziękowania dla Maćka, który był w stanie takie zdjęcie cyknąć komórczakiem)

Dętka :)

A tak wyglądała moja machina po tej wyprawie:



Gdzieś zgubiłem zdjęcie naszego dzieła :) Już jest.

Znowu pracuję nad wizualną stroną bloga, dlatego sporo rzeczy wciąż nie działa.

Wypadzik na zakończenie kwietnia


Piątek, 30 kwietnia 2010


21.06

km

Teren -

3.00

km

Czas -

01:01

Średnia -

20.71

km/h

V max teren -

54.48

km/h

HR max -

(%)
BPM

HR avg -

(%)
BPM

kcal

25.0

°C

Ultra Flite

Dzisiaj po szkole pojechałem na Dębowiec i standardowo zjechałem do Wapienicy. Tu uwaga, zwłaszcza do Tiviga, który planował tamtędy jechać-dzisiaj, gdyby nie 6 zmysł, wyskoczyłbym z za zakrętu lewą stroną szlaku prosto w samochód :) Jak widać nazwa "szlak KONNY" nie wszystkich obowiązuje.
KategorieKategoria Dębowiec Komentarze Komentarze 0 Data 30.04.2010 Top W górę